piątek, 28 czerwca 2013

Sonda! (06-2013)

Na wypadek, gdyby jeszcze ktoś nie zauważył - na dole bloga znajduje się nowa sonda.
Tym razem pytania są skierowane tylko do Prawdziwych Samców!

Zapraszam do głosowania!

Matematyczno-egzystencjalnie.

Szybka matematyka: jeśli nie będę miał praktycznie żadnej emerytury, to wypadałoby nabzykać potomstwa. Ok - nad tym pracuję. Teraz by wypadało zapewnić jakieś metry do trzymania stadka: lekko licząc 4 pokoje minimum żeby się nie pozabijać w mieszkaniu, lub mały domek, żeby letnią porą wyganiać stado na popas pod chmurką.
Biorąc pod uwage to co się dzieje pod blokiem - lepiej dla zdrowia (fizycznego i psychicznego) trzymać dzieciaki na pastuchu elektrycznym obok obory, niż wpuścić je w gromadę Rycerzy Ortalionu.
Lecimy dalej: po sprzedaży mieszkania i uwzględnieniu dochodów, oszacowaniu potencjalnych kosztów na zabezpieczenie przyszłych niezbędnych remontów własnego domku, wychodzi na to, że:

- przy uśrednionej cenie 1zł/1kg ziemniaka, jedząc przez prawie 9 lat same ziemniaki i sprzedając wszystko co mam - uzbieram na domek.

- biorąc kredyt na zakup domku, spłacam dwa domki. Plusy: domek mam od razu. Minusy - przez 35 lat będzie można jeść same ziemniaki przy założeniu, że nie podrożeją powyżej 1,20zł.

- sprzedając w USA nerkę Najwspanialszej-Z-Żon i sprzedając wszystko co mam w kraju, domek będę miał prawie od ręki.

- sprzedając w USA nerkę swoją i Najwspanialszej-Z-Żon, mamy domek i kasę na potencjalne remonty. Sprzedając do tego wszystko co mam w kraju, pozostaje jeszcze sporo gotówki na koks, dziwki i gorzałę.

Pomijam tu koszty utrzymania i wychowania dzieci: jeśli dopiero za 35 lat miałbym mieć wolną gotówkę po spłacie domu, to... będę wtedy miał lat 67. Jedyne co mi w tym wieku stanie, to serce, więc potomstwa nie nastukam.

Pozostałe opcje: kupić samą ziemię (nieużytki) za kilkanaście tysięcy, pojechać z Najwspanialszą-Z-Żon do Tunezji, gdzie przy dobrych układach zamienię Ją na 3-4 wielbłądy i kozę. Po powrocie do Polski zamieszkam na ugorze w lepiance wybudowanej z wielbłądziego gówna i zakładając, że będę mógł do pracy dojeżdżać na śmierdzielu - będę posiadaczem własnego domu/lepianki, 3 pojazdów/wielbłądów, kochanki/kozy. Dodatkowo zostanie sporo kasy na dziwki, koks i wódę, z pewnością uda też się coś zaoszczędzić na emeryturę.
Sprawa Najwspanialszej-Z-Żon też się sama rozwiąże - żaden Arab, Beduin, czy inny ichniejszy autochton nie wytrzyma z Nią więcej jak 2 m-ce, więc odeśle NzŻ do mnie nie prosząc nawet o zwrot wielbłądów.

Kurde, to jest jakiś plan...
...tylko skąd wziąć pieniądze na wycieczkę do Tunezji?

*****

Dla znudzonych wpisem, dorzucam rozkoszną stopę wielbłąda...
...if you know what i mean ;)


(zdjęcie pochodzi z: http://blogs.crikey.com.au/northern/2010/11/22/how-to-eat-a-camel-peter-warburton/ )

czwartek, 27 czerwca 2013

Prosiaczyzna i kubkojebczyzm

W życiu każdego... no, prawie każdego Prawdziwego Mężczyzny nadchodzi taki moment, że trzeba po raz kolejny poddać się mniej lub bardziej nieprzyjemnym badaniom.
Od razu uprzedzam - fanatyczni wielbiciele Notki z dupy nie znajdą tu łzawych opowieści i wsadzaniu precjozów w Oko Szatana, nie będzie też ponętnych lekarek o wielkich, dyndających rozkosznie... słuchawkach stetoskopu.

