środa, 25 kwietnia 2012

Życie jest piękne

- Co jest gorsze od bereciary kupującej piętnaście gatunków wędliny po 3 plasterki każdy?
- Niezdecydowana bereciara mająca podczas płacenia przy kasie WĄTPLIWOŚCI.

*****

Kolejka do lady - z przodu ludzi sztuk trzy. Staję jako czwarty, zerkam za szybę gdzie dumnie prezentują się krupnioki, żymloki, oraz inne śląskie frittidimary, podejmuję szybką decyzję co kupić i czekam na swoją kolej. Obsługiwana babcia rozwija skrzydła swych zakupowych możliwości:

- no tak proszę paaaaanią, ale wie pani, szyneczki taki kawałeczek, taki ze cztery plastereczki jeśli bym prosić mogła, ale nie tej co pani w ręku ma tylko tej obok, bo ona nie ma takiej żyłki środkiem idącej...

ekspedientka sama ma już żyłkę - od skroni, przez gardziel, zapewne aż do samej dupy. I żyłka ta zaraz chyba jej pęknie. Mając na uwadze fakt, że obok ekspedientki leży wielki nóż, może być wesoło.
Maszyna pracuje, kroi równe cztery-plastereczki szynki-bez-żyłki. Babcia jednak nie wydaje się zadowolona:

- albo wie pani co, może jednak nie tej szynki, bo ona taka mokra jakaś, ma pani taką bardziej suchą? Taką wie pani, bez konserwantów, szkoda człowiekowi zdrowia na trucie się konserwantami...

Patrząc na kupującą można odnieść wrażenie, że w jej wieku nie zaszkodzi już nawet półkilowa torba saletry wsadzona w dupsko. Babcia nie daje za wygraną:

- jeśli jest taka sucha bardziej, to nawet pię... albo nie, sześć plastereczków niech będzie.. Tylko z flaczka niech pani okroi, tylko tak równo żeby było...

Ekspedientka w ułamku sekundy odflaczkowuje szyneczkę: w jej dłoniach nóż śmiga jak kaczka pod krzyżem smoleńskim, oczy wbite w kupującą starają się wypatrzyć, gdzie dokładnie pośród zmarszczek znajduje się tętnica szyjna. Babcia otrzymuje swoje szcześć plastereczków. Ku przerażeniu zebranych - kieruje wzrok w stronę mięsa:

- a to mielone wieprzowe to ze świnki krajowej?

NIE KURWA - bez mała ciśnie się na usta ekspedientce - z zagranicznej! I nie można się z nią dogadać na talerzu bo zna tylko język mandaryński!

- ależ oczywiście, to wszystko z polskich zakładów, bez konserwantów, mielimy na miejscu.
- a to bardzo dobrze, bardzo dobrze, to z dwadzieścia deka poproszę.

Ekspedientka sięga po mięso, lecz zostaje zatrzymana nagłym gestem kupującej:

- ale nie z tego namielonego, bo to już zapewne od rana leży, namielić mi świeżego proszę, jeśli można.

Czas leci, jogurtom w moim koszyku właśnie skończył się termin przydatności do spożycia. Jedna z osób stojących z przodu rezygnuje.

Babcia otrzymuje mielone i kieruje swą uwagę w stronę serów. Jak wół - za szybą osiem czy dziewięć gatunków sera, wszystkie opisane wg gatunku, ceny. Z ust kupującej pada pytanie:

- a sery jakie pani ma?

SRAKIE TY ODPADZIE EWOLUCYJNY, DO KTÓREGO ŚMIERĆ NAWET NIE MA CIERPLIWOŚCI!!!!

Ekspedientka załamując ręce:
- żółte mam...
- a jakie żółte? - nie odpuszcza kupująca

Następuje prezentacja serów. Zaczynam dochodzić do wniosku, że w tym sklepie zamiast posługiwać się zegarkiem - powinienem korzystać z kalendarza. Ser w moim koszyku z żółtego wędzonego - zrobił się pleśniowy. Zaczynam się obawiać, że zanim zrobię zakupy - zdążę osiągnąć wiek emerytalny. Odwracam się na pięcie, wychodzę.

Na dworze zrobił się wieczór.
Przez wystawową szybę widzę, jak wewnątrz sklepu babcia zaczyna sie zbliżać do ryb wędzonych.
Przez moment wydawało mi się, że z wnętrza sklepu dobiegał rozpaczliwy krzyk jakiejś istoty...

