niedziela, 23 marca 2014

Choroba, ten teges...

Właśnie skończyłem oglądać film, który opowiadał jak to ona z nim ten teges i zaszła, ale byli biedni, więc ona wsiadła w pociąg i tam się ten teges z innym co miał kasę, a ten pierwszy grając na trąbce znalazł sobie murzynkę której nie ten teges, ale ta murzynka pomogła mu mieć kasę z trąbki, a ten co tamtą ten teges w pociągu ożenił się z nią i nie wiedział, że ona ten teges z tym poprzednim i to nie jego dziecko, ale siostra tego co jako drugi ten teges, to wiedziała, ale że się ten teges ta siostra z innym, to ta co się ten teges pierwsza i zaszła, to ona przyłapała siostrę męża bo usłyszała płytę przy której się ten teges ta siostra i na tej płycie grał na trąbce ten co ją pierwszy ten teges zanim była żoną tego drugiego co nie wiedział, że nie jest ojcem a ojcem jest ten pierwszy. No i ona poznała go po trąbce więc pojechali posłuchać tego pierwszego z trąbką i on ją poznał i ten teges siostrę jej męża, ale ona sobie żyły podcięła bo ten od trąbki nadal chciał ten teges żonę brata, ale na końcu żyły się zrosły, ten drugi został z tą co ją ten od trąbki na początku ten teges, a murzynka umarła.

Jest godzina 16:48, nadal leżę chory w domu przed tv, kończy mi się żarcie, a Najwspanialsza-Z-Żon siedzi w stajni zamiast mnie karmić i pielęgnować.

Moje życie jest do dupy.

środa, 19 marca 2014

Bluzeczka

Kolejny dzień poszukiwania butów. O zgrozo, tym razem mają to być buty dla mnie. Jeszcze pół biedy, gdyby to miały być buty do chodzenia, ale niestety nie ma tak dobrze. Jako, że moje ukochane prastare Adidasy treningowe postanowiły dokonać żywota epicko drąc się na troje podczas jednego z kopnięć godnych samego Chucka Norrisa, stoimy teraz przed zadaniem: zrobić mi dobrze obuwiem.
Jakkolwiek by to nie brzmiało.

Przepełniona miłością atmosfera zakupów wyczuwalna jest z kilometra: Najwspanialsza-Z-Żon toczy pianę z ust widząc, jak zadaję czterdziestemu sprzedawcy te same pytania dotyczące pięt, siateczek, podeszwy, gwarancji, ja staram się zabić wzrokiem kolejnego człowieka który nie jest w stanie mi wytłumaczyć różnicy pomiędzy siateczką dziurkowaną po prostej a siateczką dziurkowaną po skosie. Generalnie wszystko wygląda jak połączenie gestapowskiego przesłuchania z tradycyjnym świńskim świniobiciem.

Wychodzimy z kolejnego sklepu. Oczywiście nic nie było odpowiedniego na moją stopę. Człapiemy w stronę następnego punktu na mapie, gdy nagle Najwspanialsza-Z-Żon przechodzi z trybu kup-już-cokolwiek-bo-będą-warzywa-na-obiad w tryb fajna-dziś-pogoda-przytul-mnie-zobacz-jaka-ładna-bluzeczka.
Znaczy się, że zanim ogarniam co się dzieje, Niewiasta pryska mi w stronę sterty wieszaków po lewej. Cholera, nie upilnowałem, to mam.
Z miną straceńca prowadzonego na szafot, podchodzę do wieszaków obserwując Najwspanialszą-Z-Żon. Ta borując jak dzik w kartoflisku, zdejmuje przekłada i odkłada kolejne wieszaki wprowadzając chaos do poukładanego wg koloru i rozmiaru dotychczasowego porządku w ciuchach. Sprzedawczyni widząc, jak efekt jej wielogodzinnego układania szmatek odchodzi w zapomnienie, pociąga nosem roniąc łzę. Pojedyncza łezka stacza się po jej policzku, zostawiając wypłukany ślad w kilogramie podkładu na otynkowanym licu. Momentalnie spod spłukanego tynku zaczynają wyłazić jakieś dziwne przebarwienia, krostki, pryszcze... Odsuwam się dwa wieszaki dalej zastanawiając się, czy aby sprzedawczyni nie jest jakąś zamaskowaną kosmiczną jaszczurką, czy coś...
Tymczasem Najwspanialsza-Z-Żon coraz wyraźniej zbliża się do Zakazanej Półki. Tak, tej Półki, która jest kwintesencją zła, bezguścia, oznak kryzysu wieku średniego i umykających nieodwracalnie lat. Podchodzi do Półki, na której leżą ciuchy w panterkę i zeberkę.
O nie, chyba kutfa nie!
Niewiasta zerka na mnie i widząc minę kota srającego wśród kaktusów, na wszelki wypadek odsuwa się od Zakazanej Półki. No!

