czwartek, 29 września 2011

Mrrr mrrr mrrr

Poranek teoretycznie jak każdy inny. Ja zwlekam zad z łóżka, kot szydzi ze mnie wylegując się na poduszce. Ja biorę prysznic, kot szydzi obok popijając wodę z sedesu. Ja się ubieram, myję zęby, a kot nadal zapijając bieg wydarzeń sedesowiczanką, gardzi mą osobą dając wyraźnie do zrozumienia, że on - jako główny lokator mieszkania - nie musi wcześnie wstawać i iść do pracy, a fakt, że właśnie pochyla się nad sedesem by zaczerpnąć wody - to tylko jego burżujskie widzimisię.
Jeśli tak chce myśleć, to nich myśli bydlę miałkate. Niech pije tym swoim szlacheckim ryjem z sedesu, jeśli wg 'kociego widzimisię' sedes jest odpowiedniejszym pojemnikiem na wodę, niż plebejska miska.
I nie, wcale nie musi się zastanawiać, czym ja się dzielę z tym sedesikiem  po przebudzeniu, zanim kot przybędzie do łazienki.
Smacznego.

Poranek teoretycznie jak każdy inny. Ubrany, wyszykowany, z torbą przygotowaną pod drzwiami zerkam w stronę sypialni.  Najwspanialsza-Z-Żon tradycyjnie leży w pozycji "Tetris plansza 7 542, element 74c", ciężko więc oszacować, gdzie znajduje się czoło w które chciałbym Ją cmoknąć. A o pomyłkę w mrocznej sypialni łatwo... Już nie raz prawie miałem przyłożyć usta do policzka, który okazał się nie być policzkiem...
Podchodzę do łóżka, odkopuję lico Najwspanialszej-Z-Żon i wykonuję delikatne cmoknięcie. O, dziś jest od razu reakcja, zaczynam słyszeć dobywające się z Jej wnętrza rozkoszne pomrukiwanie zaspanego borsuka. Otwiera się jedno oko, Jej ręka czochra mnie po włosach, a Ona nadal mrucząc przeciąga się rozkosznie. Nic nie mówimy, leżymy chwilę, ja planuję powoli dzień, Ona mruczy obok. (kot zapewne by zepsuć atmosferę próbuje polizać sobie jaja, ale zauważa, że już ich nie ma).
Taki nasz mały, poranny zwyczaj.
I teoretycznie nic by się nie zmieniło, ja nadal każdego dnia mógłbym podchodzić, by przywitać się czule przed wyjściem, by posłuchać borsuczego mruczenia Najwspanialszej-Z-Żon, tak ot, bez słów, gdyby nie przypomniał mi się krótki 2wiersz okolicznościowy ułożony kiedyś na Jej cześć...

Miłość ma gorąca niczym płomień z chrustów
nawet, gdy nad ranem jebie Ci od ustów.

No dobra, teraz już wiem, dlaczego zawsze tylko mruczy i nic nie mówi.
Trochę error.

środa, 28 września 2011

Jebie dramatem, czyli cztery osiemnastki i złamanejra

Nie pamiętam, kiedy ostatnio mój organizm był w tak agonalnym stanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio odczuwałem ból nawet przy próbie kichnięcia. Nie pamiętam, co tak naprawdę stało się na treningu, nie jestem także pewien, czy aby w drodze powrotnej nie zostałem potrącony przez jakiś rozpędzony pojazd. Tak. Rozpędzony pojazd wiele by tłumaczył...

Nie jestem w stanie odszukać w pamięci ani jednego momentu życia, w którym dostałem fizycznie tak po dupie, jak wczoraj. Trener pod postacią persony o fizjonomii będącej połączeniem małoletniego krasnoluda z ośmiornicą, zrobił nam wczoraj taką jesien średniowiecza, że pociłem się już krwią, łzami, płynem mózgowo-rdzeniowym, a gdy zabrakło i tego - pociłem się katarem. I jakkolwiek by trener nie był sympatyczną osobą - wczoraj żułem pod jego adresem na tyle okrutne przekleństwa, że w samym piekle Belzebub miał czkawkę, a pod kadzią ze smołą przygasał ogień.
Tia... Odkryłem w sobie niezmierzone pokłady bólu i zmęczenia.

Krasnolud i ośmiornica - to zdecydowanie trafne określenie. Jego kończyny - a wydawać się może, że ma ich czternaście kompletów - wyginają się w najbardziej nieprawdopodobne strony. Ten człowiek jest wygibasowany w takim stopniu, że chyba potrafi zrobić sobie kolonoskopię bez żadnych narzędzi i dodatkowych kamer...

Koszmar, powiadam, koszmar.
I dobrze mi z tym.

*****

Chodzą za mną intensywnie Cztery Osiemnastki. Tomasz Niecik stworz... hm... wykona... hmmm... też nie... upierdolił tak ambitną pieśń, że nawet na wiejskich weselach staje się ona czymś, co wstyd grać, a czego słuchanie w aucie na terenie Dupowa Dolnego grozi zainputowaniem sztachety pod żebro. Nie zmienia to jednak faktu, że Cztery Osiemnastki wgryzają się w mózg jak zapach skarpet w męskiej szatni... Cztery Osiemnastki utkwiły też gdzieś w mym łbie, co jest nieco dziwne, bo w moim wieku jedyne cztery osiemnastki jakie mogę zobaczyć w moim samochodzie, to 72-letnia babcia Najwspanialszej-Z-Żon podwożona do domu... Można więc założyć, że nie jestem domyślnym targetem tego... utwor.. hm... tej piose... hm.. też nie... tego zestawu dźwięków odtwarzanego przy czynnym udziale aparatu gębowego pana Niecika.

Dla zainteresowanych - link pod którym znajdziecie wspomniane Cztery Osiemnastki: http://www.youtube.com/watch?v=GKbTC8Z_EGc

*****

Dziś środa. Pierwszy dzień, kiedy na liczniku 'Lubiących 30latka' znajdują się ponad 4 setki osób.

wtorek, 27 września 2011

Wyniki sondy :)

Kilkanaście dni temu postawiłem na blogu sondę:
"CO JEST NAJSTRASZNIEJSZE W BYCIU 30LATKIEM?"
W sondzie uczestniczyły 43 osoby, oto wyniki:

Atrakcyjne szesnastolatki mówią do Ciebie "proszę pana"  30 (69%)
O piątej rano wstajesz do pracy, a nie kończysz imprezę  24 (55%)
Jesteś szerszy w pasie niż w barach  8 (18%)
Masz praktyczny, a nie lansiarski samochód  3 (6%)
Pojawiająca się łysinka  3 (6%)
Pojawiające się zakola  2 (4%)

Zapraszam do udziału w nowej sondzie ;)

poniedziałek, 26 września 2011

Będzie krótko, czyli samo "rzycie".

Wieczorna rozmowa z Najwspanialszą-Z-Żon:
- Kurwa... muszę zrobić kiedyś wpis z tym, co ludzie wpisują w google by trafić na trzydziestolatka..
- A co tym razem było?
- Hm... cytuję: "musztarda w dupie". Koniec cytatu.