*****

Środowe popołudnie. Mija czwarta doba posuchy bzykoidalnej. Zaczynam mieć omamy słuchowe, wydaje mi się, że jestem nad morzem. Tu coś szumi w uszach, tam coś jakby odgłos kapania słyszę...Idę do Najwspanialszej-Z-Żon żaląc się na los okrutny, na cierpienie potworne, przytulenia i pocieszenia oczekuję. Oczywiście moja Druga Połowa po rzuceniu okiem na mą konającą, marną fizjonomię stwierdza krótko:

- za długo z krzyża nie spuszczałeś, sperma sięga Ci poziomu uszu, stąd chlupot w uszach.

...po czym spokojnie wraca do mieszania martwej świni w bulgocącym sosie.Tak, zawsze byłem wielkim fanem niezbadanych pokładów poezji i wysublimowania zgromadzonych w Jej jakże ponętnym, smakowitym, kobiecym i wzywającym mnie do ataku tyłe...
Kurwa! Odwracam wzrok. Staram się zająć czymś myśli. Ściana. Tak, ściana jest zimna płaska i twarda. Jedyne co, to ma kontakt, o, kontakt ma dziurki... TFU!!! Okno! Tak! Okno! Za oknem gołąbki, piesek kupkę robi, stara baba wygrzebuje coś ze śmietnika, pan żul womituje po ścianą, o, wiewióreczka po gałązce skacze, jak fajna ruda wiewióreczka, rude są fajne, takie temperamentne, ciekawe, czy jakbym złapał wiewióreczkę i... AAAAAAAA!!!!
Czuję, jak pierwotny instynkt pokrywania wszystkiego co nie spieprza na drzewo, stara się przejąć kontrolę nade mną. Włączam TVN24, może Grodzka będzie, albo Cichopek na Dwójce.

*****

Mija godzina. Leżymy we czwórkę: ja, Najwspanialsza-Z-Żon, sterylny kubek na materiał do badań i mój gigantyczny wzwód. W ciągu ostatniej godziny odkryłem, że makaron w spaghetti potrafi się ułożyć w coś, co przypomina zarys cycków, łyżka wygląda jak półdupek, a telewizja co trzy sekundy nadaje reklamy kobiet jedzących lody. Zerkam nerwowo na zegarek. Za jakieś 15 minut pora ruszać do lekarza, wychodzi więc na to, że pora zapełnić kubeczek.
Pies go jebał...
Każdy Prawdziwy Samiec po to dostał swój samczy sprzęt, by nim chędożyć, dogadzać, czynić rzeczy, od których nawet sąsiedzi zza ściany czerwienieją na twarzy, każdy Prawdziwy Samiec wyciąga swego Niszczyciela Cywilizacji gdy wie, że zaraz przynajmniej jedna osoba będzie miała odrobinę radości, a tutaj...
...po raz kolejny zerkamy na siebie z kubkiem. Ja na kubek. Kubek na mnie. Przezroczysty taki, z czerwoną zakrętką. Gapię się na niego, on dziwnie łypie na mnie. Nic to, trzeba brać sprawy w swoje ręce, wszak chcąc przekazać swoją spuściznę kolejnym, wystruganym własnym atrybutem pokoleniom, trzeba najpierw przekazać swoją... spuściznę sympatycznej lekarce.


Mija kilka minut. Zadanie wykonane.
Dochodzę do wniosku, że Najwspanialsza-Z-Żon powinna mieć honorowe miejsce w dziale rozwoju Zelmera, lub prowadzić warsztaty z tradycyjnych technik ubijania masła. Taki talent żeby się marnował...
Na trzęsących się nogach człapię do samochodu w towarzystwie swojej Drugiej Połowy. Jedziemy do lekarza.