Podchodzę do Najwspanialszej-Z-Żon rzucając okiem na coś co dynda przewieszone przez Jej rękę. Cholerka, jesteśmy w sklepie z ciuchami, a Ona znalazła gdzieś folię termiczną do okrywania ofiar wypadków. I to taką dziwną, bo tam jakby takie coś jak rękaw jest zrobione i... o kurwa...
- zobacz jaka ładna bluzeczka!!! - oznajmia radośnie Niewiasta.

W dupę. No chyba nie... a jednak tak. Dżona w podskokach wpada do przebieralni, szybko wskakuje w nowy ciuch i po chwili okazuje się w bluzce, której złocisty blask sprawia, że jest lepiej widoczna z kosmosu niż Wielki Mur Chiński i Piramida Cheopsa razem wzięte.
A teraz padnie TO pytanie.
- podoba Ci się?

Tak, podstawa, to szczerość w związku. Najparlamentarniej jak się da, próbuję wskazać pewne minusy związane z wyborem TEJ bluzki:
- ...no ładna, Twojej mamie by się podobała...

*****

Dobę później temat TEJ bluzeczki nadal jest na topie. Usłyszałem już wszystko na temat chamstwa, prostactwa, bezguścia, kilkanaście razy padło stwierdzenie, że bluzeczka i tak będzie kupiona, a w ogóle to co ja sobie wyobrażam - w końcu Najspanialsza-Z-Żon nie ma już dziewiętnastu lat, więc mam się pogodzić z tym, że sposób ubierania będzie się zmieniał. No to, że Niewiasta moja nie jest już nastolatką to zauważyłem, ale kurde, dlaczego robić ciuchowy przeskok z lat 20 od razu na 40?!

To samo centrum handlowe, ta sama alejka. Tym razem szukamy książki dla mnie. Chciał nie chciał, trzeba będzie przejść obok sklepu z Zakazaną Półką i Bluzeczką Niezgody. Nie da się ukryć, z Babą człowiek nie wygra, jak się toto zaprze z jakimś pomysłem, to szybciej człowiek by przegonił Jehowych spod drzwi niż wygrał z Babą.
Zbliżamy się do wysokości sklepu. Najwspanialsza-Z-Żon dla podkreślenia focha teatralnie odwraca głowę w drugą stronę.
- no dobra, chodź, kupimy tą bluzkę.
- teraz to ja nie chcę.
- dobra, nie pitol, miejmy to z głowy.
- nie, bo tak to ja nie chcę.

Pięknie. Klasyczna sytuacja: mam focha i nie chcę, ale nie mogę za bardzo mówić że nie chcę, bo pomyśli że faktycznie nie chcę i założy że nie chcę, a ja tak naprawdę chcę tylko tego nie pokażę. No i niech mi w końcu kupi tą bluzeczkę!

- Kobieto, weź mnie nie denerwuj, idziemy po bluzkę!
- ja nigdzie nie idę.