******

Idąc głębiej w statystki bloga znajdujemy:
- "bąbel między pośladkami" - i żeby to tylko raz...
- "akty z lat 30"
- "bolący bąbel między pośladkami"  - o co chodzi z tymi bąblami?!!?!
- "czarne kulki pod stopami"
- "dziura w dupie"
- "długi robak z dużą głową"
- "gigantyczne bimbały"
- "glizda psia"
- "jak można fajnie przyrządzić mortadelę"
- "kot ciul" - się wie!
- "kot wącha mi twarz co to znaczy" - tia, a wcześniej sobie lizał miejsce, gdzie panuje mrok i wilgoć
- "kupa z robakiem"
- "mam w dupie robaki"
- "notatki o bobrze"
- "ochota na cyca"
- "robaki łóżkowe"
- "łokciem dupę podcierać"

oraz - wg mnie - zdecydowany faworyt:

- "rzycie".
Ręce opadają...
Sam nie wiem, jaki to wszystko daje obraz 30latka...

czwartek, 22 września 2011

Jeden dzień z 30latkiem

05:10 Dzwoni budzik w telefonie. Otwieram jedno oko, uruchamiam dwa palce, przestawiam bydlaka na 6:10. Nie będzie mi elektroniczny pomiot mówić, do kiedy mogę spać.

06:10 Budzik znów dzwoni. No uparło się bydle czy jak? A kij mu w oko. Jebut - przestawiony na 6:25 Przyklejam się do ciepłego organizmu Najwspanialszej-Z-Żon i zasypiam.

06:25 Czy ten wyrób imperialistycznego, zakłamanego, zapasionego fastfoodami kolosa nie może się odwalić? Znów drze ryja, że trzeba wstać. Wstaję. Ruszam w stronę łazienki. Pies śpi w pozycji "nie wiem jakim sposobem nie ma złamanego kręgosłupa". Kot szydzi spod sterty czapraków. A mysz mu w oko, napierdzę mu za to obok głowy gdy będzie wieczorem jadł.

06:30 Wtaczam się pod prycznic. Gdybym miał mniejszy organizm, to poranne szorowanie fizjonomii zajmowałoby mi mniej czasu.

06:35 Wyszorowany, wysuszony, pachnący szukam ciuchów. Jest koszulka. Albo wykrochmalona, albo już się nie nadaje do noszenia. Wybieram inną

06:37 Kompletnie ubrany idę cmoknąć Najwspanialszą-Z-Żon w zaspane lico. Zbliżam się do Niej, cmokam w policzek - nic. Cmokam mocniej - nic. Odchrząkuję - nadal nic. Zastanawiam się, czy nie lutnąć Jej poduszką. Gryzę w szyję - pomogło. Otwiera lewe oko, uruchamia procesy myślowe. Dowidzeniuję się i wychodzę z domu.

06:39 Zastanawiam się, czy iść od razu do pracy, czy może podskoczyć najpierw do bankomatu. Bez bankomatu szybciej, ale z nim będzie możliwość kupienia gazetek w drodze powrotne. Liczę drobne w kieszeni - bankomat wydaje się nieunikniony. Ruszam w jego stronę.

06.40 Jest bankomat. Przed bankomatem zaspana niewiasta. Klepie w tę klawiaturę, klepie, klepie, klepie... Co ona do cholery, gra na nim w tetrisa? Rzucam okiem na centrum miasta. Sprzątaczki zaganiają pawie chodnikowe do śmietnika, okoliczni żule zaczynają rachować drobne. Zapewne będzie im trzeba dorzucić na gleborzuta gdy mnie wypatrzą.
Kobieta od tetrisa na bankomacie chyba skończyła wszystkie plansze, oddala się. Wypłacam pieniądze i ruszam w stronę pracy.

06:49 Warzywniak. Trzeba kupić śniadanie. Pomyślmy - ziemniaków gotować nie będę, buraka chrupać w trakcie pracy też nie za bardzo pasuje... Dobra, i tak wezmę banany i jabłko.

06:54 wchodzę do firmy. Ochrona przewieszona przez okoliczne meble stara się nie spać.

06:57 Włączam czajnik, siadam przed komputerem, moszczę dupsko by przyjąć najoptymalniejszą pozycję do wielogodzinnego posiedzenia w służbie ludzkości. Loguję się do systemu. Nie zdążyłem zobaczyć ekranu powitalnego, gdy czajnik radośnie oznajmia, że woda na kawę gotowa. Cholera, po kiego kija się mościłem, teraz trzeba będzie od nowa wpasować dupsko w siedzisko.

06:59 Kawa zrobiona. Siadam przed komputerem moszcząc po raz 2gi dupsko tak, by przyjąć najoptymalniejszą pozycję do wielogodzinnego posiedzenia w służbie... A srał to pies. Włączam pocztę...

[Aktualizacja]

07:10 Poczta sprawdzona. Do wgrania poprawka do poprawki do poprawki do poprawki ostatniej poprawki, oraz do przeanalizowania mail z którego można wywnioskować, że jego autor ma albo poważne problemy z precyzowaniem myśli, albo jego kot chodził po klawiaturze i wysłał do mnie na skrzynkę to, co wytuptał. A właśnie, zamiast karnego pierdnięcia na kota - położę sobie na kolanach i będę mu czytać radosną twórczość użytkowników.

07.20 Jakas persona mi marudzi na komunikatorze. Jak mam się tu skupić na pracy, jeśli ktoś mi barwnie opisuje dwie niewiasty skąpane w oparach końskiego nawozu? Aż pojawiają się w głowie wspomnienia, gdy Najwspanialsza-Z-Żon przerzucała kiedyś siano w zasranym boksie mając na stopach jedynie japonki.

07:40 Pani nie widzi końcówki i jest smutna. Chciała mi podać nr komputera, ale tej cholernej końcówki nie ma. Widocznie albo ma słaby wzrok, albo skromnie obdarzonego maila.

07:50 Nadal wisimy na telefonie i szukamy końcówki. Nikt nie wie po co ona jej potrzebna, ale jest na 100% niezbędna.

07:52 Mam awanturę na telefonie, że biedna kobita musi na moje życzenie nurkować pod biurkiem. No ale gdzie do cholery chodzi występują końcówki kabli jak nie na ziemi?

07.53 Chodziło o końcówkę adresu IP, użytkownik obsłużony.

08:12 Brnę przez papiery. System, który z pięciu papierów miał zrobić dwa, wymaga wypełnienia sześciu dokumentów. Ku chwale ojczyzny!

08:18 Poprawiam bałagan po użytkownikach. Ich kreatywność jest nieograniczona. Tłumacząc na przykład z życia wzięty: człowiek chciał zamówić w systemie informacje o Kliencie A, ale zamiast tego zamówił kontener majtek które teraz próbuje wepchnąć do katalizatora w swoim samochodzie.

08:29 Wypita kawa chce wrócić na powierzchnię. Pora iśc siku. Po zakończeniu czynności których opisywać nie będę, zerkam w lustro. Cholera, zapomniałem się rano ogolić. Moje oblicze przypomina wyleniałe łono 80letniej rumuńskiej kurtyzany. Tzn nie to, że miałem okazję korzystać z usług takowej, czy coś...

[Aktualizacja]

08:39 Ciąg dalszy walki z błędami użytkowników. Przypomniał mi się tekst usłyszany od klienta, gdy pracowałem w Media: "chciałem kupić telewizor, ale zaszła pomyłka i kupiłem monitor".

08:50 Pod naszymi oknami po 2giej stronie uliczki robotnicy ustawili rusztowanie by doprowadzić ścianę do stanu, który nie powoduje odruchu wymiotnego u przechodzących ulicą przechodniów. Mistrzostwo świata - rusztowanie wygląda jak DNA, do tego stoi na rozsypujących się deskach. Stoimi w oknie czekając, aż to wszystko pierdachnie na dół grzebiąc pod sobą robotników i zaparkowane obok samochody.

08:53 Sącząc herbatkę zerkam na blok po 2giej stronie. Robotnicy zbijają cegły, w okne naprzeciwko pojawia się powabna niewiasta i zaczyna się ubierać, co oznacza, że jest... Prawie wypadam z okna.