*****

Poczekalnia przed gabinetem. Na wprost krzyża wiszącego na ścianie, stoi pomnik Apisa. Albo Ozyrysa. W zasadzie bardziej to wygląda, jakby jamnik wydymał krowę. Nabijamy się bezczelnie z niespójnego wystroju całkowicie ignorując fakt, że jesteśmy w miejscu pełnym skupienia, zadumy i szacunku wobec pojawiających się tu problemów. Chyba na jakimś etapie leczenia człowiek przestaje się tym przejmować.

Przejmuje się za to lekarka widząca nas po raz pierwszy:

- dzień dobry, proszę wejść, proszę usiąść wygodnie, może krzesełko inne, może drzwi zamknę, o, Pani też wchodzi?
- a czemu nie - odpowiadam, w końcu Najwspanialsza-Z-Żon nie zobaczy niczego nowego. A przynajmniej będzie można razem porobić sobie jaja z Lekarki.

Pani Doktor na nabożną czcią przyjmuje kubeczek z materiałem. No nie no, przyznaję się, że prawie pękam z dumy: można by tym obdzielić pół żeńskiego internatu.
Następuje seria standardowych pytań, jakieś druczki, jakieś tabelki. Najwspanialsza-Z-Żon siedzi z kamienną miną, ja także z obliczem znudzonym odpowiadam Szamance. Lekarka nieco zdziwiona naszym ni to swobodnym, ni to obojętnym podejściem do tematu, zaczyna się kręcić na krzesełku. Dobrze, wiem, teraz padnie TO pytanie!

- dobrze... - Doktorka podchodzi do zadania pytania jak pies do pieprzenia jeża - a proszę mi powiedzieć... że tak zapytam... Jak dawno temu było... był... państwo...

...bezczelnie gapimy na pokrywające się szkarłatem lico Lekarki... Ta w końcu wypluwa z siebie:

- ... znaczy się kiedy był oddawany materiał?

Najwspanialsza-Z-Żon skromnie zerkając na paznokcie,  odpowiada:

- no, z 15 minut temu.

Chcąc potwierdzić informację, dorzucam od siebie:

- no, jeszcze trzęsą mi się nogi.

Dobijam lekarkę bezczelnym uśmiechem i spojrzeniem mówiącym: oj doktoreczko doktoreczko, żebyś ty wiedziała na jakie sposoby materiał był dobywany, to by Ci się specjalizacja poszerzyła z wrażenia!

*****

Zdecydowanie - pastwienie się nad ludźmi wychodzi nam doskonale. Lekarka wypuszczając nas z gabinetu przygląda się nam badawczo jakby chcąc ocenić możliwości i umiejętności. Jej zdziwionej miny nie poprawia nawet standardowe 50 zeta za badanie.
No cóż, to już nie nasz problem.

*****

Późne popołudnie. Człapiemy z Najwspanialszą-Z-Żon przez miasto kierując się do sklepu po psie żarcie. Od czasu popołudniowego zbezczeszczenia kubka uśmiech nie schodzi mi z mordy. Chlupot w uszach ustał, organizm wraca do normy dopominając się więcej i więcej. Zerkam co chwilę na Najwspanialszą-Z-Żon układając w głowie podstępny plan zaliczenia wszystkich stacji, łącznie z końcową.
Co chwilę strzelam wzrokiem to na lewo, to na prawo - sympatyczne niewiasty licznie wyległy na ulicę wzmacniając ochotę na zdrowe chapnięcie apetycznego mięcha. Najwspanialsza-Z-Żon co chwilę dziabie mnie łokciem w żebra:

- cały czas się gapisz na obce dupy!!!
- nie patrzę się na żadne dupy, chyba że na twoją!!!
- tak, a na tę w czarnej bluzie się nie gapiłeś niby, co?!?!
- na tę z wielkimi cycami i długimi nogami? No gdzie tam, wcale się nie gapiłem!
- no kurwa jak się nie gapiłeś jak nogi i cyce widziałeś ty świnio i bydlaku!!!

