środa, 30 marca 2011

JoRobia

Wstałem rano, poszedłem do pracy, poprowadziłem dwie grupy szkoleń po 4 godzinki, ustawiłem egzaminy na elearningu na kolejne 200 osób na czwartek, wybiegłem z pracy, pojechałem do Chorzowa, zabrałem materiały, wróciłem do Zabrza, wziąłem plecak i pojechałem na siatkówkę, pograłem 2 godzinki, pojechałem do Tarn. Gór po Najwspanialszą Z Żon, wpadliśmy do domu, zalogowałem się do firmy, ustawiłem uprawnienia na szkoleniach, zamknąłem zgłoszenia helpdeskowe...

...i w końcu mam chwilę dla siebie.

Tylko... że... JUŻ JEST KURWA GODZINA 23.36!!!!!!!!!!!

Pieprzyć to. Nawet nie mam siły na oglądanie cycków na JoeMonster.


wtorek, 22 marca 2011

Wspomnień czar.

Minął już luty i praktycznie cały marzec, miesiące, kiedy od dawien dawna rodziły mi się we łbie wielkie plany wyjazdowe, autostopowe, miesiące, kiedy co roku czułem w dupsku, że czas się pakować, iść wymarznąć na trasie i uczciwie zapracować na zapalenie płuc spaniem w niedogrzanych schroniskach. Luty od dawien dawna był miesiącem gdy mnie nosiło. Trwało to zawsze do końcówki marca. Jak co roku, i tym razem tak było. Ehhhhhh...

Pamiętam do tej pory zapach PKS`u jadącego w stronę Siewierza. Wiecznie rozklekotany, śmierdzący olejem, paliwem, palącym się sprzęgłem i czymś prastarym, co zapewne wlazło wieki temu do bagażnika by dokonać tam żywota.
Pamiętam jak dziś chrzęst żwiru pod glanami, gdy ustawiałem się przy zjeździe na wysokości Będzina. Jedynym problem zaprzątający moją głowę było: na północ, czy na południe? No dobra, bądźmy szczerzy: czasami zastanawiałem się jeszcze czy rzeczy, które robiły na filmach rozgrzane niewiasty ze swoimi autostopowymi towarzyszami podróży zdarzają się w rzeczywistości ;) Albo źle trafiałem, albo się nie zdarzają.

Mam w domu zdjęcie. Najzwyczajniejsze w świecie zdjęcie, robione na kliszy małpką. Fotka ta przedstawia mój stary plecak pomiędzy krzakami. Za plecakiem rozciąga się plaża, jakieś 30 metrów dalej jest morze. Jest to jedno z najwspanialszych zdjęć jakie posiadam. Było ono zrobione jakoś w 2002 roku, kiedy po odebraniu wyników kampanii wrześniowej poszedłem na trasę i jadąc do Wrocławia wylądowałem nad morzem. Wpadłem gdzieś po drodze na pomysł, że jednak warto skierować się na północ kraju. Po 2 dniach dotarłem do Gdańska. Przenocowałem w jakimś schronisku i wcześnie rano z plecakiem poszedłem szukać plaży. Błądziłem jakieś 2-3 godziny, zanim przebiłem się przez ogródki działowe, lasek, jakieś nieużytki... Pamiętam, że byłem wściekły jak cholera, zaczynała mi się gorączka, a na dodatek miałem w kieszeni jakieś 6 zł. Po tych 2 czy 3 godzinkach nadziałem się na krzaczory. Przebrnąłem przez nie i pojawiła się przed moimi nogami ścieżka wiodąca pomiędzy kolejne kępy krzaków. W przerwie pomiędzy nimi przywitał mnie Błękit Wielki Jak Sam Chuj. Zdjąłem plecak, trzepnąłem zdjęcie, zdjąłem buty i po wrzuceniu garba na plecy potuptałem plażą do morza. Stanąłem na linii wody. Ta podeszła mi pod stopy, omyła je. Kurwa, byłem najdalej jak się dało. Dotarłem do krańca świata, do granicy której nie jestem w stanie przekroczyć, wykorzystałem całą przestrzeń która stała przed moim pyskiem, dotarłem tam, gdzie kończy się ziemia. Nigdy wcześniej i nie wiem czy kiedykolwiek później nie czułem się taki wolny. Było zimno jak diabli, mewy uparły się, żeby nasrać mi na głowę, byłem cholernie głodny, miałem dwa dni drogi do domu, i byłem kompletnie sam na plaży.
Zadzwoniłem do rodziców by dać znać, że jestem cały...
- dzyń dzyń
- słucham
- mamo, dzwonię żeby się odmeldować, że jestem cały i zdrowy
- dojechałeś do tego Wrocławia?
- no dojechać to dojechałem...
- a co tak tam szumi?
- bo jestem nad morzem...

