wtorek, 30 kwietnia 2013

Poranek, remont i kawa

Wtorkowy poranek.
Wypełzam z małżeńskiego łoża, leniwie drapiąc się po zadzie. Wokół gigantyczna rozpieducha - czwarty tydzień remontu. O ile 3/4 mieszkania ma już podłogi i ściany, tak ostatnia część pomieszczenia przywodzi na myśl maraton w Bostonie. Brakuje jedynie kawałków jelit i kończyn na ścianach.

Stoję w środku tego bałaganu. Kawałek za mną, w małżeńskim łożu już-prawie-nie-śpi Najwspanialsza-Z-Żon. Niewiasta ewidentnie jest jeszcze w stanie niewyjściowym: włos w nieładzie, oko zaklejone od snu, na twarzy odbity kawałek materaca.
W zasadzie moja 2ga połowa wystaje spod pościeli jedynie częścią ssącą - reszta jest szczelnie zabezpieczona kołdrą przed rześkim, porannym chłodem.

Rozglądam się wokół zafascynowany ścianami: zawodowy murarz to ze mnie nie będzie, ale i tak nie jest źle.

Spomiędzy kołder i poduszek dobiega mnie głos Najwspanialszej-Z-Żon:
- zrobisz kawę, czy ja mam zrobić?

Będąc myślami kompletnie w innym miejscu, nie za bardzo słyszę o Jej chodziło. Na wszelki wypadek odpowiadam
- tak.
...i gapię się teraz na wylewkę pod kaloryferem.
Najwspanialsza-Z-Żon najwyraźniej nie jest usatysfakcjonowana odpowiedzią. Ponawia pytanie:
- pytam, czy ty robisz kawę, czy ja mam zrobić.
Gdybym był postacią z kreskówki, pojawiłaby się teraz nad moją głową animowana żarówka błyskająca światłem. Wszak w głowie mej pojawił się Plan! Z pełną premedytacją patrząc słodko na wykopalisku podpościelowe, wzrokiem ociekającym słodyczą stwierdzam:
- tak.
Pod kołdrą zaczyna coś się gotować. Albo to nocny bąk chce wydostać się na powierzchnię, albo to Najwspanialszą-Z-Żon zaraz szlag trafi. Zgrzyt zębów dochodzący od strony łóżka wskazuje raczej na to 2gie. Z niewieścich usta pada ponownie pytanie:
- powiedz mi, czy wstawiasz wodę na kawę, czy ja mam wstać i zrobić kawę?!
Z urokiem jednorożca srającego tęczą uśmiecham się jak pedofil do przedszkolnej wycieczki i zgodnie z prawdą odpowiadam:
- tak!
Ogień pojawił się w niewieścich, zaspanych oczach, pięści zacinęły się na poduszce, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zaraz Niewiastę szlag trafi i poleci w moją stronę (w najlepszym wypadku) puduszka.
W tym momencie jestem gotów do zadania ciosu ostatecznego: przyjmuję ton głosu ewidentnego waginosceptyka, w zasadzie zaczynam parodiować postawą i głosem niewiastę, palcem wskazującym skręcam kosmyk włosów robiąc minę słodkiej blondaski o iq miksera i stwierdzam:
- bo ja jestem kobietą, mnie się nie rozumie, mnie się przytula!
Do tego strzelam teatralnego focha z przytupem i udaję się w stronę łazienki przypudrować sobie nosek.
Za moimi plecami coś cicho plasnęło - obstawiam, ze to szczęka Najwspanialszej-Z-Żon walnęła o podłogę.
Ha! Jeden zero dla mnie!

piątek, 26 kwietnia 2013

Autostopowiczki

Czwartkowy wieczór. Wracamy ze stajni sunąc Srebrną Strzałą przez urokliwe okolice pobliskiej kopani. Słońce już wyraźnie chyli się ku zachodowi, w samochodzie jebie końskimi kopytami, przeszczęśliwa Najwspnialasza-Z-Żon analizuje z łezką w oku efekt strugania końskich kończyn, merdaty obżarty kopytowymi ścinkami popierduje na tylnej kanapie przez sen.
Wyjeżdżamy zza łuku. Jakieś 50 metrów przed nami po prawicy dwie blond łanie łapią stopa, machając uroczo w naszą stronę. Od strony Najwspanialszej-Z-Żon słyszę złowieszcze mruknięcie:
- no chyba nie!
Uśmiechając się pod nosem odwracam wzrok by nie patrzeć na niewiasty. Zerkam za to na Najwspanialszą-Z-Żon: Jej mina jest jednoznaczna: cokolwiek powiem to i tak mam przejebane.


Wszak sam fakt, że autostopowiczki SĄ i MACHAJĄ już jest powodem do zjeby, nawet jeśli nie patrzę na te nastoletnie, ponętnie wijące się na poboczu...
- TY ŚWINIO!!! - pada ze strony mojej mojej Drugiej Połowy
Zgodnie z prawdą i sumieniem zapytuję:
- ale co?
- no gówno, ty już wiesz co!
- ale nie wiem...
- bo ty gdybyś był sam to byś się zatrzymał!
- no gdybym był sam...
- i widzisz jaka jesteś świnia?!?! Na starość jesteś bydlę i zaczynasz się rozglądać za innymi dupami i już ci się nie podobam i...
Przerywam potok słów płynący z niewieścich ust:
- ale to nie tak, to w sensie, ze gdybyśmy nie byli razem! Ale jak już jesteśmy małżeństwem, to nie biorę niewiast na stopa! W innym przypadku bym pomógł - sam jeździłem stopem więc wiem jaki to problem złapać coś o tej porze, więc zatrzymałbym się i brałbym je obie.
Dopiero gdy wypowiedziałem tę myśl, zorientowałem się, jak bardzo nieszczęśliwego dobory słów dokonałem. Zgodnie z przewidywaniami na siedzeniu pasażera utworzyło się coś, przy czym siedem plag egipskich ma mniejszą moc niż pierdnięcie rotawirusa.
- coś ty powiedział!?!?!?!?!
Brnąc w gówno, staram się wybronić ostatkiem sił:
- tzn nie brałbym ich jednocześnie, tzn nie to, ze brałbym je w samochodzie, tylko wpuściłbym do samochodu żeby doprowadzić, tzn dowieźć...
- ŚWINIA jesteś i z wiekiem jesteś coraz gorszy i jest mi teraz smutno i....


Potok słów płynący z ust Najwspanialszej-Z-Żon przestał wnosić cokolwiek nowego do tematu, więc skupiam się na prowadzeniu samochodu. A na kolację była wodzionka.

(foto pochodzi z http://fireflyforest.net/firefly/2005/06/20/juvenile-western-screech-owl/)

czwartek, 25 kwietnia 2013

Statystyki, czyli kolejny dupiaty wpis o blogach, blogowaniu i blogosferze

Czasami lubię sobie w pracy zrobić dobrze. Tzn nie to,że zamykam się w kiblu i gilam się po sutach kablami pod napięciem. Raczej myślę tu o chwili przerwy, gdy można w końcu siąść do statystyk i zerknąć co wpisywali ludzie w Google przed trafieniem na 30latka.
Przed nami okres koniec stycznia - koniec kwietnia. W nawiasach znajdziecie moje komentarze do fraz.
No to lecimy (pisownia oryginalna, materiał dla ludzi pow. 18 roku życia)...