08:53 WIDZIAŁEM CYCKI!!!

08:54 Nadal mam ślinotok, to z pewnością po herbacie.

08:58 Obce cycki to dobry omen. Dziś z całą pewnością zdarzy się coś dobrego. Ze zdwojoną energią zabieram się do pracy.

09:23 Chyba przejadł mi się smak bananów. Jestem gotów polać je keczupem. Praca wre.

09:31 Robotnicy na rusztowaniu śmierci dzielnie walczą z cegłami. Miło posłuchać ludzi czynu, nauczyłem się trzech nowych przekleństw.

09:48 Przychodzi jeden z ważniejszych użyszkodników. Upiera się, że program stworzony do szkolenia ludzi, powinien także obsługiwać zdalne sterowanie lodówką, pralką i golarką do włosów w nozdrzach.

09:55 Nie ma nic gorszego, jak użyszkodnik, który "się zna" bo on kiedys "pracował na komputrze" i wie lepiej. Człowieku! Pracowałeś przy komputerze w czasach, gdy po ulicach jeździły Wołgi, a wspomnianymi "komputrami" była radziecka myśl technologiczna zaklęta w maszyny liczące! A w dupie to wszystko mam, idę coś zjeść!

10:12 Powrót ze śniadania. Agresja minus 10. Nic tak nie poprawia humoru, jak spożycie kilku martwych zwierzątek. Wracamy do pracy...

[Aktualizacja]

10:34 Budowlańcy bawią się w stado dzięciołów. Walą młodkami w ścianę, nie da się pracować. Zaraz tam zejdę i wsadzę jednemu z 2gim ten młotek w mroczną stronę organizmu...

10:41 Będąc ekstremalnie zamyślonym, zacząłem grzebać palcem w uchu. Wyciągnąłem coś ciekawego - przypomina nieco ektoplazmę z Pogromców Duchów. Szkoda, że nie ma tu kota, mógłbym mu to dać do powąchania - ciekawe co by zrobił.

10:43 Próbowałem ulepić ektoplazmy ludzika. Nie udało się. Rzucenie etkoplazmą w robotników też odpada - za daleko...

11:14 Chwila przerwy, szybki rzut okiem na wp.pl: Karambol na drodze, kaczka, pis, czyli same dramaty, nie ma co czytać.

11:29 Praca wre, informatyczny amok. Paski postępu są już tak długie, że plączą się pomiędzy okienkami na ekranie, pobór prądu wzrósł o 30%, jak włączę jeszcze jeden program w tle, to pogasną światła w kiblach.

11:51 Zgubił mi się prawie-ludzik z ektoplazmy. Szukałem pod biurkiem, na biurku, w papierach, nigdzie go nie znalazłem. Może to była jakaś obca forma życia która chciała sprawdzić nasz rozwój technologiczny?

12:04 Zapomniałem się siedząc w słuchawkach i klepiąc w klawisze, zacząłem podśpiewywać sobie "miałem ochotę by wyrazić swój protest, ściągnąwszy gacie pokazałem dupę..." dalsze śpiewanie zostało przerwane morderczymi spojrzeniami rzucanymi w moją stronę przez współpracownice. Zdecydowanie nie są fankami Rogudzkiego.

12:34 Jeszcze 2,5 godzinki i do domu. Robotnicy na rusztowaniu śmierci zmagają się nie tylko z grawitacją, ale też z przełożoną, która udziela mi fachowych porad. Obawiam sie, że blok zamiast być - jak do tej pory - szary, teraz stanie się pistacjowo-turkusowy z amarantowymi motywami.

[Aktualizacja]

12:56 Przejechałem krzesełkiem po zaginionej ektoplaźmie. Nawet jeśli to była obca cywilizacja, to już nie żyje.

13:16 Na trzy komputery wyświetlające zawartość jednego wspólnego katalogu, mamy cztery wersje jego zawartości.

13:59 Zdecydowanie nie powinienem jeść tyle owoców. Mam taki kocioł w brzuchu, że aż strach kaszlnąć.

14:40 Nadchodzi koniec dniówki. Mózg wykończony, procesy myślowe przebiegają nie do końca poprawnie. Przed chwilą próbowałem przesłać zdjęcie do komputera za pomocą sznurówki.

15:04 Przeszedłem 37 plansz Vector Tower Defence 2. Znaczy się, że jest rekord i można iść do domu!

[Aktualizacja]

15:22 Powrót do domu. Pies z kotem robią konkurs, kto zrobi głupszą minę na powitanie Pana (znaczy się mnie).

15:30 Nic nie może równać się z rozkoszą żeglowania po własnym mieszkaniu w samych gaciach. Intonując jakąś szantę biorę się za obiad. Pies z kotem słysząc mój śpiew myślą, że na nie krzyczę, chowają się więc pod meblami.

15:50 Najedzony samiec to szczęśliwy samiec. Krótki przelot przez pocztę... Żadnej reklamy viagry? Chyba spamerzy doszli do wniosku, że nawet viagra mi nie pomoże.

16:10 Pora wyprowadzić psa, kupić coś do picia, zebrać się na trening. Pies zachwycony, kot obrażony - nie dostał na obiad łososia, kawioru na lodzie, wędzonej makreli i pasztecików z nogi węża.

16:30 Ruszam na trening. Chyba pora umyć samochód, szukając go na parkingu pomyliłem go ze stertą gnijących liści

17:00 Zaczyna się trening. O Wielki Latający Potworze Spaghetti, miej mnie w swojej opiece!

18:45 Koniec treningu. Okazało się, że nie mogę wykonywać jednego z ćwiczeń, bo nie posiadam mięśni odpowiedzialnych za odpowiednie uniesienie jednej z kończyn. Niedługo się okaże, że powinienem jeszcze mieć mięśnie na uszach.

19:15 Wielki powrót do domu. Pies się cieszy, kot też jakby optymistyczniej do mnie podchodzi. W połowie drogi z legowiska w moją stronę, przypomniał sobie akcję z łososiem, kawiorem itd. Obrócił się sfoszony na wszystkich czterech piętach i poszedł lizać sobie jaja. Zdziwił się gdy przypomniał sobie, że ich nie ma. Dobrze mu tak.

19:30 Najwspanialsza-Z-Żon rusza ze stajni do domu wioząc dwa wygłodniałe żołądki. Uwalę pizzę, niech ma! W końcu umiem!

20:10 Wjechały mi do domu dwa Wielkie-Głody czyniąc spustoszenie w pizzy. Dam obciąć sobie pół lewej ręki, że Najwspanialsza-Z-Żon tyle nie jadła przed ślubem!

20:45 Siadamy do obrabiania zdjęć...

23:30 Koniec obrabiania zdjęć. Widziałem więcej zdjęć konia i wyginającej się niewiasty, niż jest w stanie unieść ludzki mózg. Konie tutaj, tam, tak srak, owak, i ani jednego gołego cycka!

23:40 Radość z gościa gdy przychodzi do domu, może równać się jedynie z radością, gdy już sobie idzie w pizdu? Chyba jednak nie w tym przypadku. Ostatnie dwa słowa zamieniają się w długą dysputę, tematy której mogłyby zawstydzić nawet markiza de Sade.