Wracałem wtedy do domu jakieś dwie doby. To był jeden z najpotworniejszych powrotów. Ugrzązłem chyba we Włocławku(?), przed północą dotarłem do rodziny którą miałem po drodze, pochorowałem się jak diabli, musiałem się u Nich podkurować.
Pamiętam, jakim majątkiem wtedy było dla mnie 6 zł. Oznaczało pół chleba i litr mleka.
Aha, nie pijcie mleka w trasie. Jak człowieka pogoni kupa to trochę wstyd prosić kierowcę TIRa o przystanięcie na kupkę ;) Jakkolwiek tego nie powiedzieć, brzmi głupio ;)

Tia, minęły miesiące ciągot za autostopem. Idzie wiosna. Rozpoczyna się sezon grilla przy śmierdzącym koniu, sezon spania w stajni i opowiadania w blasku ogniska o tym, co spotykało mnie podczas wyjazdów w trasę. Opowiadania, jak to sympatyczny czterdziestolatek zapragnął 'bliżej' mnie poznać, opowiadania, jak to mapą broniłem swoje 'juwenalia' przed wzrokiem 'sympatycznego inaczej' kierowcy, opowiadania, jak to...
Kutfa. Wychodzi na to, że jednak na stopie zdarzają się takie rzeczy jak w filmach. Tylko ja ciągle trafiałem nie na tą płeć i orientację sexualną co trzeba...

sobota, 19 marca 2011

Porozmawiajmy po męsku.

Porozmawiajmy po męsku. Kobiety miały być niczym łanie w lesie: nieuchwytne, wiotkie, zwinne, czmychające... zamiast tego wg środków masowego przekazu są jak stare łosice: mają owłosione wszystko łącznie z nogami, strefą bikini, uszami i powiekami, mają ciągłe zaparcia, a ich życie składa się z dwóch cykli: albo mają te dni i są drażliwe, albo się akurat poobcierały tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Taki oto obraz serwuje mi każdego dnia rano radio, gdy próbuję zjeść śniadanie. Nic tak nie wzmacnia chęci pożarcia porcji jajecznicy, jak sączące się do uszu słowa szeptane: "pani magister, nie mogę się wypróżnić". "TO WYPIJ MOCNĄ KAWĘ, ZEŻRYJ DWIE ŚLIWKI, JOGURT I WYPAL PIERDOLONEGO PAPIEROSA!!!!" - ciśnie się na usta.
Ehhhhhhhhh... Chyba już wiem na czym polega kryzys małżeński. Po 10 latach słuchania reklam mężczyzna przestaje patrzeć na swą żonę jako obiekt uwielbienia, a zaczyna rejestrować ją swoim przepranym reklamami mózgiem jako chodzące monstrum owłosieniowo-obstrukcyjno-menstruacyjno-obtarciowe. Tia, nic, tylko się przytulać.
Całe szczęście, że zaczynam włączać radio tylko gdy chcę posłuchać wiadomości...

Miałem wczoraj wielką wizję. Wielką, ale to tak NAPRAWDĘ wielką. Nazywała się: postawiony lokalnie serwerek, ulubiony pakiecik oprogramowania, konfiguracja pod wydajność, a do tego wystawiony na zewnątrz port 80 pod stałym ip. Lecz jak zwykle życie pokazało, że jest niczym partia szachów. Raz posuwasz królową, raz bijesz konia. Tym razem do królowej nie doszedłem. Cholerne procedury....