Zoologicznie:
  • kogucik pierdnol i ucik (???)
  • ocza srajacego kota (może mi ktoś wytłumaczyć co może kierować człowiekiem szukającym zdjęć oczu srającego pchlarza?)
  • parowanie koni porno (wtf?!?!?!!?)
Damsko-męsko:
  • chłostajace dominy (chyba ktoś źle zinterpretował moje stosunki z Najwspanialszą-Z-Żon?)
  • jak inaczej mówimy na samice swini (bueheh, męska kreatywność pozwoliłaby na stworzenie dłuuuuuuuuugiej list takich nazw :>)
  • jak zrobić tortury z pełnym pęcherzem
  • laska z tatuażem w odbycie na zbiorniku (nawet moja wyobraźnia nie jest w stanie tego zobrazować)
  • prywatnie.grube.dupy.wsadzaja.rece.w.dupe. (szukają zaginionego portfela czy jak???)
  • wyruchana tesciowa w lazience (jak niżej)
  • japonke jebią ośmiornice (o ile kwestia fraza z teściową spowodowała oplucie monitora, tak kwestia octopussyidalnych fantazji zmiotła mi z twarzy zdziwienie, smutek, radość i połowę zmarszczek)
Dobra glizda zawsze w cenie:
(te akurat robią się już nudne)
  • glizda psia 
  • glizdy w karpiu 
  • glizdy za łózkiem 
  • kapibara robak 
  • kocie robaki

Technologia:
  • dlaczego obiektyw jest okrągły zdjecie prostokatne (looooooooooool...)
Medycyna:
(coś czuję, że notka z dupy stała się jednym z bardziej rozpoznawalnych wpisów)
  • czopek od pielęgniarki
  • dupa 30 latka blog
  • koszmar faceta krew z dupy
Pozostałe:
  • do ilu lat nosi sie trampki (a skąd mam to kutfa wiedzieć, co to, blog modowy?)
  • kutafon na palony  (co to są palony?!?)

*****

Teraz dopiero zrobi się dupiato, nudno i nietrzydziestolatkowo.
Poczłapałem w środowy wieczór na spotkanie BloSilesii. Wnioski ze spotkania? Zdecydowanie nie czuję się blogerem w aktualnym tego słowa znaczeniu. Wychowałem się na brzydkich, pączkujących i jednocześnie kulejących systemach blogowania, w czasach gdy jedyną wartością bloga była treść. Nikt jeszcze wtedy nie myślał  o zarabianiu, spieniężaniu swojej blogerskiej twórczości.
Wczoraj dane było mi zobaczyć, co kieruje dzisiejszymi blogerami. Na pytanie (którego dokładnego brzmienia nie pamiętam) kto nie prowadzi bloga w celach zarobkowych, rękę podniosły cztery osoby.
Ja pierdolę, chyba czas wymierać.

Rodzą się pytania: czy zrzeszanie się blogosfery nie zatrze indywidualności poszczególnych blogów? Jaką wartość emocjonalną dla autora może mieć blog stworzony w oparciu o analizę zapotrzebowania rynku na teksty obejmujące wybrane zagadnienie? Czy początek bloga wywodzący się z analiz, słupków, będzie fundamentem do stworzenia miejsca za które autor odda ostatnią kroplę krwi, zamiast bezdusznie zamykać zbiór treści uznanych za nieprzynoszące korzyści?
Powtarzam drugi raz: chyba czas wymierać.

Nie jestem pewien, czy takie blogi z którymi miałem wczoraj okazję obcować mają jeszcze prawo nazywać się blogami. Chyba bliżej im do branżowych wydawnictw elektronicznych.

Po co te wszystkie wywody? To proste: wynika z nich pytanie o przyszłość artefaktów w stylu 30latka, żywych skamielin, aligatorów niezmiennych od milionów lat, które jakimś sposobem adaptują się do zmian otoczenia. Wygląda na to, że będziemy sobie w nieskończoność dryfować po wodach internetowej rzeki, od czasu do czasu gryząc w dupę jakiegoś nieuważnego czytelnika, który zbliżył się do zapomnianej zatoki zarośniętej pośmierdującą rzęsą.

środa, 24 kwietnia 2013

Pół żartem, pół serio: karory... karoly... roryfel... kaloryfer!

W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarza się, że jak wszystko jest ok, to i tak będzie zaraz do dupy. Musi, ale to MUSI się sprawdzić raz na jakiś czas teoria przekształcenia się z kupy szczęścia w samą kupę...
Złośliwy los nieustannie rzuca nam pod nogi kłody, sidła, a czasem nawet wielbłądzie gówno dla urozmaicenia cierpień.

Wtorek. Mam urlop pożytkowany na remont, bo oczywiście urlop spędzany na wypoczynku jest zbyt dużym luksusem jak na mój nędzny byt. Godzina 14 - posilam się kawą obserwując postawioną, piękną szafę. Lekko licząc - do środka wejdą cztery kochanki, piąta gruba, jest też lecąca przez środek rura na której da się tańczyć. Miziam delikatnie ściereczką miejsce, gdzie za kilka godzin spocznie torba z aparatem, gdzie namiot złoży swe ciało, gdzie będę mógł układać swoją radosną twórczość koszulkową. Poezja!
Żeby było lepiej, już za godzinkę wpadnie tu sympatyczny Rurolog, aby przełożyć mi kaloryfery, a wtedy zamknie się kolejny etap remontu. Swoisty kamień milowy oddzielający uzależnienia postępu prac od firm zewnętrznych. Ha! Ależ będzie pięknie!

Godzina piętnasta, minut chyba dziesięć. Dzwoni domofon. Otwieram drzwi. Pan Rurolog wpada do mieszkania z pomocnikiem witając się ze mną w biegu. Udają się od razu do miejsca prac.
Tuptam za nimi obserwując ich poczynania. Ja tam się nie znam, ale wg mnie powinni mieć ze sobą jakieś narzędzia - zamiast tego mają głównie tatuaże i dziury w butach. Nic to, ja się nie znam, staję z tyłu i nie odzywam się.
Rurolog z pomocnikiem stoją przed kaloryferem i patrzą na stalowy obiekt. Stoją. Nadal stoją wpatrując się w kawał złomu przymocowany do ściany. Stoimy tak sobie drugą minutę i milczymy. Ja bym na ich miejscu to nie wiem... jakiś klucz wyjął, jakąś zamrażarkę, coś poprzykręcał może... ale nie odzywam się. Zaczynam się zastanawiać, czy Rurolog nie jest mistrzem Jedi - być może będzie zmieniać kaloryfery siłą umysłu?
Z zamyślenia wyrywa mnie pytanie przybyłych:
- to ten kaloryfer?
Zaskoczony nie wiem co powiedzieć. Rozglądam się po mieszkaniu by sprawdzić, czy może pojawiły się ostatnio jakieś dodatkowe kaloryfery np na oknie albo w drzwiach albo w garnku. Jak okiem sięgnąć - jest tylko jeden grzejnik - ten który starają się zahipnotyzować Rurolodzy. Odpowiadam więc zgodnie z prawdą:
- no... ten. Ten sam, który oglądał Pan cztery dni temu.
- aha.
Znów zapada cisza. Wiem! Teraz nastąpią wyładowania elektryczne i lewitujący kaloryfer odłączy się od instalacji, a waląca z rur woda zamieni się w błękitnego węża lub smoka, który własnym łbem zablokuje ucieczkę płynu z instalacji!
Jednak nic takiego się nie dzieje. Rurolodzy nadal stoją jak stali. Zaczynam się zastanawiać czy nie powinienem czegoś zrobić, np sprawdzić czy oddychają, albo coś w tym stylu...
W końcu młodszy z Rurologów przemawia głosem brzmiącym jak pierdnięcie w trzymetrową rurę pcv:
- bo my to zamrażarki ni momy.
Zaskoczony zaczynam się zastanawiać - na chuj mi informacja o ich zamrażarce? Ubili świnię i chcą ją przechować w mojej lodówce, czy jak?
- eeeeeeeee, zamrażarki?
- no, zamrażarki.
Po tej jakże długiej i wartkiej wymianie zdań znów stoimy gapiąc się w kaloryfer. Starszy Rurolog najwyraźniej postanawia rozwiać wszelkie moje wątpliwości słowami:
- no, zamrażarki. Tej do rur.