23:50 Łóżko!

poniedziałek, 19 września 2011

Dziwny jest ten świat

Wciąż się dziwię. Dziwi mnie, jak to jest, że aby obudzić Najwspanialszą-Z-Żon, nie wystarczy cmoknięcie w policzek, szepnięcię do ucha, lecz trzeba wykonać conajmniej cmoknięcie przypominające dźwiękiem odgłos towarzyszący krowie przy wyciąganiu kopyta z błota. Z drugiej strony próba puszczenia jakiegokolwiek, nawet najmniejszego, najsubtelniejszego bączka-cichacza pod kołdrą, od razu postawi Najwspanialszą-Z-Żon na nogi bez względu na to, jak twardo spała... Jak to jest?

Jak to jest, że 2gi raz wzięliśmy ze schroniska psa a nie sukę, pomimo, że suki z założenia przyjemniej czochra się po brzuchu... Przyjemniej? Tak, jest luz psychiczny w przypadku suk. Spróbuj solidnie podrapać psa po brzuchu. Zawsze gdzieśtam w gąszczu kłaków czai się psi mroczny, wilgodny i odrażający pędzel czekający tylko na to, by tknąć Twoją rękę. Ta świadomość może człowiekowi zniszczyć psychikę!

Jak to jest, że mamy łóżko 1,9 x 2,1 metra, a zawsze, ale to ZAWSZE budzę się przyciśnięty do ściany mając do dyspozycji ledwie 40cm wyrka? Jak to jest, że drobna Najwspanialsza-Z-Żon ze swoim mikroorganizmem jest w stanie zająć taką przestrzeń łóżka? Przecież gdyby Ją rozwałkować na placek grubości 1mm, to nie ma szans, by jego powierzchnia zakryła całe łóżko. W jaki więc sposób w nocy zajmuje całość naszego małżeńskiego łoża? Zagięcie czasoprzesteni czy jak?

Jak to jest, że czekając na mecz naszej reprezentacji w piłce nożnej, oglądam jakąś grę na boisku nie wiedząc nawet, że to już trwa starcie którego oczekuję? Bo skąd mam wiedzieć, że drużyna mająca w nazwiskach jakieś same Szczapopasku, Kałmanawardze, Umbwata-Makumbwa jest reprezentacją Polski?
No dobra, nie znam się na piłce nożnej za bardzo, nie przejawiałem nigdy specjalnych uzdolnień w tym temacie: raz chcąc wykopać piłkę stojąc na bramce trafiłem stopą w słupek (łamiąc przy tym paluch), zaś innym razem próba skorzystania z boiska na podwórku skończyła się tym, że... hm... Jak to określić... No rozpędziłem się by podskoczyć do poprzeczki i jakoś dziwnie o nią zawadziłem ręką no i podrzuciło mnie siłą rozpędu do góry, no i poleciałem i lecę, i lecę, i widzę jak unoszę się już na poziomie koron drzew, tu dzięciołek, tam wiewiórka, obróciłem się w powietrzu i wtedy do głosu doszła siła ciążenia i wróciłem na ziemię. Tyle, że jak dupnąłem o glebę to rękę mi wygło i nadgarstek się złamał.
Zgadza się - piłkarz ze mnie marny, ale kurcze... Jak to jest, że słuchając głosu komentatora nie wiem, czy wymienia on nazwiska naszych graczy, czy też wrzuca mi w jakimś dziwnym języku brzydkie rzeczy na moją matkę?

Jak to jest, że w Tańcu Z Gwiazdami nie widziałem wczoraj żadnych gwiazd? Czekałem dobre 10 minut, zamiast gwiazdozbiorów był jedynie jakiś Dzięcioł, czy Szpak, kilka kulejących wróbli i napuszona kwoka z miną, jakby dopiero co odkryła stonkę ziemniaczaną. Toż to powinno się nazywać Wieczór Ornitologiczny, a nie Taniec Z Gwiazdami.

Jak to jest, że mam ciągle więcej pytań, niż odpowiedzi? Kto mi odpowie na te wszystkie pytania?

czwartek, 15 września 2011

Złamanejra

To, że człowiek na starość głupieje - to wiadomo. Najsmutniejszy jest fakt, że człek starając się zrobić coś dobrego - nieświadomie urządza z siebie pośmiewisko...
30latek szukając alternatywy dla siatkówki która miała się za tydzień-dwa skończyć (wszak ciężko grać w zimie na Orliku, zaspy na boisku mogą nieco utrudniać grę), wygrzebał informację o naborze do początkującej grupy... Hem, jak to powiedzieć. Zwało się to Capoeira.

Poszedłem na pierwszy, zapoznawczy trening.Wchodzę na salę - nie za duża, zaciszna, przytulna, żeby nie powiedzieć w pizdu mała. Od sympatycznego jegomościa dostaję informacje gdzie się przebrać - co też czynię. Kilka minut później siedzę na dupsku czując pod zadem parkiet pamiętający czasy, gdy Michael Jackson był jeszcze czarny.
Chwilę później zaczynają się zajęcia. Zostajemy podzieleni na dwie grupy: żółtodzioby oraz zaawansowani. Oczywiście trafiam do grupy sprawnych inaczej, by nauczyć się podstaw tego wszystkiego, o czym pojęcia nie mam. Szybki przegląd przez ludzi obok mnie: kilku chłopaków lat naście, jakaś niewiasta, kilka dzieciaków w wieku okołokomunijnym. Na szczęście są też dwie Panie, które z pewnością dobrze pamiętają moment, gdy Wałęsa wygrywał z komunizmem.

Prowadzący wyciągnął jakieś dziwne precjozo przypominające połączenie procy, piły i łuku. Widzi mój zdziwiony wzrok, ujmuje w obie dłonie dziwny przyrząd uśmiechając się do mnie. Pierwsza myśl - "Kurwa, on chyba będzie chciał mnie tym przepiłować!" Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Dziwna zagięta rzecz okazuję się instrumentem, z którego trener zaczyna dobywać dźwięki przypominające puszczane pod wodą bąki. Myślałem, że dopiero dostraja to coś, tymczasem on już gra.
Zdezorientowany rozglądam się po reszcie zespołu - z przymkniętymi oczami zaczynają klaskać kołysząc się na boki. Ktoś zaczyna intonować pieśń od której przechodzą mi ciarki na plecach. Całkiem obcy język nie pozwala mi zorientować się o czym pojękują ludzie, do tego dziwna wymowa prowadzącego pieśń sprawia, że zaczynam się rozglądać po parkiecie patrząc, czy nie ma gdzieś wymalowanego pentagramu. Jak komputer kocham, miały być ćwiczenia, a zaczynają robić jakąś satanistyczną mszę!
Robi się coraz mroczniej, ludzie rozkręcają się w śpiewie i gibaniu, powtarzając za prowadzącym frazy przywodzące na myśl obrazy rodem z dnia sądu ostatecznego. Zaczynam się zastanawiać, czy zaraz na salę nie wjedzie Nergal by zjeść kota albo wychędożyć jakąś dziewicę. Klaskania i gibania robią się coraz szybsze i wyraźniejsze, sympatyczna Pani od Wałęsy wygląda jakby miała zaraz zejść albo dojść.
Zaczynam się delikatnie przesuwać w stronę drzwi by prysnąć w przypadku, gdyby miały się zaraz rozstąpić klepki by mogło się spod nich wyłonić coś prastarego i mrocznego. Już prawie zrywam się do ucieczki, gdy prowadzący wydaje z siebie nagłe burknięcio-warknięcie, co oznacza koniec śpiewów.

No dobra. Piekielnej czeluści nie widać, parkiet leży jak leżał, zostaję.

