środa, 30 kwietnia 2014

Mosty

Piąta rano. Budzik nieubłaganie przypomina, że należy wstać. Jeszcze dziesięć minut, błagam... Przestawiam budzik o 10 minutek i momentalnie zapadam w...
...krokodyl mruga w stronę chyba-nietoperza. Krokodyl, na którego trzeba uważać podczas karmienia  sałatą, bo krokodyl ma taki jeden ostry ząb którym potrafi dziabnąć. Więc płynie ten krokodyl od sałaty w stronę krawędzi łózka, a ja poprawiam sobie poduszkę w taki sposób, żeby pomiędzy mną a krokodylem była bariera nie do przejścia. Wiem, że krokodyl jeśli będzie inteligentny, to przejdzie sobie mostem, ale z drugiej strony nie za bardzo może, bo na moście jest dużo potłuczonych butelek i krokodyl mógłby poranić sobie na szkle łapy a nietoperz potargałby skrzydła. Tylko o co chodziło z tym skorpionem, przecież one z krokodylem nigdy się nie lubi...

Piąta dziesięć.
Trata ta ta pim pi rim pim znów oznajmia budzik. Kurwa.
Nie otwierając jeszcze oczu, wyplątuję się spod kołdry. Macam okolice poduszki nadal mając zamknięte ślepia - nie namierzam krokodyla. Wstaję. Biorę torbę z ciuchami treningowymi i idę do łazienki. Staję nagi przed kabiną prysznicową, z tą torbą w ręku.
No tak.
Odrzucam torbę, włażę pod prysznic.

*****

Jestem rozkosznie przemęczony. Od trzech(?) dni nie dosypiam. Lecę nieustannie na ryj, walczę w nocy z krokodylami, nad ranem uczestniczę w starciach z własnym niewyspaniem, a pomimo to gdzieś we łbie powoli rodzi się spokój. Cisza.
Dziesięć kilogramów wyparowało. Spadek wagi chyba zaczyna hamować, chyba zaczynam znów być głodny, chyba nie powinienem jeść przed snem, ale gdy tak jak wczoraj po północy wracam do mieszkania spokojniejszy i wyciszony - budzi się żołądek. Bestia bez dna, nieskończona otchłań domaga się ofiar, domaga się świń i krów i tony ziemniaków (znaczy się, że jakieś zdrowe warzywo niby musi być). Więc przysypiając na jedno oko wsadzam sobie do twarzy kawałek kurczaka, zagryzam pomidorem, szukam chleba, pomidora zamiast posolić - posypuję curry, zamiast wgryźć się w pajdę - wsadzam sobie w twarz deskę do krojenia i dopiero czując, że ten chleb jest jakiś twardy - wyjmuję oślinione drewno z gęby śmiejąc się z siebie.

*****

Godzina zaraz-północ. Mknę Srebrną Strzałą w stronę mieszkania. W głośnikach "sun to me", we łbie cichy szum, przed gębą pusta droga. Jakoś tak ręce i nogi i wszystko inne zamiast kierować Strzałę w stronę łóżka, sprawiają, że trafiam na wąską drogę pnącą się kawałeczek w górę, na mały asfaltowy plac gdzie lubiłem wieki temu przychodzić, by popatrzeć w dół, w stronę centrum, pustego parkingu, rzeki, linii tramwajowej, żeby zerkać w okna majaczących gdzieś w oddali budynków i zastanawiać się, jak te ostatnie, nieśpiące niedobitki spędzają noc. Czasami próbowałem sobie wyobrazić ludzi krzątających się wokół własnych spraw, odgadnąć co się dzieje w ich głowach, ale prawda jest taka, że jeśli ktoś nie śpi o tej godzinie, to znaczy że wyżera coś z lodówki, ogląda idiotyczny film, albo po prostu wstał żeby się jeszcze przed snem wysrać.

Pojechałem wczoraj w nocy tam, na ten plac, wyszedłem z samochodu, zapaliłem papierosa i zwróciłem gębę w stronę centrum miasta. Zamiast pustych ulic zobaczyłem wielką blaszaną ścianę budynku. Jakim sposobem, kiedy, jakim cudem ktoś tam coś wybudował? Co za idioci mieli czelność zasłonić mi moją prawie-panoramę miasta?
Jak zwykł mawiać klasyk: "a to chuje".