No to jak nie idziesz to nie idź, ja idę a Ty dotrzesz tam ze mną. Przerzucam sobie Najwspanialszą-Z-Żon przez ramię i ruszam w stronę sklepu. Stojący obok ochroniarz przygląda się zdziwiony jakby nie wiedząc, czy jest świadkiem zalotów, czy gwałtu. Niewiasta moja szamoce się - ale nie za bardzo, protestuje - ale też nie za bardzo. Na wszelki wypadek zatyka mi usta ręką bym czegoś nie palnął wchodząc do sklepu.
Wchodzimy. Sprzedawczyni rzuca okiem to na Najwspanialszą-Z-Żon, to na poukładane wg kolorów i rozmiaru bluzeczki. Wnioskując w wyrazu jej twarzy - zaczyna się żegnać z porządkiem i ładem na wieszakach.
Ale nie tym razem. Najwspaniasza-Z-Żon zdecydowanym ruchem porywa Bluzeczkę Niezgody i galopuje w stronę kasy. Znaczy się wieszakowy ład nie został naruszony.
Za to teraz następuje tradycyjny podział obowiązków w rodzinie: Niewiasta podsuwa Sprzedawczyni Bluzeczkę, ja podsuwam Sprzedawczyni Kartę.
Dwie minuty i pięć piknięć terminala później temat Bluzeczki wydaje się zamknięty.
Wracamy do domu.

*****

Późne godziny wieczorne. Po raz srylionowy Najwspanialsza-Z-Żon przegląda się w lustrze ociekając samozadowoleniem i zajebistością. Ubrana Bluzeczka Niezgody wali mnie po oczach jakbym oglądał próby atomowe na Mururoa.
- naprawdę nie podoba Ci się ta bluzeczka?
- jakoś mi nie pasuje, potrafisz lepiej podkreślić ciuchami swoje walory. A ta Cię postarza...
Ten tekst zazwyczaj działa. Zazwyczaj.
- ale mnie się podoba i będę w niej chodzić.
- no, na przykład będziesz mogła ją zakładać jak będziesz szła na Bingo.

Merdaty momentalnie pryska pod stół, ja ewakuuję się do łazienki. Cholerna bluzeczka. Wchodzę pod prysznic. Strumień wody zagłusza dochodzące zza drzwi łazienki wrzaski na temat świń, idiotów i chamów. Kompletnie nie wiem o co chodzi...

czwartek, 13 marca 2014

Pół żartem, pół serio: sushi

Czasami bywa tak, że Starsze Pokolenie trzeba kopnąć w kuper, bo samo od siebie nie jest w stanie podjąć ryzyka, zrobić kroku naprzód, spróbować czegoś nowego. Kij wie z czego to wynika: czy to jakiś kompleks? Strach przed nieznanym? Mylne przeświadczenie, że takie rzeczy to zostawmy młodym, niech oni czegoś nowego próbują?

Nie, nie dobrałem się do tej czterdziestoletniej sąsiadki z trzeciego piętra.
Za to w ramach walki z uporem pokolenia 50+ kupiliśmy Najwspanialszym-Z-Teściów bon podarunkowy w miejsce, gdzie schabowego nie zaznasz, gdzie golonka jest plugastwem, a ziemniak ostatni raz był widziany w 1380 roku za czasów, gdy jeszcze zamiast knajpy było w tym miejscu pole orane przez rolnika o wdzięcznym imieniu Bożydar.
Tzn koń orał, znaczy się pług ciągnął, Bożydar jeno kierował.
Imię konia pozostaje nieznane.

Zostawmy jednak konia i Bożydara. Zadowoleni z siebie z Najwspanialszą-Z-Żon wręczyliśmy bonik Najwspanialszym-Z-Teściów, po czym zamknęliśmy temat. I sprawa wydawać by się mogła zakończona, gdyby któregoś lutowego popołudnia Niewiasta moja nie stwierdziła:
- Tata urodziny robi w knajpie sushi. Znaczy się, że zaprasza nas wszystkich i zrobimy tam sobie imprezę.

Poczułem momentalnie, jak nad moją głową zaczęły się kłębić złowieszcze chmury.
- Ale jak to, przecież mieli sobie tam pójść sami we dwoje, posiedzieć, czegoś nowego spróbować, odpocząć od wszystkich, z tymi śledziami w ryżu mieli się zaprzyjaźnić...
- No tak - wtrąciła Najwspanialsza-Z-Żon - ale oni wolą z nami.

