niedziela, 30 października 2011

NiedzieRlne kakało.

Dobrze czasami zostać samemu w domu. Przemęczyć organizm niekończącą się torturą nicnierobienia. Wynudzić się bardziej, niż Kalisz w kościele, oglądać najdurniejsze niskobudżetowe produkcje telewizyjne Science Fiction. Czasami dobrze wbrew sobie samemu odrzucić wszelkie myśli galopujące w stronę projektów, kodu, postępu realizacji które może i nie zagwarantują mi spiżowego pomnika, ale przynajmniej pozwolą kupić mniej szorstki papier do dupy.
Fajnie czasami zrobić sobie kakao, popić nim parówki z serem, wrzucić na to ostudzoną herbatę i tajemne ciastko, które zostało albo z poprzednich świąt, albo jeszcze po poprzednim właścicielu mieszkania.

*****

Gdybym był poetą - może bym napisał:

..i czas który za mną został, ten przebrzmiały,
i ten moment kawałkami pamiętany, choć cały
niegdyś w życiu moim trwał i cieszył oko,
dziś w dorzeczu nicości,
z przeszłością rozmył się szeroko.

I liczyć mogę czas powiek mrugnięciami,
godziną, miesiącem, może sekundami,
na nic to przydatne gdy w moim pobliżu
nikt po mnie nie wystawi pomnika ze spiżu.

...a że jestem sobą napiszę:

...i to co szlag już trafił, co w pizdu minęło,
te momenty wszelkie, co je diabli wzięło
choć pamiętam jak żyliśmy w ludzi wielkiej kupie,
co dziś jest już dojrzała i ma wszystko w dupie.

...patrzę na zegarek - wiem czas zapierdala,
pomnika ni chuja nie ma, a kustucha z dala
pozdrawia mnie swoimi chudymi łapami.
Odliczam czas z nią spotkania
zbieranymi w kiszeni wyciętymi odciskami.

*****

Pora ruszać zad i udać się w stronę Świątyni Zdobionej Znakiem Węża Owiniętego Wokół Jakiegoś Konusa. Wszak nic tak nie podnosi na duchu, jak wieczorna dawka woni Lizolu i popierdujących nieświadomie pacjentów neurologii.

*****

Odkryłem dziś, że nie skończę książki, jeśli jej nie zacznę.

wtorek, 18 października 2011

Złamanejra muzykejra.

Do dziś nie mogłem wpaść na to, po jaką cholerę podczas treningu cały czas brzdękoli z radia coś, co określa się mianem podkładu muzycznego do ćwiczeń. Przez ponad miesiąc czasu nie udało mi się odkryć jakiegokolwiek związku pomiędzy rytmem, muzyką, a śpiewem. Lejące się z głośników dźwięki przywodziły mi zawsze na myśl dwa kopulujące na bębnie koty z przywiązanymi do ogonów puszkami.
No sorry, chyba nie jestem wykształcony muzycznie w tę stronę..

Dziś nastąpiło objawienie. Wszystko nabrało sensu, a kakofonia dźwięków gwałcących me uszy nabrała znaczenia, wartości, a nawet Celu przez duże "C". Objawienie spłynęło na mnie podczas przekładania sobie lewej nogi prawą stroną przez głowę z jednoczesnym obracaniem się na lewej ręce wokół prawej stopy.
Słowem uzupełnienia trzeba nadmienić, że dzień dzisiejszy był dniem trudnym. Powodem zmartwień był jogurt, który to nierozważnie zeżarłem godzinę przed treningiem. Nie pomyślałem, że pół litra mlecznej paciajki, owoców i bakterii może sprawić, że żołądek zamieni się w wytwórnię metanu będącą w stanie zasilić sporych rozmiarów silnik odrzutowy. No właśnie. Dziś nauczyłem się jednego: muzyka na treningach jest po to, by człowiek mógł sobie siarczyście pierdnąć nie obawiając się wykrycia przez współtowarzyszy niedoli...
O muzyko moja kochana płynąca z głośników! Pomimo, żeś jest niezrozumiała dla mnie to wiem, że uratowałaś dziś mnie przez rozerwaniem na dwoje! Nie jest ważne dla mnie na chwilę obecną, czy Capoeira nabiera jakiegoś specjalnego znaczenia dzięki muzyce, nie liczą się dla mnie duchowne doznania w dniu dzisiejszym. Muzyko moja! Tyś wyrazista, głośna i zagłuszająca niczym pędząca lokomotywa i startujący F16 razem wzięte, nikt Cie nie pokona, nikt ponad Cię się nie wzniesie, i choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów i choćby nawet nie wiem jak się naprężał, to Cię nie zagłuszą. Taki Twej muzycznej mocy ciężar!
Amen!