To nieco zmienia postać rzeczy. Wspomniana zamrażarka była podstawą zlecenia które przyszli wykonać. Mam już tylko nadzieję, że nie wpadną na pomysł poradzenia sobie nieco inaczej, np przez okładanie rur woreczkami z lodem. Postanawiam drążyć temat zamrażarki:
- ale co z tą zamrażarką się stało?
- no bo ona nie jest nasza tylko pożyczamy na godziny i jak pojechaliśmy teraz po nią i chcieliśmy ją pożyczyć i się okazało że nie ma bo ktoś inny pożyczył i nie odda jeszcze do środy i jej nie mamy. Ale proszę nie martwić się bo też damy radę bez niej i będzie ok...

Tradycyjne stwierdzenie 'cycki mi opadły' nie oddaje tego, co działo się ze mną gdy to usłyszałem. Nic to, spiąłem poślady szykując się na - z pewnością - powalający pomysł panów Rurologów. Młodszy Rurolog zaczął dzielić się ideą:
- bo my to zakręcimy wodę w piwnicy, tukej i tukej się ujebie i szybciutko-szybciutko się podmieni.

Na te słowa chyba nie był gotów nawet starszy Rurolog. Krew odpłynęła chłopu z twarzy, tatuaże wyblakły. Próbując najparlamentarniej jak się da wytłumaczyć pewne dziury w planie, zwróciłem się do młodszego Rurologa tymi słowami:
- Panie, nad nami jest woda w instalacji idącej na 11 pięter w górę, jak to wszystko wyjebie nam w dół, to zmyje mnie, Was, podłogę i połowę mebli w mieszkaniu!

Młodszy Rurolog podrapał się w głowę i zamyślił. Kurwa, zamyślił się, czyli mam pewnie z 20 minut czasu zanim na cokolwiek wpadnie. Tylko trzeba będzie co jakiś czas sprawdzać, czy nie zapomniał oddychać w tym głębokim zamyśle.
O dziwo już po 30 sekundach przemówił:
- no faktycznie, nie zauważyłem, że ten blok taki wysoki.

Jakim kurwa sposobem można nie zauważyć, że wchodzi się do 11piętrowego kolosa? No ja mam najebane ze wzrokiem, ale żeby pomylić osiedlowego giganta z parterowym domkiem jednorodzinnym to już faktycznie trzeba mieć nasrane w gałce ocznej!

- a kiedy będziecie mieć tą zamrażarkę?
- no, jutro możemy już mieć.

Zerkam w kajet. Oczywiście smutna rzeczywistość kajetowa szybko przypomina mi, że jutro mam jakieś spotkania, w czwartek stajnię, pasuje dopiero piątek. Czyli trzy dni przestoju w remoncie, bo nie można ruszyć podłogi bez wycięcia podstaw spod starego kaloryfera, więc nie można ruszyć uzupełniania ściany po starych listwach więc nie będzie można równać dołu by pasował z górą, więc nic nie będzie można pomalować. Nosz kurwa wasza zamrażarkowata mać!

- to w piątek po 15 może być? Wcześniej nie dam rady Was wstrzelić.
- może być.

Rurolodzy wypadli z mieszkania równie szybko, jak do niego wpadli.

Dopijam zimną kawę patrząc na stary kaloryfer. I na nowy. I na stary. Kawa dziwnie smakuje. Zerkam na kubek - nie przypominam sobie, żebym ostatnią kawę robił w zielonym kubku, na 100% robiłem w fioletowym. Rozglądam się po mieszkaniu. Na parapecie stoi fioletowy kubek. Nawet nie zaglądam do wnętrza trzymanego w ręku, zielonego. Odstawiam go na stolik, idę od razu w stronę kibla.
Sraczko, przybywaj!

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Trampki

Trampki.
Kupienie trampek w zamierzchłych czasach nie stanowiło problemu: wystarczyło wybrać się na targ, żeby na pierwszym lepszym stoisku obuwniczym  dostać to, czego człowiekowi do szczęścia potrzeba: zazwyczaj trampy były gdzieś podwieszone w kiściach niczym winogrona. Jedna kiść tenisówek,jedna kiść trampek.
Wystarczyło podejść do stoiska, dobrać rozmiar, zapłacić.
Koniec.

Trampki.
Najwspanialszej-Z-Żon rozpadły się trampki, należy więc kupić nowe. Wchodzimy do wielkieeeeego sklepu obuwniczego, gdzie na pewno jakieś trampki znajdziemy. Człapiemy pomiędzy regałami: na lewo rozpościerają się stada wiosennych kozaczków "fuck-me-boots", po prawicy straszą balerinki, gdzieś głęboko z przodu na rzędach siedzisk wielkie babska wpychają swoje otłuszczone stopy w zbyt małe buty. Skrzek zbulwersowanych niewiast niesie się przez cały sklep:

- ja nie rozumiem, kiedyś trzydzieści sześć mi pasowało, a teraz takie małe te rozmiary robią!!!

Szybki rzut okiem - rozmiar trzydzieści sześć może i kiedyś pasował, ale było to lekko szacując dwadzieścia lat i trzydzieści pięć kilogramów temu.

Najwspanialsza-Z-Żon wyjątkowo zmierza od razu w stronę trampkowego działu, nie starając się przymierzyć po drodze wszystkiego co stoi na półkach. W końcu znajdujemy odpowiedni regał gdzie stoją... trampki?
Eeeeeee... zaraz, trampki były kiedyś czarne, ewentualnie granatowe. Z białymi elementami gumowymi. Tymczasem przed naszymi twarzami stoi szeroki asortyment czegoś, co przypina efekt wydymania papugi przez pra-trampkę. Kolory leją się bogato, wszystko błyska i skrzy się w promieniach sklepowych lamp, splendor i zajebistość jak na koncercie Milano w remizie OSP Dupowo Dolne.