*****

Nadchodzi długi weekend.
Jeszcze nie do końca wykrystalizowały mi się plany, pomysły. Autostrada, autostop trochę jakby wzywają, trochę jakby i rower coś tam starał się powiedzieć. A mi się chce tylko i wyłącznie wrócić do krokodyla, goniących się ryb i zapachu towotu.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Ósmy arbuz.

Zawsze doprowadzali mnie do szału ludzie, którzy przez 3 godziny wybierają sałatkę na stoisku garmażeryjnym. Wybierali jedną sałatkę, do wyboru mieli jedną z trzech. Nie czterdziestu, nie siedemnastu, nawet nie sześciu. Ale z trzech.
Ja wyboru jednej z trzech sałatek dokonałem w ciągu zaledwie 4(!) minut.
Kobitka, która zza moich pleców chciała dopchać się do wędlin stojących obok sałatek, próbowała mnie zabić wzrokiem. Peszek.

Niesamowite jest, jak wiele rzeczy dostrzega człowiek próbując poukładać sobie życie na nowo. Powstają w głowie nowe teorie, prawidła, wnioski na podstawie których należy postępować w przyszłości...
...i tak np. płyn do płukania jak jest niebieski i tani to będzie walił pawiem, jak będzie mega tani i różowy to znaczy, że śmierdoli niedomytym pędzlem. A żółtych i drogich nie można kupować, bo takim płynem zawsze pachniały Jej rzeczy. A przecież należy unikać sytuacji, gdy człowiek wsadzi twarz w świeżo wyprane gacie by wwąwichwać się we wspomnienia, prawda? I nie chodzi tu o babranie się w przyszłości, bardziej o możliwość pomylenia czystej bielizny z brudną: w najgorszym przypadku człek może wjechać paszczą w kawałek odpowiedzialny za ochronę pierdziawy, a wtedy o jeden sztach za daleko i problem mamy gotowy.

Nowe nauki, nowe sposoby na to, jak zagospodarować czas. Skały, liny, jaskinie, cokolwiek, rower do bólu, trening do porzygu i jak najmniej przebywania w mieszkaniu. I fajka za fajką.
Tak ostatnio kalkulowałem: jeśli papierosy są sposobem na stres i sex też jest sposobem na stres, to w zasadzie nie wiem, czy nie bardziej opłaca się chodzić na dziwki niż kupować papierosy. Muszę tylko zasięgnąć opinii jakiegoś lekarza co jest gorsze: rak płuc, czy niedoleczony syfilis.

Dzień po dniu poznaję świat i siebie samego na nowo. Niesamowite jest, jak człowiek stara się podświadomie organizować substytuty tego, co utracił. Pranie rzucam obok pralki dokładnie tak samo jak Ona rzucała, klucze rzucam tam gdzie Ona dawała swoje. Mam nadzieję, że nie zacznę kupować sobie tamponów i nie nasram obok pluszowego konia wyobrażając sobie, że to robota Merdatego.

Wtorek wieczór. Dziś wyjątkowo bez treningu. Ale to i dobrze, chyba coś sobie naciągnąłem włażąc wczoraj na ścianę. Ręka odpocznie, nogi odpoczną po trzech dniach solidnego pedałowania, może nawet jakiś film pooglądam. Jeszcze tylko nocny spacerek wokół miasta by wykończyć się przed snem i gotowe - kolejny dzień udało się przeżyć. I nawet nie zwyzywałem jakiejś parki bezczelnie obściskującej i liżącej się na ławce pod moim oknem.
Jak to było?
"Całująca się para tworzy jeden organizm z odbytami na obu końcach przewodu pokarmowego".

Dobranoc.

środa, 16 kwietnia 2014

Degustacja

Piątek. Dzwoni telefon. Odbieram:

- Dzień Dobry, dzwonię z firmy XYZ. Bardzo miło mi Pana poinformować, że został Pan wylosowany do grupy szczęśliwców, którzy otrzymają od nas zaproszenie do centrum konferencyjnego XYZ na pokaz oraz degustację...
- ...nie, dziękuję - przerywam - nie jestem zainteresowany.

*****

Poniedziałek. Dzwoni telefon. Odbieram:
- Dzień Dobry, dzwonię z firmy XYZ. Bardzo miło mi Pana poinformować, że został Pan wylosowany do grupy szczęśliwców, którzy otrzymają od nas zaproszenie do centrum konferencyjnego...
- Nie - przerywam- nie wyrażam zgody na otrzymywanie od Państwa jakichkolwiek zaproszeń i tym bardziej ukrytych pod nimi ofert handlowych. Domagam się usunięcia mojego numeru telefonu z Państwa bazy danych.
Rozłączam się.

