poniedziałek, 31 grudnia 2012

Prawie romantycznie

Sobotnie popołudnie. Człapiemy z Najwspanialszą-Z-Żon w stronę domu. Delikatny chłód czerwieni nam nosy, zamarznięte kałuże chrupią pod butami, objęci w pół idziemy sobie krok za krokiem, obserwując przejeżdżające samochody.

Bliżej prawdy byłoby, gdybym napisał, że pizga jak diabli, wiatr bez mała zrywa skórę z czaszki, a w pół objęci jesteśmy jedynie po to, by nie wyjebać się na zamarzniętych chodnikach. Z samochodami też nie do końca miło i ładnie, bo patrzymy na nie w nadziei, że któryś wpadnie w poślizg na oblodzonej kostce i rypnie w słup lub drugi samochód, jak to się często tutaj zdarza... Ale przemilczmy takie spojrzenie na świat.
Wszak miało być romantycznie.


...idziemy przez to miasto objęci wpół, nagle wpada mi do łba szatański pomysł! Zrobię coś nietypowego, zaskakującego i romantycznego! Od słów do czynów dużo nie brakowało, skręcam nagle w prawo ciągnąc swą 2gą połowę za rękę i pomimo Jej oporów wspinamy się na schody prowadzące do jakiejś kamienicy. A schodów owych było ze czterdzieści.
Najwspanialsza-Z-Żon zdziwiona i zaniepokojona zerka na mnie podejrzliwie:
- po co tu weszliśmy?
Ja, by wszystko stało się jasne, obracam Ją o 180stopni i wskazuję wspaniałą, romantyczną panoramę roztaczającą się przed naszymi oczami. Czterdzieści schodów niżej, gdzieś tam w dole widać chodnik, ulicę, codzienne życie mieszkańców naszego miasta. W oddali park, za parkiem majaczą zarysy jakiegoś osiedla. Prawie idealnie gdyby nie to, że od strony piwnicy za nami zalatuje kocią szczyną, a sralnik dla psów po lewej też proponuje raczej średniej jakości doznania. Jednak robię dobrą minę do złej gry czekając, aż Najwspanialsza-Z-Żon poruszona moim nagłym przypływem romantyzmu rzuci mi się w ramiona. Ta zaś przygląda się chwilę okolicy i po chwili rzecze:
- no i?

...no i jestem w dupie, chyba nie załapała. Przez moment zastanawiam się jeszcze, jak uratować sytuację i dobić to finalnym gwoździem romantyzmu.... zerkam w dół, wiatr wieje w twarz, mógłbym teoretycznie zrobić tak jak w Titanicu - złapać Najwspanialszą-Z-Żon za biodra i na skraju schodów rozłożyć Jej ręce niczym skrzydła ptaka, nucąc jednocześnie maj hart łil goł on... Tyle, że biorąc pod uwagę stan każdego ze stopni, najpewniej polecielibyśmy na mordę...
- NO I?!
...wyrywa mnie z zamyślenia.
- eeeeeeeee... no, romantyczny chciałem być, czy coś.
Najwspanialsza-Z-Żon rozgląda się dookoła, patrzy na mnie z politowaniem, po czym stwierdza:
- Aha.

Kilka minut później znów człapiemy w stronę domu. Dzielę się przemyśleniami z Najwspanialszą-Z-Żon:
- Ty się chyba zestarzałaś, kiedyś gdybym tak zrobił, to byś miała zaciesz i byłabyś zadowolona i w ogóle, a teraz to widzę, że Cię nie interesuje taka forma romantyzmu... Odnoszę wrażenie, że jedyna wymagany przez Ciebie romantyzm, to żebym nie pierdział w sypialni...

Wzrok Najwspanialszej-Z-Żon mówiący "nadchodzą warzywa na obiad" skutecznie wyczerpał temat...

piątek, 28 grudnia 2012

Ranny wojenne

Ostatni dzień przed świętami.
Jak się okazało, narodziła się nowa tradycja. Fundamentem tej tradycji jest ciasto, a zwieńczeniem farsz. Znaczy się, że pomoc do lepienia uszek jest potrzebna już i teraz, więc trzeba udać się do Teściów, gdzie od rana Najwspanialsza-Z-Żon wspiera czynem wszelakie kuchenne rewolucje. I tak trzeci albo czwarty rok z rzędu dane mi jest wałkować, wycinać, miąchać i zagniatać...

