środa, 13 lipca 2011

Mężczyzna jest NAPRAWDĘ ciężko chory. Ale tak NAPRAWDĘ.

Kilkanaście (o ile nie dwadzieścia-kilka) dni temu nie trafiłem myszą w piksel, w który myszą miałem trafić. Ten niby błahy fakt zwiastował coś, co miało być gorsze od wszelakich sraczek, wysypek i kaców razem wzięte.
Mężczyzna się rozchorował. Poważnie. Ale to tak NAPRAWDĘ poważnie.
Znaczy się ten mężczyzna - to ja.
Dzień po dniu dłonie coraz bardziej odmawiały posłuszeństwa, mysz częściej nie trafiała tam, gdzie miała trafić, spowolniły się ruchy dłoni, siły zaczęło brakować, na koniec wszystko zaczęło sztywnieć i drętwieć na kilka godzin. Gdyby tu chodziło jeszcze o mojego penisa - miałoby to jakieś pozytywne skutki, lecz w przypadku dłoni - najnormalniej w świecie jebało dramatem. Jeśli w takim tempie miało COŚ postępować, to co będzie za pół roku? Będę sobie podcierać dupę łokciem?
Zanim Najwspanialsza-Z-Żon została oficjalnie poinformowana o dziwnym zachowaniu dłoni, sama zorientowała się, że coś jest nie tak jak być powinno. Nie wiem jak to się wydało... Może widziała, jak nie mogłem otworzyć słoika z kawą? Może widziała, jak podkurczam dłonie? A może zamiast złapać Ją za cycka - nie trafiłem i złapałem za twarz? Dziś to nie jest ważne. Wylądowałem w końcu u lekarza.
Po kilkunastu minutach oczekiwania w poczekalni, wpakowałem się do gabinetu. Przywitał mnie sympatyczny jegomość postury bardziej niedźwiedziej niż kostuszej, zerknął na me wątłe ciało siedzące na krzesełku pacjentom przypisanym i słuchał uważnie łzawiej historii moich rąk. Po zakończonej opowieści stanął za moimi plecami, kazał się rozluźnić, złapał za kark i coś nacisnął. Fakt, że się nie zesrałem w tym momencie z bólu uznaję za jedno z moich ważniejszych życiowych osiągnięć. Na pytanie:
- boli?
byłem w stanie odpowiedzieć jeno:
- akhhhhhhh... brlghhhhh... ghhhhhhhhrlrlrlbrlghhhhhh....
w tym momencie zmienił chwyt zwiększając tak nacisk na mój organizm, że aż mi gałki oczne wyszły z orbit. Momentalnie zniknęła moja wada wzroku.
Padło kolejne pytanie:
- boli tak samo z obu stron?
- ja pierdolę! - pomyślałem - boli dookoła i nawet w środku, co mam powiedzieć?!!?
Jednakb mając już pewną praktykę w odpowiadaniu ortopedzie stwierdziłem:
- eerrrrrrrghhhhhhkhkhkhhh brrruuuolkhhhhhhhhh khhhwno
Widocznie zadowolony z odpowiedzi, lekarz przełożył niedźwiedzie łapska z karku na mój łeb. Rzekł w te słowa:
- proszę się rozluźnić
Coś czułem, że będzie ciężko... Gdy tylko lekarz wyczuł nieco luzu, przekręcił mi łeb w taką stronę, że nawet sowa z hipermobilnością byłaby zawstydzona. Dojechał do ostatniej stacji naciągając wszystko na 110% normy i gdy już myślałem, że bardziej się nie da, docisnął mocniej. Dało się. Usłyszałem suchy trzask. Zesrałem się - pierwsza myśl. Zanim wciągnąłem powietrze nosem by nieco zbadać sytuację, miałem już wykręcony łeb w drugą stronę i usłyszałem kolejny trzask. "Zabił mnie jebany" - pierwsza myśl. "Nie dość że zabił, to jeszcze walnąłem pod siebie kretem, co za wstyd, obesrane zwłoki"...
Nie, to nie był koniec, zanim się zorientowałem zostałem postawiony na nogi, lekarz stanął za mną, wykręcił mi łapy do góry, objął... kolejna chaotyczna myśl: "ojapierdolę, najpierw mnie zabił a teraz będzie wykręcać mi suty!!!!", wdech, wydech, kolejna seria suchych strzałów gdzieś wewnątrz organizmu, moje ręce nagle znajdują się na mojej klatce piersiowej, ortopeda znów mnie obejmuje stojąc BARDZO blisko za mną, ja mam już tylko nadzieję, że to, co kłuje mnie w pośladek to klucze w jego kieszeni, wdech, wydech, kolejna seria strzałów, trafiam na kozetkę dupskiem do góry, znów mam się rozluźnić, czuję jego dłonie zjeżdżające po moich plecach w dół, no nie no, być nie może, teraz na 100% wsadzi mi palec w dupę. Zostanę przecwelony przez ortopederastę!
Wdech, wydech, kolejne strzały gdzieś w ciele...

Zbieram się z kozetki, staję na nogach. Kret jednak nie opuścił kakaowej odchłani, lekarskie palce nie weszły tam, gdzie nie powinny, w kieszeni miał pieczątkę. Stoję. Jestem cały. Rozluźniony. Ponastawiany. Jeszcze tylko kilka recept, wytyczne, skierowanie.

Będę żyć.

*****

A życie gdzieś obok toczy się dalej:

Dzień 3, dzień 4:

Jamochłon skupia się na pochłanianiu, wydalaniu, demolowaniu, hałasowaniu. Zupełnie jakbym widział siebie w kawalerskich czasach.



Dziś udało mu się wywrócić gniazdo, stanąć na łapach, a przed snem - pogadać z teściową.
Jeśli dziś teściowa rozmawia przez komórkę z ptakiem, to chyba powinienem już zacząć się przyglądać Najwspanialszej-Z-Żon. Może te... 'umiejętności' rozmawiania ze zwierzętami są dziedziczne. Trzeba będzie oddać Ją na jakieś leczenie, zanim Najwspanialsza-Z-Żon zacznie sprowadzać do domu kapibary w celu przedyskutowania sytuacji politycznej Ameryki Południowej...

16 komentarzy:

  1. dobre, popłakałem się ze śmiechu

    OdpowiedzUsuń
  2. fantastyczne :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. zabił mnie jebany!!!!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. sława na joemonster.org
    http://www.joemonster.org/phorum/read.php?f=3&t=1092235

    OdpowiedzUsuń
  5. obsralam sie ze smiechu,jak czytalam na joemonster..wymiatasz Kolego ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. ale żyje jebany i się nie zesrał

    OdpowiedzUsuń
  7. dobre, naprawdę bardzo dobre...

    OdpowiedzUsuń
  8. Popuściłem ze śmiechu :d kumpel zaczął gryźć biurko. Obu gile poszły nosem. Wypas, boję się czytać reszty :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny tekst czekam na więcej takich zabawnych wpisów.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobre dobre płakałem i czytałem :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Oplułam klawiaturę!!! przy zabił... z trudem skończyłam czytać
    Więcej się nie da oczy mokre! DZIĘKI I NAJLEPSZEGO!

    OdpowiedzUsuń
  13. Uśmiałam się :D
    BOSKIE :D

    OdpowiedzUsuń