czwartek, 27 sierpnia 2015

Marlenka to suka.

No bo to jest tak, że czekając aż łaskawie wszystko się pozrasta etc, nadrabiamy zaległości wyjazdowe. No i tym razem padło na nieszczęsne zoo, do którego wybieramy się od sryliona miesięcy. I pojechaliśmy.

Zoo jak to zoo: przy wejściu trzeba zapłacić, a za wejściem można się już zachwycać: to mamy flaminga walącego identycznie jak kurnik u Ciotki Janiny, tam znów zza płota wystaje jakaś rogacizna, kawałek dalej zwierz wyglądający jak efekty gwałtu śledzia na tapirze, próbuje wydłubać sobie patykiem oko.
Oczywiście każdy zwierzak jest ładnie opisany, mamy jakieś foto poglądowe przy każdej z klatek po to, by człek wiedział jakiego bydlaka wypatrywać pośród listowia i gałęzi.

Zwierzęta oczywiście mają na wszystko totalnie wyjebane. Małpy nie skaczą i nie bujają się na gałęziach, jeno wypinają wielkie zwieracze w stronę odwiedzających, lamy zwiały na koniec wybiegu, tylko w części zoo pt. Gospodarstwo Domowe fauna licznie trzyma się ludzi. Ha! I jest koza! Idziemy tam, chcę pomacać kozę!

Koza jak to koza - jebie arab... eeeeeeee... wątpliwą higieną, baran podobnie. Jest też krowa, której dzieci zwiedzających starają się pourywać wszystkie cycki. Mućka niezwykle cierpliwie daje się obmacywać, głaskać i poklepywać, przeżuwając leniwie trawę. Tylko jej wzrok jest jakiś taki niepokojący, rozmarzony. Zupełnie, jakby jej się podobało obszczypywanie sutów przez stado małych rączek...

W ramach Gospodarstwa Domowego, znalazło się też stanowisko z kilkoma klatkami. Ileż pasztetu można by z tego z tego zrobić! I to wielosmakowego, bo są króliki kłopouche, stojącouche, wielkokudłe, małokudłe, czarne, białe, rude i zół... a, nie.. zaraz...
W jednej z klatek siejącej wokół żółtym blaskiem, znajduje się coś jakby futrzasto-pierzasta masa. Przewala się toto przez sobie, Piszczy, ćwierka... KURCZACZKI!!!
Wielkie stado kurczaczków galopuje po klatce robiąc raban, dziobiąc co się rusza i obsrywając wszystko wokół. Dzieciaki podjarane minidrobiami bardziej niż królikami, lepią się do klatki wdychając opary minikurzego gówna. Jaka rozkosz!


 Zerkam jeszcze raz czy dwa na kurczaki i wracam do królików. Dzieciaki się nie znają - większy potencjał gastronomiczny tkwi jednak w królikarni. O.

I tuptamy sobie po tym zoo od stanowiska do stanowiska. Tu się pandą zachwycimy, tam człek uśmiechnie się do hipopotamiątka, ale podświadomie każdy chce zobaczyć trzy rzeczy: Melmana, Juliana i Marlenkę! No bo wiadomo - Melman jest duży i robi wrażenie, Julian skacze po gałęziach i jest ogólnie wesoły i zabawny, a Marlenka to niezła cizia była i gdy tak się wiła po swoim wybiegu tym zgrabnym, wysportowanym kuperkiem, to aż ciarki po plecach latały. Ahhhhhh!
Ale oto i po naszej prawej jest Julian!!! Całe stado Julianów!!! Ha!!! Cała julianowa wyspa obsiana jest Julianami, które... eeeeeeee... No ej... A gdzie wyginam śmiało ciało, tron i korona? Gdzie impreza? Zamiast tańców i swawoli, stado futrzatych czegośtam siedzi lub wisi i żre. Żeby to jeszcze jakoś zabawnie - to nie. Tu jeden usmarował sobie cały ryj chyba bananem, następny rozkraczył się tak, że jaja wpadły mu do miski z żarciem, a trzeci ewidentnie dłubie sobie paluchem w dupie. No nie no... Walić lemury. Obok gdzieś powinny być Marlenki. Rozglądamy się...
A i owszem - są! Stado Marlenek kotłuje się po wybiegu skacząc do wody, goniąc się po skałach, piszcząc, szczekając i podgryzając się rozkosznie. W ust zebranych widzów co chwilę wydobywa się przesycone słodyczą "ah joooooooooj...".



Marlenkowy pokaz zwinności i głupkowatych zabaw ku uciesze tłumu, trwa w najlepsze. Wtem... Zza zakrętu wychodzi jegomość w zielonym kubraczku. I trzyma TO. Wiaderko. Gwizdnięcie kubraczkowego jegomościa stawia wszystkie Marlenki na baczność. Jak jeden podbiegają do ogrodzenia stając na tylnych łapkach i wyczekują zerkając na tajemnicze wiaderko. Łypię facetowei przez ramię ciekaw, jakimi owocami karmione są Marlenki. O, coś żółtego, czyli pewnie banany, gruszki, albo... o kutfa... Teraz już wiem, dlaczego widziałem maleńkie kurczaczki w Gospodarstwie Domowym, ale nie widziałem nigdzie kur. Chwilę później małe, żółte  puchate kurczaczki lądują kolejno u Marlenek. A te, zamiast je przywitać, ugościć, czy coś...



...Marlenka to suka.