Niedziela wieczór. Okopany w kocach wygrzewam kościec w towarzystwie psa warczącego przez sen. Po prawicy aromatyczna kawa, pod plecami sterta poduszek, na kolanach komputer. Święta czy nie święta, pojeździć czołgiem trzeba!
Zerkam na zegarek - nadchodzi moment, gdy należy wyplątać się spod koców i iść walczyć z uszkami. Delikatnie budzę psa spychając go nogami na ziemię. Wnioskując z rabanu jakiego narobił podczas lądowania, Merdaty obudził się podczas lotu, gdzieś w połowie drogi pomiędzy kanapą a podłogą.
Gapię się z politowaniem na psa starającego się ogarnąć zaspanym zwojem mózgowym,  dlaczego jest na ziemi a nie na kocu... Z wyrazu jego pyska leje się inteligencja niczym z niedzielnego kazania w Pipidowie Dolnym.

Niecałe pół godziny później stoję w przedpokoju Teściów. I tak stoję. I patrzę. Po 2giej stronie pomieszczenia stoi kot. I tak na mnie patrzy. I tak stoimy sobie.

Ożesz miaukata jego mać, zapomniałem, że tymczasowo pomieszkuje tu to... bydlę.

Nic to, omijam śmierdziela szerokim łukiem, niby przypadkiem trącając go kilka razy stopą i kieruję się do kuchni. A tam... garmażeryjne epicentrum! Tu uszka, tam pasztet, obok martwa kaczka wypina ponętnie swój wydepilowany zadek, jakby mówiąc: 'wypchaj mnie, wsadź we mnie swój wielki i twardy baton farszu,  ty... ty... ty, co lubisz sobie rączką w kaczym kuprze pogmerać!'.
No święta nadchodzą pełną dup... gębą!

Szybko wpadam w wir prac, tu uszko, tam pęczek do pociachania, tu ciasto do wyrobienia i zerkam tylko w stronę drzwi co chwilę widząc, jak na progu przechadza się ON! I pomiaukuje patrząc tymi swoimi kaprawymi ślepiami w stronę kaczego farszu. Ja wiem, śmierdziel coś planuje. One ZAWSZE coś planują! Mam się więc na baczności, na wszelki wypadek mając zawsze w zasięgu ręki zmywak. Wszak nic tak idealnie nie powstrzymuje kocich planów, jak solidny strzał mokrą ścierą w kaprawe lico!

Późny wieczór. W końcu wolna chwila, można siąść na kanapie, nogi rozprostować. Kacza dupa załadowana farszem radośnie pyrka w piekarniku, uszka się gotują, pachnie zacnym jadłem.
Podchodzi kot. Atmosfera od razu siada. Fałszywe bydlę niby to się ociera o nogi, niby mruczy i na kolana chce wejść, lecz ja wiem... Ja dobrze wiem! Chwila nieuwagi i zaraz spróbuje mi przegryźć krtań, rozdrapać żyły, albo co gorsza siąść na moim laptopie!
NIE ZE MNĄ TE NUMERY! Biorę bydlaka na ręce. Śmierdziel mruży niezadowolony oczy kładąc uszy po sobie. Gapię się na niego, on na mnie. Taki ładny kociak kiedyś był, a teraz taka włochata, pucołowata parówa! Łapię bydlaka za policzki i robię mu...
- a ti ti ti bobasku!
Wkurwiony kot zaczyna mrauczeć z niezadowolenia.
- a titititit, ti ti ti, gruba miaukata świnko!
...kontynuuję pieszczoty. Kot ma wyraz twarzy, jakby ktoś mu przed chwilą załadował czopek tępą stroną do przodu.
- a ti ti ti...

JEB!