No tak. Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie w pada. Miałem zaciesz dwa dni wyobrażając sobie Najwspanialszego-Z-Teściów próbującego złapać pałeczkami jakąś gałkę oczną kalmara, a teraz ja też będę musiał walczy z mdłościami patrząc na jedzenie, które na mnie patrzy.
Nic to, trza być twardym a nie mietkim, nie dostałem ostatnio sraczki na Woodstocku po papce u Krisznowców, to i z octopusem sobie poradzę!

*****

Późne popołudnie kilka dni później.
Siedzimy w szóstkę przy restauracyjnym stole, każde z nas gapi się w menu. Lampię się w swoją kartę próbując odgadnąć, co kryje się pod poszczególnymi nazwami. Generalnie udało już mi się ogarnąć dwie pozycje: woda i piwo. Reszta nadal stanowi jakiś problem. Co chwila każdy strzela wzrokiem w kierunku Najwspanialszego-Ze-Szwa... no dobra, przesadziłem. Na Brata-Najwspanialszej-Z-Żon - ten jako jedyny miał już kontakt z mrugającym jedzeniem. I podobno mu smakowało.
Podchodzi Pani-Kelnerka:
- czy podjęli już Państwo decyzję? - zapytuje wodząc wzrokiem po zebranych. Bladość, zielonkowatość, lub nerwowe uśmiechy na naszych twarzach wyraźnie sygnalizują, że nie wiemy co tu robimy. I nie wiemy co mamy zamówić. Ani jak wymówić nazwę tego co być może będziemy chcieli zamówić. Wspaniała kobieta z tej kelnerki - widząc nasze miny przychodzi z pomocą:
- to może taki zestaw zrobimy, że zmodyfikujemy ping-pong-penk z dzyng-long-dail i dodamy zamiast riki-tiki trochę puti-puti i wszyscy sobie Państwo wszystkiego będziecie mogli spróbować i posmakować?

Złota kobieta z tej kelnerki! Jednogłośnie stwierdzamy "tak!", po czym przechodzimy do zamawiania napojów. Decydujemy się na dwa piwa, jakiś sok z czegoś co myślałem, jedyną jego funkcją jest bycie chwastem, będzie też herbatka. Jako, że mam prowadzić, biorę wodę. Nie będę w siebie wlewać wywaru z jelita nosorożca, i tak za dużo gastrowrażeń mnie dziś czeka.

Tymczasem na stół wjeżdża pierwsza potrawa: jakieś białe roladki ułożone w stosik, widać że parują, więc danie na ciepło. Przyglądam się stosikowi zastanawiając się, w co to wszystko jest zawinięte i co może być w środku. Z zewnątrz wygląda to trochę kudłato, jakby jakieś kosmki jelitowe. Nic to. Szykuję się mentalnie do wchłonięcia jednej sztuki, gdy potok myśli przerywa mi Najwspanialsza-Z-Żon:
- ty chyba nie chcesz zeżreć ręcznika?
- co?!?!
- no to są takie małe ręczniki żeby sobie ręce wytrzeć czy coś.

Matko i córko... Mało brakowało, a podczas pierwszego występu w knajpie sushi zeżarłbym ręcznik. Uśmiecham się nerwowo do swojej niewiasty...
- nieeeee, no co ty, tak tylko żartowałem...

Kurwa, mogli przynajmniej metkami do klienta to ułożyć żeby jasne było...