Zostaje jeszcze do rozwiązania jeszcze jeden problem: jak pozbyć się woni rodem spod pozalepianej pachy spoconego bizona który przebiegł w duszny dzień cały maraton... Bo okien na sali to otworzyć się nie da..

*****

Capoeira. Udało jej się zastąpić siatkówkę. Stała się czasem i miejscem, gdzie mogę wypocić z siebie wszystkie stresy naniesione na moje barki przez niezliczone zastępy ćwierćinteligentnych użytkowniczek posiadających maksymalnie dwa do trzech zwojów mózgowych: jeden do kontrolni zwieracza by się nie zesrać, 2gi odpowiedzialny za oddychanie, trzeci opcjonalny odpowiada za obsługę Naszej Klasy.

Szkoda jeno stóp. Te cierpią niezmiennie tracąc skórę płatami. Zastanawiam się czasami, czy nie zacząć zbierać odpadów skórnych i nie zanieść do rymarza - będzie jak znalazł materiał na portfel...

A propos: okazało się, że odcisk to nie to samo co kurzajka. Jedno można potraktować zębami, a 2go ponoć lepiej nie tykać siekaczem. Nie wiem kompletnie o co chodzi, bo ani noga mi nie uschła, ani ryja nie urwało...

wtorek, 11 października 2011

Najwspanialsza-Z-Żon.

Uwielbiam budzić się obok Najwspanialszej-Z-Żon. Idąc spać, nigdy nie mogę przewidzieć, w jakiej pozycji obudzi się moje 2ga połowa. Zastanawiam się nawet czasami, czy Ona aby w nocy nie lunatykuje... Przecież przyjęcie części póz w których ma zwyczaj się budzić, już na etapie przyjmowania pozy z pewnością wymaga wsparcia się jakimś rysunkiem technicznym, czy szkicem anatomicznym ludzkiego organizmu...



...jeśli się tak jednak zastanowić - lunatykowanie odpada. Po pierwsze - kot z psem leżące przy nogach łóżka w przypadku nadepnięcia wszczęłyby okropny jazgot (a nie wdepnąć w nie się nie da), a po 2gie - mamy za daleko do stajni - nie da się tam dojść pieszo przed wschodem słońca, więc główny cel podróży odpada.
No, chyba, że jeszcze lodówka zostaje. Hm, nie, bez sensu. Jajecznicy studenckiej w nocy nikt nie robi...

Najwspanialsza-Z-Żon. Lubię czasami Jej się przyglądać. Tak ot - gapić się jak kot na kiszonego ogórka. Patrzeć, rejestrować obraz i informacje o Niej, zapamiętywać. Mogę wtedy po latach wracać do myśli jak do zdjęć i porównywać, jak się zmienia, jak dojrzewa.
Mogę się uśmiechnąć do siebie w myślach na wspomnienie nastoletniej kozy, która upierała się, że nie, zdecydowanie nie nadaje się do związków. Mogę nawet parsknąć radośnie wspominając nasze pierwsze wspólne posiłki, podczas przygotowywania których orientowałem się, że pies ma więcej żarcia w lodówce niż ja, zaś to co określałem jako doniczka z bujnym kwiatkiem, okazywało się zapleśniałym kubkiem po kawie (którego szukałem dobre 2 tygodnie).
Czas mija. Ja mam coraz większe zakola (co oczywiście jest oznaką i zarazem efektem rosnącej inteligencji), zaś Najwspanialsza-Z-Żon dzień po dniu dojrzewa, stając się powoli opiekunką domowego ogniska.
Ktoś kiedyś powiedział - "Kobieta powinna być kuchtą w kuchni, damą w salonie i dziwką w sypialni". Podobno jest źle, gdy kobieta staje się damą w kuchni, dziwką w salonie i kuchtą w sypialni.
Co w takim razie jest najpiękniejsze? Myślę, że moment, kiedy człowiek zasypiając...
Tu miałem wpisać jakąś genialną myśl chwytającą za serce, od której być może nawet komuś by się łza w oku zakręciła, lecz do sypialni właśnie wkroczyła Najwspanialsza-Z-Żon i stwierdziła, że mam gdzieś obok ucha takiego jednego syfka którego koniecznie musi wycisnąć.
No i moje natchnienie odgalopowało w pizdu.