Otwieram oczy. Kot zwiał z kolan i oblizuje się niezadowolony pod telewizorem patrząc na mnie z satysfakcją. Zdziwiony tym co zaszło, chcę podrapać się po brodzia, gdy nagle czuję...
Kap!
Kropla krwi spadła mi na dłoń. I nos mnie zaczyna piec. Kurwa..
Idę do lustra. Lewą stroną nozdrza idzie rana cięta plująca krwią na lewo i prawo. Stoję przed tym lustrem i powoli dochodzi do mnie tragiczna rzeczywistość...
 - Kasiaaaaaaaaa!!!!!!
Najwspanialsza-Z-Żon odpowiada gdzieś od strony kuchni:
- no?
- Ja chyba krwawię!!!
- Jak to krwawisz, coś znów zro... Czym znów żeś sobie nos pociął!?!?!?
- No jak to czym, kotem...

*****

Minęło pół godziny. Siedzę na kanapie z nosem ufaflanym jakąś maścią. Krew się już nie leje, nos piecze jakby mniej. Z 2go końca pokoju zerka na mnie bydlę miaukate. On już wie. Ruszył kamyczek, który wywoła lawinę. Śmierdziel rozpoczął WOJNĘ!

Skupiam się na telefonie. Ja tego tak nie zostawię. Śmierdziel najpierw kopie w swojej sralni, a później mnie tą samą łapą po pysku strzela? O nie, w tej bajce tak nie będzie! Uśmiechając się złowieszczo pod nosem, zerkając co chwilę w stronę kota, instaluję na telefonie Air Horna.

Spróbuj tylko na chwilę zasnąć, pchlarzu jeden...

niedziela, 23 grudnia 2012

Świątecznie aż do porzygu

Niedziela. Najwspanialsza-Z-Żon okopana w pościeli pomrukuje coś przez sen. W 2gim pokoju pies idąc w ślady właścicielki, zwiesił się w połowie z kanapy, 2gą połową będąc nadal uwalonym na moich nogach. W efekcie tego wszystkiego ryjem ślini mi skarpetki, a pierdziawką dynda jakieś 15cm nad podłogą.

Po prawicy radośnie migoczą lampki na choince.
Idą święta.

Niech mi ktoś powie, że kobiety mają ciężko przed świętami. Niech mi to ktokolwiek kruca powie, to jak wezmę w lico strzelę epitetem, to się nie pozbiera!
Że niby sprzątanie, gotowanie, srylion spraw i sryliard problemów, a wszystko to na kobiecej głowie? Akurat...

A że niby my nie cierpimy w pocie i znoju? A niby kto targa te wszystkie toboły, śledzia ukatrupi, po raz dziesiąty pójdzie przez te wszelkie zawieje i zamiecie do sklepu, narażając życie i zdrowie, bo Kobieta zapomniała kupić paczuszki jakieś przyprawy, której nazwę trzeba zapisać na kartce, bo wymówić ani zapamiętać tego to się nie da? Kto narażając życie walczy ze splątanymi lampkami choinkowymi, niczym z morderczym pytongiem starającym się nas zadusić i dodatkowo razić prądem?
O wieszaniu bombek nie wspomnę. Jakkolwiek by nie ubrać choinki, to zawsze będzie ŹLE.
Tzn, w sumie dobrze, ale... ta czerwona wyżej, te białe daj niżej, ludzika z masy solnej bardziej do przodu, a łańcuch bardziej z ukosa.

Oczywiście jeśli w kuchni coś się nie uda, to wina... faceta! Tak! Bo krzywo popatrzył, otworzył drzwi z lodówki i arktyczny chłód dotarł do wnętrza piekarnika sprawiając, że ciasto opadło, bo śmietana miała być "słodka osiemnastka" a na pudełku napisane jest "osiemnastka słodka", bo okno otwarte i zimno, bo okno zamknięte i ciepło, bo okno zasłonięte albo odsłonięte...
...bo tak!

Czasami wydaje mi się, że okres przedświąteczny ma w cholerę wspólnego z BSE.. yyyyyy, znaczy się z PMS.

Najgorsze są nowe przepisy, które akurat teraz trzeba wypróbować. Na sto procent się coś zdupi, więc zanim Kobieta weźmie się do pracy, to facet ma już przesrane. Taka pre-paidowa zjeba.