Zrezygnowani bierzemy do ręki pierwszą parę. Najwspanialsza-Z-Żon siada obok kobiety wciąż narzekającej na zaskakująco małą trzydziestkę szóstkę. Zaczyna się poszukiwanie Trampka Idealnego:
- te niebieskie są ładne.
Podaję niebieskie.
- ale ja chcę jednak z czarnym ćwiekiem
Nie ma niebieskich z czarnym ćwiekiem, ale są zielone z czarnym ćwiekiem. Podaję zielone z czarnym ćwiekiem.
- te zielone z czarnym ćwiekiem są fajne, ale ćwieki są kwadratowe a są takie z okrągłymi?
Dupę masz okrągłą - klnę w myślach szukając okrągłych ćwieków. Są niebieskie z okrągłymi, podaję.
- o, jakie fajne niebieskie, nawet pasują! Dlaczego wcześniej ich nie zauważyłam?
Tia, najlepsze jest to, że Najwspanialsza-Z-Żon ma na stopie drugi raz te same trampki, które podałem jej za pierwszym razem.
Następuje etap przeglądania się w lustrze etc. Zerkam na kobietę z problemem "małego trzydzieści sześć". Niewiasta chyba załapała, że w balerinkę trzy-sześć się nie wbije, postanowiła więc zmasakrować stopą szpilkę. Oczywiście trzy-sześć. W ciszy obserwuję, jak babsko w wieku jurajskim wpycha stopę w szpilę ewidentnie projektowaną dla nastolatek. Nie wiedzieć jakim sposobem stopa wchodzi w but, kobieta zadowolona z siebie wydaje okrzyk radości:
- wiedziałam, że mam 36!
Następnie dołącza do Najwspanialszej-Z-Żon - mamy dwie osoby przeglądające się w lustrze. O ile jeszcze Najwspanialsza-Z-Żon ładnie i zwiewnie prezentuje się w trampku, tak TrzydziestkaSzóstka wygląda nieco gorzej: tłuszcz z kostek spłynął w dół przelewając się przez brzeg obuwia. Skostniały, zbrązowiały pazur wystający z przodu buta przypomina coś pomiędzy przyschniętą frytką, a przypaloną jajecznicą na brzegu patelni.
Najwspanialsza-Z-Żon wraca na siedzisko:
- wiesz, ładne są te niebieskie....
TAK TAK TAK!!! Mamy je, problem z głowy!!!

- ...ale nie mam do nich odpowiednich spodni.

Zgarniam Najwspanialszą-Z-Żon pod pachę i wychodzimy ze sklepu. Oczywiście bez trampek, za to z niewieścim fochem. Za naszymi plecami nadal przegląda się w lustrze kobieta wbita w trzydzieści sześć. Siniejąca stopa pozbawiona dopływu krwi puchnie na potęgę, rozpierając od środka szpilki z napisem "Fuck Me I'm Famous".  Wszystko to wygląda atrakcyjnie jak sałatka jajeczna po dwóch godzinach na słońcu.

Mija kilka minut. Człapię sobie za Najwspanialszą-Z-Żon przez centrum handlowe zastanawiając się, o co chodziło z tymi trampkami.
- no bo trampki pasowały, ale spodni do nich nie mam!
- no to też z tego powodu ich nie kupiliśmy...
Niewiasta moja patrząc na mnie wzrokiem który powaliłby skorpiona, żmiję zygzakowatą i czarną mambę jednocześnie, wysyczała przez zęby:
- wiesz co, Ty to idiota jednak jesteś.

I weź zrozum tu kobietę...

Ma włosy proste - kręci je. Ma włosy kręcone - prostuje. Ciemnowłosa zazdrości rudej, blond farbuje się na czarno, zapyta jak wygląda - nie da się udzielić poprawnej odpowiedzi:
- dobrze wyglądasz...
- mówisz tak bo chcesz mieć spokój!
- ok, to źle wyglądasz.
- ty świnio! [foch!]

Co gorsza, każda Niewiasta nieświadomie stara się, by całe Jej otoczenie było nasycone właśnie takimi nielogicznymi, niekonsekwentnymi zjawiskami: szukam ostatnio czegoś w necie, wpisuję w wyszukiwarce "czarna suka zabawia się z blond kicią", a tu wyskakuje filmik z suczką dobermana która zaadoptowała kotka. No ja pierdolę... Kto w ten sposób opisał film? Oczywiście KOBIETA. Jakby nie można było napisać: pies liże kota.

Jeśli kiedyś nas - samców nie wykończy bomba atomowa, to wykończą nas nasze Drugie Połówki...

wtorek, 16 kwietnia 2013

Remontowo.

Wiosna przyszła. W końcu.
Nastki z pobliskiego gimnazjum radośnie wywalają na słońce gołe nery, nęcącą przy tym wylewającymi się przez spodnie wałkami tłuszczu. Gimnazjalni Rycerze Ortalionu przyodziali odświętne, białe dresy, by po doprawieniu całości garstką żelu odpowiednio się prezentować podczas polowania na właścicielki trzęsących się boczków.
I stoi cała ta Przyszłość Narodu przy ławce pod oknem i drze te ryje przekomarzając się całymi dniami.
Ja pierdykam, ale im zazdroszczę.
Znaczy się tej beztroski, nie dresów. Ani tym bardziej boczków.

Tak, przyszła wiosna. Radosne promienie słońca wpadają do mieszkania oświetlając widok jak po bitwie. Dziurawe ściany, podłoga upieprzona gipsem, wszędzie w ilościach zastraszających wala się tynk, gładź, podkłady, kleje i farby. Zupełnie jakby Najwspanialsza-Z-Żon robiła sobie makijaż.
Stoję pośród całego tego kurwidołka zastanawiając się, czy nie lepiej jednak było zostać w lepiance i srać za krzakiem. Wszystko wtedy byłoby takie proste...
Ogarniam wzrokiem otaczający mnie chaos. Takiego obrazu zniszczenia nie było mi dane oglądać nawet wtedy, gdy śpiący Miałkaty wystraszony wuwuzelą wpierdolił się w karton z ozdobami świątecznymi. Biorę do ręki szpachlę, nakładam kolejną porcję gładzi, pora wracać do roboty...

*****

Remont trwa.
O ile udało nam się w miarę sprawnie ogarnąć temat paneli, ścian i sufitu, tak stoi ością w gardle problem kaloryfera. Bo wymiana kaloryfera to nie jest prosta rzecz. Bo trzeba spuścić wodę z całego pionu, albo zamrozić rurę. O ile jeszcze oba tematy da się załatwić kilkoma telefonami, tak znalezienie i zakup nowego grzejnika jest już operacją podobną do szukania perły w półpłynnym gównie za pomocą pękniętego patyczka.
Nie, nie można przyjść do sklepu i powiedzieć:
- potrzebuję kaloryfer.
- a jaki ma być?
- biały i metrowy.

Nie, tak się nie da. Zakup kaloryfera jest operacją równie problematyczną jak wysłanie człowieka na księżyc. Trzeba bowiem znać wielkość powierzchnię i/lub kubaturę mieszkania, wartość zmiennych wynikających z ułożenia mieszkania w pionie, poziomie, piwniconie, kutafonie i chujonie. Następnie określamy moc nominalną żeberka starego kaloryfera by przekonać się, że suma mocy nominalnych nie pokrywa się z mocą wymaganą do zagrzania mieszkania. Należy więc wyliczyć nominalną moc odpowiednią do powierzchni pomieszczenia, podzielić to przez nominalną moc żeberek, a następnie wsadzić sobie w dupę te informacje bo nowe kaloryfery żeberek nie mają. Pobieramy więc dane o mocy z ulotki, dzielimy to przez długość kaloryfera, dodajemy na wszelki wypadek jakąś losową wartość, dzielimy całość przez długość fujary i z wynikiem udajemy się do sklepu.
- jaki kaloryfer ma być dla pana?
- koleś, nie wkurwiaj mnie, daj pierwszy lepszy z brzegu.