Tia, to jest właśnie miłość.

ps. gif śpiącego Sida nie jest mojego autorstwa. Latało toto po necie i jakoś tak mi się skojarzyło... ;)

poniedziałek, 10 października 2011

Nocno-pesymistycznie

Bywa taki czas, że jest do dupy, ale bez radości i sexu. Bywają chwilę, kiedy nie Clan of Xymox, lecz Anathema. Albo nawet i A Covenant of Thorns.
Jesień, świat pachnie nadchodzącym chłodem i wszechprzejmującą chujnią odbierającą człowiekowi chęć do życia. Nawet pierdzenie na psa nie cieszy tak jak kiedyś. Nawet chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym mają taki jakiś... jałowszy smak.
Nie pozostaje człowiekowi nic innego, jak siąść na dupie i bezmyślnie obserwować przelewający się na ekranie czas, jedyne z czym posuwając się do przodu - to z siwieniem. Zawsze jest nadzieja, że na wiosnę odrobina siwizny doda człowiekowi urody.
Tia, każdy się usprawiedliwia i okłamuje jak tylko potrafi.

*****

Wybory. Wrzucając kartę do urny pomyślałem - "obym tego nie żałował".
Cóż, czasami trzeba zaryzykować.

*****

Zastanawiam się czasami, ile trwa wykształcenie mądrej głowy, by ta stała się architektem. Jak wiele czasu i uwagi należy zainwestować w człowieka, by ten w pocie czoła mógł zgłębiać tajniki fizyki, materiałoznawstwa, estetyki i jeszcze wielu przedmiotów o których istnieniu nawet nie mam pojęcia. Zastanawiam się, ile czasu ze swojego cennego życia, od samej szkoły podstawowej, przez technikum, liceum, czy co tam kończy, aż do studiów, staży i praktyk musi poświęcić przyszły architekt, by ze spokojnym sumieniem odchodząc od deski kreślarskiej, od starty tabelek, wzorów, linijek, kreseczek, by mógł powiedzieć, przyznać sam przed sobą: "stary, zrobiłeś coś naprawdę dobrego, pożytecznego i praktycznego".
Zauważcie, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na barkach takiej persony, wszak projektuje i być może nadzoruje budowę naszych/Waszych przyszłych domostw, gniazd, miejsc, gdzie wracacie zmęczeni by dać odpocząć wyeksploatowanym organizmom...
Wiem jedno. Wiem to bez kończenia specjalistycznych szkół, studiów architektonicznych, bez setek godzin nad deską. Wiem, że trzeba być skończonym debilem, by zaprojektować kabinę prysznicową narożną o boku 80cm. Człowieku który zaprojektowałeś to ścierwo, czy jesteś świadom, że przy wzroście 186cm próba schylenia się po cokolwiek leżące na dnie kabiny skutkuje nieuniknionym dotknięciem tyłkiem zimnego szkła kabiny?!?! Czy jesteś świadom ty architektoniczny pomiocie spod deski kreślarskiej, jakie nieprzyjemne jest zetknięcie rozgrzanej od wody skóry na dupsku z taflą zimnego szkła?!
Człowiek który to projektował, musiał być albo skończonym kretynem, albo osobą o wzroście parszywym i gabarytach ujmujących. Do tego na 100% musiał to być singiel z problemami w kontaktach z płcią przeciwną, jeśli nie przewidział, że pod prysznic może mają ochotę wejść dwie osoby!

...i cierpi teraz ten przeciętny zjadacz chleba, cierpi z powodu jakiegoś, za przeproszeniem, architektorzyny... i aż życie się człowiekowi momentami wali, gdy niechcący wyrwie mu się podczas kąpieli z żoną w odpowiedzi na pytanie:
- a Ty co się tak do mnie przytulasz?
stwierdzenie:
- a bo mi w dupę zimno jak nią drzwi dotykam.

*****

Do kompletu - dziś wyjątkowo piosenka.

sobota, 8 października 2011

Sonda!