*****

Wtorek, dzwoni telefon. Odbieram
- Dzień Dobry, dzwonię z firmy XYZ. Bardzo miło mi Pana poinformować, że został Pan wylosowany...
Rozłączam się bez słowa.
Już znam na pamięć ten nr telefonu.
Tego samego dnia po godz 17 komórka znów zaczyna skakać po stole. Zerkam na wyświetlacz - znów firma XYZ stara się mnie przekonać, że odczuwam potrzebę uczestnictwa w ich zajebistych pokazach. Nie odbieram.

*****

Środa. Dzwoni telefon. XYZ.
Odbieram.
- Dzień Dobry, dzwonię z firmy XYZ. Bardzo miło mi Pana poinformować, że został Pan wylosowany do grupy szczęśliwców, którzy otrzymają od nas zaproszenie do centrum konferencyjnego XYZ na pokaz oraz degustację...
- Przepraszam, czy mogę wejść w słowo?  - przerywam słyszaną po raz kolejny, tę samą regułkę.
Niewieści głos po drugiej stronie nieco zdziwiony jakby zawiesza się na moment. Wychodzi na to, że teraz mogę mówić. Więc mówię:
- Drodzy państwo, dzwonicie do mnie któryś raz z kolei, za każdym razem wyraźnie staram się Państwu dać znać, że  nie jestem zainteresowany waszą ofertą. Niestety jakkolwiek cywilizowana forma przekazu do Państwa nie chce dotrzeć, więc może zmienię nieco poziom, zapewne dopasowując się do Państwa. Czy możecie się łaskawie odpierdolić od mojego numeru telefonu i więcej nie truć mi dupy swoimi zjebanymi ofertami dotyczącymi koca z kapy renifera czy garnków z ssącą przystawką do robienia lod...

...niestety nie było mi dane dokończyć. Rozmówczyni przerwała rozmowę.
Zapisuję sobie ten nr w kontaktach. Gdy następnym razem zadzwonią, odegram rolę jakiegoś perwera trzepiącego kapucyna podczas rozmów z konsultantami. Bez względu na ich płeć. O, właśnie tak. Muszę tylko dokładnie zapamiętać ten ułożony już tekst o zużytej bieliźnie, zapachu pachwin i czekoladowym nosku.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Kwestia sondy...

Przez to wszystko co się ostatnio działo, zapomniałem o sondzie. Pora podsumować ostatnią, a w zasadzie dwie ostatnie, bo mieliśmy pytanie osobno zadane Prawdziwym Samcom i Niewiastom.


Noszenie przez Niewiastę ciuchów faceta innego niż Jej obecny to:

a) Zdrada! Na stos!
b) Faux pas
c) Nic złego


27% Niewiast stwierdziło, że to zdrada, reszta niech idzie smażyć się w smole, lafiryndy jedne.
74% Prawdziwych Samców także potraktowało noszenie ciuchów obcego faceta za akt zdrady. Reszta pewnie goli sobie nogi i waginy.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.

A temat następnej ankiety wymyślcie sami. Czekam na komentarze z propozycjami.

Tic Tac, ziuuuuuuuuu i plum.

Zrozumiałem wczoraj jedno: rozpoczęty kurs nurkowania to nie będą zajęcia o zapierdzielaniu w maseczce 3 metry pod wodą. To nie będzie  zerkanie na rybki i homarki i pytongi podwodne pasące się pośród malowniczych, zatopionych opon i wózków sklepowych. I nie będzie to beztroskie pluskanie się na płyciznach w towarzystwie roześmianych niewiast ponętnie bujającymi swoimi... butlami z powietrzem.
Nie.

Zrozumiałem wczoraj, że wsadzą mnie w wielki gumowy kondom z dziurą na łeb, obwiążą jakimiś rurami, dadzą na grzbiet butle. Na koniec dociążą ołowiem i wdupią mnie do wody.
Może mi ktoś wyjaśnić, po co jestem na kursie nurkowym?
Przecież jedyne co potrafię zrobić w wodzie to jakuzzi, a najlepszą dla mnie formą zabaw na basenie jest tajniackie podrzucanie do wody Lionów.

