niedziela, 31 sierpnia 2014

Okumulacja #3: powrót do normalności.

Gabinet lekarski. Po lewej maszyny do wsadzania twarzy, po prawej tablica z cyferkami. Dlaczego zawsze cyferki? Mogłyby na tych tablicach być... ja wiem... cycki np? Badania od razu byłoby ciekawsze: "ile sutków widzi pan w trzecim rzędzie od góry?", albo "proszę podać ilość bimbałów w gruszeczkę z rzędu pierwszego". No ale są cyferki. I nawet 69 nie ma.
Gapię się na lekarza, który krykla coś w kartotece. Takie okrągłe, w środku drugie okrągłe, w tym mniejszym okrągłym jakieś kropeczki. Gdyby się uprzeć, to można by to zinterpretować jako incepcyjny cycek w cycku z wieloma sutkami:

- no więc tak wygląda pana rogówka - pada z ust lekarza.

Ja tam się nie znam, ale wg mnie moja rogówka jest szaro brązowa i jak sama nazwa wskazuje, stoi w rogu, a nie w kartotece. Ale nie wtrącam się, w końcu nie ja jestem tu lekarzem.

- no i na tej rogówce ma pan już mniej tych plamek, dlatego lepiej pan widzi.

Widzi, nie widzi, chłopie, skończ to moje L4, ja chcę już działać.
Tymczasem lekarz kontynuuje przemówienie:

- no i te kropeczki jeszcze długo będą widoczne. Ale powoli wszystko będzie się poprawiało. W zasadzie to już zrobiliśmy wszystko co możemy zrobić. Tu ma pan wytyczne jak przyjmować leki, za jakiś miesiąc widzimy się na kontroli, do tego czasu proszę nie używać soczewek kontaktowych.

Zaraz zaraz... toż to brzmi jak przemowa skierowana do zdrowego człowieka! Niepewnym głosem zapytuję lekarza:

- to... czy to znaczy, że... że mogę wrócić do pracy?!
- a idź pan nawet jutro.

Jest!!!! O świecie przeokrutny, po półtora miesiąca, po sześciu tygodniach wracam do działania! Koniec łóżka! Koniec niemocy, dawać mi tu trening, dawać rower, rolki, skały dziury i liny, od dziś będę robił wszystko!!! Ach, na świecie jest tyle sposobów na zrobienie siebie krzywdy! Gdzie mój ruski szampan?!
Ej... I do pracy wracam, do mojego monitorka  i kawusi rano i dziwnych pytań bez odpowiedzi i wszystkiego tego, za czym tak tęskniłem!!!

Wypadam z gabinetu, "a idź pan nawet jutro" radośnie dźwięczy mi w uszach, już zaczynam planować jakie żarcie zrobię sobie do pracy, co założę na dupę, życie jest piękne!

Kolejny dzień. Poranek. Od 5:50 jestem na nogach. Siedzę przed swoim firmowym monitorem próbując ogarnąć wzrokiem bezmiar ludzkiej głupoty, której dowody trafiają mi na maila.
Kawa paruje rozkosznie, wchłonięta przed chwilą drożdżóweczka układa się w brzuszku, a za jakąś godzinkę - dwie dołączy do niej własnoręcznie zrobiona sałatka. Poezja.
Dzwoni telefon. Odbieram i głosem radosnym niczym śpiew słowika zapytuję, w czym mogę pomóc. W słuchawce zamiast wyrazów radości że wróciłem czy coś, słyszę pytanie:

- Ty, a co ty robisz w pracy?
- No... e.... L4 mi się skończyło - odpowiadam zgodnie z posiadanym stanem wiedzy.
- Na pewno?
- No...

Myślę intensywnie. Jeśli lekarz wczoraj kazał mi iść do pracy JUTRO, a minął jeden dzień, to znaczy że dziś jest jutro, czyli jestem w pracy.

- ...bo na L4 to masz termin zwolnienia do końca tygodnia.

Fuck. "Bo idiotą to trza być umieć".
Widocznie lekarz mówiąc "idź pan nawet jutro", użył... ja wiem.. jakiejś przenośni, czy coś. E tam. Dupośnia, a nie przenośnia.
Zbieram graty z biurka. patrząc na świat wokół jak wół na stonkę ziemniaczaną. Do dupy z takim życiem. I co ja teraz zrobię z tą sałatką? Ona smakuje tylko w pracy...

...ale za to w wracając do mieszkania mógłbym po drodze skoczyć jeszcze do Lidla, zdaje się, że rzucili tam jakiś sprzęt outdoorowy. W końcu nic tak nie poprawi choremu samopoczucia, jak spodnie, w których już wkrótce będzie można upierdzielić się w błocie.
Jak na cywilizowanego człowieka przystało.

sobota, 2 sierpnia 2014

Okumulacja #2

Kolejny identyczny dzień.
Kolejny identyczny poranek. Rozkleić oczy, zmyć oczy, nałożyć płyn, odczekać. Można w międzyczasie wstawić wodę na kawę i posłuchać TV. Zmyć jeszcze raz oczy, zakroplić ponownie sprawdzając w międzyczasie, czy prawe otworzyło się trochę mocniej, ewentualnie czy przestało się pogarszać widzenie.
Kawa. Przed telewizorem, w którym ledwie mogę odróżnić pizdę od gęby, więc w zasadzie bez różnicy, czy próbuję oglądać jakiś film, czy pornosa. Różnica jedynie w dialogach.
Po godzinie zacznę trochę lepiej widzieć, więc włączę komputer. Sprawdzę, czy świat się nie zawalił. Wpierdolę tosta, bo jedyne na co mi wystarcza pomysłów to tosty. Wcześniej były z keczupem, ale ten się skończył. Wpierdolę tosta i spróbuję chwilę poczytać. Oczywiście, że się kurwa nie da.
Więc nasram sobie znów maści do oczu i położę się z nadzieją, że jutro będzie lepiej.
Po godzinie znów będę na chodzie. Poudaję, że mam ochotę zrobić coś smacznego na obiad. Skończy się na gotowych rybnych kotletach. Jeśli wystarczy sił, dorzucę ziemniaki. Pewnie i tak tego nie zrobię bo jest jeszcze resztka chleba. Ten też się zaraz skończy. Jak keczup.
Po obiedzie maść. Już potrafię przy nakładaniu narysować sobie nią chuja na gałce ocznej. Jeszcze trochę i wyjdzie mi Mona Lisa.
Znów do wyra. Może zasnę.
Pewnie nie.
O 16 słońce zacznie napierdalać po oknach, więc trzeba będzie powiesić gruby koc. O 17 słońce wejdzie do mieszkania, więc trzeba będzie włączyć wentylator. O 18 będę się modlił, żeby już było ciemno. Wtedy można przynajmniej na moment gdzieś wyjść. Oczywiście poświęcając wcześniej godzinkę na wpieprzenie sobie maści do oczu, zmycie, odczekanie, zmycie, odczekanie.

Kolejny zasrany dzień. Nawet już mi się nie chce kłamać przed rodzicami, że jest fajnie i wypoczywam. Nie, nie wypoczywam, nawet nie wiem jaki jest dzień tygodnia.

Kolejny dzień z wielu identycznych. Tylko tym razem trzeba założyć ciemne szkła, żeby przy fajce w oknie nie zesrać się z bólu.

Kolejny pierdolony dzień świstaka.