Najwspanialsza-Z-Żon naczytała się gastrobloga i stwierdziła, że w tym roku zrobi takie coś, co tam jest. Znaczy się ciasto jakieś upichci. Sądząc z ilości cukru i orzechów wpakowanych w masę, po świętach będzie problem z oderwaniem się od ziemi na boisku... Oczywiście znając życie, w orzechach znajdzie się kawałeczek skorupki, który nie trafi się komuś innemu. Na 100% będzie w moim kawałku ciasta, więc na 2gi dzień czeka mnie sranie łupkami o krawędziach ostrych jak brzytwa.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dwie foremki ciasta stoją i stygną nęcąc człowieka jak tirówka na leśnym parkingu... Pachnie to, aromaty wydziela, a ukroić tego ciulstwa nie ma jak, bo Najwspanialsza-Z-Żon brak zauważy i wtedy już totalnie będzie przesrane. Nie mogła zrobić babeczek?!? Może braku jednej z nich by nie zauważyła...
...znając życie, w przypadku babeczek zostałby spisany oficjalny raport z inwentaryzacji ilości wypieków, który musiałby zostać podpisany krwią z tętnicy i podbity pieczęcią notariusza.

...i jak tu cokolwiek podżerać?


*****

Godzina 10 minut 15.
Emanujące świąteczną atmosferą i miłe aż do porzygu babcie, składają sobie na klatce schodowej najlepsze życzenia. Jad zakamuflowany w mdłą słodycz aż kapie po schodach. Dziś wpadają sobie w ramiona, za tydzień znów wyciągną zza pasa noże.
Festiwal zakłamania i fałszu trwa w najlepsze.

czwartek, 20 grudnia 2012

Pół żartem, pół serio: syndrom srającego kota.

Czasami w życiu bywa tak, że lepiej nie podchodzić.
Bywają takie chwile, godziny, a nawet i dni, gdy próba komunikacji z Prawdziwym Mężczyzną może skutkować odmruknięciem, odwarknięciem, a w bardziej drastycznych przypadkach - opierdolem.

Bo czasami Prawdziwy Mężczyzna ma dzień srającego kota.

O ile gorszy moment dopadnie samca w domu - to pół biedy. Zawsze można zamknąć się w kiblu z książką, liczyć gwoździe w zabarykadowanej piwnicy, lub gapić się bezmyślnie w telewizor. Niech tylko jednak słabsza chwila złapie człeka w swe sidła na terenie centrum handlowego podczas zakupów... o masakro!

Idziemy przez centrum handlowe. Plan prosty: kupić produkt a, produkt b, produkt c. Żaden z tych produktów nie wiąże się ze sklepami sprzedającymi ciuchy/buty/ozdoby, więc jakoś przetrwam.Wokół mnie zapoceni ludzie w zimowych kurtkach pchają wózki, targają pakunki, warczą na siebie trącając wszystkich dookoła. Dzieci drą mordy, baby jazgoczą, faceci odwarkują, świąteczna atmosfera kurwa jej mać pełną gębą. Staram się nie porwać z ziemi ławki i nie zajebać wszystkich wokół za sam fakt stawienia się ich tutaj, dziś, w tym samym miejscu co ja.
Przeżuwając pod nosem przekleństwa trzymam kurczowo dłoń Najwspanialszej-Z-Żon. Ona mnie rozumie, na Nią zawsze mogę liczyć, wiem, że jeśli mamy w planie wejść już tylko do drogerii, to właśnie tam się udamy i nigdzie więcej.
Z naprzeciwka najeżdża na nas wózkiem coś, czym powinien się zainteresować Greeneace - najwyraźniej jakiś obiekt został wyrzucony przez morze na brzeg i to coś przyszło na zakupy. Puszczam dłoń 2giej połowy unikając w ostatnim momencie rozjechania koszykiem pełnym zakupów...
...i już nie odnajduję swojej towarzyszki.

Nosz urwał jego nać! Rozglądam się wokół, trąca mnie wąsaty jegomość spierający się o coś z dzieckiem, obok trąbi wózek zmywający podłogę, za nim leci stado dzieciaków ślizgających się po mokrej jeszcze posadzce. Oczywiście drą się wniebogłosy, jakby samo ślizganie były zbyt mało ekscytujące i trzeba było je podkreślić wydając z paszczy jak najbardziej irytujący dźwięk.
Bombardowany falami akustycznymi rodem ze średniowiecznego świniobicia, mrużę oczy szukając w tym całym kurwidołku swojej zguby.