*****

...jedziemy na kurs. Najwspanialszy-Z-Bliźniaków za kółkiem, po jego prawicy Najstarszy-Od-Jaskiń (wow, nowa postać!), człowiek który mając kawałek sznurka w ręku potrafi zrobić wszystko, nawet jest w stanie stworzyć węzeł, dzięki któremu może sam siebie ciągnąć na sankach.
Gdzieś z tyłu ja, upchany pomiędzy torbę, fotelik dla dziecka i dziwne coś, czego Bliźniak nie sprzątnął z podłogi od pół roku. Coś dziwnie na mnie zerka. Ja zerkam na Bliźniaka - ten jak zwykle pędzi przez miasto szerząc wiarę - ludzie widząc jak jedzie zaczynają się modlić i wzywać imię Pana. Inne rzeczy też wykrzykują, ale nie wypada cytować.
W każdym razie zerkam na Bliźniaka. Ten mając na twarzy grymas sowy cierpiącej na zapalenie spojówek wbił wzrok w drogę i pruje do celu. Staram się nie widzieć wskazówki licznika prędkości, staram się ogólnie nic nie widzieć i nie słyszeć i nie zastanawiać się, czy to na czym przed chwilą podskoczył samochód było kamieniem, dziurą w asfalcie, czy czyjąś nieudaną próbą umknięcia sprzed kół samochodu.

Chcąc odwrócić swoją uwagę od faktu, że Najwspanialszy-Z-Bliźniaków kieruje nadal mając nogę w gipsie, zaczynam się dzielić swoimi przemyśleniami ze współtowarzyszami. Jak to faceci z facetami. 


...Wiecie, rozgryzłem jedną z tajemnic wszechświata. Tajemnicę Tic Taców.
Przez całe życie zastanawiałem się, jak to jest, że Tic Tac ma dwie kalorie i jest reklamowany jako produkt zawierający dokładnie taką ilość kalorii, jeśli wszędzie, i w reklamach i w życiu Tic Taci żre się po dwa?
Przecież to jest wbrew zdrowemu rozsądkowi. Każdy mówi: 
- chcesz tic taca?
- chcę
I daje dwa. Nie ze względu na szczodrość, ale tak się już przyjęło, było jest i będzie. Z czego to się bierze? Przecież człowiek mając zapędy do upraszczania świata, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem zamiast dwóch małych Tic Taców, wolałby zeżreć jednego, dwa razy większego cukierka zawierającego 4 kalorie! Mniej problemów przy wydobywaniu dziadostwa z pudełeczka, mniej liczenia przy częstowaniu, Ogólnie świat staje się prosty i mniej skomplikowany, a my mamy więcej czasu który możemy poświęcić na wyjaśnienie kolejnych zagadek wszechświata. 
Zastanawiałem się więc długo, dlaczego nie jeden tic tac dwa razy większy. I któregoś dnia spróbowałem wziąć jednego Tic Taca zamiast dwóch i wiecie co? To jest całkiem inna bajka. Człowiek musi brać po dwa Tic Taci bo mając w twarzy dwa cukierki można sobie językiem pocierać je wzajemnie i uwalnia się wtedy i szybciej i więcej smaku! Więc nawet jeśli człowiek by kupował dwa razy większe Tic Taci to i tak żarlibyśmy po dwa!

W samochodzie zapadła cisza. Nawet radio na moment przestało grać. Z niecierpliwością czekam na aplauz, na wybuch radości, na gratulacje i komplementowanie mojego geniuszu, na wspólną analizę moich wniosków, lecz jedyne co dochodzi do moich uszu, to wypowiedziane półgębkiem słowa Najstarszego-Od-Jaskiń w stronę Bliźniaka:


- ty, ale on to jednak jest jakiś taki trochę jebnięty, nie?

Nikt mnie nie rozumie. Nikt.

*****

Wieczór. Mościmy się na krzesełkach wyczekując rozpoczęcia kolejnych zajęć w ramach kursu. Za oknem po prawej widać w dole basen i masy ludzi taplających się w wodzie. To ktoś do wody skoczy, to ktoś kogoś wepchnie, na końcowym torze szkółka pływacka ławicą pokonuje kolejne metry toru. Najstarszy-Od-Jaskiń z Najwspanialszym-Z-Bliźniaków roześmiani co chwilę zagadują o rurze Najstarszego. Że jest fajna i ogólnie niezła i jest na sprzedaż i mogą mi polecić spróbowanie z tą rurą. Nie wiem co chłopaki w temacie rur robili pod namiotami na przedostatnim wyjeździe, ale na wszelki wypadek odsuwam się od obu nadal dopytując o co w końcu chodzi.
- bo widzisz - zaczyna tłumaczyć Najstarszy - kiedyś podczas nurkowania zachłysnąłem się wodą i rzygnąłem do tej rurki i jak ten paw poszedł górą to wokół tej rurki zebrały się takie małe kolorowe rybki i tak to zjadały a ja tak rzygałem oglądając te rybki jak one tak jadły....