...i tak sobie rozmawiamy o uczuciach w związku dwojga ludzi, gdy nagle naprzeciw mnie pojawiają się trzy niewiasty w wieku lat może dwudziestu. Gapię się na jedną z nich - jej twarz o czymś mi przypomina... Zabijcie mnie, coś miałem zrobić, te rysy, ta linia szczęki, coś mi to do cholery przypomina...
...nagłe, bolesne dźgnięcie łokciem Najwspanialszej-Z-Żon sprowadza mnie na ziemię.

- I ZNOWU SIĘ GAPISZ ŚWINIO JEDNA!!!

Wiem! Już wiem o co chodziło, już wiem, co mi przypominała!

- Dżona, bo jak popatrzyłem na nią to...
- no, to co, że co ci się w niej podobało?!? Że taka młoda i niedoświadczona może?!?!

Myślę sobie: nie, jak popatrzyłem na jej twarz to przypomniało mi się, że musimy jeszcze kupić worki do odkurzacza. Ale tego chyba tym razem nie uda mi się wytłumaczyć Najwspanialszej-Z-Żon...
Słuchając kolejnych wyrzutów poczłapałem w stronę sklepu...

czwartek, 20 czerwca 2013

Koszula.

W życiu każdego Prawdziwego Mężczyzny bywają takie momenty, gdy trzeba przyodziać cywilizowane ciuchy: koszulę WYPRASOWANĄ na grzbiet naciągnąć wypada, do tego w spodniach z kancikiem zad ulokować należy, a wszystko to przyozdobić trza butem UMYTYM oraz paskiem z klamerką fikuśną.
Prawie jakby się człowiek na paradę równości wybierał.

Stoję przed szafą i gapię się w jej zawartość jak szpak w pizdę. Koszule są. Spodnie są. Buty też są. Tyle, że wszystko już ewidentnie przechodzone, zmęczone w bojach, koszule już wielokrotnie na wszelkich możliwych spędach występowały, spodnie też jakby straciły swój urok... Do tego jakimś dziwnym trafem cześć z nich w magiczny sposób zbiegła się w praniu, szczególnie w okolicach zadu. Bo męskie spodnie NAPRAWDĘ zbiegają się w praniu, nie to, co damskie.
Jak nie patrzeć - wypadałoby coś kupić. Tym bardziej, że na karku kolejny oficjalny spęd, podczas którego (poza uświęcaniem uroczystości swoją obecnością) trzeba będzie pobiegać z aparatem. No nic, trzeba TO powiedzieć:

- Dżonaaaaaa...

Najwspanialsza-Z-Żon gdzieś z głębi przedpokoju odpowiada swoim dźwięcznym głosem:

- Noooooo...

Bądź twardy, bądź twardy, trzeba być twardym:

- ...bo ja nie mam co na siebie włożyć.

Tak, Prawdziwy Mężczyzna czasami musi przełknąć tę gorzką pigułę i przyznać się, że potrzebuje nowy ciuch. I to nie taki kupiony w ciągu 5 minut w najbliższym sklepie, ale... ten teges... taki dobrany. Ze sprzedawcą skonsultowany. To będzie trudne popołudnie.