....jest w obuwniczym. Powoli liczę do dziesięciu, bez mała zaginając siłą umysłu klucze spoczywające w kieszeni, robię słodką minę i wchodzę do sklepu.
Z tą niewinną i słodką miną chyba nie do końca wyszło, bo sprzedawca i dwoje klientów widząc grymas na mej mordzie od razu schodzą z drogi. Najwspanialsza-Z-Żon w tym czasie boruje w stosie z kapciami:

- musisz, ale MUSISZ to zobaczyć! Zobacz jakie śmieszne kapcie!

...i dla udowodnienia swej teorii pcha mi pod nos gigantyczny, puchaty lać w kształcie łosia. I tak stoimy sobie twarzą w twarz z tym łosiem. Okrągłe łosiowe gały na wprost moich, wielki czerwony nos zaraz obok mojego, gapi się na mnie ten pluszolaciorogacz bujając delikatnie porożem. Nie mam siły przyglądać się fizjonomii kapcia, ale z ułożenia łosiowego organizmu wnioskuję, że stopę wkłada się mu do dupy.
Kapeć, dupa, kapeć w dupie, kapeć brutalną siłą wepchnięty w dupsko i do kompletu poprawiony kilkoma solidnymi kopami w zad, by nadać pęd w kierunku drogerii....

...Najwspanialsza-Z-Żon chyba zauważa płonącą rządzę mordu w moich oczach. Odkłada łosia na miejsce. Do mych uszu trafiają Jej słowa:

- wiesz co?
Przez zaciśniętą krtań wysykuję:
- tak?
- a nic, o zobacz! Kapeć w kształcie Homera Simpsona! Chodź, zobacz, musisz, ale MUSISZ to zobaczyć!!!

Ojapierdolę. Pójdę do nieba.

*****

Mija dwadzieścia minut. Człapiemy przez parking w kierunku samochodu. Przed nami jakaś niewiasta drze się na pół miasta w kierunku zaparkowanego auta. Sądząc z ilości śliny tryskającej z jej paszczy - właśnie omawia ze swoim facetem przebieg zakończonych przedwcześnie zakupów.
Mijając kobietę, zerkam w kierunku samochodu. Za kierownicą siedzi sinozielony na twarzy Samiec, zaciskając ręce na kierownicy. Nieobecnym wzrokiem mówiącym "ja, yhy, ja yhy" szuka czegoś przed sobą.
Na moment nasze oczy odnajdują się, spoglądamy na siebie ze zrozumieniem. Delikatne kiwnięcie głową i wszystko wiadomo.

Wesołych świąt.

środa, 12 grudnia 2012

Zemsta!

Czas akcji:
Godzina siódma rano. A w zasadzie siódma minut cztiri.

Miejsce akcji:
Sklepik w pobliżu pracy.

Osoby dramatu:
- ja
- Ekspedientka
- Sympatyczna Pani Od Uszek Z Grzybami
- p. Żmijewiczowa

Godzina siódma minut kilka to czas, gdy po ulicy biegają stadami spanikowane niewiasty, próbując kupić cokolwiek na drugie śniadanie. Obraz ten nabiera dodatkowej dramaturgii gdy zorientujemy się, że na 7.15 owe galopujące matki córki i kochanki muszą stawić się do pracy w pobliskim ZUSie.
Mamy więc milion pińcet bab ustawionych w kilometrowe kolejki, a każda z bab owych zakupuje co następuje:

- jedną bułeczkę z ziarnami proszę, trzy plasterki sera żółtego ale tego po lewej, chyba, że ten po prawej jest tańszy od tego co leży na środku, do tego... a szyneczkę jaką dostanę?

Sraką. Maraton serkowo-ciasteczkowo-bułeczkowy trwa w najlepsze akurat wtedy, gdy człek śpieszy się do roboty. Jakby nie mógł każdy zakupów czynić po męsku:

- bułkę, pęto zwyczajnej i ogóra kiszonego proszę!

Najlepsze jest to, że wszelkie te chudomleczne, chudoserkowe i ciemnopieczywowe zakupy mają podobno pomóc w utracie kilku gramów z zapasionych zadów. Zastanawiam się więc, po kiego kija do tych wszelkich lajtozakupów dobierany jest kilogram sernika, czista gram jabłecznika i pinć drożdzówek, które zostaną wchłonięte przy pierwszej kawie?
No dobra, jak już kiedyś zauważyłem: kobieca logika jest mi całkiem obca...