Kurwa, co ja tu robię?! To pod wodą można puścić pawia?!

- ...no tak - wybudza mnie z zamyślenia Najwspanialszy-Z-Bliźniaków - z używanym sprzętem to tak właśnie jest, że czasami pewnych rzeczy lepiej nie kupować. Na przykład pomimo, że lubię lumpeks, to nie kupiłbym np. spodenek kolarskich, bo mało kto wie, w jaki sposób kolarze ich używają podczas trenin...

...ej ej EJ EJ EJ!!! Zaraz zaraz! Przecież ja kupiłem sobie spodenki na rower w lumpie i są wygodne i mają tą poduszkę i nic mnie nie boli i czy jeśli one były z lumpa to znaczy, że ktoś w nich swoimi... o jezu.

- żartujesz, prawda? - zapytuję Bliźniaka.
- no nie, serio.

- a ja tak się cieszyłem ze znalezionych w lumpie spodni na rower... i już nawet w nich jeżdżę od kilku dni...


Eksplozja rubasznego śmiechu rozniosła się szerokim echem po terenie aquaparku.
Moje życie jest do dupy.

******

Środa. Bardzo późny wieczór. W zasadzie środek nocy.
Na podłodze leżą spodnie na rower. TE spodnie. Oglądam je z lewej, z prawej, gąbka niby nie jest wysiedziana, nie widać żeby były używane, łoniaczy obcego pochodzenia także nigdzie nie stwierdzam.
Ale wąchać pieluchy nie będę.

A srał to pies, wrzucam spodnie kolejny raz do pralki, tym razem ustawiając wyższą temperaturę.
Teraz już nie będę się przejmował. W końcu gdyby coś w nich było, to już by mnie swędziało. O.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Nie mam pomysłu na tytuł.

Świat zwariował. Przyjmuje całkiem obce, niecodzienne, nieznane mi wcześniej formy.
Wszystko wygląda i zachowuje się inaczej. I wymaga jakiegoś takiego dziwnego podejścia do sprawy.

Wszystkiego trzeba uczyć się od nowa.
Pomidorowej. Pomidorowej też trzeba uczyć się od nowa. Miałem ugotować mały garnek, wyszła mi pasza w ilości będącej w stanie zaspokoić potrzeby sporego regimentu armii radzieckiej. Nie mogę już patrzeć na pomidorową, a z garnka nic a nic nie ubywa. Miałem nadzieję, że trochę, nie wiem, wyparuje samo z siebie czy coś, ale gdzie tam.
Merdaty też jakby z niepokojem zerka na ten garnek. Zupełnie jakby się obawiał, że spodziewam się od niego pomocy w zeżarciu cysterny zupy. Gdyby był porządnym psem, to sam by poprosił żeby mu nalać.
Kurde, może ona jednak nie była taka smaczna, jak mi się wydawało?

*****

Pękły mi spodnie na dupie. Tak standardowo, znaczy się od prania, bo te proszki teraz takie jakieś agresywne są oczywiście. Nie to że przytyłem czy coś, wręcz przeciwnie. W każdym razie pękły. Jedne z ulubionych. Taka mała dziurka, tak się rozeszło, tak jak zawsze, gdy spodnie dochodzą do wniosku, że chcą oddać duszę panu i zakończyć swój żywot w śmietniku, pośród obierek ziemniaków, łupin cebuli i kociego gówna wyrzuconego z całą zawartością kuwety.
I nie wiem co z tymi spodniami zrobić. Wcześniej wystarczyło pójść do Teściowej, uśmiechnąć się ładnie, pierdzielnąć słodkie ślepka i już. Frrrrrrrrut frrrrrrrrrut na maszynie i spodnie były zreanimowane. A teraz? Jakoś nie wypada, jakoś się nie godzi. W zasadzie mógłbym spróbować zrobić z tym coś sam, ale biorąc pod uwagę moje zdolności krawieckie i fakt, że jedyny ścieg jaki znam to "na kurzą dupkę", spodnie wychodząc spod moich rąk mogłyby przypominać wiele rzeczy, ale z pewnością nie ten element ubioru, który naciąga się na część ciała odpowiedzialną za siedzenie i pierdzenie na kota.