Pojawiają się napoje. Najwspanialsza-Z-Teściowych wciąga wywar z wyciśniętego kaktusa. Ja wciągam wodę, uprzednio dokładnie ją obwąchując. Wygląda i pachnie ok, ale lepiej mieć się na baczności. Tymczasem na stół wjeżdża kaczka. Kaczka, właśnie...
...bo z kaczką to jest tak, że Jedyna Prawdziwa kaczka, to ta którą robi Najwspanialszy-Z-Teściów. Kaczka, którą dopieszcza, marynuje, nadziewa farszem własnej roboty, zszywa, piecze, dogląda... i nawet jeśli zdarzy się że nastąpi detonacja kaczki podczas jej pieczenia, to i tak jedyną Prawdziwą Kaczkę robi Mistrz Kaczuchy! Znaczy się Teść!
Zerkamy więc na półmisek z kaczym truchłem. Pieczony drób okrywa przypieczona panierka, gdyby było zdobienie z pędami brzozy, to by idealnie...
...a nieważne. Bierzemy do rąk pałeczki. Niewiasta moja wygląda jak pijany oszczepnik próbujący rzucić bronią w ruchomy cel. Ja bez mała wybijam sobie oko, ratują mnie okulary. Najwspanialszy-Z-Teściów po kilku chwilach nierównej walki sięga po widelec. Reszta sobie jakoś nawet radzi.
Ogarniam drewno w palcach i sięgam po drób.
Niezłe. Nawet nie wali żadnym kitajcem. Panierka jakaś dziwna, ale dobra. Inna i tyle. Obok drobia leży na półmisku półokrągłe, oślizgłe coś. Nie wygląda na podroby, nie widać źrenicy, chwytam toto pałeczkami i wsadzam sobie do twarzy. Coś jakby pieczarka, też dobre. To teraz trochę tej dziwnej sałatki: chwytam pałeczkami plątaninę pędów i ciągnę. Nie chce puścić. A, nie, to kwiatek w doniczce dekorującej stół. Tego się nie je.
Chyba nikt nic nie widział, więc wracam do kaczego truchła, maczając je przed spożyciem we wszystkich dostępnych na stole miseczkach i pojemnikach z płynem. Najwspanialsza-Z-Żon przewidując moje zdolności na wszelki wypadek zabezpiecza swój kufelek piwa, podsuwając mi bliżej korytko z sosem.

Mija kilkanaście minut...
Kaczka wchłonięta, nie jest źle. Póki co nie trzeba było mierzyć się czymś, co ma więcej oczu lub kończyn niż ja sam. Zadowoleni czekamy na kolejną dostawę paszy sącząc leniwie swoje płyny. Ale oto i jest, na stół wjeżdża gigantyczna obrotowa deska pełna...
...oł maj fakin gad! Przed oczami pojawiają mi się momentalnie sceny z widzianego ostatnio filmu przyrodniczego produkcji japońskiej, na którym jurna córa rybaka zostaje we śnie zaatakowana przez przybyłe z kosmosu skrzyżowanie ośmiornicy, glonojada i zagęszczarki wibracyjnej! I ja to mam sobie wsadzić do ustów?!?!

Najwspanialsza-Z-Żon nie miała takich obiekcji - w ułamku sekundy porwała galaretowate różowe na kleistym białym, tonknęła to w sosie i zapakowała sobie w lico. Radość na twarzy wyraźnie sygnalizowała, że chyba jest to smaczne.
Niczym mistrz szermierki Wołodyjowski zaczynam manewrować swoimi pałeczkami w kierunku sterty żarcia. Wybór pada na coś jakby zawinięte w starą gazetę, chyba z ryżem i Paprykarzem Szczecińskim w środku. Zbliżam do lica, wącham, tonkam w sosie, wkładam do twarzy, mlaskam...
Nawet jeśli to był mielony odbyt kalmara, to jest to najlepsza mielona kalmarza pierdziawka, jaką jadłem w życiu!

Jednomyślnie rzucamy się na żarcie wchłaniając te wszystkie kulki, roladki, plastry i piramidki. W niecałe 40 minut wciągamy prawie całą zawartość deski. Pozostają pojedyncze niedobitki, kawałek pomarańczowego warzywa o smaku tarki do jarzyn i chyba jakaś sałatka. Z tego co widzę, doniczka zdobiąca stół jest pusta. Czując nietypowy smak w ustach zaczynam się zastanawiać, czy z rozpędu jednak nie zeżarłem tego kwiatka. Przynajmniej nie zeżarłem ręcznika.

