czwartek, 28 lutego 2013

Srebrna Szczała

Już w zamierzchłych czasach, gdy nasi praojcowie ganiali z łukami po słowiańskich bezdrożach, jednym z atrybutów Prawdziwego Mężczyzny był własny rumak. Prawdą jest, że w naszej praokolicy ciężko było o coś reprezentacyjnego i najczęściej trzeba było klepać dupsko na czymś, co przypominało efekt gwałtu jamnika na ośle, jednak nie zmienia to faktu, że koń (czy bardziej pra-koń) jakiś był!

Nie zmieniło się wiele do dnia dzisiejszego. Każdy samiec bez względu na to, jakie mu przyświecają idee - chce posiadać własny środek transportu. Mamy więc dresowozy, bereciarowozy, kaplusznikowozy, sukowozy, oraz wyspecjaliozowane pojazdy typu nastkoruchowozy, najczęściej występujące pod gimnazjami.

Jako Prawdziwy Samiec, zdobywca Niewieścich Serc, niszczyciel Kobiecych nadziei i marzeń - posiadam swego mechanicznego rumaka i ja.
Pomińmy to, że przez fakt bycia w związku z Najwspanialszą-Z-Żon moje szanse na wyrwanie czegoś pod gimnazjum są bliskie zera i nawet dodatkowe trzy albo i cztery paski wzdłuż i w poprzek maski nie pomogą... Jednak mam swego rumaka. Srebrny potwór, a w zasadzie srebrna potwora zwana Srebrną Szczałą, pogromca szos, zwycięzca niejednego pojedynku na skrzyżowaniu z pretendentami klasy Wartburg, Nyska, czy Duży Fiat jest w mym posiadaniu. Raz nawet udało mi się wyprzedzić Porsche! Pominę drobny szczegół, że akurat stał na poboczu z włączonymi awaryjnymi (wyrywał ssaka leśnego przy DK88?).

Identycznie jak zwierzętom kopytnym zdarza się zachorować, tak i rumak mechaniczny potrafi mieć gorszy dzień. Nie mam tu na myśli zamarzniętego zamka, kawałka zdechłego kota na zderzaku, czy nawet problemów z porannym uruchomieniem silnika. Myślę tu NAPRAWDĘ POWAŻNYCH przypadkach.
A naprawdę poważne przypadki mają naprawdę poważne konsekwencje: patrz, płać i płacz...

I zdarzy się nawet, że Prawdziwy Mężczyzna łezkę uroni widząc, jak jego Rumak Srebrnoblachy brutalnie na holu się szamoce, w sercu coś zaboli gdy niemy samochód nie jest w stanie nawet rozrusznikiem zakręcić, lecz PRAWDZIWY koszmar zaczyna się dopiero u mechanika.

Staje człowiek przy bramie warsztatu jak Frodo u wrót Mordoru, zerka wzrokiem niepewnym na majestatycznie przechadzających się mechaników czekających tylko na to, by wziąć w swe czułe ręce Twój samochód. I szukać i szperać i wynajdywać... Koszmar ciągnie się w nieskończoność: stoi Samiec mając u stop kanał, nad kanałem swe autko kochane, i słucha Samiec tych jakże przerażających dźwięków dobywających się z wnętrza kanału niczym z samego dna piekła...

- ja... yhy... no... nooooo... oooooooo.. OOOOO!!! O kurwa, Panie... No niee.... Franek, chodź popatrz na to bo ja nie wim...

Wtedy zaczynają padać te bardziej przeraźliwe frazy:

- nooooo, ładnie załatwione, ooooooo, tu trzeba będzie wymienić, tu naprawić, ale tu to caaaaaaaaały moduł trza bydzie rozkryncić...

Pod człowiekiem uginają się nogi, lecz to nie koniec katuszy, musi jeszcze paść to standardowe, dobijające stwierdzenie:

- a to to nie wim, tak jeszcze wygjentego to żem nie widział. To nawet nie wiem ile cza bydzie kosztować.

W czasie gdy mechanik dołowy grzebie pod samochodem, za plecami posiadacza samochodu stoi właściciel warsztatu. Można zauważyć dziwną zależność: za każdym 'oooooooo', ' o kurwa!', 'naprawić' i 'wymienić' padającym spod samochodu, twarz właściciela warsztatu nabiera jakby bardziej pogodnego charakteru, jakby jakiś uśmieszek coraz wyraźniej na twarzy się rysował.
Gdy po kilku minutach penetracji kanałowych, gdy mechanik dołowy wygrzebie się z piekielnej czeluści, można już zadać To Pytanie:

- a ile to wszystko będzie kosztować?