Wróćmy do tematu. Siódma minut cztiri.
Wchodzę do sklepu, przy ladzie stoi Sympatyczna Pani Od Uszek Z Grzybami i w wielkim skupieniu zamawia co następuje:

- to na święta poproszę kilogram uszek z borowikami, pół kilo pierogów z kapustą i grzybami i dziesięć tych dobrych krokietów co zwykle...

Widząc, że Ekspedientka wyciąga magiczny zeszyt do zapisywania zamówień, rozglądam się w poszukiwaniu natchnienia gastronomicznego. W tym momencie otwierają się drzwi i wchodzi p. Żmijewiczowa.
Z miną srającego kota i pogardą płynącą z oczu rozgląda się po zebranych, rzuca okiem na lodówki i z wyrazem wielkiego cierpienia, wzdychając co chwilę, ustawia się w kolejce. Znaczy się za mną.
Stoję i myślę: skądś znam to babsko... Dam pół lewej nerki, że gdzieś ją widziałem....

...nagle przed oczami pojawia mi się obraz pobliskiego mięsnego, gdy w sobotni poranek kupowała przede mną każdą z dostępnych w sklepie szynek. Po JEDNYM plasterku z każdej, a że lada była długa i zaopatrzona bogato, 10 minut straciłem na obserwację baby sprawdzającej, czy aby plasterek szynki X jest równie grubo przycięty, co plasterek szynki Y. By dopełnić obrazu Klienta Idealnego, p. Żmijewiczowa na odchodne bez mała rzuciła w twarz Ekspedientki banknot stwierdzając, że obsługa powinna być szybsza, a i szynek przydałby się wiekszy wybór, bo ona do końca to nie jest z zadowolona.

Ożesz ty lampucero panterkowa - myślę sobie - teraz Ci pokażę, co to znaczy stać za trudnym klientem...

Sympatyczna Pani Od Uszek Z Grzybami skończyła zamawianie świątecznych produktów, rozliczyła się z Ekspedientką i udała się w stronę wyjścia. Do lady podchodzę ja. Zerkam na zegarek: siódma sześć. Za sobą słyszę ponaglające postękiwanie i sapanie Żmijewiczowej.

Niech zacznie się orgia!

- co dla Pana? - pyta Ekspedientka
- drożdżówkę poproszę, a jakie są? - pytam robiąc słodkie ślepka
- są z budyniem i serem
- to jaaaaaa poproooooooszę z serem...

Ekspedientka gmera chwilę w koszu z drożdżówkami, a ja z miną niewiniątka zerkam w stronę lodówki. Znad kosza drożdżówkowego dobiega głos Ekspedientki:

- niestety, z serem już nie ma...

Ukontentowana Żmijewiczowa mruczy z zadowoleniem. Po chwili namysłu stwierdzam:

- oj jaka szkoda, że nie ma tych z serem, macie lepsze drożdżówki z serem niż te w piekarni obok...
- o, dziękuję - odpowiedziała Ekspedientka przy akompaniamencie szybszego posapywania Żmijewiczowej
- to wie Pani co, to ja jednak wezmę taką jedną z budyniem. Tylko lekko wypieczoną, jeśli można...

...wypowiadając te słowa spiąłem nieco poślady, spodziewając się ciosu parasolką w tył głowy. Na szczęście Żmijewiczowa jedynie oparła się o filar obok, zaciskając dłonie na torebce. Odbicie jej twarzy w szybie chłodziarki wyraźnie mówiło, co i gdzie by mi chętnie wepchnęła.
Gdy drożdżówka z budyniem spoczęła na ladzie, zerknąłem na zegarek: siódma siedem. Jeśli przetrzymam jeszcze z cztery minuty, Żmijewiczowej zostaną cztery na dobiegnięcie do pracy. Albo będzie lecieć, albo będzie siedzieć głodna. Kontynuuję tortury:

- mieliście Państwo wczoraj bardzo dobrą pasztetową, widzę, że chyba jej dziś już nie ma?
- dziś nie mieliśmy towaru od tego dostawcy, ale za to mamy dobre pasztety pieczone.
- o, bardzo dobrze, bardzo dobrze... widzę, że są z jakimiś dodatkami... a z jakimi dodatkami są?