Trzeba było więc iść po spodnie. Kupić jakieś. Nigdy w życiu nie wiedziałem, że jednoosobowy zakup spodni jest tak złożonym procesem logistycznym. O ile jeszcze ogarniam gdzie są lumpeksy, tak już kompletnie nie wiem na których wieszakach czego szukać. Kolory jakieś, wzory, materiał taki, sraki, owaki, nawet nie można się zorientować, czy to co człek próbuje naciągnąć na dupsko, nie jest gaciami damskimi.
Tak, wbiłem się dziś w spodnie z jakimiś... chuj wie co to było, cekiny jakieś? Bez mała zabiłem się w przymierzalni starając się ukryć kompromitujące gacie na zadzie. Sądząc z ciszy, która zapadła na hali, chyba jednak nie zdążyłem się ukryć i dane mi było olśnić wszystkich zebranych dupskiem zdobionym cekinami układającymi się w napis LOVE.
Ja pierdolę.

Sklepy są straszne. Wieszaki są straszne. Zawsze wystarczało zamerdać ciuchem w stronę Najwspanialszej-Z-Żon i zapytać - "a to?". Spojrzenie pełne politowania lub zadowolenia zawsze jednoznacznie sygnalizowało, czy mam się udać do przymierzalni z odkopanym znaleziskiem, czy też lepiej iść powiesić się na najbliższym wieszaku by nie robić więcej wstydu podczas zakupów.

Lumpex. Niekończąca się składnica pomysłów, towarów, potencjalnych błędów zakupowych i kusząco niskich cen. Poszedłem tam po spodnie. Jeansy. Wyszedłem z jakimiś super-mega ocieplanymi spodniami narciarskimi składającymi się ze sryliona warstw odciągających pot, wodę i pewnie też bąki, wyszedłem stamtąd z koszulką której nie planowałem kupić, wyszedłem stamtąd ze spodniami na rower. Takimi wyściełanymi w kroczu jakimś amortyzatorem, ze specjalnymi kieszeniami i w ogóle milionem udogodnień. O i ile jeszcze koszulka się przyda, spodnie na rower też wykorzystam, to może mi ktoś wyjaśnić na chuj mi spodnie snowboardowe wczesną wiosną?
Przecież nie potrafię jeździć na żadnej desce, a jakikolwiek mój kontakt ze śniegiem kończy się zazwyczaj przeziębieniem, lub wyrżnięciem ryjem w zaspę.

Zakupy. Kolejny lumpex. Kolejne przymiarki - nie mam na to nerwów. Spotykam gdzieś w międzyczasie kogoś ze szkoły, wchodzimy razem do lumpa więc liczę, że kobiece oko pomoże mi wyłapać coś w moim rozmiarze - ale nie. Zdziwienie, zaskoczenie w związku z rozstaniem z Najwspanialszą-Z-Żon przysłaniają wszelkie inne kwestie. Kurwa, ale ja potrzebuję teraz spodni, a nie pogadanki o tym jak co dlaczego i co teraz.

Poddaję się.
Wchodzę do sklepu gdzie można kupić nowe spodnie. Jakiś outlet. Wykosztuję się, odżałuję, ale podejdę do pierwszej lepszej sprzedawczyni i poproszę o pomoc. Przynajmniej w teorii powinna wiedzieć, jak określić moje rozmiary, więc przy dobrym wietrze ten jeden problem będzie z głowy.
Taki chuj. Pierwsza ekspedientka ogląda, czy tips jej się nie odkleił, druga chwali się trzeciej jakąś techniawką z telefonu. Obsługa - pełna profeska.

Wyłapuję więc z tłumu sprzedawców kobietę w wieku jurajskim, której wiek jednoznacznie wskazuje, że o życiu wie już wszystko. Więc pewnie na rozmiarach też się zna. Bingo. Bierze mnie na bok, wyciąga miarkę, mierzy w każdą ze stron, to raz wzdycha, to raz coś mamra pod nosem, liczy, kalkuluje, dodaje odejmuje, sięga do wieszaka i wyciąga coś, co wygląda rozmiarowo na ciuch dopasowany do mojego zada. Tak, dopasowane spodnie. Żółte.
Ja pierdolę.
Tłumaczę więc, że to tak nie za bardzo, że bardziej stonowane, że z kolorów to tak bardziej czarne, szare, zielonkawe, takie te, no, niebieskie takie bardziej ciemne trochę jakby popiołem ktoś obsypał, albo atramentem usmarował... Bez mała widać, że kobieta prawie chce zapytać, czy szukam ciuchów na stypę.
No w zasadzie to tak.