Wiem już co każdy mężczyzna powinien mieć w domu. Jest to 2metrowy przedłużacz USB. Nic tak nie podbudowuje z rana męskiego ego, jak możliwość zabłyśnięcia przed samym sobą: "Ej, nie muszę wstawać z krzesła by podpiąć się pod plujkę, mam dodatkowy kabel!"
To poczucie wyższości, docenienie własnej inteligencji i przebiegłości... to jest to! Kawałek kabla, kilka drucików w otulinie gumowej sprawia, że nie trzeba podnosić zadu z krzesełka i nadal można kontemplować to poczucie władzy które towarzyszy prawdziwemu mężczyźnie, gdy uda mu się przytrzymać tyłkiem pomiędzy pośladkami bąbel puszczonego bąka.
Arrrrrrrrrrgh!!!!!! Kutfa, ależ jestem męski!

sobota, 12 marca 2011

Sraczka-wers: dalsze losy. [nie polecam osobom o słabych nerwach!]

Dni parę minęło od strasznego starcia
mojego z atakiem sraczki, mdłości, parcia...
Dziś jako wygrany zerkam w tamte czasy
ze świadomością osiągnięcia fest wysokiej klasy
w walce z przypadłością, co wzgardzana taka
była jest i będzie. A zwą toto - sraka.

Gdy umęczon z klopa tych dni kilka temu
do łóżka się udałem, by rozwiazanie problemu
przyszło do mnie pod kołdrą i ku mej radości
oczyściło z bólu całe me wnętrzności,
zamiast setek pomysłów na sraczki zwalczanie
spadło na łeb mój niezdrowe, płytkie spanie...

Pół godziny później jak balon nabrzmiały
do wc pognałem, bowiem brzuch mój cały
przepełniały szaleńcze tsunami cierpienia
powodując kolejne ataki pierdzenia.

I kiedy tak siedziałem w skupienia komnacie
patrząc czy jeszcze czyste mam na sobie gacie,
myśli mi gdzieś trzasnęła niczym błysk piorunów:
zwalczymy wszystkie mdłości herbatką z piołunu!

Wiedzieć Wam trzeba, że piołun to rzecz taka,
że gdy męczy Wasz organizm mdłość, zgaga, czy sraka,
jedna szklaneczka ziela dobrze sparzonego
pozbawi Was bolączki źródła dowolnego,
gdyż piołunek wywoła tak potworne mdłości,
że wyrzygacie wszystko, do dna, bez litości!

Zaparzyłem więc kubek z tym magicznym zielem,
zacząłem wykonywać przygotowań wiele,
bowiem jak już ruszy piołunu działanie,
to wiele rzeczy jednocześnie się z człowiekiem stanie:
wyleci wszystko ustami, mdłość, bolączka, zgaga,
śniadanie z poniedziałku, z komunii oranżada,
czasem guma do żucia, albo klocek lego,
wypite kiedyś mleko z cyca matczynego,
i długo by wymieniać co jeszcze wypadnie,
lecz poza tym krew z nochala trysnąć może ładnie,
a gdy człek przy pawiu pocisnąć się postara
to wypłynie uszami też istota szara.

Obłożon ręcznikami, w tampon uzbrojony,
w kubku miałem przy ustach piołun zaparzony,
schyliłem się na klopem, wziąłem łyk wywaru
i to był początek walki. Początek koszmaru.

Rozwarły się niebiosa, ziemia się skruszyła,
zamarzło piekło, niebo spadło, psiarnia wokół wyła...
Ryknąłem niczym mamut w przepaść spadający,
wydałem z siebie gulgot tak przerażający,
że Cerber zamiast Styksu brzegu upilnować
każdym łeb w inną stronę chciał ewkuować
szukając schronienia przed rykiem mego organizmu,
który ryk to był gorszy i od komunizmu,
i od bezrobocia, i wojen przyczyny,
Feela, Dody, Stachurskyego, śpiewu Mandaryny!

I ruszyły w górę przełyku kanałami:
obiad z wczoraj, śniadanie, hamburger z frytkami,
zupka z dzisiaj, dwa ciastka, i nie wiem co jeszcze
wtedy wyleciało, wiem tylko, że kleszcze
torsji tak wycisnęły mnie na lewą stronnicę,
że przypominałem ryb zdechłych ławicę...

Obtarłem z ust resztki skrajem od ręcznika,
przeszedł ból, przeszły mdłości, przeszła i panika
że w momencie gdy torsji fala się przetoczy,
nie tylko rzyg wyleci, lecz pępkną mi też oczy.