*****

Jakoś po godzinie 17. Najedzeni (wiadomo, Kobieta nakarmiona mniej się awanturuje) udajemy się w stronę sklepu. Wpadamy do pierwszego składu z ciuchami, który na wystawie straszy ubiorem rodem z MiB (ewentualnie zakładu pogrzebowego). Rozglądam się niepewnie szukając sprzedawcy. Na półkach poukładane kolorami koszule, sweterki, paski, krawaty, skarpe... Moją uwagę przykuwa regał zawalony koszulami: kolejność ich ułożenia sprawia, że całość wygląda jak tęcza - od zielono-pedalskiego, przez niebiesko-pedalskie do różowo-pedalskiego. Matko jedyna, Sodomia i Gomoria...
Gdzieś zza regału dobiega mnie głos sprzedawcy. Głos... którego barwa i ton przywodzą na myśl śliską rybę wijącą się w trawie, lejący się kisiel, olej spływający po budyniu... jeden wielki GEJzer.
Odwracam się i odruchowo zaciskam poślady. Słyszę jak za plecami Najwspanialsza-Z-Żon zaczyna chrząkać i krztusić się ze śmiechu.
W moją stronę idzie jegomość: różowa koszula w kratę, finezyjnie podwinięte rękawy, pas z klamrą zdobioną motywem kwiatowym, wąskie spodnie i buty z czubem. Zbliża się do mnie ta persona zwiewnie niczym ujarana nimfa nad tafli wodą i uśmiecha się przyjaźnie. Czuję jak moje źrenice powiększają się z przerażenia, serce łomocze jak oszalałe. Ale nic to, do czasu gdy nie będzie się chciał pojedynkować na szpady to chyba nic mi nie grozi.
Na wszelki wypadek odsuwam się na trzy kroki od sprzedawcy stając obok regału z parasolkami. W razie czego będzie się czym bronić. Najwspanialsza-Z-Żon w tym czasie kwika i chrumka starając się zagłuszyć dobywający się z Jej gardzieli rechot.

- W czym mogę pomóc?

...zapytuje sprzedawca. Dałbym sobie nerkę wyciąć, że uścisk dłoni tego człowieka przypomina próbę chwycenia martwej, oślizgłej ryby.

- Potrzebuję koszulę. Trzeba mi do szczęścia czegoś z długim rękawem, nie ciemnego, ale stonowanego. Dobrze by było, gdyby pasowała do marynarek w kolorze....

...tutaj opowiadam smętną historię o kolorach marynarek, spodni, pasków i ogólnie srylionie rzeczy do których koszulę trzeba dopasować. Oczywiście Najwspanialsza-Z-Żon już stoi za moimi plecami tłumacząc, że mówiąc "marynarka sraczkowato-budyniowa" miałem na myśli beż, "czarna w paski" oznacza grafitową w prążki poziome i ogólnie wydaje mi się, że NzŻ jakoś dobrze dogaduje się ze sprzedawcą w temacie kolorów. Zaczynam się zastanawiać, czy koleś aby mi baby nie podrywa. Może by tak mu zapobiegawczo jebnąć jakimś wieszakiem?
Po wymianie zdań dotyczących kolorów, sympatyczny waginosceptyk zwraca się do mnie:

- czy pan się nosi w koszulach taliowanych czy prostych?

Szczęka mi opada. Przyciągam do siebie Najwspanialszą-Z-Żon i syczę Jej do ucha:

- czy on mnie obraził? Bo jak mnie zwyzywał czy coś to ja mu zaraz pierdolnę!!!
- nie, idioto! On pyta, czy koszula ma być zwężana w pasie!

Cycki mi opadają. Jak zwężana, co ja jestem kobieta żeby dupę podkreślać? Może jeszcze cycki mam sobie doprawić?!?!

- jak kurwa zwężana?!?!
- bierz zwężaną, jesteś tak zbudowany, że masz ramiona szersze niż pas, taka koszula podkreśli ci samczą budowę!

Myślę... Do czego ten świat doszedł. Żeby chłop krojem koszuli maskował niedoskonałości i atuty podkreślał... To jeszcze niedawno wystarczało, żeby ściągnięta z mamuta skóra nie była za bardzo w gównie i krwi ufyflana żeby muchy się nie zlatywały, a dziś... proszę... koszula w talii profilowana...
Przełykam tę gorzką pigułkę...

- talijowywaną poproszę.