...i należy się właśnie wtedy przygotować na przyjęcie ciosu ostatecznego, gdy to pracownik zwraca się do właściciela warsztatu:

- szefie, pan szef niech policzy, bo jo to nawyt za kalkulatrem nie dom rady.

Zauważyliście, że wokół warsztatów samochodowych jest mało drzew? Kiedyś myślałem, że to kwestia zniszczenia środowiska tymi wszystkimi smarami, maziami i płynami. Od kiedy mam własne auto wiem już, że to kwestia bezpieczeństwa: bez drzewa załamany klient nie ma się na czym powiesić.

*****

Chyba mam ostatnio pecha. Zawsze myślałem, że stwierdzenie 'żyłka w dupie pęknie' może dotyczyć tylko ludzi. Jak się okazało - nie tylko. Nie rozumiem jednego: czy w przypadku Srebrnej Strzały ową żyłką nie mogła być jakaś linka, tasiemka, listewka, cokolwiek co można szybko wymienić, zakleić gumą do żucia, ewentualnie zamalować? Oczywiście, jak już coś miało pieprznąć, to na bogato. A w zasadzie po dwakroć na bogato. Nie dość, że nastąpił samochodowy zgon definitywny, to miał on miejsce dziesiątki kilometrów od domu w okolicy, gdzie masz wrażenie że wyjście z samochodu może grozić zjedzeniem przed autochtonów. I w takich to okolicznościach przyrody rozpieprzyło rozrząd i lawinowo wszystko to, co w efekcie domina rozpaść się powinno.
Patrz, płacz i płać.
Wydaje mi się czasami, że te wszystkie wałeczki, ząbki, tłoczki i kuleczki mają w silniku tylko jedno zadanie. Wziąć się się spierdolić. Ku chwale i dobrobytowi warsztatu samochodowego!

*****

Czwartek.
Od 2 godzin czekam na telefon od mechanika. Tą razą tematem dnia były elementy zawieszenia. Okazało się, że Srebrna Strzała jako samochód przeznaczony na drogi, nie jest gotowa zmagać się z leśnymi ścieżkami i kraterami w polnych drogach.
Czekam na telefon niczym skazaniec na swego kata. Po wstępnej wycenie wiem, że do końca miesiąca potajemne dziwki koks i wóda odpadają. Zamiast tego będę musiał kupić taśmę klejącą, by przymocować jakoś rachunek na desce rozdzielczej. Będę mógł dzięki temu wskazywać go za każdym razem, gdy Najwspanialsza-Z-Żon delikatnie zasugeruje mi błyskając mordem w oczach:

- Dziury? Jakie dziury? MOŻE JEDNAK odrobinę przyspieszysz?!

środa, 27 lutego 2013

Koci koci łapci - zemsta bydląt miałkatych

Wieczorowa pora.
Najwspanialsza-Z-Żon gdzieś w zakamarkach stajni pucuje Rudemu kopyta, ja rozłożony przed kominkiem dyskutuję z innymi Prawdziwymi Samcami o tym, co w życiu ważne. Znaczy się o żarciu.

Ogólna sielanka. Merdaty powarkuje przez sen spod ławki, drwa trzaskają radośnie, aromatyczny Earl rozkosznie drażni nozdrza.
Niestety wszystko co dobre ma swój koniec. Do socjalnego wpada Najwspanialsza-Z-Żon oznajmiając:

- skończyłam, jedziemy do domu?

Ano jedziemy. Zbieram swe zwłoki, delikatnie budzę psa dwoma dziabnięciami pogrzebacza w zaspany zadek, chwilę później w kompletnej ciemnicy wsiadamy do Srebrnej Strzały. Włączam światła.