Minut kilka później, już czując poprawę,
postanowiłem, że warto kontynuować sprawę
walki ze sraką metodą, co jest wszystkim znana:
nic tak dupy nie zatka, jak mąka ziemniaczana!
Zrobiłem więc szklanicę z wodą do połowy,
sypnąłem do środka mąki i glut ten gotowy
do ustów swych chlustnąłem, przełknąłem zawiesinę,
przepiłem, odbeknąłem, zrobiłem smutną minę,
zagryzłem wafelkiem by zabić mąki smaka
i pomyślałem: to kres Twój! Zginisze mości Sraka!

I jak zawsze było, ta było w tym przypadku,
zatkała mąka wszystko wewnątrz mego zadku,
zaś po wcześniejszym rzygnięciu nic nie pozostało,
co by jeszcze mdłości powodować miało.

I oto drodzy Państwo koniec opowieści
o człowieku, co zwracał z trzewi swoich treści
górą dołem i prawie do tego bokami,
koniec historii o walce ze sraki objawami!

poniedziałek, 7 marca 2011

Sraczka-wers. [nie polecam osobom o słabych nerwach!]

"Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości"
śpiewała niegdyś Pidżama, lecz u mnie to mdłości
powodują okrutne w głębi serca bojanie,
albowiem oznaczają, że sraczka nastanie!

Gdy siedząc w mrocznej norze, skupiam się na kodzie
i czuję, że drgawka jakowaś przeszła mi po brodzie,
gdy czuję, że ślinianka orgiastyczne tańce
prowadzi - czas się pochylić choćby nad różańcem,
posążkiem, księgą, krzyżem, papirusu zwitkiem
i dzierżąc cień nadziei, że od modłów z kwitkiem
odejdzie hen szaleńcza sraczki galopada
nadzieję mieć trzeba, że ominie człeka śmierdząca zagłada!

Lecz nie było tak dzisiaj, brakło dziś świętości
którym pokłon bić miałem, więc przez me wnętrzności
ruszyła niszcząc, paląc, piekąc torsji fala
w efekcie początki sraczki już ustanawiała,
już prawie chlustało ze mnie niczym z beczkowozu,
już miałem zalać firmę oceanem nawozu,
lecz mimo, że bez bez wiary w walce jako miecza,
bez farmaceutycznego, pokaźnego zaplecza,
spiąłem ja poślady, zwieracza zacisłem
i przed jej atakiem do dom szybko prysłem...

Biegnąc truchtem przez miasto niemal drogę całą
stawiałem subtelnie kroki by się nie ulało
by zbyt mocne stopy na ziemi tąpnięcie
nie spowodowało brązu wypłynięcie.
I dotarłem tak do domu niczym nimfa, mgiełka,
udałem się szybko prosto do kibelka
i zacisnąwszy dłonie w pięści jak Andrzej Gołota,
wygoniłem jeszcze z ubikacji kota
by nic nie przeszkadzało tej chwili skupienia
przepełnionej dźwiękiem chlustu, stęku i pierdzenia.

Powiadam - o Bogowie na Olimpie, w Niebie,
opuściliście mnie teraz w tak wielkiej potrzebie
i karzecie me ciało choć jestem bez skazy
zrzucacie na mój organizm torsji liczne razy
i gdy siedzę na klopie z zamkniętymi oczyma
myśląc, czy ma pierdziawka kolejny chlust wytrzyma
Wy się śmiejecie ze mnie, patrząc z nieba, z góry,
jak brąz niczym z dna piekła, chlusta z mojej dziury!

I walczę stabilizując pierdnięć turbulencje
trzymając rant od klopa w każdej swojej ręce,
zaciskam oczy, wychodzą mi na szyi żyły,
słysząc jeszcze echo jak jelita wyły
przed chwilą podczas zrzutu kolejnego bagna
wiem, że już nadzieja mnie nie tyczy żadna.

Schodzę mając przerwę w owym posiedzeniu,
dźwiga mi się na myśl każdą o piciu lub jedzenia,
i czując jak gorączka łamie moją wolę
stwierdzam, że idę do łóżka i wszystko pierd...

Chcesz dalszych losów starcia - ja vs Himera
brązowa co uśmierdzić chciała zacnego bohatera?
Zostaw w komentarzu taką informację,
a ja gdy tylko zakończę ofensywną akcję
która sraczce na pewno, w stu procentach sprosta,
walnę odpowiedniego z opowieścią posta ;)

niedziela, 6 marca 2011

Byłem na dnie piekła!