A później się okazuje, że rozstaw rurek się nie zgadza i trzeba całość powtórzyć od początku.
Coraz bardziej jestem przekonany, że wsadzenie sobie w dupę kostki rubika i ułożenie jej ruchami persystaltycznymi jelit jest o wiele prostsze niż dobranie i kupno zasranego grzejnika.

*****

Godzina siódma rano. Praca. Moje drugie królestwo. Cisza, spokój, czysto, nigdzie nie walają się materiały budowlane. Można dotknąć ściany i się nie upieprzyć.
Siedzę. Siedząc, z góry obserwuję łaskawym okiem świat leżący u mych stóp.
Osiadłem na należnym mi miejscu. Na tronie śnieżnobiałym. Stopy swe łaskawie złożyłem na kafelce błyszczącej, delikatny szum wody pieści me uszy, muszla nuci nieśmiało prastare historie o bohaterach krain podwodnych.
Siedzę na tronie, jestem władcą, w prawicy dzierżę telefon, lewicą drapię się po nagim półdupku, albowiem siedzę na klopie.
I sram.

Leniwym wzrokiem patrzę na dłonie. Spod paznokcia zerka na mnie odrobinka zaprawy która jakimś sposobem przetrwała szorowanie rąk. Patrzy na mnie. Ja na nią. Ona na mnie.

- sraj sraj - zdaje się mówić zaprawa - sraj i ciesz się chwilową czystością. Po pracy znów wrócisz do domu, by nakładać, szlifować i polerować, MUAHAHAHHAHA!!!!

O ja pierdolę...

niedziela, 14 kwietnia 2013

Scenki rodzajowe

Poniedziałek wielkanocny. Kwadratowi z przejedzenia zalegamy z Najwspanialszą-Z-Żon w łożu małżeńskim. Po odbębnieniu wszystkich spotkań z Rodziną, po obowiązkowej wizycie w stajni u Rudego Karawana - w końcu możemy odpocząć. Więc leżymy bezmyślnie kontemplując nicnierobienie. Na ekranie TV leci jakiś dokument: bliźniaczki syjamskie wesoło tuptają po lotnisku udając się w podróż.
Zaczynam dzielić się z Najwspanialszą-Z-Żon przemyśleniami, jakim pracownikiem byłyby takie dziewczyny. Teoretycznie dysponują dwukrotnie większym potencjałem intelektualnym, ich uwaga może obejmować większą ilość tematów niż w przypadku jednego pracownika. Fala moich ochów i achów zostaje brutalnie przerwana przez Najwspanialszą-Z-Żon:
- tak, wiem co chcesz powiedzieć w temacie bliźniaczek.
O co znów znów chodzi? Gadałem przez sen?! Fakt, śniły mi się ostatnio całkiem niezłe czarnule, ale  chyba nie wykrzykiwałem nieświadomie ich imion... Przygotowując się na prawdopodobny strzał z liścia, staram się  zbadać jak bardzo mam przesrane:
- ...co z tymi bliźniaczkami?
- no, że co dwie głowy to nie jedna.

Tak. Najwspanialsza-Z-Żon zawsze potrafi się niezwykle parlamentarnie wyrazić na każdy temat....


*****

Remont trwa.
Żyjemy z Najwspanialszą-Z-Żon na sposób prymitywny, plugawy, podłogi w domu za bardzo nie posiadamy, ścian cywilizowanych też brakuje, na szczęście kuchnia działa w pełni sprawnie, więc nie musimy jeść z jednej miski. Znając apetyt Najwspanialszej-Z-Żon, byłbym na przegranej pozycji.

Kolejna wyprawa do jednej z sieciówek budowlanych. Cel - panele. Trzeba wybrać, kupić, a najlepiej jeszcze nie odbierać - wszak w domu nie mamy już miejsca na składowanie kolejnej sterty remontowych gratów. Człapiemy umęczeni pomiędzy regałami rzucając luźne uwagi o tym które z nas jest bardziej upartym betonem.
Standardowa niezgoda jakimś magicznym sposobem pryska w momencie, gdy dostrzegamy TE panele. Ale TE JEDYNE, WYBRANE, och ach i ojejku. Obojgu nam wszystko się podoba, decydujemy się na zakup. Biorę zlecenie, płacę, potwierdzam zlecenie, odbieram stertę papierów, ha! Jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami dwunastu paczek paneli podłogowych!
Zadowolony z siebie biorę pod pachę Najwspanialszą-Z-Żon i zmykamy do samochodu. I wszystko byłoby prawie idealnie, gdyby nagle ptaki nie przestały śpiewać. I słońce zaszło. Ludzie też jakby trochę ucichli. Zerkam w stronę swojej 2giej połówki i... zimne ciarki przebiegają mi po plecach.
Najwspanialsza-Z-Żon ma minę jak Merdaty gdy zobaczy w misce suche żarcie zamiast kawioru.
Szybka analiza sytuacji: jeśli przestała mówić, krzywi się i ma zaciśnięte pięści, to znaczy że chyba jest zła. Jeśli nikogo poza mną nie widzę obok Niej - to jest chyba zła na mnie. Czyżby usłyszała jak tajniacko popierdywałem przy regale z farbami? Potok moich myśli przerywają słowa wypowiedziane przez obiekt mych analiz:
- widziałam TO!
- yyyyyyyyyyy, ale co?
- no TO!
O co kutfa znów chodzi? Niczego nie podjadałem, nie robiłem głupich min. Ale przynajmniej z pierdzeniem mi się upiekło. Strach dochodzić za co dostaję właśnie po uszach, ale nie byłem mientkim robiony, biorę temat na klatę:
- nie wiem o co Ci chodzi! Co się znów stało?
Najwspanialsza-Z-Żon nastroszyła się jak kogut widzący zbliżającego się kuraka z sąsiedniej wsi i wypaliła:
- ja widziałam co się działo w Obi!!!
- ale co się działo w Obi?
- ta ruda!
- matko i córko, jaka znów ruda?!?!
- gapiła się na ciebie jakaś ruda laska!
- ale gdzie?!
- przy kasie w Obi i gapiła się na Ciebie TAKIM wzrokiem!
- ????
- ...i to TAKIM, że... że... że  chętnie by Ci pokazała, jak to robi!!!

Wybuch rubasznego rechotu z mej gardzieli zagłuszył dalsze groźby i pokrzykiwania Najwspanialszej-Z-Żon.
Pokwikując ze śmiechu, już miałem powiedzieć, że chyba ktoś się naoglądał za dużo reklam, kiedy...
...ej, zaraz, miałem rwanie i nie zauważyłem?

środa, 10 kwietnia 2013

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła?