Dostaję dwie pary. W jednych cały osprzęt lata mi jak serce Dzwonu Zygmunta i ogólnie wyglądam jakbym sieknął kretem w pieluchę, kolejne znów są tak obcisłe i opinające, że mogę w lustrze rozpoznać odznaczające się na materiale poszczególne włosy łonowe. O losie złośliwy...
Za którymś razem pojawiają się Te spodnie. Nie wiem jaki mają kolor. Taki niejednolity. Zakładam je na zad. Prawie idealne. Jak się trochę rozciągną, będą ok.
Wstrzymując oddech zerkam na cenówkę. Dziewindziesiont dziewińć. O matko. Jakimś sposobem nie zwalam się na ziemię niczym porażony piorunem, uspokajam oddech, podejmuję męską decyzję. Biorę. A co mi tam.
- poproszę te spodnie, pasują. Normalnie powinienem Panią uściskać w podziękowaniu za pomoc.
- ależ nie ma sprawy, po to tu jestem.
Macam jeszcze przez chwilę materiał spodni. Jest jakiś inny niż zwykle. Taki... Niby delikatny, ale mocny.  I przyjemny w dotyku.
- dziwny materiał - zagaduję - takiego jeszcze nie miałem...
- a bo to są spodnie, wie Pan, w sklepie firmowym wyżej kosztują normalnie trzysta złotych.

Trzysta zeta za spodnie? To co one robią, masują jądra i mają opcję automatycznego ssania?!

- eeeeeeeeeeee... - zapytuję inteligentnie - to co to jest za firma?
- proszę przyjrzeć się metce.

Odginam materiał, patrzę na metkę. Kurwa, znów konie.

*****

Właśnie napierdolony koleś przy stoliku obok zacząć smęcić na pół knajpy, że teraz jest przesrane bo za pół roku kończy 20 lat a on nadal jest sam. Ile sąd wlepia za wbicie komuś w dupę butelki piwa przy założeniu, że oskarżony działał w afekcie?

*****

Późne popołudnie.
Wmuszam w siebie czikenburgera własnej produkcji. Osiągnąłem mistrzostwo - stworzyłem najobrzydliwsze na świecie danie fastfoodowe. Jeśli po tym nie rzygnę na treningu, to będzie cud.
Przeżuwam paszę kęs po kęsie zerkając bezmyślnie na zakupy leżące na kanapie. Spodnie narciarskie, spodnie do-chodzenia, spodnie na rower. Koszulka - z jakimś dziwnym kolesiem. I jeszcze jedna. Niebieska. Najwspanialsza-Z-Żon zawsze powtarzała, że nie mam się ubierać tylko w czarne kolory. Kupiłem więc niebieską koszulkę z jakimś diabełkiem. Problem w tym, że ten kolor pasuje mi jak spojler do traktora. Nie wiem, do czego będę to miał później dopasować, jeśli nie mam innych ciuchów w podobnych barwach. Chyba przyda się jak już całkiem zsinieję na ryju od tego wszystkiego.

*****

Czwartek. Pora dopić piwo, zapalić jeszcze fajkę i zwijać się do domu.
Jutro piątek. Kolejna walka o to, by zamęczyć się w ciągu dnia na tyle skutecznie, żeby wieczorem paść na twarz nie mając przed snem siły na myślenie o czymkolwiek.

Za to kaktus ożył.
Kto by pomyślał, że kaktusa jednak też należy czasami podlać.

środa, 2 kwietnia 2014

Osiem pierogów.

Robi się ciężko.
To znaczy nie tyle ciężko, co niestabilnie. Z pozoru łatwe czynności stają się wyzwaniami porównywalnymi z próbą dostarczenia w ustach nasienia do banku spermy. Tzn nie to, że praktykowałem, czy coś, słyszałem tylko... Tzn widziałem na takim jednym filmie... a, nieważne.

Cały świat podzielił się przez dwa. Wszytko nagle trzeba dzielić na pół i postrzegać w wersji dwa-razy-mniej. I zamiast szesnastu pierogów, trzeba kupić osiem. Żeby nie trzeba było zamrażać.