Byłem w piekle. Na samym jego dnie, głębokim, mrocznym i śliskim jak odbyt samego szatana. Z wyżyn niebios zostałem strącony w piekło tak odległe, że nawet sam mrok jest się w stanie w nim zgubić.
Koszmar koszmarów i esencja cierpienia!
O czym to piszę? Już tłumaczę. Siedzimy z Najwspanialszą z Żon w wykwintnej restauracji serwującej światowej klasy potrawy typu fast-food, zabieramy się za cheesburgery obudowane porcją megafrytek...

...i już wgryzłem się w padlinę w mojej porcji, już zacząłem przełykać ś.p. Mućkę, kiedy nagle z głośników poleciało coś, co zburzyło porządek świata... Początkowo myśleliśmy z Najwspanialszą z Żon, że nam się przesłyszało, albo padliśmy oboje ofiarą zbiorowych omamów z powodu np spożycia jakiejś nie do końca świeżej sałatki, ale to nie było to... W TV nadawali cover "Kocham Cię kochanie moje" którego to wykonania (a bardziej spartolenia) podjął się Stachursky. Dźwięki które pan S. zaczął dobywać ze swej gardzieli spowodowały przygaśniecie światła, za oknem słońce schowało się za chmury, zaś krowa z mojego przełykanego właśnie cheesburgera zmartwychwstała i zaczela wbijać rogi w wewnetrzna stronę mojej krtani.

O matko i córko i wnuczko i prawnuczko! Co za okrutne rzeczy dobywały się z głośników, tego nawet ja nie jestem w stanie opisać! Karbowane frytki się wyprostowały, keczup zamienił się krwawą mery, pies gdzieś za oknem zawył rozpaczliwie. Ja rozumiem, że można inspirować się muzyką uznanych wykonawców, czerpać ze źródła jakim jest ich wiedza i ich muzyka, ale to?!?!?! I to tak przy niedzieli?!?!?

Ehhhh... Na koniec okazało się, że P. Stachursky wydał nawet te swoje 'covery' na płycie, a nawet 2ch. Zwie się toto "WSPANIAŁE POLSKIE PRZEBOJE". Moim skromnym zdaniem powinno to być nazwane "Bardziej spierdolić się nie da".

Dla Czytelników o mocnych nerwach:

Whisky Dżem:

Skóra Aya RL

Maanam Kocham Cię kochanie moje:

sobota, 5 marca 2011

Trampków losy, czyli jak to się nosi trampki mustanga (26A017)

Jakiś czas temu wspominałem o swoim zniewieściałym uczuciu kierowanym w stronę obuwia. Nie mam tu na myśli żadnych zabaw w stylu "o tak, przydepnij swojego niegrzecznego niewolnika, ty dominująca zdziro!", tylko najnormalniejsze w świecie zakupy pt "trzeba kupić buty".
Jak już wspominałem, udało mi się po długim czasie natrafić na przewspaniałe, niepowtarzalne, orgiastyczna i foqle czekające tylko na mnie buciory. Jednak jak to w życiu bywa, z kupy radości została sama kupa.
Buty pomimo, że nieziemsko wygodne, lekkie, oddychające, ładne, są... kutfa no. Przeznaczone dla innego typu samca! Jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że obiekt moich westchnień jest zaprojektowany do noszenia jeno w zacnych wnętrzach grubymi dywanami krytych. Skąd te wnioski? Ano w ciągu tygodnia czasu udało mi się buty me porysować, poobijać, zadrapać i wykonać na nich jeszcze kilka innych bluźnierczych czynności wynikających z normalnego eksploatowania obuwia :( Efekt moich westchnień, trampki mustang są wykończone na kapie tak delikatną skórką(?), że za szybki krok jest w stanie ją uszkodzić zbyt mocnym ruchem opływającego ją powietrza! Jazda samochodem jest w stanie je zabić - wszak np pedał gazu ma wokół siebie tyle okrutnych precjozów tylko czekających na zarysowanie obuwia!
Koszmar. Jeden wielki koszmar. Przy moim trybie życia nie jest możliwe, bym miał na nogach czyste buty. Strach pomyśleć co by się działo, gdybym wziął je na siatkówkę... Chyba by nie przeżyły jednego meczu...

Tia.. Trampki Mustanga. Następnym razem jak mi wpadnie do łba kupić buty w białymi wykończeniami, proszę mi tego buta umiejscowić tam, gdzie słońce nie sięga. I nie chodzi mi tu o głębsze obszary otworu gębowego.