Mija 10 minut. Stoimy z Najwspanialszą-Z-Żon w przymierzalni. Na grzbiecie koszula w kolorze matowy zgaszony niebieski z delikatnym grafitem. Znaczy się, że ciemno-niebieska i nie pedalska.
Dopinam guziki, ruszam rękoma, ramionami, kurde, może i chłop lubi poprawcować tłokiem w rurze wydechowej zamiast w cylindrze, ale koszule to on dobrać potrafi pierwsza klasa!
W odbiciu lustra widzę, jak sprzedawca przygląda mi się mrużąc oczy. Zastanawiam się, czy nie wyhędożyć na jego oczach Najwspanialszej-Z-Żon by podkreślić na wszelki wypadek swoją orientację. Tymczasem ekspedient zbliża się do mnie i w pełnym skupieniu zaczyna mi poprawiać kołnierzyk i korygować ułożenie rękawów. Nie wiem czemu, ale w momencie gdy jego palce majstrują w okolicy mojej twarzy przypomina mi się urywek zwiastunu filmu "Rozchujnicy zbójnicy - pogromcy męskiego internatu". Matko jedyna, gdzie on mógł mieć te łapy i co on nimi robił?!? Byle nie dotknął przez przypadek mojej twarzy... Minę muszę mieć jak Bydlę Miałkate gdy dawałem mu do wąchania ser pleśniowy...

...co nie zmienia faktu, że po kilku poprawkach sprzedawcy koszula leży JESZCZE LEPIEJ!

Przeglądam się w lustrze. Faktycznie taliowana lepiej wygląda. Kolor też ok. Kurde, ogólnie nieźle to wszystko się prezentuje, a sądząc z miny Najwspanialszej-Z-Żon i tego jak dyszy na mój widok - chyba nawet bardzo nieźle.

Kupujemy, płacimy, wychodzimy żegnając się z sympatycznym sprzedawcą.
Człapiemy w stronę domu. Nawspanialsza-Z-Żon uśmiecha się czule. Sądząc z zaginających się na zewnątrz końcówek Jej uszu - jakaś myśl rodzi się w Niewieścim umyśle. W końcu moja Druga Połowa przemawia:

- wiesz co, jak będzie trochę czasu, to musisz ubrać tą koszulę, spodnie na kant, cywilizowane buty i tę ciemną marynarkę.

Zaczynam się zastanawiać o co znów u licha chodzi?! Mam pokaz mody robić w domu? Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon i już mam pytać po jaką cholerę mam biegać po domu w takich ciuchach, gdy zauważam ciągnący się za nami, mokry ślad.
Aha.
Chyba zaczynam lubić zakupy.

piątek, 14 czerwca 2013

Gówniane buty.

Czasami bywa tak, że schorowany Prawdziwy Samiec zaczyna wpadać na głupie pomysły.

Zawiłości Samczych, zagrypionych procesów myślowych potrafią sięgać w tak odległe zakątki ludzkiego umysłu i ludzkiej dupy zarazem, że ani proktolog, ani psycholog nie poradziliby sobie z analizą rodzącej się idei.
Tak oto narodził się pomysł zrobienia NAPRAWDĘ gównianych butów.

*****

Do wykonania gównianego obuwia potrzebujemy: buty bazowe, najlepiej jakieś w stylu real-value w cenie 19.90, które już z samego założenia są gówniane, oraz obraz stolca (można posiłkować się zdjęciami znalezionymi w necie, lub skasztanić się np na talerz).


Następnie uruchamiamy zmysł graficzny (im bardziej gówniany tym lepiej, nie chodzi nam o idealne odwzorowanie kasztana) i wycinamy sobie wzorek w jakimś materiale termotransferowym. Ten akurat nie może być gówniany, żeby nie odpadło. Aby buty nie były zbyt gówniane, można na jednym z nich umieścić alegorię Cudu Życia, jakiejś Wzniosłej lub Szlachetnej czynności, np ratowanie drugiego człowieka... Niech więc będzie dość swobodna interpretacja Rękoczynu Heimlicha...