Na początek czeka nas delikatna rozgrzewka. Kierowani głosem przez prowadzącego, zaczynamy przyjmować dziwne pozycje. Noga do góry - podnoszę, ręka prawa w lewo, pod nią prawa skrzyżowana z nogą lewą, delikatne wygięcie do tyłu, o, ciekawe, mam przed twarzą własne jaja! Teraz naciągamy się trochę w prawo obracając się wokół własnej osi, prawą nogę przekładając nad głową zaczepiając stopą o kolano prawej... Cholera, zaczepiłem nogą o faceta obok... Niech policzę.. jeden, dwa, trzy... mam o jedną nogę za dużo.
- Czy ktoś się nie wplątał we mnie? Mam za dużo o jedną stopę, rozmiar jakieś 43 z kurzajką na dużym palcu i obdrapanym lakierem na paznokciach.
Zgłasza się kobieta od Wałęsy ćwicząca na drugim końcu sali, ale nie może zbliżyć się by rozplątać swoją stopę spomiędzy moich kończyn, bo jej szyja utknęła gdzieś w pachwinie kolesia starającego się właśnie uwolnić rękę która zaklinowała mu się pomiędzy pośladkami a drabinką na ścianie.
Kutfa, gdybym miał protezy, to bym je w ramach rozgrzewki odkręcił i nimi pomachał zamiast splątywać swój organizm sam ze sobą i wszystkim dookoła.
Dodatkowa stopa nagle znika, przeliczam jeszcze raz kończyny - tym razem mam dwie dupy. A, nie, to 2gie to piłka lekarska która leży obok.

Po trzydziestu minutach rozgrzewka się kończy. Leżę półprzytomny ze zmęczenia widząc przed oczami duchy wszystkich przodków. Niczym zza światów - dociera do mnie głos prowadzącego:

- Po tej delikatnej rozgrzewce przechodzimy do nauki postaw.

DELIKATNEJ ROZGRZEWCE?!!? Ja tu kutfa umieram, bez mała dupsko rozdarło mi się na pół a do tego zginam kolana do przodu, a on mi mówi że to delikatna rozgrzewka?!?!? Nic to, nie będę płakać przy ludziach, w końcu mam te 30 lat - a to do czegoś zobowiązuje. Przyjmuję jakąś magiczną pozycję wykroczno-rozkroczno-pokraczną i gibąc się we wszystkie strony zaczynam machać kończynami dookoła. Pierwszy strzał idzie w kaloryfer który jakimś sposobem przybliżył się do mojej racicy. Drugi cios idzie w ścianę, która nie wiedzieć skąd pojawiła się nagle po mojej lewej. Dobrze, że stoję z tyłu, chyba nikt nic nie widział. Odsuwam się na bezpieczną odległość od ścian, okien, ludzi, przyjmuję pozycję srającego Araba patrzącego na słońce i zaczynam ćwiczenia...

Godzinę później będąc na skraju utraty przytomności staram się jakoś stać na nogach. Czuję jakbym miał się rozpaść, a w zasadzie jakbym już się rozpadł. Nawet wydaje mi się, że widzę krew na parkiecie. Krew na parkiecie... He he he... Krew. Kurwa, to moja krew. Stopa mi wzięła pękła...

Koniec zajęć. Kuśtykam do szatni starając się nie zalać posoką całej sali. Wychodzę po chwili z budynku, dzwonię do Najwspanialszej-Z-Żon informując Ją, że żyję, jednak będę potrzebować przez jakiś czas czułej opieki by wylizać się z odniesionych ran. Mam na to czas do wtorku, wtedy będzie drugi trening.

Nie ma chuja we wsi, idę!

wtorek, 13 września 2011

Gwarki 2011 czyli trudna notatka końsko - egzystancjalna

Marzy mi się śniadanie do łóżka.
Takie pseudoniedzielne śniadanie z parówkami, tostami, jajecznicą, keczupem, wielką białą kawą i bzdurnym porannym programem w tv, gdzie gadające botoksy nad atrapą filiżanek spuszczają się w temacie bobrów na dupsku jakiejś gwiazdy.

Marzy mi się powolne wciąganie parówy za parówą, zagryzanie czosnkowym chlebkiem, siorbanie kawulca. A wszystko to bez zbędnego pośpiechu. Bez tworzenia planów na cały dzień.
Zająć się jedynie swoim żołądkiem. To by było wspaniałe.
Może nawet pozwoliłbym kotu siąść obok siebie, dałbym mu powąchać parówkę, a gdy chciałby już ją porwać - dałbym ją psu by zdjadł na oczach kota. Niech sobie za dużo nie myśli bydlę miałkate.

Jestem wykończony. Padam na twarz, zasypiam na stojąco, bolą mnie mięśnie, o istnieniu których nie wiedziałem. Od 2ch tygodni nie mam okazji wyspać się do porządku, nie mogę spokojnie podrapać się po dupsku. Odnoszę wrażenie, że niczym Truman biorę udział w jakimś dziwnym show na żywo:
"Jak wkurwić 30latka?"

Zadanie pierwsze za 300 zł: zadaj 30latkowi jak najgłupsze pytanie, używając wszystkich poniższych słów "myszka", "monitor", "program", "automatyczna dojarka do krów".

Zadanie nr 2 za 1000 zł: "Pytaj wciąż 'dlaczego nie działa mój ekspres do kawy?'". Pierwsza osoba która na pytanie "Dlaczego..." uzyska odpowiedź "bo nie ma gówna psiego" - dostaje bonus 500zł

Zadanie nr 3 za 1500 zł: "Zrób gwoździem dziurę w monitorze i awanturuj sie z 30latkiem, że to na pewno efekt działania nowego programu komputerowego". Osoba, która uniknie wsadzenia w dupę stojaka na parasole, dostaje bonus 800 zł.

Koszmar.

Jest jednak jeden plus. Dotrzymałem słowa i wróciłem po pół roku do szkoły. Miło było poczuć zapach ciemni o poranku. To jednak temat na inny wpis.

Miało być końsko i do tematu koni wszystko pełznie. Miałem bowiem okazję poznać Gwarki od 2giej strony. Sam nie wiem, czy tej lepszej, czy tej gorszej.

Gwarki - każdy kto ma jakieś zwoje mózgowe bez problemu wygoogla, że chodzi o imprezę w Tarnowskich Górach - nie ma więc co ukrywać lokalizacji wydarzeń. Coroczny przemarsz barwnego korowodu przyciąga z okolicy tłumy gapiów chcących zobaczyć, jak wygląda jakaś historyczna pramaciora w bryczce/na koniu, w stroju z epoki.

Odnoszę wrażenie, że wraz ze wzrostem ilości gapiów, zmniejsza się poziom ich inteligencji, a instynktowne odruchy które na codzień podpowiadające jak nie zginąć, ustępują zabawom w stylu "w jaki sposób mogę najbardziej narazić na niebezpieczeństwo siebie i konie w korowodzie". W przyszłym roku będę postulować przed Gwarkami o możliwość wykonywania kar cielesnych na gapiach, łącznie z chędożeniem niektórych niewiast z tłumu.
Zastanawiam się jeszcze, czy na trasie korowodu nie rozstawiać stosów przeznaczonych dla inteligentnych inaczej mam, podpowiadających swoim dzieciom: "idź bliżej konika to zrobię Ci zdjęcie".
...No ja pierdole, kobieto, jeśli nie dojrzałaś do bycia matką, albo świat zewnętrzny przerasta możliwości Twojego instynktu samozachowawczego, to staraj się nie wychodzić z kuchni, a najlepiej zaszyj sobie dupsko by nie mnożyć potomstwa, a wraz z nim zagrożenia dla dzieciaka, siebie i otoczenia.