(gdyby kogoś interesowało, jak buciory wyglądają, polecam link: Trampki Mustang Shoes 26A017 BeigeBlkYellowCGrey)

Aha, żeby nie było: następnym razem gdy przyjdzie mi plątać się wokół stanowiska z butami Mustanga, nie mam zamiaru pluć na nie, bluźnić, czy oflagować się transparentem w stylu "odpuść se zakupy, te buty są do dupy!". Prędzej wezmę do ręki inny model, pogładzę, pogłaskam, docenię jakość wykończenia, zachwycę się nad linią, kolorystykę pochwalę i sznuróweczką sobie w pośladek HTŻŻŻŻ!!! HHHHHHTŻŻŻ!!!!

Ciasto

Najwspanialsza z Żon postanowiła ciasto upiec. Ciasto. Takie pierwsze od lat czterech, a w zasadzie pierwsze od czasu, jak mieszkamy razem. Czemu dopiero teraz? Pewnie ma to związek z faktem, że poprzedni piekarnik składał się z wielu typowo piekarnikowych rzeczy, nie składał się jednak z tylnej ściany. Przekładało się to na jego dodatkową funkcję - gdy człowiek otwierał drzwiczki, mógł pooglądać sobie jak to pająki budują nowe społeczeństwo na ścianie za piekarnikiem.
Jako, że teraz piekarnik jest nowy, działający i ogólnie bardzo ładny i fajny, Najwspanialsza z Żon postanowiła go przetestować pod kątem cukierniczotwórczym.
Wzięła więc w dłonie swoje niezbędne do pieczenia precjoza (znaczy się laptopa z netem), wygrzebała przepis na tartę, a następnie zabrała się do pracy...

Pieczenie ciasta przez Najwspanialszą z Żon wymagało pewnych działań także z mojej strony. Po pierwsze - musiałem przygotować odpowiedź na pytanie: "smakuje Ci?". Standardowe odpowiedzi typu "najważniejsze, że jesteśmy razem", "każdemu się mogło zdarzyć", "to, że nawet pies nie chciał tego zjeść a kotu się cofnęło to nic nie znaczy" już zostały wcześniej użyte, musiałem więc wymyślić coś nowego. Gdy z grubsza ustaliłem plan działania, oraz ewentualną drogę do zmiany tematu, tarta była już gotowa. Z kuchni wysunęła się w moją stronę dłoń z talerzem, na którym dumnie prezentowało się ciasto truskawkami zdobione... Wsadziłem do twarzy pokaźny element słodkiego tworu, pomlaskałem...

Wiecie co? Może kot potrafi sam się polizać po jajach, ale za to nie ma Żony, która potrafi uwalić tak smaczne tarcisko! O!

Przebudzenie Najwspanialszej Z Żon - statystyki

Po jakimś czasie wspólnego pożycia z MałŻoną, zaryzykuję utworzenie statystyki dotyczącej pierwszych słów, które słyszę z Jej ust po przebudzeniu.

Standardowa sytuacja: budzę się zgodnie z założeniem o godzinie "N". Patrzę - Najwspanialsza z Żon" jeszcze śpi. Szturcham więc Ją delikatnie kolanem, lub innym niemiękkim kawałkiem organizmu i pytam:
- Kotek, nie miałaś wstać wcześnie?
- A która jest godzina?
- [tu pada moja odpowiedź: godzina "N"]
- [a tu następuje reakcja Najwspanialszej z Żon, którą to reakcję analizujemy]
  1. istnieje 17% szansa, że NzŻ wayraźnie powie: "a to jeszcze piętnaście minut"
  2. istnieje 21% szansa, że NzŻ powie spod kołdry: "krowa mota bo se chleje" (patrz: wcześniejsza notatka)
  3. istnieje 14% szansa, że NzŻ warknie: "bóg ławy cycuszka" (inaczej: zrób kawy do łóżka - czyli nadchodzi okres i potrzebna jest kofeina)
  4. istnieje 15% szansa, że NzŻ wymruczy: "masz prawe do łóżka?" (inaczej: dasz kawę do łóżka?" to wróży, że gdy przyniosę kawę - NzŻ postawi ją na głośniku, zaśnie, dwie godziny później zrobi nową kawę, a ja z tą poranną zobaczę się po powrocie z pracy).
  5. istnieje 30% szansa, że NzŻ z przerażeniem stwierdzi: O KUTFA! Miałam wstać 2 godziny temu! To wszystko przez...
  • budzik, który nie zadzwonił bo się zepsuł
  • przestawienie czasu z letniego na zimowy (w środku czerwca)
  • rozładowany telefon (kot dywersant wyjął wtyczkę z gniazdka)
  • zawieszenie się Windowsa w telefonie (Jej telefon jest na Symbianie)
  • nieświadome wyłączenie przez sen budzika (do którego to wyłączenia należy otworzyć telefon by otrzymać klawiaturę querty, wejść w opcje budzika i po wybraniu konfiguracji budzenia ustawić status WYŁĄCZONY).
Pozostałe 3 procent to margines, który możemy pominąć. Na niego składają się m.in.: ciekawe historie opowiadane przez NzŻ przez sen, nieświadome próby wytłumaczenia mi, że kota nie można naciągać na byki mięsne bo mają oczka, czy analiza długości życia plemników.