Nanosimy, prasujemy, dogrzewamy... I już mamy NAPRAWDĘ GÓWNIANE buty. Ba! Nie tylko gówniane, ale patrząc przez Heimlichowski pryzmat - także wyjebane!
Jestem genialny!




Dziękuję za uwagę, można bić brawo!

czwartek, 6 czerwca 2013

Muzycznie.

Niewiasty mają nową maskotkę. Jest słodka, słitaśna wręcz, jest taka do serca przytul, niewinna, trochę metro, trochę niekoreślona sexualnie, taka trochę, no ten teges, ale ciul z tym. Bo jest słodka i można się zachwycać lejąc słodycz na lewo i prawo. Do porzygu.
Niewiasty mają nowy obiekt uwielbienia. Ale taki NAPRAWDĘ obiekt uwielbienia. Taki do końca życia, do końca świata, a na pewno do końca tygodnia.
Po One Republic, po Gotye, po Kings Of Leon, teraz przyszła pora na Toma Odella.
Włączam radio - Odell. Włączam FaceBooka - na połowie tablic Odell. Włączam Mtv - Odell. Boję się włączyć RedTube.

Kompletnie nie rozumiem tego sezonowego grzania dupskiem na kolejne komercyjne wykopalisko. Ok, zgadzam się - sam też czasami przyjaźniej zerkałem na gwiazdy jednego sezonu które już zniknęły w odmętach niepamięci: Scatman John, Twenty4seven,  2unlimited. Każda z tych tworów istniał chwilę na runku  po czym odszedł w nie byt. Ale kutfa nikt nie jęczał wijąc się w spazmach "o tak, chcę mu rodzić dzieci, chciałabym być jego matką, a najlepiej oba jednocześnie". No, może poza panienką z Twenty 4 Seven - z tego co pamiętam, to na jednym z klipów wyglądała całkiem ruchable.

Czeka mnie więc pewnie do połowy miesiąca maraton Odellowy. A później wszystko wróci do normy - Najwspanialsza-Z-Żon znów odkryje Kings Of Leon, co poskutkuje dobywającym się zewsząd Sex On Fire.
Hm... A może podłożyć Jej Number Of The Beast z dorzuconym na okładce jakimś małoletnim fagasem w rurkach i powiedzieć, że podobno teraz to nad tym się wszystkie Niewiasty w USA zachwycają? Takie nowe super sweetaśne coś. I do tego Hamerykańskie!

*****

No dobra, przyznam - Odell to ma przynajmniej fajne dupy na klipach ;)

*****

Późne popołudnie. Chcę posprzątać w narzędziach. Biorę do ręki pilot tv, włączam kanały muzyczne. Staję jak wryty i klikając w przyciski pilota gapię się jak szpak w pizdę. Może mi ktoś wytłumaczyć jak to jest, że na 8 programów muzycznych, muzyka leci tylko na dwóch nadających Disco Polo? Pozostałe kanały: nastoletnie ciąże, randkujące chomiki (no dobra, to z lesbijkami nawet było w miarę - działało na wyobraźnię ;>), jakaś gadająca ściana, która przerabia brzydką panienkę w fatalnie ubraną brzydką panienkę, pieprzące się ekipy z New Jersey... A gdzie podziała się muzyka?!?!! Tak teraz wyglądają kanały muzyczne?!?!!?
No dobra, włączam PoloTV, leci chyba Bayer Full, powspominam przy sprzątaniu wesele u Sławka.

...strach pomyśleć co się stanie, gdy Polo TV zacznie naśladować MTV. Polska edycja ekipy z... Radomia będzie zajebista. Kolesie zamiast napieprzać się o cycate panienki, będą się bić o Trzy Cytryny.

wtorek, 4 czerwca 2013

Listewka. I banan.