W głośnikach Trobar De Morte, po lewicy kawa. Przed ryjem prawie-puste mieszkanie. Jeszcze tylko Merdaty zajmuje swym kudłatym organizmem własny kawałek podłogi. Pies jakby przeczuwając, że wszystko zaczyna wpadać w jakąś senną, niezdrową rutynę, stara się dać cokolwiek od siebie by rozweselić nastrój. Oczywiście na żadne inne atrakcje poza sraczką i rzyganiem go nie stać, więc dzień jest poprzecinany sprzątaniem psich bełtów porozstawianych po kątach, oraz sprintem na 100 metrów gdy pies zaczyna sygnalizować, że już-właśnie-teraz, nieodwołalnie i bez żadnych alternatywnych opcji należy wyjść. Bo idzie kupa. A w zasadzie płynie.
Nawet zazwyczaj marudząca sąsiadka od nie-sraj-psem-po-trawniku jakby dziś przycichła widząc stan Merdatego. Zresztą co miałaby powiedzieć? Żeby posprzątać wodę lejącą się psu spod kity? Przecież jedyna opcja zebrania tego wszystkiego to wessanie dziadostwa przez słomkę.

Trzeba na nowo nauczyć się obierania ziemniaków. Wszak Merdatego też czasami nie będzie, a to znaczy, że nie będzie komu zeżreć resztek z obiadu. Nie pamiętam jaka ilość kartofli przypada na pojedynczego człowieka. Mielonego trzeba będzie kupować chyba ćwierć kilo.
...a z nadmiaru ziemniaków w razie czego zrobi się stempelki. Nie wiem jeszcze, co można zrobić z nadmiarem chleba. Da się coś z tego, nie wiem... ulepić? Jakieś kurwa chlebowe ludki czy coś?

Dwa razy mniej szamponu, dwa razy mniej wacików, nawet dwa razy mnie papieru toaletowego. No, chyba, że sraczka Merdatego przejdzie na mnie. Albo znów się przeziębię. Wtedy papier się przyda. Albo jak już jebnę tego chlebowego ludka, to zrobię mu pelerynę ze srajtaśmy i całość podpalę na wycieraczce tej baby co się drze żebym nie srał psem.

33 lata i trzeba wszystkiego uczyć się na nowo. Od początku, od zera.

- dzień dobry, poproszę bułki kajzerki.
- ile sztuk?
- nie wiem.

Wszystko poprzewracało się do góry nogami. Nadal się przewraca. W zasadzie całość wygląda, jak nieustające dachowanie samochodu który wypadł z trasy. Z jednej strony szkoda wszystkiego gdy się tak gniecie, rwie na strzępy i rozpada. Jednak z drugiej strony zaczynam się przekonywać, że to był jedyny sposób na zatrzymanie auta pędzącego w stronę zerwanego mostu, przepaści, upadku w piekielną czeluść, na samo dno dupy wprost do kotła pełnego kipiącej sumy tego wszystkiego, czym człowiek nie powinien się stać w trakcie swojego życia.

Zakładam powoli na ryj kaganiec napiętego grafiku. Trening, praca, trening, praca, trening, nie wiem... trening i jeszcze trochę treningu, w międzyczasie liczne spotkania byśmy mogli z Najwspan... Z Nią załatwić wszystkie czekające na nas formalności, później może znów trening, byle nie marnotrawić czasu na rozważania takie jak dziś, jak teraz, jak ta notatka. Są w życiu rzeczy ważniejsze. Takie jak to, że jednak nie do końca od zera. Jest jedno takie coś. Albo nawet i dwa. Jedna chuda czarna koza i jeden zakurzony strach na wróble. Przekomiczny duet będący zaworem bezpieczeństwa, księgą rad i mądrości, czystą, idealną formą której być może nie należało nigdy zmieniać.
A może właśnie należało, by zmądrzeć trochę.

*****

Trzydzieści minut do wyjścia. Trzeba dopić kawę, spakować torbę, wysrać Merdatego i wsiąść w samochód.

*****

...i w jaki sposób niby chciałem zdobyć władzę nad wszechświatem, jeśli nie poradziłem sobie z jedną Babą?

*****





fota bezczelnie zerżnięta i ukradziona z http://miagioianellavita.blogspot.com/

*****

Domykając temat: nie drążcie proszę, nie szukajcie winnych, nie snujcie teorii. Trzymamy się jakoś w tym wszystkim razem z NzŻ, układamy powoli wszystko na nowo pomimo, że momentami bywa ciężko. Trzymajcie kciuki za nasz start.