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Scenka rodzajowa

Czas: rano, godzina dziwiąta cośtam.
Miejsce: przystanek autobusowy.
Okoliczności: wybieramy się pooglądać na giełdę samochodową, jak wygląda obecnie rynek używanych samochodów.
Osoby dramatu: Najwspanialsza-Z-Żon, ja, Żul (Prawie-Trzeźwy), gołębie.

Stoimy na przystanku. Bardziej zimno, niż ciepło, słońce prawie świeci, Prawie-Trzeźwy facet dłubie z zaangażowaniem w nosie. Zza ławki przygląda nam się gołąb.

NZŻ: - wiesz co?
Ja: - hm?
- dawno nie usłyszałam od Ciebie nic miłego

Zaczynam się intensywnie zastanawiać się, o co chodzi. Rocznica? Nie, jakoś cieplej było jak się zaobrączkowaliśmy, urodziny też chyba nie za bardzo, bo to jakoś w okolicach grudnia.
Gołąb zza ławki przybliża się o pół metra zezując w stronę moich dłoni. Prawie-Trzeźwy chyba coś znalazł, bo przestał borować wgłąb, teraz jakby bardziej zagarnia.

- jak to nie usłyszałaś nic miłego?
- no normalnie, dawno mi nie powiedziałeś ot tak, nic miłego.

Mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Kurde, nie gapiłem się na żadne obce cycki, imienin też chyba żadnych nie było, może znów tak pierdnąłem przez sen, że NZŻ się obudziła?

- znaczy się, że w jakim sensie nic miłego?
- no normalnie, rety, że w jakim sensie, od raz szukasz drugiego dna, a ja najnormalniej w świecie chciałabym usłyszeć od ciebie coś miłego!

Gołąb chyba dzwonił po swoich kolesi, bo poza nim samym pod ławką są kolejne cztery gołębie. Wszystkie zezują na mnie z dziwnym wyrazem dziobów. Prawie-Trzeźwy skończył zagarniania i teraz stacza znalezisko z głębi nozdrza w stronę wylotu.

- a co chciałabyś usłyszeć?
- coś miłego, czy to dla was facetów jest takie trudne powiedzieć coś miłego?!?!

HA! Wiem! Koniec miesiąca, początek nowego, zbliża się PMS! Patrzę więc w niebo, silę wszystkie dostępne zwoje mózgowe, zbieram się w sobie szykując prawdziwie męski gest, po czym patrząc głęboko w oczy Najwspanialszej-Z-Żon mówię z całą stanowczością:

- Ładnie dzisiaj wyglądasz!

Ha! Wybrnąłem! Klękajcie narody! Ja - samiec alfa rozgryzłem kobiecą logikę i wybrnąłem z sytuacji, która dla mnie mogła skończyć się naprawdę źle!
Najwspanialsza-Z-Żon wtula nos w moją pierś i łopocząc rzęstami uśmiecha się do mnie słodko.
Gołębie zaczynają nas oskrzydlać, obawiam się, że będzie wpierdol jeśli nie dostaną słonecznika albo chleba. Prawie trzeźwy wydobył znalezisko i z lubością obserwuje bursztynową galaretę na czubku palca. Gołębie wnioskując, że to żarcie - tuptają w stronę Prawie-Trzeźwego.
Słoneczko świeci, życie jest piękne, cisza spokój... Patrzę z lubością na uśmiechniętą 2gą Połowę...

- mmmmmmmm, powiedziałeś mi coś miłego... że ładnie wyglądam...

Nagle wpada mi do głowy myśl:

- a wiesz że dziś jest prim...

Nie zdążyłem dokończyć.

- TY ŚWINIO, ŚWINIA JESTEŚ!!! Najpierw mówisz mi że ładnie wyglądam, a potem że prima aprilis ty jesteś bydlę i...

No i chuj w pomidory, to by było tyle w temacie beztroskiego poranka.
Stoimy na przystanku, obserwuję niebo, obok Najwspanialsza-Z-Żon na pół dworca komentuje powiązania mojej sfery emocjonalnej z neandertalskimi praktykami obrzucania mamutów gównem.

W tle przerażony gołąb próbuje odkleić sobie z dzioba galaretowaty twór.