Ukontentowany gładzę się po brzuchu. Może zakochać się nie zakocham w tym gastronomicznym hentai, ale doświadczenie jako takie było bardzo ciekawe.

Mija kilkanaście minut. Pora się zbierać. Najwspanialsi-Z-Teściów najwyraźniej nie planują jeszcze powrotu do domu - pojawia się opcja podskoczenia do Ikei by pooglądać kuchnie - wszak u Brata-Najwspanialszej-Z-Żon trwa remont.

IKEA! Tak, to jest dobry pomysł! Momentalnie moje myśli galopują w stronę pierwszego piętra, gdzie przy stoliku obok ściany będącej jednym wielkim oknem, można siąść i zatopić zęby w...
...Najwspanialsza-Z-Żon widząc lewitujące nad moją głową wizję klopsików z frytkami i żurawiną i kawy z szarlotką i hot-dogów za dwa pindziesiont, delikatnie acz dosadnie budzi mnie strzałem w potylicę.
- dupsiki a nie klopsiki z żurawiną ci dam, obżarta świnio, mało żeś zeżarł?!?!? Do domu!!!

Pięć minut później już byliśmy w drodze do siebie. Nasycona żalem łza bezgłośnie potoczyła się po moim policzku...

środa, 12 marca 2014

Szczeniaczek

Na świecie mamy pewnie jakiś srylion wirusów. Wirusy odpowiedzialne za gorączki krwotoczne, za zgąbczenie mózgu, znalazłoby się coś od demolowania układu odpornościowego, a nawet jakiś mikrob po którym pewnie wypadają włosy albo i nawet odpada.. nieważne.
Więc gdy już Prawdziwego Samca weźmie jakiś wirus położy, to wypadałoby, żeby przynajmniej miał jakąś orientalną, groźnie brzmiącą nazwę, jakieś właściwości śmiercionośne niech ma, żeby człek mógł powiedzieć:
- ha! Organizm mój samczy pokonał okrutnego mikroba! Wygrał nierówną walkę z atakiem miliarda prymitywnych istot, które chciały uśmiercić mą powłokę cielesną, ale nie ze mną te numery!

...i wtedy Prawdziwy Samiec mógłby jakimiś danymi statystycznymi zarzucić i zabłysnąć jako jeden z niewielu którzy przeżyli. Tak! Tak właśnie powinna wyglądać walka Prawdziwego Samca z wirusem! Niechaj więc przybywają wszelakie Ebole, Marburgi, AH1N1, SARSy czy HIVy, niech spróbują starcia z mym Samczym Organizmem, niech poniosą sromotną klęskę która zapisze się na stałe w kartach historii przynosząc mi chwałę i cześć i uwielbienie! Bo tak właśnie powinien chorować Prawdziwy Samiec!

...a ja jedyne co, to dostałem jakiejś wirusowej sraczki.

*****

Jak miecz na karkiem, wisi nad nami temat praktyk. Chciał nie chciał - trzeba przeorganizować sobie rozkład dnia, zajęcia w lecznicy uwzględnić i zacząć realizować to, co nieuniknione. Dumam więc przed zaśnięciem jak to wszystko poskładać do kupy. Myśli zaczynają się rozmywać, obraz przed oczami się rozpływa, pochrapywanie Merdatego znika gdzieś za szeptem Morfeusza, który tworzy w mej mózgownicy sen, tak, rodzi się sen w którym...