Przed moją twarzą, w okolicach wysokości paszczy, na przedniej szybie widzę jakieś ślady. W zasadzie odbicia. Stóp. Łap. KOCICH KUTFA!!! To ja się zastanawiałem, gdzie cały wieczór łaziły te pchle worki, dziwiłem się, że żaden nie łypie z kominka tymi kaprawymi ślepiami w moją stronę, a te skurczybyki za przeproszeniem kopulowały mi się na przedniej szybie!!!
O mój biedny samochodziku, coś Ty musiał przeżywać, gdy to bydlę bezczelnie wylizywało sobie pierdziawę na Twojej karoserii! Jakiż wielki ślad musiał zostać odciśnięty na psychice biednej, maleńkiej Srebrnej Strzały, gdy śmierdzące kocisko szorowało po szybie jajami!
Ja wam dam, skurczybyki znad kominka! Sera pleśniowego wam do legowiska powsadzam, na deszcz powyrzucam, a niech któryś się pojawi w okolicach myjki gdy konia będziemy kąpać, to jak ze strumienia wody pociągnę to ino roz!!!

*****

Poranek następnego dnia. Półprzytomny wychodzę z domu, idę w kierunku samochodu. Mając jeszcze w pamięci sprawę kocich łap, rozpatruję w myślach kolejną opcję krwawej zemsty. Plan jest prawie idealny, tylko nie wiem jeszcze gdzie u licha kupię prawdziwy kwas chlebowy i stary dobry syfon.
Zbliżam się do Srebrnej Strzały, zerkam na nią i...

Czas stanął w miejscu.
Nie, nie tylko przednia szyba została wczoraj sprofanowana przez te miauczące odpady genetyczne. Miaukate sumy wszystkich błędów Matki Natury zbezcześciły mi CAŁY samochód. CAŁY. Wszędzie są odbicia kocich łap!!! Jak wezmę w stajni dorwę te prychające skur....





e...

moment...
Nagle bez mała znikąd stanęło mi przed oczami wspomnienie wczorajszego wieczoru, jednego konkretnego momentu, gdy dobiegł do naszych uszu okrutny jazgot rozwścieczonego Rudolfa.
Rudolf ma to do siebie, że jest psem. Niezbyt urodziwym do tego. W zasadzie jest tak brzydki, że wygląda jak połączenie diabła z motopompą. Jednak Rudolfiasty ma jeden duży plus: NIENAWIDZI KOTÓW. Powoli wszystko staje się jasne: wychodzi na to, że Rudolfino musiał wczoraj dopaść pielgrzymkę Miałkatych udających się stadnie na wieczorne obszczywanie opon w zaparkowanych samochodach.
Widać zagonił je na Srebrną Strzałę... Dobry Rudolf, dobry... Będzie parówa dziękczynna!

A maskę samochodu to wysmaruję margaryną. Się zdziwią następnym razem pchlarze gdy zaczną im się rozjeżdżać łapy podczas ewakuacji na pokład Strzały.

Ah... Już widzę oczyma wyobraźni, jak zdziwiony kaprawooki śmierdziel miałkaty zsuwa się z maski wprost do rozdziawionej Rudolfowej paszczęki czekającej na to, by szarpać, rwać i kąsać...

wtorek, 26 lutego 2013

Wspomnieniowo destrukcyjnie

Są pewne rzeczy, których kobiecie dotykać nie można. Nie można i tyle. Niewieście dłonie na przedmiotach owych są równie bluźniercze, co warzywo na talerzu dotykające kawałek smakowitej, soczystej wołowiny.

W przypadku świętych precjozów nie ma miejsca na niewieście pytania w stylu:
- dlaczego tego nie wyrzucisz?
- po co ci to potrzebne?
- dlaczego tego nie pomalujesz np na różowo?
- a może by tak okleić to różowym futerkiem?

Nawet delikatne sugestie rodzaju:
- a może przynajmniej zeskrobiesz z tego pleśń?
...też nie powinny się pojawić. Nie i już!

O ile udało mi się Najwspanialszą-Z-Żon odwieść od pomysłów w stylu "wyrzućmy twoją kolekcję żółtych gumowych kaczuszek", czy "a może by tego półmetrowego gumowego kurczaka dać psu do zabawy?", tak nigdy bym nie pomyślał, że ofiarą niewieściego, podświadomego dążenia do likwidacji wszystkich artefaktów będących dowodem beztroskiego życia kawalerskiego, będzie kubek.
Mój kubek.
Ten Kubek.

Nosz kurwa mać!
Toż to nawet udało mi się uchronić przed wyrzuceniem moje ukochane pra-glany, w których dane mi było pływać w naszym pięknym Bałtyku! A kubka uratować nie dałem rady...