No i mamy za sobą kolejną sondę. Wasze serca bezwzględnie podbiło Bydlę Miałkate zdobywając ponad połowę głosów. Najwspanialsza-Z-Żon musiała podzielić się niższymi stopniami podium razem z Ektoplazmą. Już widzę tego nadchodzącego focha, mam teraz przez Was przewalone :P
Oficjalne wyniki:

TWOJA ULUBIONA POSTAĆ WSPOMINANA NA BLOGU TO:
Kot, czyli bydlę miałkate 71 (57%)
Najspanialsza-Z-Żon 40 (32%)
Ektoplazma z której nie da się ulepić ludzika 13 (10%)
Liczba głosów: 124

Zapraszam do udziału w nowej sondzie ;)

czwartek, 6 października 2011

Sprawa Bydlęcia Miałkatego

Mam do Was prośbę w temacie Bydlęcia Miałkatego.
Czeka nas z Najwspanialszą-Z-Żon kilka ważnych zmian w życiu, z dość trudnym i długim leczeniem łącznie. W związku z całym zdrowotnym zamieszaniem, mamy niepodważalny nakaz od lekarza, by pozbyć się kota z domu. Do końca miesiąca Akhmed musi nas opuścić.

W związku z powyższym, szukamy nowego domu dla kota. Akhmed jest wykastrowanym kocurem, mamy go w domu prawie 2 lata. Wzięliśmy Miałkatego ze schroniska - był po paskudnym wypadku, podczas którego okazało się, że samochód jest bardziej wytrzymały na uderzenie, niż kot. Miałkaty przypłacił potrącenie połamaniem zadniej łapy i amputacją ogona. Oczywiście łapa jest już wyleczona. Ogon nie odrósł, ale to podobno normalne u kotów, że kończyny nie odrastają.
Kot korzysta z kuwety, żre wszystko jak leci (a w zasadzie jest w stanie jeść non-stop, jednak ograniczamy mu koryto by się nie roztył), jest przyzwyczajony do innych zwierząt - mamy w domu psa, z którym doskonale się dogaduje, bawi, i któremu notorycznie pcha pysk do miski. O ciągłym atakowaniu psiego ogona nie wspomnę.

Akhmed z tego co zaobserwowaliśmy, jest kotem wybitnie mieszkaniowym, podczas wakacji na wsi świat zewnętrzny wolał poznawać z parapetu, niż organoleptycznie. Kot większość dnia spędza na parapecie gapiąc się za okno, natomiast rano i wieczorem włącza moduł poranno-wieczornej fazy na głaskanie, mruczenie, łaszenie się itd.

Tak jak pisałem - kot nadaje się do mieszkania, z uroków domku na wsi nie korzystał - wolał parapet. Nie chcemy oddawać Miałkatego do schroniska, nie bierzemy pod uwagę takiej opcji, musimy więc mu zorganizować nowy dom.

Jeśli jesteście z terenu Śląska i macie sygnał o osobie chętnej na przyjęcie kota - będę wdzięczny za sygnał.




Wszelkie pytania proszę kierować na nr telefonu 502 322 737 po godzinie 19:00 (wcześniej też można próbować - jednak nie gwarantuję, że będę miał możliwość swobodnej rozmowy)

[edit 2011-10-10] z dniem dzisiejszym wyłączam możliwość komentowania tego wpisu. Osoby zainteresowane kotem proszone są o kontakt z podanym wyżej numerem telefonicznym.

Wyborczo

Prześladują mnie wielkie ryje. Zerkają na mnie zewsząd, jak stado wielorybów na samotnego, ostatniego śledzia w oceanie. O ile śledzie żyją w oceanach.
Zerkają na mnie te bez mała dinozaurze pragęby i czegoś chcą. Chcą czegoś od czasu gdy jeszcze byłem tak mały, że cycki kojarzyły mi się jeno z pokarmem. Ich kaprawe ślepia ociekające rządzą władzy mówią: "sprzedaj swoją duszę, oddaj na mnie głos!"

A takiego wała!

Ciągle te same mordy, wciąż te same ryje, zmieniają się jedynie znaczki partii na bannerach. Wydaje mi się momentami, że jakiś pacjent psychiatryka wydymał podczas imprezy samicę kameleona, płodząc całe zastępy nie do końca sprawnych psychicznie i emocjonalnie tworów, które zależnie od kierunku wiatru - zmieniają barwę. I jakimś sposobem - kreatury te reprezentują mnie... Tfu!