Sobota. Wielkanoc.
Spełzam z łóżka drapiąc się leniwie po zadzie. Najwspanialsza-Z-Żon korzystając z okazji, od razu rozwala się w pozycji rozkraczno-wykracznej zajmując całe łóżko. To, w jaki sposób tak drobna kobieta potrafi zająć cały materac 190x220cm pozostanie dla mnie zawsze niebadaną tajemnicą.
Gapię się za okno. Wiosna pełną gębą: w miejscu gdzie o tej porze powinien być trawnik - wielka zaspa śniegu. Obok zaspy stoi bałwan, dalej trzy zmarznięte gołębie wygrzebując coś ze śniegu. Pewnie mają nadzieję na chlebek, ale ja wiem dobrze: to nie chlebek, to Merdaty skasztanił się wczoraj w tamtej okolicy. Ciekaw jestem w jaki sposób skrzydlate pomioty wytrą sobie gówno z dzioba.

Zerkam na zegarek - wychodzi na to, że pora zapolować na ostatnie przedświąteczne zakupy, pierdolnąć jakiś koszyczek i udać się do rodziców by jak co roku z zestawem dwóch święconek poczłapać do kościoła.
I znów jak w każdą sobotę wielkanocną, wzrok okolicznych bereciar spocznie na nas:
- o, pani popatrzy, pani Aniu, takie - tfu! - ateisty, ale ze święconką to przyszły.


Ano przyszły. Tak jak przychodzą co roku - nie jest to kwestia wiary, lecz już tylko i wyłącznie tradycji.
Raz do roku jest okazja, by spotkać się w stałym gronie przed kościołem, zobaczyć jak bardzo posiwieli i przytyli rówieśnicy, sprawdzić kto sympatyczniejszego kutasa wydrapał na kraszance.
Następnie trzeba będzie odbębnić piętnaście minut słuchania słów, których sensu, podstaw i celu człowiek od jakiegoś czasu nie rozumie i frrrrrrrrru - można lecieć do domu. A tam tradycyjna biała kiełbasa z ćwikłą już czeka prężąc się na talerzu, wrzeszcząc wulgarnie "wsadź mnie sobie do ust i ssij, ssij...!!!!".

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła? Czasami odnoszę wrażenie, że szczersza jest ateistyczna/agnostyczna sympatia do corocznych spotkań wokół kleryckich włości, niż 'katolicka' potrzeba uczestnictwa we wspólnym zgłębianiu wiary. Obserwując każdego roku ludzi zgromadzonych w kościele widzę, jak bardzo dzisiejszy katolik odsunął się od rzeczy, które wpajały nam do głów babcie:

ksiądz to osoba święta, jak mówi klęczeć - to należy klęczeć, nawet gdy krew z kolan i dupy leci strumieniem szerokim
krzyż ucałować należy i na ofiarę dać też trzeba
wchodząc do i wychodząc z kościoła należy znak krzyża wodą święcona poczynić klękając przy tym

Patrzę, obserwuję. Ksiądz klęczeć kazał - gimbaza zmęczyła się po 2 minutach i wstała. Krzyża nikt nie całuje, bo córka Nowaka już krzyż całowała, a ona podobno chwaliła się młodej Krześniakowej, że penisarium tego młodzieńca co do niej przychodzi, to że niby w ustach miała!
Wejście ludzi do kościoła przypomina sceny z westernów z Waynem w roli głównej: coś pomiędzy stadem bydła wybiegającego z obory, a nonszalanckim, nawalonym kowbojem wchodzącym do saloonu.

Kościelna indoktrynacja stępiła zęby na pokoleniu `90+. Fascynujące historie katechetki opowiadającej o rozstępującym się morzu są niczym w porównaniu z efektami 3D w kinie, większość dzieciaków mających kontakt z Discovery jest w stanie wytłumaczyć rozstąpienie się morza czerwonego, a co gorsza szczeniactwo zadaje katechetycznej braci niewygodne pytanie: skąd się wzięły żony dla Kaina i Abla? Dlaczego akurat nasza religia jest prawdziwa a reszta ludzkości się myli? Czy jak przełknęłam spermę to zajdę w ciążę?

Kończą się rządy żelaznej, babcinej ręki będącej autorytetem, rodzice nie przywiązują wagi do wiary, nie przekazują szacunku do wierzeń swoim dzieciom. Wszystko zamienia się w odpustowy stragan pełen tanich, tandetnych świecidełek i pozerstwa.
Zaginął lub już zginął w tym wszystkim pierwotny sens wiary.

Czasami odnoszę wrażenie, że ostatniego obrazu chrześcijaństwa którego jeszcze można by szanować, nie znajdzie się dziś w otaczającej nas rzeczywistości. Leży on zakurzony pomiędzy kartkami Quo Vadis.

*****
Wielkanoc, sobotnie przedpołudnie. Wyruszamy z Najwspanialszą-Z-Żon z domu. Prawie świeci słońce, krzywimy się do siebie - oczywiście musieliśmy się poprztykać przed wyjściem o jakąś pierdołę.
Wokół stado kolejnych zombie z koszyczkami człapie w stronę kościoła. Część z nich jeszcze wczorajsza - widać radość ze zmartwychwstania była tak wielka, że należało się napierdolić już w piątek.

*****

Południe. Przed nami kościół, w rękach koszyczki. Obok kolega Stolec chwali się, że w tym roku zamiast malować jajka - ułożył je w koszyku razem z kiełbasą w taki sposób, że całość przypomina monstrualnego kutasa.

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła? Bo chyba jako jedni z nielicznych potrafimy patrzeć na tę szopkę ze zdrowym dystansem. I dostrzegać, jak szybko to wszystko zmierza do rozpadu.

piątek, 5 kwietnia 2013

Gorzka notka przed słodką kawą

Przedpołudnie gdzieś w środku tygodnia.

Przed pyskiem kartka zapisana stadem chwiejących się tabelek, po prawej zimna herbata, dalej gumikaczor i pół butelki wody.
Na wprost monitor.
Po lewej drugi komputer. Pomiędzy nimi telefon. Pod monitorem drugi i trzeci.

Tak, dorosłośc jest chujowa.

Miało być tak fajnie - mieliśmy zarabiać pieniądze od rana do południa, a później cieszyć się życiem bez zawracania sobie głowy zadaniami domowymi, wypracowaniami, zbliżającymi się sprawdzianami i faktem, że Adaś z 3b dostał z rajchu zajebisty zestaw lego, a ja mam w domu tylko drewniane kurwa klocki.
Mieliśmy zażerać się cukierkami bez proszenia rodziców o pieniądze na nie, mieliśmy oglądać filmy po godzinie 22 bez ciągłych zjebek w stylu "takie filmy nie są przeznaczone dla dzieci", mieliśmy bezkarnie słuchać płyt z piosenkami w których są brzydkie słowa.
Dziś cukierków nie żremy w obawie przed rosnącą dupą, po godzinie 22 lecą jakieś gówniane ocieracze rodem z końcówki lat osiemdziesiątych, a ilość rzucanych pod nosem kurew w życiu codziennym kładzie na łopatki najbarwniejsze płyty Liroya czy Nagłego Ataku Spawacza.
I o ile jeszcze klasyczne szajsen-erotiken z sympatycznymi, włochatymi pod pachami paniami budzą pewien nostalgiczny uśmieszek, tak już Adaś z 3b wkurwia człowieka doszczętnie. Wszak stary załatwił mu po znajomości robotę za 12klocków miesięcznie pomimo, że przez całą szkołę i uczelnię Adaś oceniany był (nie bezpodstawnie) jako wyjątkowy przykład debila potrafiącego zepsuć nawet imadło.