Całe szczęście, że podczas pochodu ochrona z policją dzielnie pilnowały porządku, starając się przeganiać z trasy przemarszu "damy o twarzach niezmąconych myśleniem". Chyba pierwszy raz cieszyłem się widząc machającego pałką mundurowego... Oczywiście na koniach robiło to średnie wrażenie; ogiery z politowaniem patrząc na precjoza w dłoniach ochrony myślały zapewne "z czym mi tu startujesz chłopie, toż to jakiś patyczek a nie pała, gdybym ci pokazał jak wygląda prawdziwy zaganiacz, MÓJ ZAGANIACZ, to byś miał do końca tygodnia koszmary.

Jestem wykończony. Może wynika to z faktu, że pierwszy raz wspierałem organizacyjnie takie wydarzenie, asekurując jednocześnie konie, doglądajac trzech zestawów, robiąc zdjęcia, cholera wie co jeszcze. Teoretycznie całość nie była jakoś specjalnie przerażająca... jednak wypalała niezmiernie.
Z pewnością największe obawy mogły mieć podczas imprezy konie, obserwowane, oklaskiwane, wskazywane palcami przez rozentuzjazmowany tłum. Chyba nawet raz czy dwa, ogierek pod moją opieką bez mała spanikował dostrzegłwszy niewiastę wpatrującą się w niego wzrokiem sugerującym, że ta jest gotowa go zjeść. Sadząc z rozmiaru wspomnianej damy, byłaby w stanie to zrobić dorzucając do całości tłuczone ziemniaczki, trzy hamburgjery i ciasto dyniowe na deser. Jak dobrze, że jesteśmy cywilizowanym krajem... Przynajmniej teoretycznie.

Gwarki. Do tej pory znane jedynie od strony widza: jakiś koncert, dużo piwa, więcej nie pamiętam - co nie oznacza, że nie uczestniczyłem w innych wydarzeniach. Gdy w tym roku brnąłem kompletnie trzeźwy przez imprezę - byłem przerażony. Takiego syfu nie widziałem nigdy w życiu. Centrum Tarnowskich Gór wyglądało jak pole zawodów w rzyganiu i sraniu w najbardziej zaskakujących miejscach. Jeśli jeszcze byłem w stanie udźwignąć emocjonalnie obraz nawalonej gównarzerki obok stoiska z którego sprzedawano w kielonkach wódę o jakże wdzięcznej nazwie Kurwica, tak zniszczył mnie totalnie obraz pawia dumnie prezentującego swoją zawartość niecały metr od budki z lodami. No chyba, że był to zamierzony zabieg marketingowy:
- gdzie są dobre lody?
- tam, obok pawia na rogu.
- tego z kawałkami kebaba?
- nie, przy tym po kebabie są dobre oscypki. dobre lody są przy pawiu z kawałkami prażonych orzeszków.

Genialna wizytówka miasta.  Genialna... Niech mi ktoś kiedyś powie, że na Woodstocku jest syf... Wyślę go na Gwarki.

Dwa dni po całej imprezie zaczynają ze mnie powoli opadać emocje. Pomimo wszystko to była udana impreza. Najwspanialsza-Z-Żon przeżyła pochód, żadnemu z naszych koni nic się nie stało, pogoda dopisała. Jesteśmy cali i zdrowi - to jest najważniejsze.

Zastanawiam się jeszcze, jak potoczyły się dalsze losy husarza, który miał nieco mniej szczęścia jeśli chodzi o wyjście w całości z imprezy. Szalejący pod jeźdźcem koń sprawił, że jegomość wystartował z siodła do lotu. Dziwne, bo niby miał skrzydła, jednak zamiast polecieć do góry - zdecydowanie poleciał w dół.

Temat gwarków 2011 uważam za zamknięty.

środa, 7 września 2011

Mężczyzna robi pizzę.

19:30
Najwspanialsza-Z-Żon wsiada do busa jadącego do domu, a ja kieruję się do kuchni.

19:31
Czy do ciasta na pizzę nie trzeba było dodać piwa? Idę do komputera poszukać przepisu.

19:35
Oregano? Co to kutfa jest oregano?! Na żadnej torebce z przyprawami nie mam takiego napisu. Są za to tajemnicze słoiczki z dziwnymi suszami. Zawartość jednego z nich wygląda jak prochy jakiegoś przodka. Na wszelki wypadek nie otwieram i nie wącham.

19:40
Przepis już spisany, wisi na kartce obok blatu kuchennego. Ile to jest 350g mąki?! Nie mogą podać ilości w szklankach? Zbliża się kot.

19:45
Drożdże rozpuszczone, wszystkie składniki w misce. Dzielnie miącham łapą w śmierdzącej grzybem paciajce. Na zdjęciu w internecie ciasto wyglądało jakoś inaczej. Przypominam sobie, że w ziołach prowansalskich też chyba było oregano. Na wszelki wypadek dodaję zdrową garść ziół do ciasta. Kot zaczyna zerkać z progu kuchni.

19:50
Ciasto nadal się leje. Chyba wyszło mi bardziej naleśnikowe niż pizzowe. Na wszelki wypadek dodaję losową zawartość mąki. Kot wyczaił, że na pizzy będzie wędlina. Oblizuje się bydle.

19:52
Chyba było za dużo mąki, wyszło mi coś bardziej kuloodpornego od kewlaru. Zastanawiam się, czy nie dodać wody, jednak twardo mieszam dalej. Kot chciał polizać sobie jaja, ale zauważył, że ich nie ma.
Ciasto przykleiło mi się do ręki jak PiS do tematu Smoleńska. Coś tu nie gra.

19:54
Podejmuję męską decyzję, dolewam losową ilość oleju do miski. Ciasto zaczyna się odklejać od wszystkiego, w zasadzie nie trzyma się niczego, zaczyna to przypominać łapanie mokrego mydła pod prysznicem. Kot chciał zabrać ze śmietnika woreczek po szynce. Teraz siedzi w progu obrażony za opryskanie go wodą.

19:55
Z charakterystyczną sobie gracją zwalam na ziemię worek mąki. Pierdolnęło na pół kuchni, aż pies przyszedł sprawdzić co się dzieje. Podłoga zasyfiona, może uda się zwalić winę na kota.

19:58
Ciasto wyrobione, chciałem kotem pozamiatać mąkę z podłogi, ale zwiał. Pies bardziej doświadczony życiem ewakuował się wcześniej, gdy tylko zacząłem zerkać w stronę ufaflanej podłogi i zwierząt.

20:01
Drożdże chyba nie żyją. Coś nie chce to wszystko rosnąć. Może trzeba było jednak dodać piwa? Wrócił kot,  wącha białe kreski z mąki leżącej na podłodze. Mały, miałkaty, parszywy ćpun mączny.

20:10
Drożdże ożyły i grzmocą się na potęgę. Sprzedam pół taczki wyrośniętego ciasta.

20:30
Jedyna kukurydza jaka jest w domu, to kukurydza w kolbach. Co ja mam teraz zrobić, łuskać to?

20:35
Szynka którą kupiłem pokrojoną na plasterki nie miała ściągniętego flaczka. Muszę toto obierać. Trzeba wrócić do sklepu i powiesić ekspedientkę za jakiś ważny organ płciowy.
Znalazła się puszeczka kukurydzy. Kolby zostawię sobie do rzucania nimi w kota. Ten póki co gapi się jak ciacham pieczarki. Pewnie bydlę czeka aż dziabnę się w palec i oddalę się po plaster. Będzie można wtedy przeprowadzić atak na talerz z szynką.

20:40
Okazuje się, że zamiast salami jako kiełbasy - kupiłem ser salami. Chyba muszę robić nieco dokładniejsze notatki na listach zakupów.
Dałem kotu powąchać drożdże. Lubi to zbok.