...stoimy we trójkę na dnie jakiegoś wykopaliska. Nie wiem kim są moi towarzysze. Zerkamy na strome ściany otaczające nas z trzech stron. Po prawej w tle majaczy jakaś fabryka, może kompleks przemysłowy. Tak, chyba to jest kamieniołom, chyba tam gdzieś jest jaskinia do której mamy w niedzielę jechać.
Sine niebo wisi absurdalnie nisko nad naszymi głowami, przetaczające się po nim, brudnozielone chmury przypominają pulsujące wnętrzności jakiegoś tworu z najmroczniejszych głębin oceanu.
Nagle do naszych uszu dochodzi wycie syren. To gdzieś nad nami pędzi samochód na sygnale. Rozglądamy się - jest. Na moście zerwanym w połowie długości, przy samej krawędzi stoją trzy samochody. W ich stronę pędzi rozpędzona karetka. Samochody stoją w nienaturalnych pozycjach, pewnie musiał być wypadek. Rozpędzona karetka zbliża się do aut nie zwalniając nawet odrobinę. Na naszych twarzach zaczyna malować się przerażenie - ten samochód się już nie zatrzyma...
...ułamek sekundy później rozpędzona karetka uderza w samochody spychając je na barierki, sama zaś odbija się kilka razy od nich by w końcu dotrzeć do końca mostu i runąć w dół wyjąc rozpaczliwie zawodzącą syreną. Huk i jazgot gnących się blach. Karetka uderza w ziemię. Ktoś obok krzyczy:
- trzeba tam biec i mu pomóc, za kierownicą był szczeniaczek!!!

Biegnę więc ile sił w nogach, staram się jak najszybciej dotrzeć do powyginanego wraku. Nie mam pojęcia dlaczego karetką miałby kierować szczeniak, ale nie pora teraz na takie rozważania. Dobiegam do wraku, wybijam kopniakiem ocalałą jakimś cudem szybę i nurkuję do szoferki pomiędzy pogięte blachy. Jest. Za kierownicą siedział szczeniak labradora. Delikatnie go wyciągam z wraku - żyje. Tak, lecznica, teraz do lecznicy, przy okazji załatwię praktyki. Z góry, z mostu ktoś krzyczy do mnie:
- biegnij do lecznicy, na pierwszym piętrze jest gabinet i tam czeka już lekarz!

Biegnę więc, wspinam się po stromej ścianie najdelikatniej jak się da niosąc rannego psa. Wiem, że coś jest nie tak z jego żebrami, bo jest jakiś taki nierówny na boku i trochę przypomina skarpetę wypełnioną grochem. Ale mozolnie wspinam się w górę. Żwir i kamienia usypują mi się spod nóg, kilka razy prawie upadam. Szczeniak nadal oddycha.
Chmury na niebie ciężkim jak niestrawność po starym bigosie, zaczynają się kotłować, obracać. Nadchodzi burza. Wpadam do budynku. Lecznica, na pierwszym piętrze jest lecznica. Nigdzie nie ma schodów. Bezzębna staruszka z sinymi od tytoniu palcami uśmiecha się do mnie dopalając peta bez filtra:
- ja wiem gdzie są schody, ale nie powiem. Uratuj szczeniaczka.

Wpadam więc w labirynt korytarzy. Stare, brudne lamperie ochlapane resztkami rzeczy których pochodzenia znać nie chcę, obserwują mnie cicho. Rybiooki pacjenci na wózkach, balkonikach, powoli wynurzają się z pokojów uśmiechając się szyderczo:
- ona ma szczeniaczka, idzie ratować szczeniaczka.

Potykam się o jakiś wózek inwalidzki i dalej biegnę, przebiegam przez stare łazienki, z odpływów śmierdzi gnijącą mazią, woda obleśnie kapie z kranów, spływa na ziemię jak śluz grzejącej się klaczy. Nie, nie będę rzygać. Rozchlapując mokre rozlewiska wpadam w kolejny korytarz oświetlony migającą żarówką. Gdzieś w mroku majaczą schody. W końcu.
Wpadam na klatkę schodową, dziewięć schodów do ćwierćpiętra, kolejne dziewięć do półpiętra, po 27 już prawie jestem na górze. Jeszcze dziewięć i jestem przed drzwiami i uderzam w nie bokiem wpadając do gabinetu i już jest jasno i ciepło i sucho i bezpiecznie... czysty, pachnący gabinet z uroczą uśmiechniętą Panią Doktor, gabinet ze stołem czekającym na mojego szczeniaczka, z szafkami pełnymi leków i zapleczem pełnym wszelkiej aparatury która uratuje my życie i podchodzę do lekarki i mówię wskazując na psiaka w moich rękach, że to ten i podaję jej mojego rannego szczeniaczka i wyciąga ona po niego troskliwe ręce i zabiera i...