Kubek.Który to był rok? 2004? 2005? Nie pamiętam dokładnie. Z ówczesną Najwspanialszą-Z-Dziewczyn wiedliśmy w tamtym czasie dość barwny żywot, który polegał głównie na pracy, studiach i obijaniu się po Polsce z plecakiem na grzbiecie.
Kołobrzeg, zdaje się, że jesień. Do tego późna. Wielkie spocone Niemkozaurzyce ze stadem zapasionych Szkopoziątek już dawno podryfowały za swoją stronę granicy, Farszafka też zwinęła swe wysolarowane dupska w stronę domu, w końcu można było jak człowiek siąść na plaży, by w ciszy i spokoju nawalić się produktem polskiego przemysłu winiarskiego, ewentualnie skupić się na innych czynnościach na widok których mewy z nieba spadały.
Teoretycznie moglibyśmy gnić godzinami w oparach gleborzutów gadając o niczym szczególnym gdyby nie fakt, że czasami poza zdrową paszą w postaci płynnej (wszak wino było wiśniowe, więc jakieś witaminki musiały w środku być), należy przyjąć także coś w postaci stałej.
Tu się kłania bar mleczny. Stołówka wyrwana wprost z wczesnych lat osiemdziesiątych. Miejsce ze stołami krytymi ceratowym obrusem, miejsce gdzie aluminiowe widelce wyginały się na twardych niczym kewlar kotletach. Świątynia, w której mistrzem ceremonii była wielka, sympatyczna kuchara w poplamionej, kwiecistej podomce, witająca przybyłych chwytającym za serce:

- ...sobie pan życzy?!

Standardowy zestaw "mielone, ziemniaki i buraczki proszę" został uzupełniony kubkiem czegoś co nosiło nazwę kawy. Kubkiem. Tym Kubkiem.
Biały, gruby jak muszla sedesowa, wygodny w trzymaniu niczym śledź wysmarowany olejem, mój Kubek! Gdy tylko spojrzeliśmy na siebie, wiedziałem że to będzie początek długiej przygody. Po wchłonięciu paszy stałej, talerze grzecznie poszły do okienka na brudne naczynia, zaś Kubek powędrował nieśmiało do kostki.
Tak oto rozpoczęła się nasza wspólna historia...

Był mi jednym z najbliższych przyjaciół, był mi towarzyszem w czasach chudych jak i grubych, to właśnie On w momencie największego kaca ulgę przynosił wraz z płynną zawartością, to On utrzymywał temperaturę gorącej herbaty, gdy złożony chorobą ciepłe płyny przyjmować musiałem. Nikt inny, tylko Ten Kubek stał zawsze na honorowym miejscu będąc gotowym do niesienia kawy, herbaty, piwa, wódki, wina, wody, czegokolwiek, jakikolwiek płyn chciałbym do niego wlać - zawsze był gotów przyjąć efekt moich najbardziej wyuzdanych, płynnych fantazji.
Może nie zawsze traktowałem go tak, jak powinienem. Zdarzało się, że po imprezie stał zapomniany gdzieś w rogu mieszkania z jakąś resztą herbaty i kiepami w środku, może nie zawsze od razu go myłem, ale... Chyba właśnie na tym polega przyjaźń. Na wspólnym przeżywaniu tych lepszych chwil ale i tych gorszych.

Żywot Kubka zakończył się wraz z solidnym pierdolnięciem towarzyszącym zwaleniu się naczyń na podłogę. Merdaty od razu przyleciał do pokoju zameldować, że jak coś, to on nie miał nic wspólnego z tym co się stało.
To głos Najwspanialszej-Z-Żon oznajmił wieść hiobową:

- nie denerwuj się, ale chyba rozbiłam twój kubek...
- KTÓRY?!!?
- no właśnie Ten...
- ...

Uczcijmy pamięć Kubka minutą ciszy.