Od tygodnia zerkam na wszelkie onety, wupeki, interie, szukam pomysłu gdzie mam oddać swój jakże cenny głos, kogo mam poprzeć. Za każdym razem gdy zagłębiam się w to szambo płynące przy Wiejskiej, gdy staram się wypatrzeć przynajmniej jedną ludzką twarz w stadzie pramord pchających się do koryta, uświadamiam sobie, że... Nie ma tam nikogo godnego mojego głosu.
Robię testy, odpowiadam na pytania, systemy podpowiadają mi, z jaką partią mam najbardziej zbliżone poglądy i już prawie jestem pewien kogo zakreślę, już bez mała się zdecydowałem, gdy nagle... Widzę, że za hasłami partii nie ma ludzi, którzy są merytorycznie przygotowani do realizacji jakże ambitnych, zbawiennych i foqle genialnych planów.


  • Sterta zawiści i kompleksów usypana w wysoką na półtora metra górkę. W nią wbity Tupolew na krzyżu.
  • Czerwone stado ideologicznie skierowane ku człowiekowi, lecz tyłkiem wypięte na realia finansów Państwa.
  • Stado owiec pod przewodnictwem owcy rudej, którego to stada największym sukcesem jest to, że udało im się nie spierdolić za dużo.
  • Kartofel reprezentujacy ziemię, który od lat x-dziesięciu śpi nie w glebie, lecz w kawiorze.
  • Prawie nowy nurt mający w dupie fałszywe konwenanse. Nurt z wibratorem i pistoletem w godle.


Nie wiem co jest gorsze - taka a nie inna pula z której muszę coś wybrać, czy fakt, że najbardziej pasuje mi program spod znaku dilda i pukawki.

Pójdę na wybory.
Najwyżej wrzucę do urny podartą kartę.
Wy też idźcie.

wtorek, 4 października 2011

Złamanejra Dłubanejra

Godzina plus minus 18:40. Końcówka treningu. Siedzimy wokół trenera, słucham rad i opinii o naszych błędach, sposobach ich uniknięcia, korygowaniu postawy... Ledwie żywy skupiam się na płynących informacjach, jednocześnie wodząc tępym wzrokiem po zebranych. Moja grupa. W większości dzieci poniżej 10 roku życia. Ale nie marudzę, nie chodzę tam napinać się i rwać wygibasowane laski, jeno chcę się poruszać. Krążę więc między dziećmi jak pedofil w przedszkolu i głodnym wzrokiem śledzę ich ruchy starając się wypracować podobną gibkość.
Siedzimy w okręgu. Trener ociekając wiedzą pozwala nam spijać mądrości płynące z jego ust.
Mój wzrok zatrzymuje się na jednym z dzieciaków, który ni mniej ni więcej, trzyma palec w nozdrzu. Tak. Palec. Uściślając - palec wskazujący w prawym nozdrzu trzyma i boruje. Albo ma bardzo pojemne nozdrze, albo cienkie palce bo załadował palec do połowy.
Staram się skupić na wykładzie, ale nie daje mi spokoju obraz dzieciaka. Znów zerkam na niego. Ten ostro dalej wali palcem przez kichawę najwyraźniej czegoś szukając. Nagle nasze spotkania krzyżują się. Rodzi się we mnie śmiech - pewnie teraz dzieciak się speszy. Ale gdzie tam, gapiąc się na mnie jak kot na szczoteczkę do zębów, ze stoickim spokojem ostro jedzie dalej.
Pal diabli słowa trenera, skupiam się na dokonaniach wydobywczych dzieciaka. Ten chyba zauważył moje zainteresowanie, bo przestał gmerać. Całe szczęście, ciągłe pogłębianie wsadu groziło ugodzeniem paznokciem w mózg. Z dziecięcego nozdrza wyłania się palec w całej okazałości, prezentując na opuszku drogocenną zdobycz. No ja pierdolę, szczeniak jest równie wydajny jak cała KWK Makoszowy! Obserwuję co się stanie z wydobytym skarbem. Obstawiam - będzie wytarty o parkiet, strzeli nim w kogoś, albo wytrze w ciuchy. O dziwo błyszczący się w świetle jarzeniówek zielono-czarny glut trafia na sąsiedni palec dzieciaka. Chyba po imprezie - myślę, widząc jak ręka z perlącym się znaleziskiem trafia na kolano.
...ale nie. To tylko zmiana dłoni! Druga dłoń powoli zmierza w stronę twarzy. Wymiękam - dzieciak cały czas patrzy na mnie ładując sobie w drugie nozdrze palce drugiej ręki. "Po kiego kija on to robi?" - myśle. "Będzie lepić bałwanka?".
Niecałe 30 sekund później palec w nozdrzu nieruchomieje. Zaczyna się po chwili powoli wysuwać niosąc kolejną zdobycz - następne galeretowate wykopalisko, którego ilość może przyćmić jedynie budyń zrobiony z litra mleka. Wykopalisko nr 2 dołącza do wykopaliska nr 1. Dzieciak dzielnie tworzy kulkę, którą spokojnie można zabić niewielkich rozmiarów zwierzę.
Boję się, gdzie, lub w kogo trafi ta kulka.
Nie byłem jednak gotowy na to, co się stało chwilę później.
Palec z megakulką uniósł się w górę.

