wtorek, 4 października 2011

Złamanejra Dłubanejra

Godzina plus minus 18:40. Końcówka treningu. Siedzimy wokół trenera, słucham rad i opinii o naszych błędach, sposobach ich uniknięcia, korygowaniu postawy... Ledwie żywy skupiam się na płynących informacjach, jednocześnie wodząc tępym wzrokiem po zebranych. Moja grupa. W większości dzieci poniżej 10 roku życia. Ale nie marudzę, nie chodzę tam napinać się i rwać wygibasowane laski, jeno chcę się poruszać. Krążę więc między dziećmi jak pedofil w przedszkolu i głodnym wzrokiem śledzę ich ruchy starając się wypracować podobną gibkość.
Siedzimy w okręgu. Trener ociekając wiedzą pozwala nam spijać mądrości płynące z jego ust.
Mój wzrok zatrzymuje się na jednym z dzieciaków, który ni mniej ni więcej, trzyma palec w nozdrzu. Tak. Palec. Uściślając - palec wskazujący w prawym nozdrzu trzyma i boruje. Albo ma bardzo pojemne nozdrze, albo cienkie palce bo załadował palec do połowy.
Staram się skupić na wykładzie, ale nie daje mi spokoju obraz dzieciaka. Znów zerkam na niego. Ten ostro dalej wali palcem przez kichawę najwyraźniej czegoś szukając. Nagle nasze spotkania krzyżują się. Rodzi się we mnie śmiech - pewnie teraz dzieciak się speszy. Ale gdzie tam, gapiąc się na mnie jak kot na szczoteczkę do zębów, ze stoickim spokojem ostro jedzie dalej.
Pal diabli słowa trenera, skupiam się na dokonaniach wydobywczych dzieciaka. Ten chyba zauważył moje zainteresowanie, bo przestał gmerać. Całe szczęście, ciągłe pogłębianie wsadu groziło ugodzeniem paznokciem w mózg. Z dziecięcego nozdrza wyłania się palec w całej okazałości, prezentując na opuszku drogocenną zdobycz. No ja pierdolę, szczeniak jest równie wydajny jak cała KWK Makoszowy! Obserwuję co się stanie z wydobytym skarbem. Obstawiam - będzie wytarty o parkiet, strzeli nim w kogoś, albo wytrze w ciuchy. O dziwo błyszczący się w świetle jarzeniówek zielono-czarny glut trafia na sąsiedni palec dzieciaka. Chyba po imprezie - myślę, widząc jak ręka z perlącym się znaleziskiem trafia na kolano.
...ale nie. To tylko zmiana dłoni! Druga dłoń powoli zmierza w stronę twarzy. Wymiękam - dzieciak cały czas patrzy na mnie ładując sobie w drugie nozdrze palce drugiej ręki. "Po kiego kija on to robi?" - myśle. "Będzie lepić bałwanka?".
Niecałe 30 sekund później palec w nozdrzu nieruchomieje. Zaczyna się po chwili powoli wysuwać niosąc kolejną zdobycz - następne galeretowate wykopalisko, którego ilość może przyćmić jedynie budyń zrobiony z litra mleka. Wykopalisko nr 2 dołącza do wykopaliska nr 1. Dzieciak dzielnie tworzy kulkę, którą spokojnie można zabić niewielkich rozmiarów zwierzę.
Boję się, gdzie, lub w kogo trafi ta kulka.
Nie byłem jednak gotowy na to, co się stało chwilę później.
Palec z megakulką uniósł się w górę.

Am.

*****

Jeśli dostanę na kolację galaretkę - będę krzyczeć.

9 komentarzy:

  1. no to po kolacji... fuj

    OdpowiedzUsuń
  2. Ah jak takie zdarzenia hartują psychikę!

    OdpowiedzUsuń
  3. Najpierw uznałam że tego nie skomentuje, ale stwierdzam jednak, że muszę bo mój umysł przetrafić tego nie chce. FUUUUUJ!!! Powtórzyłabym to jeszcze ze trzy razy ale szkoda mi miejsca. I pomyśleć, że chciałam mieć dziecko..

    OdpowiedzUsuń
  4. Strach pomyśleć, co ten dzieciak robi, gdy nikt go nie widzi...

    OdpowiedzUsuń
  5. kiedyś mojego sąsiada w dzieciństwie nazywano KOZOJAD ... jak myślicie, dlaczego? ;-) to dopiero było FUJ!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciesz się chłopie że na koniec graby na pożegnanie Ci nie podał :)

    OdpowiedzUsuń
  7. dzieciaki ponoć nieświadomie wsuwają flipy z nosa, bo to rodzaj naturalnej szczepionki...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pierwsza rekacja: FUUUU!!!
    Druga: ROTFL
    i tym samym odkurzanie podłogi mam z głowy :)

    OdpowiedzUsuń