*****

Wieczór. Spocząłem w małżeńskim łożu w pozycji Nieszczelnej Kuchenki (znaczy się leżę palnikiem do góry wypuszczając co jakiś czas gazy), przed mym licem na ekranie TV jakaś urocza niewiasta stara się mnie przekonać, że na jej pieczenie stref intymnych pomaga tylko i wyłącznie Kuciapomycyna Forte. Po minucie niewiastę z Kuciapomycyną Forte zastąpiła Pani Babcia opowiadająca o swoich problemach z wypróżnianiem. Zaczynam się zastanawiać, co piętnastominutowy blok reklam z Kuciapomycyną i zatkaną pierdziawa pomarszczonej starowinki mają wspólnego z misyjnym charakterem telewizji publicznej, gdy do mych uszu dochodzi pytanie Najwspanialszej-Z-Żon:

- robię kawę, chcesz też?
- tak - odpowiadam.
...i przypominam sobie, że już nigdy nie napiję się kawy z Niego.
I kurwa aż tak coś za serce chwyta...

poniedziałek, 18 lutego 2013

Krótko i na temat

Facebook. Każdego dnia odznaczam u kolejnych bliższych i dalszych 'znajomych' ptaszek przy 'pokaż w aktualnościach'. Udało mi się w ten sposób zwalczyć większość łzawych akcji schroniskowych, ograniczyć ilość niewieścich zdjęć przed toaletowym lustrem (z uroczym sraczykiem w tle), jednak nadal brakuje mi czegoś, co by pozwoliło dosadnie się wyrazić, okazać światu mój pogląd na prezentowane treści.

Zdecydowanie odczuwam pewną niedogodność: obok łapki 'lubię to' powinien być przycisk pt. 'mam to w dupie'.

*****

Wczoraj skończyłem 32 lata.

niedziela, 10 lutego 2013

Pół żartem, pół serio: Notka z dupy

W życiu każdego Prawdziwego Samca pojawia się moment, gdy organizm jego wyraźnie sygnalizuje, że nadszedł oto koniec ziemskiego żywota i pora definitywnie kopnąć w kalendarz.
Nie, nie chodzi o katar, nie chodzi o grypę, ani  nawet o okrutną sraczusię, chodzi o temat, który sprawia, że każdy Samiec Alfa zadrży niczym liść na wietrze, potem się obleje, a i błysk przerażenia w oku się pojawi.

...bowiem bywa tak, że dupa nawali. Znaczy się zepsuje.

Jako głowa rodziny, udaje się człek po popołudniowej kawie w stronę Jaskini Dumania w celu wiadomym. Idzie ciesząc się z gazetki pod pachą, gdyż nadchodzą momenty skupienia, ciszy, spokoju, błogie minuty spędzone w  miejscu i okolicznościach pozbawionych wpływu Najwspanialszej-Z-Żon, poezja!

I skupia się człek po dwakroć, to nad artykułem ciekawym, to nad kupaniem się skupia, to łza wzruszenia stoczy się po policzku gdy tekst o uratowanych szczeniaczkach przed oko trafi, to łza cierpienia zawita na licu gdy ostry kebab zjedzony poprzedniej nocy przypomni o sobie... I lecą tak minuty, kwadranse, aż nadchodzi koniec i należy ująć w dłoń swą papier jedwabisty by skorzystać z zalet faktu, że jest się cywilizowanym człowiekiem i pewne miejsca nie powinny przywodzić wonią na myśl stref, które sobie psy obwąchiwać zwykły.
I gdy tak w skupieniu okolice kupienia człek smaga pociągnięciem gładkim, nagle pojawia się ona. Zwiastunka chorób, cierpienia, a może i zgonu. Krew!

Nie pozostaje w tym momencie Prawdziwemu Samcowi nic innego, jak przełknąć gorzką pigułkę świadomości o nadchodzącym końcu, udać się do Najwspanialszej-Z-Żon i z duszą na ramieniu wieść okrutną przekazać:

- Żono moja, obejmij mnie albowiem koniec mój się zbliża, dane nam będzie rozdzielonymi zostać przez trzy metry ziemi i płytę nagrobkową. Ja krwawię.
- Zaciąłeś się?
- Nie.
- No to jak możesz krwawić?
- No normalnie.
- Znaczy się z czego?
- No z dupy.

...i gdy trzy dni później sytuacja lepszą się nie staje, gdy krew nadal leje się gęsto, a i pierdziawa jakby bardziej sfatygowaną się wydaje, wtedy wiadomo już na sto procent. Należy udać się do lokalnego szamana celem przeglądu wylotu.