...upadł jej na podłogę.

*****

Czy sraczka może powodować koszmary?

wtorek, 4 marca 2014

30plus

Kolejno: po prawej kawa, klawiatura, kajet, monitor.
Po lewej pudełko po wczorajszym śniadaniu, talerz, banany barwy czarno-czarnej, kanapka.
Przed pyskiem laptop, na karku kolejny rok.
Tak jest, w lutym znów licznik przekręcił się o jeden do przodu. Niby znaczenia większego to nie ma, ale jednak rok za rokiem coraz wyraźniej czuć kolejne lata.

Rozpaczliwie staram się odepchnąć od siebie świadomość 33 lat na karku. Obserwuję znajomych, którzy już dekadę temu zdążyli się rozmnożyć, słucham o ich problemach, których kompletnie nie rozumiem, staram się przez grzeczność wysłuchać do końca opowieści o tym, jak ich pociecha ładnie narysowała samolocik i gapię się bez słowa komentarza na zdjęcie arcydzieła, które przypomina mi nie tyle maszynę latającą, co ciekawy przypadek urologiczny.

Dzień po dniu walczymy z oznakami trzeciej dziesiątki na karku. Z jednej strony miło jest spoglądać, jak Najwspanialsza-Z-Żon rozkwita jako dojrzała kobieta, jednak jednocześnie z drugiej strony nie można nie widzieć tej dziwnej zmarszczki która pojawiła się gdzieś obok oka.
Oczywiście mimicznej zmarszczki, ma się rozumieć.
Nie rozumiem tylko, dlaczego Niewiasta moja z wiekiem przestała z radością przyjmować komplementy...
- gapisz się na mój tyłek!
- nie gapię...
- leżysz z głową na wysokości mojego tyłka więc gapisz się na niego!
- no dobra, gapię się, bo mi się podoba!
Chwila ciszy. Najwspanialsza-Z-Żon zamiast przyjąć komplement na klatę i w ramach wdzięczności rozpłynąć mi się w ramionach, zaczyna węszyć podstęp.
- a co ci się w nim podoba?
Więc otwieram przed Niewiastą serce i duszę dzieląc się przemyśleniami i uczuciami i walory podkreślam mówiąc...
- ...no bo 15 lat temu miałaś taką maleńką dupkę i takie wąskie biodra, a teraz z wiekiem, jak jesteś starsza, nabierasz takich pięknych kobiecych kształtów i jak Ci się rozszerzają biodra i rośnie...

...tak. W takich właśnie momentach sądząc po ilości poduszek, porównań i epitetów lecących w moją stronę, dochodzę do wniosku, że Najwspanialsza-Z-Żon nie potrafi już przyjąć komplementu.

A przecież wystarczy się pogodzić z wiekiem, no...
...napisał to człowiek, który coraz wyżej podgala sobie boki głowy by nie było widać siwych włosów. Taki niby irokez, znaczy się.

Minął kolejny rok.
Dostałem w prezencie imprezę - niespodziankę. W kolorach różu. Z miliardem balonikowych serduszek. I musiałem chodzić pół nocy w koszulce. Różowej. Z dekoltem.
I na tej koszulce był narysowany jednorożec.
I ten jednorożec rzygał tęczą...

*****

Zajęcia w szkole.
- ...bla bla bla bla, więc jeśli krowa leży na boku to źle, a jak na piersi to dobrze, a jak koń leży na boku to dobrze albo źle, bo jak reaguje to dobrze a jak nie to nie, więc obserwujemy, czy zwierzę leży czy siedzi i jak leży jeśli leży, albo jak stoi jeśli nie siedzi i nie leży. Czy jest jeszcze jakieś zwierzę które powinniśmy obserwować i się niepokoić jeśli tylko leży?
Najwspanialsza-Z-Żon:
- Tak, wąż.