20:45
Drożdże nadal kopulują jak oszalałe. Ciasto już zajęło połowę powierzchni kuchni. Zaczynam się zastanawiać, czy to aby nie inwazja jakiejś obcej cywilizacji.

20:52
Ciasto na pergaminie, pergamin na blasze, blacha w piekarniku. Miało być okrągłe albo kwadratowe. Wyszła mi jakaś nieznana nauce figura geometryczna.

20:53
Ale numer, jak się włącza piekarnik, to w środku świeci się takie fajne światełko i widać jak rośnie... Rośnie... I rośnie... Na wszelki wypadek robię nożem na cieście znak krzyża i kropię je wodą święconą - boję się, że to ciasto jest OPĘTANE!

21:01
Za 9 minut będzie w domu Głodna-Jak-Cholera-Najwspanialsza-Z-Żon. Sądząc po tym, co się dzieje w piekarniku z ciastem - dziś sexu nie będzie.

21:12
Krucyfiks na cieście pomógł - nieco mu pała zmiękła. Dodatki rzucone na pizzę, brakowało trzech plastrów szynki. Chyba ja je zeżarłem - ale zwali się na kota. Całość prawie gotowa. Najwspanialsza-Z-Żon wchodzi do domu.

21:38
Pizza pożarta, ostatnie kęsy przełknięte.
Najwspanialsza-Z-Żon otwiera usta - chyba nie po to, by jeść - wszak talerz już pusty. Zapewne zaraz usłyszę magiczne "Kocham Cię", "Było wyśmienite", "Dziękuję za smaczną kolację", "Umyjesz mi plecy?"
Z Jej ust pada:
- obrobiłeś mi zdjęcia towaru na sprzedaż?

Gdybym miał cycki, to by mi opadły. Idę do komputera.

wtorek, 6 września 2011

Koszmary zalotnika.

Nie oszukujmy się: na etapie zalotów jest sporo rzeczy, które każde z nas chce ukryć przez Potencjalną-Drugą-Połową i Jej rodziną. Jest także cała masa sytuacji, które trzeba przeżyć  udając, że jako mężczyna - nie jest się na etapie kawalera-neandertalczyka.

Romantyczna kolacja: On i Ona w zacisznej  knajpce, obok stolika jakiś koleś w rajtuzach rzępoli na skrzypcach, w wazonie bukiet kwiatów, a na talerzu... Co to kufa jest??? Dlaczego to danie na mnie patrzy? Toż to jeszcze ma oczy! I ma więcej kończyn niż ja!
No właśnie. Bez względu na to, czy mamy do czynienia z wyprawą do knajpki, czy też rodzinnym, oficjalnymi obiadem, należy stawić czoło pojawiającym się na talerzu koszmarom. O jakiż człowiek cierpi ból egzystencjalny, gdy ze łzą w oku stara się przepchnąć przez gardziel kawałek znienawidzonej małży, kępkę - za przeproszeniem - szpinaku, lub co gorsza... Gdy człek zostanie postawiony podczas posiłku przed daniem, które z racji wyjątkowości spotkania przy stole posiada wspomniane wiele odnóży i oczy dookoła organizmu. Najczęściej do tego wszystkiego obsługa truchła z korytka wymaga użycia sztućców, które kojarzą się bardziej z gabinetem ginekologicznym, niż z kuchnią. Najśmieszniejsza jest w tym wszystkim powaga uczestników spotkania, którzy z miną pokerzysty gapią się na drgającą mackę, a jednocześnie mają identyczne przerażenie w oczach jak każdy przy stole.
No kurde, czy nie można było zrobić schabowego?!?!
Oczywiście - wszyscy jak jeden dzielnie przeżuwają przerażającą paszę klnąc w duchu, że nie wypada dziadostwa polać keczupem i przepchnąć dla pewności pięćdziesiątką Czystej. Krztuszą się więc, dławią, popychają całość wodą, w końcu połykają. A w duchu rzewnie łkają. No ale tak wypada...
Wszystko to jest naturalne jak scenariusz niemieckiego szajsen-porno z roku '86.

Oczywiście w drugą stronę też nie jest za dobrze: gość w otoczeniu rodziny swej wybranki został poczęstowany daniem bliskim jego sercu. Widzi na talerzu padlinę na sam zapach której dusza mu się raduje. I wie biedak jeden, że nie wypada tak jak w domu - wziąć się solidnie nawpierdalać, jeno sztućcem odpowiednim należy kawałeczek po kawałeczku spożyć wszystko, a nawet zostawić odrobinę na dowód, że się objadł. A gówno! Przyszła-Teściowo - Twoje żarcie było genialne, chcę jeszcze, wrzuć mi to wszystko do wiadra, zamieszaj, a ja tylko wepchnę łeb w stos pożywienia by rwać zębami mięsiwo, wciągać nosem sos i ładować jęzorem do paszczy te boskie pieczone ziemniaczki!

Jednak najgorsze z najgorszych co może się stać, to genialny sosik pozostający na talerzu. Do tego zero ziemniaka, pieczywa czy ryżu, którym można zebrać wspaniałe, aromatyczne sosisko. Wziąłby najchętniej człowiek talerz w dłonie i wylizał toto od A do Z, niech cholera wszyscy wiedzą dookoła, jak bardzo został doceniony posiłek! ...A i przy okazji potencjalna Przyszła-Z-Najwspanialszych-Żon widząc technikę zlizywania z talerza może już  się zorientować, czego może się spodziewać w nocy od strony... technicznej.

Właśnie, noc. Pierwsza wspólną noc. O matko jedyna, co to będzie! A jeśli chrapię przez sen? Albo zaślinię poduszkę, na której Ona później położy twarz? I jak do cholery mam wytłumaczyć cholerny, poranny pytostój?! Toż to tego nie da się poskładać, zamaskować, schować, biologii się nie oszuka! I jakkolwiek by nie tłumaczyć - Wybranka nie zrozumie, że solidny namiot jest nad ranem niezwykle przydatny, gdy np z przymkniętymi oczami człek kieruje się do WC. Wszak taki dyszel idealnie nadaje się do wykrywania potencjalnych przeszkód na drodze!

Setki - powiadam - setki są rzeczy, przez które musi przebrnąć starający się kawaler. Bulgające w brzuszku bączusie, refluksik w kinie kiedy akurat Ona-Chce-Się-Całować, czy przerażające 'wejdziesz do mnie?' usłyszane po 8 godzinach pracy, gdy człowiek ma świadomość, że jego skarpety nadają się jako prototyp broni klasy Niszczyciel Cywilizacji... Musimy udawać starając się o Was.

A wy nie pozostajecie nam dłużne, nakładając na lico materiały budowlane w ilości pozwalającej na wybudowanie piramidy. I macie później pretensje, gdy człek budzi się rano nie mogąc sobie przypomnieć jak macie na imię. Przynajmniej mamy na tyle przyzwoitości, że nie krzyczymy przepełnieni przerażeniem, gdy znikająca tapetka odkryje całą, brutalną prawdę...

czwartek, 1 września 2011

Czochraj moją kicię

Jak to było... Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z kuchn... a, nie, z Wenus!