Za plecami słyszę jakby parę spuszczaną z lokomotywy. To chyba Żmijewiczowa popuszcza zawór bezpieczeństwa by nie eksplodować.

- śliwka i pieprz. Ile dać tego pasztetu?
- a po kawałeczku tego ze śliwką i tego z pieprzem, tak wie pani - tu dla podkreślenia wagi słów wypowiedziałem nieco głośniej - po dwa plasterki na smaka.

Za plecami usłyszałem ciche "pyk!". Obstawiam, że Żmijewiczowej właśnie żyłka w dupie pękła, odwracam się by zobaczyć krwawiącą odbytem gadzinę.
Niestety nie jest tak łatwo, gadzina jak stała tak stoi, jeno odchrząkuje znacząca zerkając na zegarek. Uśmiecham się do niej najparszywszym uśmiechem na jaki mnie stać, po czym zwracam się do ekspedientki:

- wczoraj miała Pani bardzo ładnie pachnące ogórki konserwowe...
- tak, są jeszcze...
- a ma Pani także kiszone?

Od tyłu dobiega dźwięk jakby hamującego pociągu. To Żmijewiczowa trzeszczy zębami starając się powalić mnie siłą umysłu.

- tak, mamy kiszone, też bardzo dobre.
- a duże są, czy małe?

Głośne "GHERKHHHHEM!" dobiegające zza pleców sygnalizuje, że jestem blisko celu. Zerkam na zegarek - siódma dziewięć.

- są i duże i małe, pełne w środku.
- to jeśli są średnie, to ja poproszę cztery. Tylko mogę prosić o wsadzenie ich do podwójnej torebeczki? Żeby mi w torbie nie przeciekło...

Słyszę za plecami ciche mlaśnięcie. Albo Żmijewiczowa chciała coś powiedzieć, albo opadła jej szczęka. Przygotowuję cios ostateczny:

- a od jakiej kwoty mogę u Państwa płacić kartą?
- od dziesięciu zł - odpowiada Ekspedientka.
- o reeeeeeeety, to na pewno tyle nie bęęęęęęędzie... tylko nie wiem co dobrać... tooooo.. to ja może poszukam drobnych...

Powoli wyplątuję się z szalików, czapek, rękawiczek, by rozpocząć przeszukiwanie schowków w odzieniu. A kieszeni w samej kurtce czterdzieści i cztery.
Żmijewiczowa przewala gałami wznosząc błagalnie oczy ku niebu. Gmerając ręką w kieszeni pełnej drobnych w kwocie zł kilkunastu, staram się wyminąć bezdźwięcznie bilon. Gdzieś tam czeka na mnie Jagiełło na banknocie. Gdy udaje mi się wymacać odpowiedni papierek, wyciągam zdobycz ze spodni i kładę przed Ekspedientką w taki sposób, by Żmijewiczowa widziała:

- a będzie Pani miała wydać ze stówy?

Wiem, że nie będzie miała. Rano nigdy nie ma wydać ze stówy.

- może będę miała, poszukam na zapleczu...

Godzina siódma jedenaście. Bingo!
Żmijewiczowa tupnąwszy nogą wykonuje w tył zwrot i mamrocząc pod nosem coś o niezdecydowanych skurwysynach wychodzi ze sklepu wykonując na odchodne solidne jebnięcie drzwiami. W tym momencie 'przypominam' sobie o drobnych w kieszeni, w ułamku sekundy płacę odliczoną kwotę dziękując za obsługę i udaję się w ślad za Żmijewiczową. Wszak idziemy w tym samym kierunku.

Siódma czternaście. Temperatura około minus pięciu stopni Celsjusza, delikatnie prószy śnieżek, mamy piękny zimowy poranek. W oddali widzę, jak Żmijewiczowa wchodząc w kolejne poślizgi, zapierdziela oblodzonym chodnikiem w stronę pracy.
Pierwszy tego dnia uśmiech zawitał na mojej twarzy...

Tak, wiem. Jestem podstępną i złą kreaturą.

środa, 5 grudnia 2012

Pół Żartem Pół serio: Gramy!