*****

Godzina szesnasta minut dziesięć. Zjawiam się w rejonowej przychodni celem uzyskania skierowania do lekarza, który pomimo, że pacjentów ma wielu, to nie z twarzy ich kojarzy. Poczekalnia prawie pusta, po lewej sympatyczny młodzieniec płuca wypluwa odkasłując siarczyście, po prawicy nieco starszy jegomość chwieje się gorączką umęczony.
Pielęgniarki w rejestracji sączą leniwie herbatkę parującą ze szklanek osadzonych w plastikowych koszyczkach, za drzwiami pokoju nr 10 słychać urywki rozmów przerywane seriami kichnięć.

Po korytarzu przechadza się niewiasta wbita w kitel. Pielęgniarka zapewne jakaś, stażystka może. Kopytkuje to sobie w chodakach niczym łania po leśnej polanie, zwracając na siebie uwagę licem powabnym, linią smukłą a i zadkiem który by można określić słowem jednym: Ruchable.
Odkasłujący po lewicy uśmiecha się w stronę niewiasty tajemniczej, starając się wypływającą z prawej dziurki nosa gilę dyskretnie wciągnąć, ten od gorączki też jakby życia nieco odzyskał. Wzrok jego ostry i wyraźny jasno mówi: oj maleńka, żeby to ja miał na karku piętnaście lat mniej...

Siedzę i czekam myśląc: jeśli jestem tu od piętnastu minut i nie widziałem lekarza, to znaczy że nie przyszedł jeszcze do przychodni, a Kitlowa Niewiasta kręci się wokół recepcji z nudów. To by oznaczało, że zanim mnie przyjmie lekarz którego nie ma, to nie zdążę na obiad, a później przez to....
...z zamysłu wyrwa mnie głos pielęgniarki z recepcji:

- proszę pani doktor, karty pacjentów na dziś.

Zaćmionym z przerażenia wzrokiem obserwuję, jak pielęgniarka wręcza Kitlowej Niewiaście plik kart, w tym moją. Ona nie jest tu do pomocy. Ona jest lekarzem. I to ona będzie słuchać łzawej historii o moim...
...o kurwa.

Sekundy dłużą się niczym minuty, minuty jak godziny. Patrzę nieprzytomnym wzrokiem na drzwi gabinetu. Wychodzi na to, że będę następny. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie takiego partnera do porywających rozmów o sraniu!
W końcu z gabinetu wychodzi pacjent od gorączki. Przełykam nerwowo ślinę. Gdzieś z wnętrza otwartego pomieszczenia dobiega mnie ciche:
- następny proszę.
O ja pierdolę.

*****

Siedzimy sobie przy biurku. Ona i ja. Ona w kitlu, ja w stresie.
- w czym mogę panu pomóc? - pada z jej ponętnych ust.
Staram się ułożyć jakieś zdanie przewyższające poziomem stwierdzenie "krwawię z dupy". Nie wiem jak zacząć. Może jakąś poezją w stylu Oczy Twoje lśnią niczym gwiazda nowa, a mi przy sraniu krew leci gdzieś z rowa. Nie, to odpada. Wlepiam ślepia w plakat wiszący na ścianie przełykając ślinę. Wdech, wydech, wdech, wydech.
- zauważyłem kilka dni temu...
(że leci mi krew z dupy jak sram i wyszły i na zewnątrz dziwne kulki)
...że chyba mam jakieś problemy z...
(ze sraniem, całość wygląda jakbym nażarł się gwoździ)
...z wypróżnianiem, a dokładniej odnoszę wrażenie, że...
(krew leje się jak z zarzynanej świni i nawet myślałem, że mi jakaś żyłka w dupie pękła)
...że na papierze zostają krwawe ślady. Do tego bóle i pieczenie...
(gorzej jak po ostrym kebabie u Izmira)
...do tego spory dyskomfort...
(czuję się, jakbym walnął kreta w gacie)
...i ciągłe uczucie jakbym nie do końca...
(się wysrał)
...się wypróżnił. No i z tego co widziałem i czytałem posiłkując się wujkiem Google, wychodzi mi że powinienem porozmawiać z proktologiem, a że potrzebne mi do niego skierowanie od lekarza rodzinnego, to jestem u Pani.

Ufffffffffff! udało się, powiedziałem to!