Dorosłośc jest chujowa.
Mieliśmy jeść zielone jabłka i zapijać je oranżadą - nie robimy tego w obawie przed sraczką.
Mieliśmy oglądać tv do porzygu nie dbając o wzrok - wyłączamy odbiorniki mając dość wylewającego się zeń politycznego szamba.
Mieliśmy nie odwiedzać nielubianych ciotek - łazimy do nich co tydzień, bo stara raszpla może niedługo odwalić kitę, a że jest kasiasta to istnieje możliwość otrzymania spadku po starej torbie.
Mieliśmy spędzać popołudnia marnotrawiąc godziny na rozmowach o samochodach, grach komputerowych, filmach - rozmawiamy o tym, ile kosztuje w Biedronce schab bez kości. Bo podobno jest w promocji.

Dorosłośc jest chujowa.
Wraca człowiek umęczony do domu. Na przejściu dla pieszych ktoś bez mała najeżdża na stopę. A, to Adaś z 3b w swojej nowej S-Klasie. Niezłą tlenioną fokę miał na siedzeniu pasażera. Jutro znów będzie się chwalił zaliczeniem kolejnego niezłego towaru. O ile da radę poprawnie złożyć zdanie.
A żebyś chuju złapał trypra i gangrenę jajec.

Godziny popołudniowe. Człowiek pełznie w stronę domu w tempie rozkładu plastikowej butelki.
Znów ta sama kanapa, ten sam zidiociały wyraz pyska Merdatego, ten sam widok za oknem.
Siada człek na kanapie powatarzając pod nosem "ja pierdolę" niczym mantrę.
Pochodzi Najwspanialsza-Z-Żon. Kładzie rękę na ramieniu, czochra po głowie. Z Jej ust pada:

- co, zrobić Ci herbaty?

I życie staje się piękne.
Mówiłem już, że jestem po uszy zakochany w Najwspanialszej-Z-Żon?

czwartek, 4 kwietnia 2013

Kącik porad 1: dlaczego mężczyźni dłubią w nosie?


Na skrzynce mailowej pojawił się temat, obok którego nie można było przejść obojętnie. Dziś zajmiemy się pytaniem jednej z Czytelniczek:

Panie Trzydziestolatku Szanowny
Piszę, albowiem ujrzawszy możliwość przeanalizowania swoim nie znającym granic umysłem problemu mego, nie mogłam się powstrzymać.
Z pewnością wiele już bolączek, trudnych, życiowych problemów i skarg otrzymałeś i głowisz się teraz nad najnowszym wpisem do swojego internetowego kąta przepisów na pożycie, ale - jak to mówią - kto nie próbuje, ten nie ma.
Więc próbuję.
Próbuję pisać, opisać. Ale najusilniej próbuję zrozumieć.
O cicikach czytałam. Małżonek mój również. Ubawił się bardzo, ja nie narzekałam na bóle brzucha ze śmiechu. Śmiercionośnej wielkości gula stanęła mi w gardle. Bo to jedna z rzeczy, o których się u nas nie mówi.
A powinno się. Widmo rozwodu z powodu, który zaraz opiszę nie nadchodzi, ale myślę, że może jednak dasz radę przekazać kobiecemu światu prawdę i przyczyny pewnego postępowania męskiego. Męskiego - bo jak by na to nie spojrzeć, dotyczy wielu. Mój brat oddawał się temu zajęciu. Obserwowałam to całe dzieciństwo. Bywałam nawet ofiarą tego procederu.
Kiedy szczęśliwie wyrosłam, on szczęśliwie się wyprowadził do innego województwa, a ja szczęśliwie się zakochałam oraz szczęśliwie wyszłam za mąż, moja Druga Połowa zafundowała mi uderzenie cegłą w głowę. Straszliwe wspomnienia i obrazy prześladujące mnie przez dużą część życia powróciły. Powróciły boląc podwójnie - bo powróciły (powtarzam, bo to prawdziwy ból, prawie fizyczny) oraz bo robi to mój własny mąż.
Jako małżeństwo ze stażem niemal 2-letnim a para ze stażem prawie 5-letnim domagam się zrozumienia. Domagam się także zaprzestania tego okrutnego, raniącego serce me i estetykę procederu. Ale nade wszystko domagam się wyjaśnień, szczegółów. Bo małżon mój nie umie/nie chce/uważa że nie ma o czym gadać/milczy/zmienia temat kiedy pytam, dopytuję, chcę pomóc, może wysłać na terapię, może kupić leki, może załagodzić stan, który doprowadza go do tego...
Powiedz mi, Ostatnia Desko Ratunku:
DLACZEGO MĘŻCZYŹNI DŁUBIĄ W NOSIE?!
I - jeśli to nie problem - wyjaśnij mi zagadkę ludzkości: co dzieje się z wydłubanymi, skręconymi w kulkę kozami kiedy zabawa nimi się kończy?!
Mam nadzieję że po tym rozpaczliwym, szukającym pocieszenia w trudnej, beznadziejnej wręcz sytuacji, pokusisz się o notkę. Wyjaśniającą. Kojącą skołatane nerwy. Leczącą zbolałe serce i łzawiące od nadmiaru obrzydliwości oczy.
Z należnym poważaniem,
Czytelniczka

Droga Czytelniczko!

Pytanie które zadałaś nie należy do łatwych. Co za tym idzie - odpowiedź także nie będzie prosta, a jej akceptacja może stanowić naprawdę poważny problem.

Jak wiadomo - każdy Prawdziwy Mężczyzna musi pozostawić po sobie trzy rzeczy: dom, syna i drzewo. Nasze męskie nieustające dążenie do doskonałości sprawia, że cały czas szukamy dodatkowych wyzwań pozwalających się sprawdzić jako Samiec Alfa. Wszak drzewo może zostać ścięte, dom zabierze komornik, zaś syn okaże się idiotą - co wtedy zostanie po Mężczyźnie?
Sięgamy więc do źródeł, do czasów odległych by szukać natchnienia, pomysłu na utrwalenie śladu swojego istnienia. W zamierzchłych czasach odnajdujemy Horacego, który mówi:

Wybudowałem pomnik trwalszy niż ze spiżu
strzelający nad ogrom królewskich piramid
nie naruszą go deszcze gryzące nie zburzy
oszalały Akwilon oszczędzi go nawet
łańcuch lat niezliczonych i mijanie wieków

(...)

Kierując się słowami poety, budujemy swe pomniki starając się jednocześnie uszanować spokój Wasz - spokój Kobiet. Wszak która niewiasta by nie dziabała widząc walające się wszędzie wapno, gips, beton i szpachelki? Dlatego korzystamy z tego co mamy pod nosem - tworzymy dzieło monumentalne używając małych, niepozornych kuleczek. I tak dzień po dniu, rok po roku budujemy Twór.

Toczenie kuleczek poza ściśle konstrukcyjnym celem, ma jeszcze jedną korzyść: jest dla nas pewnego rodzaju medytacją. Kobieta potrafi godzinę spędzić piłując paznokcie, my zaś zgłębiamy tajniki własnej duszy tocząc pomiędzy palcami budulec naszej nieśmiertelności. 

Oczywiście wszędzie zdarzają się odłamy od tradycji, gdy kulanie gila nie będąc odpowiednio celebrowane staje się rozrywką - potępiamy takie zachowanie! Gil powinien być toczony z należytym szacunkiem i z nie mniejszą uwagą i troską powinien być ułożony w miejscu gilowego spoczynku.