Klękajcie narody!

Czasami wydaje mi się, że natura powinna ograniczać pewne zachowania, eliminować je w toku ewolucji, uszkodzić odpowiedzialny za nie gen. A najlepiej porzucić wraz ze spotykanym jeszcze dość często prymitywnym nawykiem klękania wszędzie, gdzie pojawiają się dwie skrzyżowane deski.

Jakim sposobem Kobieta potrafi być tak monotematyczna? Toż to jest wbrew zdrowemu rozsądkowi! Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, słyszę tylko jedno:

- kiedy wreszcie zainstalujesz mi Age Of Empires? Ja chcę pograć w jedynkę Age Of Empires!

...i za każdym razem odpowiedź brzmi tak samo:
- Kotek, nie da się jedynki, jest za stara i sypie się na Twoim komputerze!
- Ale jak się sypie i ma nie działać, jak kiedyś na starym komputerze działało! A ten co mam teraz to jest lepszy to powinno działać!

Nie wiem za jakie grzechy pokarało mnie we własnym domu logiką prezentowaną przez część użytkowników spotykanych w pracy...

Miesiąc po miesiącu, rok po roku Age Of Empires i Age Of Empires. Ale tylko jedynka. Miarka się przebrała.
Pewnego wieczora wkroczyłem do pokoju dumny niczym pchła po ugryzieniu lwa w tyłek, wciągnąłem powietrze by przynajmniej wizualnie środek ciężkości mi się podniósł, a następnie oznajmiłem:
- Żono, daj komputra!
- Ale czemu?
- Po ciężkich bojach, godzinach poświęconych szukaniu sposobu na spełnienie zachcianki mej Najwspanialszej-Z-Żon, znalazłem sposób by zainstalować Ci Age Of Empires!
- To jednak się da? Ale jak to że wcześniej się nie dało, a teraz się da?
- Bo widzisz - tu robię tajemniczą minę starając się przypomnieć sobie najwięcej dziwnie brzmiących pojęć - ktoś na forum napisał, że wystarczy przeinstalować sterownik do obsługi grafiki który mógł wchodzić w konflikt na comie, jeśli lpt miało skoki napięcia powodowane przez multitoucha na touchpadzie w przypadku stosowania modemu usb podpiętego przez RJ45, gdy zaczynało działać 3G. Co ciekawe, przy GPRS wszystko działało, widocznie Ty miałaś ten gorszy przypadek.
Najwspanialsza-Z-Żon, która straciła zainteresowanie wypowiedzią w połowie zdania, popatrzyła na mnie jakbym właśnie przyniósł zabitą krowę do jej lepianki po tygodniowym okresie Wielkiego Głodu. Z Jej ust padło jeno:
- aha. Znaczy się, że będzie działać?
- tak..
- ale jedynka? Bo ja chcę tylko jedynkę?
- tak - cedzę przez zęby - będzie jedynka.

Trzy minuty później z kuchni dobiega radosne skwierczenie smażonego mięsiwa, ja w tym czasie zaczynam czarować... Wyjmuję tajniacko pudełko ze Złotej Serii, na okładce jak wół: "Age Of Empires III". Srał to pies, dokonamy małej modyfikacji, będzie ok.
Niczym Haker włamujący się do Pentagonu, instaluję grę. Następnie upewniając się, czy aby nie jestem obserwowany przez Najwspanialszą-Z-Żon, klikam prawym przyciskiem myszy na skrócie do zainstalowanej już gry.
Klik! - zmień nazwę - klik klik klik klik klik klik klik klik... i gotowe. Na pulpicie jak wół stoi ikona opisana wielkimi literami: "AGE OF EMPIRES cz.1".

Godzinę później Najszczęśliwsza-Najwspanialsza-Z-Żon wtula mi się w ramię, jedną ręką już budując stocznię. Do mych uszu dociera Jej głos:
- no widzisz, jak chcesz to potrafisz!
- tak Kotek, tak... - odpowiadam dzielnie manewrując swoim M5 Stuartem po bezdrożach Malinovki.

W myślach dodaję: a za miesiąc zmienimy nazwę skrótu na The Settlers i znów Najwspanialsza-Z-Żon będzie miała nową grę, a ja dwa tygodnie spokoju...