Odpowiedzi którą uzyskałem, nigdy bym się nie spodziewał.
- No to musimy to pooglądać.
Jak to kurwa pooglądać. Co to, Nasza Klasa, że będziemy sobie oglądać wypięte dupy? Jakie kurwa pooglądać? Nie wystarczyło, że poopowiadałem?!?!
Kitlowa niewiasta sięga do szuflady wyciągając gumowe rękawiczki. Zwiewnym gestem ręki zaprasza do pokoiku obok. Z ust jej malinowych płyną słowa:
- zapraszam do zabiegowego.
Wchodzę do sąsiedniego pomieszczenia. Z jednej strony kozetka, cztery metry dalej biureczko. Jeśli siądzie przy biurku a ja na kozetce, to być może bez zbliżania się do mnie rzuci okiem z daleka i stres się skończy.
Nie.
Kitlowa Niewiasta przysuwa krzesełko do kozetki. No nie no, jak to, mam pokazać tej anielskiej niewieście swe Oko Szatana?!?
- proszę zsunąć spodnie, położyć się na lewym boku na kozetce i podciągnąć kolana pod brzuch.
No nic. Przeżyłem urologię to i oglądanie pierdziawy przetrwam. Tu nie ma się co stresować, chodzi o zdrowie. Żarty żartami, ale lekarz to lekarz. Nawet jeśli to lekarka. I do tego ładna lekarka. Ciekawe jaką ma na sobie bieli...
Strumień myśli został gwałtownie rozbity przez małe, białe pudełeczko, które znikąd pojawiło się w jej elfich dłoniach. Na pudełeczku wyraźny i jednoznaczny napis się znajdował.
WAZELINA.
O kurwa. O kurwa. O kurwa. O kurwa.
Przez moment mam jeszcze nadzieję, że spękały lekarce usta i chce je posmarować wazeliną by ulżyć sobie w cierpieniu, jednak gruba warstwa mazidła nakładana na niewieście palce prawej dłoni wbitej w rękawiczkę wyraźnie dają znać, że to nie z jej ustami palce będą miały do czynienia.
- proszę się rozluźnić - dobiegł mnie jej głos słodki niczym słoik miodu - na początku może być pewien dyskomfort, a nawet odrobina bólu, ale to będzie chwilowe.
Biorę wdech, wydech, chcę powiedzieć, że jestem gotowy. Otwieram usta by przemówić, lecz...

...rozwarta została ma czeluść mroczna, palec wiedzy medycznej sięgnął źródła problemów i kręcąc się niczym gówno w przerębli zbierał wiedzę w ciemnobrązowym bagnie kwintesencji tego wszystkiego, co w człowieku najgorsze i czego pozbyć się rano po kawusi wypada.
- czy coś boli w którymś miejscu?
Tak kurwa, boli mnie moja męska duma, boli mnie samoocena, boli mnie świadomość, że zostałem analnie spenetrowany niczym zniewieściały współwięzień dwumetrowego mordercy o ksywie Czuły Roman, boli mnie myśl o tym, że...
..ej, faktycznie mnie coś boli.
- tak, po lewej stronie chyba coś się dzieje.
Lekarka sprawnie znajdując wspomnianą lokalizację dokładnie sprawdza co się dzieje. Bolesny dyskomfort na chwilę odsuwa niewygodne myśli, gdy nagle przypomina mi się, że gdzieś tam jest prostata. A co jeśli mi dotknie prostaty a mój organizm prawidłowo zareaguje gigantycznym, bezceremonialnym wzwodem?!?! I będę tak leżał ze sterczącym drągiem mając w dupie palec uroczej lekarki?!?!? JA PIERDOLĘ ZABIERZCIE MNIE STĄD!!!

...pyk!

Ciche pyknięcie przywodzące na myśl otwieranie butelki szampana nagle zakończyło cały koszmar. Dupsko me pozbawione dłoni błądzących tam, gdzie nikt poza mną nie ma dostępu odetchnęło z ulgą. A ja wraz z nim.

- proszę się ubrać.

Złażę z kozetki podciągając gacie. Nie, nie będę się wstydził. Ja jestem chory, a ona jest lekarką. To była tylko pomoc medyczna i nie ma w tym nic wstydliwego.
Staję wyprostowany, dumny, niczym pomnik Pstrowskiego. Bez grama wstydu czy zakłopotania patrzę w oczy lekarki i przemawiam.
- czy to koniec badania?
- tak, zapraszam do pierwszego gabinetu.