Tu dochodzimy do Twojego pytania Czytelniczko: "co dzieje się z wydłubanymi, skręconymi w kulkę kozami kiedy zabawa nimi się kończy?!".
Jedną z rzeczy których nie dostrzegacie, są nasze tajemne, samcze ołtarzyki na których składamy od lat swe wszelakie wydzieliny, wydaliny, ciciki i inne kłaczki. Miejsca, których lokalizacja owiana jest tajemnicą, nie zostaną Wam nigdy zaprezentowane. Wy macie swe załamujące czasoprzestrzeń wnętrza damskich torebek, my mamy galaretowato-kudłate ołtarzyki.
Niestety, zdarzają się czasami przypadku kompletnego braku poszanowania wykopaliska. Budulec Nieśmiertelności potrafi być bluźnierczo wytarty w fotel, psa, spód stołu, lub w ekstremalnych przypadkach - zjedzony!
Potępiamy takie czyny! Nie po to nasze nozdrza rodzą zielonkawe perły by skarby owe trafiały na zmarnowanie. No, chyba że mówimy tu o strzelaniu gilami w kota. To jest jak najbardziej uzasadnione i zalecane.

Droga Czytelniczko!
Wyobraź sobie swojego Mężczyznę za lat kilka, gdy z Waszym synem uda się w Tajemne Miejsce gdzie składa swe perliste wydzieliny. Wtedy to właśnie - czując że kiedyś nadejdzie koniec - przekaże Twój Samiec swoje dziedzictwo Waszemu synowi. Będzie to niczym wejście w dorosłość, przekazanie sensu życia, celu istnienia. Są to rzeczy magiczne, ważne dla nas - Mężczyzn. 
Wy - Kobiety - nie musicie tego rozumieć. Wystarczy, że to zaakceptujecie. Wiem, że pojęcie celu opisanych wyżej zjawisk może być dla Was trudne. Podobnie mamy my nie rozumiejąc sensu używania takich nazw kolorów, jak amarantowy, burgundowy, czy turkusowy.

Pamiętaj: odrobina wzajemnej akceptacji będzie i nam - Prawdziwym Mężczyznom, i Wam - naszym Kobietom gwarantować spokój duszy.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kącik porad? ;)

Zastanawialiśmy się wczoraj z Najwspanialszą-Z-Żon, w jaki sposób można wycisnąć więcej absurdu z bloga 30latka. W pewnym momencie pojawił się pomysł wprowadzenia kącika porad...
Jak miałby wyglądać taki kącik? Wy macie życiowy problem - zgłaszacie go do mnie mailowo. 30letnie doświadczenie w charakterystycznym sobie stylu rozważy, przeanalizuje, zastanowi się nad zgłoszonym tematem i na łamach bloga odpowie na zadanie pytania.
Oczywiście nie zmieni to częstotliwości pojawiania się standardowych wpisów - to pozostaje bez zmian.

Jesteście zainteresowani takim wątkiem na blogu?
A może są już chętni na rozwiązanie dręczących problemów?
Czekam na komentarze dot. nowego wątku na blogu, zaś chętni na podzielenie się problemami mogą już słać opisy swych bolączek na adres stepniake@gmail.com

Spróbuj dogodzić kobiecie...

Wielkanocny poniedziałek. Wieczorowa pora. Przeżarty pies w pokoju obok przewala się z boku na bok, przemoczone w śniegu ciuchy suszą się na kaloryferze, za oknem ktoś rzuca kurwami wypychając samochód z zaspy. Wiosenno-świąteczna atmosfera pełną gębą.

W końcu mamy ciszę, spokój, wszystkie spotkania rodzinne już za nami, okopaliśmy się więc z Najwspanialszą-Z-Żon w poduszkach, ściemniając przed sobą wzajemnie, że żadne z nas nie ma zamiaru przyciąć komara.
Sielanka. Spleceni w słodkim uścisku wtulamy się jedno w drugie. Być może dla kogoś z zewnątrz przypominałoby to efekt starcia dwóch pijanych ośmiornic, ale tak to wygląda.
Moje palce wędrują w okolicę uszu Najwspanialszej-Z-Żon, następuje etap miziania, głaskania, czochrania, Niewiasta pomrukuje mi jak Bydlę Miałkate gdy znalazło kiedyś w misce kawałek wędzonej makreli.
Mizianie Niewieściej Podobizny trwa w najlepsze, mruczenie także, następuje etap gilania ust kosmykiem włosów. Oczywiście co dwa - trzy gilnięcia - Najwspanialsza-Z-Żon energicznie ociera się ryjkiem o mój tors. Bo gila.
Sadystyczny umysł Prawdziwego Samca wpada na pomysł opracowania nowej tortury. Będziemy gilać jednym włosem!
Rozpoczynam etap poszukiwań odpowiedniego włosia. Co znajdę jakieś włosisko, to za delikatne, za puszyste, zbyt krótkie, w końcu udaje mi się odszukać Idealny Włos! Wyrywam go sobie energicznie, po czym przystępuję do kolejnej tury tortur.
To gilnięcie w usta, to gilnięcie w powiekę, za chwilę znów atak na ucho... Najwspanialsza-Z-Żon ubawiona jak małe dziecko na widok bezzębnej babci chcącej purtać ustami w nagi brzuch, wije się i popiskuje.

Mija kilka minut. Tortury zakończone, rozanielona Niewiasta wtula mi się w ramię ociekając słodyczą.
- bo ty tak dawno mnie nie gilałeś i ogólnie i miło i mi się podobało...
Jako skomplementowany Prawdziwy Samiec wypinam pierś, wciągam nieco brzuch i dodać powagi czynom których byłem autorem, dorzucam:
- a Ty wiesz jak ciężko znaleźć odpowiedni włos do gilania?
- naprawdę? - zapytuje udając zaskoczenie Najwspanialsza-Ż-Żon.
- dokładnie, te z głowy są za cienkie, żeby odczuwalnie gilać.
W tym właśnie momencie uświadomiłem sobie, w jak ciemnej dupie się znalazłem. Złowieszczą ciszę przerywał tylko cichy odgłos trybików pracujących pod czaszką mej Drugiej Połowy.

- to nie był włos z głowy? jeśli to nie był włos z głowy, to z czego on był?
Jak tylko się da - próbuję wybrnąć z sytuacji:
- a czy to ważne? Najważniejsze, że jest miło i ogólnie fajnie i że się Tobie podobało i...
Najwspanialsza-Z-Żon głucha na moje słowa drąży dalej:
- ...i dlaczego ten włos był taki POSKRĘCANY?!?!?

W życiu każdego Prawdziwego Mężczyzny jest taka chwila, gdy brakuje kontrargumentów na niewieści atak. Milczę czekając na gromy, które za chwilę spadną na moją głowę.

- GILAŁEŚ MNIE PO USTACH ŁONIACZEM?!!?!?!?

Ostatnimi siłami staram się jakoś bronić, wybrnąć z sytuacji:
- Przecież nie rwałem od strony dupy...

*****

Poniedziałek, wieczorowa pora. Na całym osiedlu dał się słyszeć wrzask, gdy Najwspanialsza-Z-Żon próbowała uśmiercić mnie poduszką, starając się jednocześnie wbić mi w krtań włos. Taki gruby i poskręcany...