Zastanawiam się czasami, czy aby na pewno chodzi o Wenus w naszym Układzie. Wydaje mi się niekiedy, że jakiekolwiek pokrewieństwo naszych gatunków jest zdecydowanie wykluczone, a fakt, że się razem rozmnażamy to czysty przypadek.
Skąd takie wnioski? Załóżmy, że teoretyczna Najwspanialsza-Z-Żon zagaduje męża:
- wiesz co?
- nooooooooo...?
- chcesz pomiziać kicię?
W tym momencie każdy Prawdziwy Mężczyzna w ciągu 5 sekund wykona trzy rzeczy: zadławi się, wyskoczy ze spodni oraz - o ile jest wychowany - przynajmniej przypomni sobie imię Teoretycznej-Najwspanialszej-Z-Żon. A może i nawet wsadzi sobie w otwór gębowy miętówkę.
Oczywista reakcja, kobiety to:
- ale nieeeee, nie o to mi chodziło, tylko wiesz... o tę DRUGĄ kicię!
Tu mózg Prawdziwego Mężczyzny pracuje już na pełnych obrotach, co skutkuje zapytaniem:
- znaczy się... tę drugą kicię której nie pozwalasz mi... czochrać?
- nieeeeee, nie, nie rozumiesz mnie, tę kicię, której jeszcze nie znasz i nie widziałeś!
I to może oznaczać tylko jedno! Trójkącik! Każdy Prawdziwy Mężczyzna zgadza się natychmiast, leci po kwiaty, szampana, truskawki, cd z nastrojową muzyką i czeka na Teoretyczną-Najwspanialszą-Z-Żon i Tę-Drugą-Kicię gotów do rzucania się w wir namiętności... I już słyszy kroki na klatce i zgrzyt zamka w drzwiach i pędzi rzucić się na...
...a ona przyniosła do domu drugiego kota.

Brak słów.
Zaznaczam raz jeszcze - to była czysto teoretyczna sytuacja. Nie, nie mamy 2go kota.

*****

Rzecz kolejna. Film. Akcja dzieje się na sali sądowej, gdzie przez półtorej godziny trwają analizy przypadku śmierci dziewczyny - Emily. Troszku trąci horrorem, troszku dobrą sensacją. Mija godzina i piętnaście minut filmowej batalii w sądzie, już prawie pada werdykt skazujący potencjalnego mordercę, gdy Najwspanialsza-Z-Żon zadaje pytanie.
No właśnie, jakie pytanie może po ponad godzinie zadać moja Druga Połowa, gdzie większość czasu na ekranie telewizora pokazywano zwłoki Emily?
- "czy ten prokurator to jest dobra postać?"
Nie, o to nie zapyta.
- "czy ten ksiądz jest faktycznie niewinny?"
To pytanie także nie padnie.
- "czy ta adwokatka uwiedzie księdza?"
To oczywiście także się nie pojawi.
- "czy ten ksiądz ożeni się z tamtym panem?"
Nie, nawet o coś takiego nie zapyta.

Usłyszę za to: "czy Emily na końcu zginie?"

Inna galaktyka powiadam, inna galaktyka... I niech mi jeszcze raz Najwspanialsza-Z-Żon jeszcze raz spróbuje wmówić, że to ja w tym małżeństwie jestem od przysypiania na filmach.

Śmiertelnie poważnie

Napisane ponad 7 lat temu:

Leże przed tv i słyszę pukanie do drzwi. Otwieram. Przed drzwiami stoi jakiś gość w czarnych ciuchach. Ogólnie to wygląda trochę jak ksiądz, tylko kosa mi jakoś do księdza nie pasuje. Myślę sobie - pewnie trawnik kosi przed blokiem i przyszedł o coś zapytać. Rozpoczynam więc rozmowę:
- Eeeeeeeee w czym mogę pomóc?
- Dzieńdobry, jestem śmierć.
No faktycznie, zbyt zdrowo gość nie wygląda, właściwie to mógłbym pozować do ulotek poświęconych anoreksji i bulimii.
- Śmierć? Bardzo mi miło, ale w czym mogę pomóc?
- No bo ja właśnie przyszedłem po pana.
- Mam teraz gdzieś iść?
Jakoś specjalnie mi się ten pomysł nie uśmiechał. Zaraz miał być film... Poza tym łażenie wieczorem po mieście w towarzystwie kolesia z dwumetrową kosą mogło się zakończyć co najmniej spisaniem przez pały.
Informuję więc Pana Śmierć kulturalnie:
- No ale ja się nigdzie nie wybieram.
- Niestety, musi pan, mam tutaj nakaz zabrania podpisany przez boga.
- Którego?
Tu śmierć można powiedzieć przybladł nieco, szczęka mu opadła. Chyba trochę mocniej zacisnął dłoń na kosie, bo cholernie pobielały mu knykcie.
- Co to znaczy którego???
- No normalnie, którego boga? Katolickiego? Protestanckiego? Boga Krisznowco? Kociej wiary? Buddy? Czy może jakiegoś plemiennego bożka?
Śmierć stał chwile bez ruchu, po czym podrapał sie w glowe i stwierdzil:
- To ja się proszę pana jeszcze dopytam i wrócę gdy dokładnie będę wiedział.
- Ok, to do widzenia.
Wróciłem do oglądania TV. Dwa tygodnie później znalazłem w gazecie ogłoszenie: "Dr Śmierć pozbędzie się każdego chwasta w Twoim ogrodzie! Profesjonalne koszenie, strzyżenie trawników oraz żywopłotów."
No to przynajmniej jeden poradził sobie z kwestią wiary - pomyślalem.

*****

Czarny zdzir wraca co jakiś czas i kręci się człowiekowi koło dupy. Kręci się i czeka, aż człek nieświadomie naszcza na skrzynkę z bezpiecznikami, skoczy na główkę do pustego basenu, lub puści siarczystego bąka odpalając papierosa.
Bum - i po życiu.

*****

Od 2ch, może trzech dni natrafiam ciągle na na zdjęcia The Kelly Family. Łeb automatycznie wraca do wspomnień początków szkoły średniej, ludzi, przyjaźni, naszych losów i do myśli: czy samochód który załatwił Małą uczynił to błyskawicznie, czy też powoli wyciskał z niej życie opatulone we wrzask umierającej dziewczyny. Zastanawiam się wtedy, czy Mała przechodząc do stanu którego nie pojmujemy przez nasze ludzkie ograniczenie, była świadoma tego, że staje się nieśmiertelna. Niezniszczalna. Trwalsza niż spiż i odporniejsza niż pojeby spod krzyża przy Pałacu Prezydenckim. Za każdym razem, gdy na moment wracam wnętrzem łba, do wydarzeń, scen z przeszłości, to nie tylko odgrywają się pod moją czaszką zapamiętane sceny, lecz przenosimy się wszyscy na moment do chwil, gdy rzucanie karpiem po klasie było lepszym pomysłem, niż wsadzanie sobie rodzynków do ucha, lecz gorszym od zrobienia ogniska w misce z ziemniakami. Rzeczywistość przenosi się tam, gdzie skupia się świadomość. A wtedy wszyscy w komplecie. I wszyscy żywi.

Stojąc czasami pod siatką, lądując na tartanie, czy dostając piłką w ryj zastanawiam się, jak bardzo szczęśliwy był w momencie śmierci Marek. Pomimo zaleceń lekarza - grał przez całe życie, kochał to co robił - i  w trakcie gry umarł. Padł. Nie wstał. Wiecznie biegnący - nawet umierając potrzebował kilku dni, by powoli wyhamować i ostatecznie zostawić piłkę i cały świat za sobą.
Kolejny nieśmiertelny.

Obserwuję ludzi. Staram się ich analizować. Odnoszę wrażenie, że im bliżej człowiek śmierci, tym bardziej ma ochotę żyć.

*****

Następne zdanie dotyczy każdej z religii: wyobraźcie sobie co by było, gdyby bóg miał ogon.