Kitlowa Niewiasta rusza przodem ponętnie kołysząc biodrami. W pokoju obok znów siada za biurkiem, naprzeciw jej siadam ja - pacjent. Z pełną powagą rozmawiamy o tym, co mi dolegało. Dostaję wszelkie wytyczne, sugestie, porady, informacje płyną z jej ust niosąc nadzieję na całkowite wyzdrowienie. Kilka recept kończy sprawę. Dziękuję, żegnam się. Wychodząc z gabinetu odwracam się jeszcze w drzwiach patrząc przez chwilę na lekarkę. Może i młoda, może i ładna, może i będąc kawalerem określiłbym ją jako niezłą dupę, ale... kompetentna. Miła i pomogła. Uśmiecham się raz jeszcze myśląc:
...wiem gdzie dziś grzebałaś paluszkiem, ty mała zboczona świnko!

Wychodząc z przychodni zastanawiam się czy jednak nie lepiej, że trafiłem na nią, a nie tego lekarza co zwykle. W końcu to facet. I kawał chłopa. Zaraz zaraz, czy on aby nie miał wielkich łapsk? Auć...

piątek, 1 lutego 2013

Gołąb to świnia.

Praca. Paski postępu smętnie suną po ekranie, kawa leniwie paruje niosą aromat świeżo palonych ziaren. Gapię się w kubek sprawdzając, czy aby nie wynurzy mi się znów jakiś Morderczy Mlekoglut.
Wszystko wygląda ok. Wzrok wraca na ekran: wyobrażam sobie, że paseczki postępu to małe dżdżowniczki biorące udział w wyścigu o zbutwiały listek. By dodać nieco dramatyzmu sytuacji, urywam liść z rosnącego obok kwiatka i przykładam do monitora zaraz przed mordkami pasków postępu. Te od razu jakby nieco żywiej pełzną do przodu. Z pełną premedytacją, złośliwie odsuwam liść kawałek dalej, gdy tylko paseczek już prawie dościga go swoją ekranową mordką.
Ależ ze mnie zła i popaprana istota!


TRAAAAAAAAA!!!! lala lala la la la-la-la-LA LA!!! - wydziera się telefon. Zerkam prawym okiem na wyświetlacz - dzwoni jeden z czytelników 30latka. Odbieram. Kilka minut rozmowy. Odkładam telefon.

Pięknie. Kutafon może być chory i należy mu zerknąć w układ trawienny. Jeśli będzie mieć tam coś, co wygląda jak rodząca się nowa cywilizacja - należy gołębia eksmitować.
Zapisuję w telefonie: analiza rury Kutafona.

Wracam do pracy. Biorę w dłoń listek i znów zaczynam nim nęcić sunące po ekranie paski postępu. Tym razem podnoszę nieco poprzeczkę - rozgniatam kawałek listka w palcach, by paskom bardziej pachniało smakowitą zielonką. Myśląc o żarciu będzie im się trudniej skupić i może się zderzą w połowie drogi.

*****

....i wydawać by się mogło, że dzień ten zakończy się standardowo, jak każdy inny dzionek tygodnia. Oczywiście, że tak się nie stało. Pierwsze co, to Kutafon jakimś cudem dowiedział się o planowanych badaniach jego rury. Nie mam pojęcia skąd i w jaki sposób dotarła do niego ta informacja, ale widocznie wizja przeglądu gołębiego układu trawiennego była na tyle przerażająca, że skrzydlaty postanowił wziąć i wykitować.
Może myślał, że badanie wnętrza dzioba będzie prowadzone od strony dupy? Cholera wie. Tak czy inaczej bydlę które rano jeszcze zeżarło solidne śniadanie i zapiło całość wiadrem wody, wieczorem wyglądało jak 97 ofiara próby użycia Tupolewa w funkcji glebogryzarki.

Więc gołąb to świnia.
Mógł powiedzieć, że tak czy inaczej zamierza odwalić kitę.
Po1: człowiek by się nie przyzwyczajał
Po2: zamiast wymyślać imię, człek mógłby wymyślać nazwę dania z gołębizny
...i po 3 - najważniejsze: Prawdziwy Samiec (znaczy się ja) nie musiałby po raz milionowy tłumaczyć Najwspanialszej-Z-Żon:

- tak, na pewno już nie żyje, nie może żyć - w takiej pozycji żadne zwierze nie jest w stanie oddychać, nie, na sto procent nie oddycha, że co?!?! Jakie znowu robić sztuczne oddychanie?!?!