Jestem ciekaw, jak owa statystyka układa się w przypadku innych Żon...

piątek, 4 marca 2011

Pederastia w rytmie rasta i Vomitor jeszcze mlaska

Kutfa jego mać, że tak nieco poetycko zacznę.
30 lat na karku, 10 lat w branży. Postanowiłem całość zasobów produkcyjno-handlowych przekierować na rodzący się maleńki rodzinny biznesik. No ja nie dam rady? Kto jak kto, ale ja?
No właśnie. 10 lat praktyki w analizie trendów, potrzeb, technologii, tego co wolno a czego nie wolno, dało mi świadomość, że coś jestem w stanie zdziałać. Wszak do tej pory się udawało. No i że tak powiem, się zesrało.

Ja, tresujący frazy niczym domina chłostająca posłusznych sobie biznesmenów liżących jej wysokie po uda skórkowe buty, ja, niczym nieustraszony marynarz z okrętu Santa Maria obdzielających syfilisem Indianki według własnego uznania, ja, niczym Święty Mikołaj mający w kieszeni listę wszystkich niegrzecznych dziewczynek, ja... po trzech miesiącach biję głową w ścianę. Walę łbem w mur wściekając się, albowiem powiadam Wam! Nie ma na świecie bardziej niestandardowego środowiska, niż socjopatologicznodewiacyjnonieszablonowe zbiegowisko koniarzy. Nijak trends, prognozy i kampanie nie przekładają się na rzeczywiste przechwycenie konstruktywnego ruchu, nijak nie można pokierować użytkownikiem na stronę docelową, nijak nie da się tego całego bajzlu ująć w jasny wzorzec zachowań.
10letnia praktyka okazuje się gówno warta. I do tego nawet nie końskie gówno, tylko takie zwykłe. Psie. Rozmiękłe nieco. Takie 'ciam ciam'.

Nie pozostaje mi nic innego, jak poddać się grzecznie, zostawić wszystko naturalnemu biegowi sprawy, zająć się nieco bardziej własnym projektem.

By rozładować nieco napięcie wrzuciłem coś subtelnego na uszy. Vomitory - nie, to nie jest przejęzyczenie - idealnie wpasowują się w klimat ostatnich dni. Rozrywanie kotów, bluźnienie na świętości, profanacja dogmatów oraz inne temu podobne, dają fantastyczną energię do dalszych działań. Nic tak nie pobudza o 6 rano jak kubek gorącej kawy i słowa:

Rzucony daleko za wroga liniami
samotny, za gruntem syconym minami
boleśnie oddycha, bicie serca znika,
życie uchodzi w krwotoku, myśli szarpie panika.

Ranny, ranny w ciele
Gdy jelit z brzucha wypada tak wiele
on słyszy wciąż głosy podchodzącego wroga
i swoją panikę. Jedyną drogą jest do śmierci droga.

(przepraszam za to jakże frywolne i pewnie nie mające za wiele wspólnego z oryginałem tłumaczenie).