Am.

*****

Jeśli dostanę na kolację galaretkę - będę krzyczeć.

Dół pracowniczy, czyli tszczcionka bez ogonka

I pomyśleć, że idąc na informatykę miałem przed oczami obrazy rodem z "Matrixa", "Odysei Kosmicznej", czy "Gorące lolitki cz3: pański kabelek jest taki gru.." ...nieważne. Zamiast tego dzień po dniu muszę się zmagać z równie sympatycznymi, co i kreatywnymi użytkownikami, których niektóre pomysły mogą powodować natychmiastowe siwienie, a w bardziej ekstremalnych przypadkach - ochujenie.
Fakt, że nikt jeszcze nie skoczył z okna, trzeba traktować jako coś niesamowitego.

Kilka zgłoszeń z ostatnich kilkunastu dni. Zgłoszenia przetłumaczyłem na język nie-pracownika-naszej-firmy:

"Chciałam pomalować sobie paznokcie, ale przez przypadek urżnęłam sobie dłoń siekierą"

"Chciałam poprawić w notatniku nr telefonu do klienta, ale jakimś sposobem notes gdzieś zniknął a potem pojawił się pod sedesem. To na pewno wina sedesu!"

"Chciałem się zamienić z kolegą, dać mu swój niebieski notesik w zamian za jego czerwony notesik, ale zaszła pomyłka i dostałem krzesło"

"Mój notes nie działa, w związku z czym proszę o naprawę sokowirówki"

"Proszę o zakup kilograma pamięci do mojego komputera"

Dialogi:
(J - ja, U - użytkownik)

U: Nie działa knefel!
J: Domyślam się, że chodzi Panu o ikonę. Która ikona/przycisk Panu nie działa?
U: no tyn łun, no, czyrwony!

u: Nie mogę zapisać zmian w systemie.
J: Czy pojawia się jakiś komunikat?
u: Tak
J: Jaki?
u: Nie wiem, panie ja nie mam czasu na czytanie komunikatów!
J: To proszę teraz spróbować zapisać i przeczytać mi komunikat
u: "Czy na pewno chcesz zapisać?" I są dwie odpowiedzi, tak i nie.
J: I co Pani naciskała?
u: "Anuluj".

u: To nie działa! Jest tylko czerwone okienko!
J: A czytała Pani instrukcję którą wczoraj wysłałem?
u: TAK!
J: A co było napisane w instrukcji o czerwonym okienku?
u: NIE!

J: Mogę to naprawić z poziomu bazy, proszę tylko powiedzieć, czy mam tam wpisać "W1" czy "W3"?
u: Tak!

Kolejne zgłoszenia:

"Klient zużył 300 jednostek, ale zaszła mała pomyłka i wystawiliśmy mu FV na 1749 jednostek. No i teraz tu stoi i bardzo krzyczy."

"Coś nacisnęłam i coś pojawiło się i zniknęło"

"Tszczcionka nie ma polskich ogonków"

Bądźmy szczerzy - czasami sam nie jestem bez winy... Rozmowa z dostawcą oprogramowania - pojawiła się niezgodność wynikająca z mojego czeskiego błędu przy opisie plików, w związku z czym szczerze przyznaję się do błędu podczas rozmowy telefonicznej z konsultantką:
- aj, faktycznie, mój błąd, najmocniej Panią przepraszam za tak fatalną palcówkę...

Najlepszy żart na koniec - pytanie od użytkownika:
"Czy ma teraz wolną chwilę?"

Zdecydowanie mam dziś pracowniczego doła.