Listewka.
Małe, niepozorne ciulstwo, którego miejsce wg wszelkich prawideł jest w rogu. Przy ścianie i podłodze. O, dokładnie tam. Oczywiście w naszym przypadku sprawa nie jest tak prosta, albowiem listewka poza tym, że powinna BYĆ, to musi, ale to MUSI posiadać także odpowiedni kolor. I nie może to być kolor który jest w stanie nazwać Prawdziwy Samiec, czyli np: zielony. Brązowy. Czarny. Nie.
Stoimy z Najwspanialszą-Z-Żon przed regałem. Jak okiem sięgnąć - na lewo sryliony listewek. Ciągną się w nieskończoność - podobnie jak po prawej stronie. Niewiasta moja stara się dobrać odpowiedni kolor, by pasował do ścian i paneli. Lecimy: brąz głęboki, brąz kopcony, brąz kawowy, brąz dębowy, brąz łonowy i chujowy. Zgodnie z przewidywaniami nic nie pasuje. Jak dla mnie 'brąz egipski' nie różni się niczym od 'brązu pistacjowego z nutką wanilii', ale ja jestem daltonista i idiota kolorystyczny, co mi Najwspanialsza-Z-Żon ma zwyczaj dość często przypominać przy okazji różnego rodzaju zakupów.
I tak bujamy się od sklepu do sklepu szukając TEGO brązu.
Poniedziałkowe popołudnie. Nie, nie leżymy przed tv, nie odpoczywamy po pracy. Nie. Szukamy listewek. Brązowych, ale takich nie-do-końca-brązowych kurwa ich mać. Lezę przez sklep z Najwspanialszą-Z-Żon i miną męczennika na twarzy. Znajdujemy regalik z listewkami. Taki tyciusi regalik. W zasadzie chyba bardziej wózek z jakimiś reszkami do których ktoś wrzucił m.in. listewki. Ewentualnie właśnie komuś plądrujemy wózek z zakupami.
Zawartość wózka budzi nadzieję: są TYLKO trzy dostępne kolory listew. Czarny. Szary. I brązowy. Najwspanialsza-Z-Żon bierze do ręki brąz. Widać, jak intensywnie pracują Jej szare komórki odpowiedzialne za dobór barw i odcieni. Boję się dochodzić, jak bardzo złożone procesy kolorystyczne zachodzą w Jej świadomości, ile palet, przestrzeni barwnych i dziwnych nazw kolorów przewija się przez Niewieści mózg. Nagle z Jej ust pada długo wyczekiwane:
- Ej, to pasuje!

Tak, tak, TAK!!!! Czuję się jak młody bóg, organizm mój spowija ulga jakbym się wysrał po tygodniowym zatwardzeniu, chce mi się porwać Najwspanialszą-Z-Żon na ręce i tańczyć na środku sklepu!!! MAMY LISTEWKI!!!
Prężnym krokiem zmierzamy do sklepowych kas. Morda mi się cieszy jak Merdatemu na widok kaszanki w trawie, rzucam okiem to w lewo to w prawo komentując dziwne precjoza widoczne na sklepowych półkach. Nagle wpada mi w oko... opakowanie na banana. Staję jak wryty. Pokazuję znalezisko Najwspanialszej-Z-Żon, dzieląc się wątpliwościami:




- Zobacz, pomysł niby dobry, tylko co zrobić jeśli trafi się bardziej prosty banan?

Najwspanialsza-Z-Żon przypatruje się żółtemu wynalazkowi najwyraźniej podzielając moje wątpliwości. W końcu przemawia:

- ...no, albo jak co gorsza będzie wygięty w drugą stronę?

Ryk przywodzący na myśl konającego w męczarniach samca dobył się z mej gardzieli i przetoczył po sklepowych alejkach. Roniąc krokodyle łzy ruszyłem z listewkami w stronę kas chcąc mieć ten koszmar za sobą. Gdzieś za mną goniły mnie słowa Najwspanialszej-Z-Żon:

- Ej, ale ja tak specjalnie powiedziałam, przecież ja żartowałam...