W każdym razie słowa w ten deseń bijące, połączone z dobrą kawusią potrafią postawić na nogi jak nic innego w ostatnich kilkunastu dniach. Szkoda tylko, że moi współpracownicy nie do końca trawią tego typu dzieła muzyczne... Zastanawia mnie poza tym co myślą sąsiadki gdy po tym jak słyszą za ścianą nieludzkie growlujące głosy, widzą w oknie naszego mieszkania czarnego kota z urwanym ogonem... Chyba nie da się wytłumaczyć racjonalnie ;)

Jednak nie samym mięsem mielonym człowiek życie. Czasami coś mniej czarnego, ciężkiego i mrocznego jest człowiekowi potrzebne. Postanowiłem się więc zmierzyć z czymś nieco bardziej... Różowym, zielonym, żółtym i czerwonym. Zielony, żółty i czerwony rozumie się samo przez się. Różowy - to rozumie tylko Najwspanialsza z Żon i parada równości obijana równo po ryjach przez niedawnych koalicjantów rządu RP 4beta, alfa, czy jaka tam akurat wersja była.
Tak tak, postanowiłem się zderzyć z płytą SGM. Sam nie wiem co lepsze. Vomitory, czy SGM. Czy lepiej mieć na życie wyjarano-wyjebane, czy rozerwać je na strzępy. Czy lepiej z problemem skopcić wora, czy problem skopcić w worze. Ciężkie pytania bez prostej odpowiedzi.
Nie zmienia to jednak faktu, że głos Pana B. jest ciekawy i z pewnością zagwarantował mu już w koncertowych kiblach więcej ssaczy niż Media Markt oferuje odkurzaczy przeciętnemu Kowalskiemu. A niech mu się wiedzie, a co mi tam! Znaczy się Bednarkowi, nie Kowalskiemu. Tzn Kowalskiemu też.
Kutfa, zaplątałem się.

Aha. Na dobranoc dialog z hurtowni tkanin, dzianin, czy co to tam było. Rozmowa toczy się pomiędzy Najwspanialszą Z Żon a mną i dotyczy sympatycznego jegomościa który nas obsługiwał.

NZŻ: Emil, czy ten koleś się do mnie przystawiał?
E: tak.
NZŻ: i nie jesteś zazdrosny o niego!?!!??!
E: nie.
NZŻ: ?!?!?!!?!?!?!?!??
E: Kotek... Ten facet znał nazwy więcej niż trzech kolorów nici, więc na 100% był pedałem. Co jak co, ale o pedała to ja zazdrosny nie będę. Poza tym był tak drobny, że gdybyś mu strzeliła w pysk to by się zatrzymał dopiero na regale z koronkami do cyckonoszy, więc sama byś sobie spokojnie poradziła.

Amen. Dobranoc.

Moje oko prawe jeszcze śpi

Moje oko prawe jeszcze śpi. Moje oko lewe już prawie funkcjonuje. Kac popodróżny urwał jego nać.
Mamy w domu pół kilometra materiału na belkach i rolkach. Rzepy, lamówki, bawełna, wełna, srelna, dupelna. Kot aż się trzęsie na widok tego wszystkiego, tyle rzeczy do niszczenia... Mamy także ładny zielony sznureczek wobec którego mam diabelski plan. A jeśli nasze wszelkie plany inwestycyjno -finansowe się nie powiodą, będę mógł się na wspomnianym sznureczku powiesić.

Trzepnąłem wczoraj swoją ukochaną trasą grubo ponad 400km. Dziwnie tak, jechać z punktu A do punktu B i wrócić do punktu A bez wyciorania dupskiem wszystkich świętych miejsc B -punktowych. Wszystkich świętych miejscówek, swoim blaskiem będących w stanie przyćmić nawet bazylikę w Licheniu... Ehhhhhhh, przyszła starość. 30 lat na karku.

Chce ktoś kota? Oddam kota lotniczego za darmo, dorzucę worek żarcia, miski, kuwetę itd. Kot daje bardzo dużo radości, bez przerwy prezentuje swoje nowe pomysły. Gwoździem programu dzisiejszej nocy były skoki z parapetu na rozwieszoną w drzwiach foliową kurtynę antypyłowo-gładziową. Czy ten obsrajtek nie może przynajmniej raz się pomylić i zamiast w folię, trafić tym łbem w ścianę? Może by mu się poukładało...
Tak czy inaczej chętnie się go pozbędę. Może być doskonałą zabawką dla rottweilera-mordercy, dobermana-wyrwiflaczka, lub amstafa-urwidupy.

O... moje prawe oko się budzi. Czas zabrać się za pracę.