środa, 30 września 2015

Pół żartem, pół serio: zatoka.

Męska grypa męską grypą, można się śmiać, ale umrzeć na to też można.
Lekarka moja zerknąwszy mi w gardzieli otwór, osłuchawszy i wysłuchawszy historii równie wzruszającej co i pasjonującej, stwierdziła:

- ja tu panu przepiszę to i to i tamto, bo ostatnio zadziałało, ale teraz to pan jeszcze dostaniesz skierowanie do laryngologa, co by w tę i tamtę dziurę zerknęł.

Upewniwszy się uprzednio w którą dziurę laryngolog zwykł zaglądać, ruszam do wspomnianego lekarza. No i docieram do przychodni. Jako, że nie z NFZ, to termin krótki, a i warunki w poczekalni jakieś takie bardziej cywilizowane: telewizorek, miękkie kanapy, po lewej dystrybutor z wodą, po prawej stado licealistek ze szkoły sportowej. No, w końcu jesteśmy w Centrum Medycyny Sportowej, a to do czegoś zobowiązuje.
Próbuję zająć się żelkami pożeranymi przez kostki czekolady przy akompaniamencie eksplozji detonacyjnych rybek. Ach te telefony: wiedza całego świata w kieszeni, a ja zamiast zgłębiać tajemnicę wszechświata - łączę w zestawy kolorowe gluty.
W żelki jakoś nie idzie. Nie to, że nie potrafię się wyłączyć i ignorować to, co dzieje się w moim otoczeniu, ale dziewoje po prawicy naprawdę jakoś tak średnio pozwalają się skupić:

- Urocza blondyna z nieco przydużym nosem, opowiada, jak to się ostatnio zerwała ze szkoły i razem z koleżanką poszły przymierzać takie jakieś nowe obcisłe spodnie.
- Słuchający jej, siedzący kawałek dalej rudzielec okręca na palcu swoje ogniste loki.
- Kolejna blondyna o nogach długich jak foch Kaczyńskiego, poprawia koszulkę która na pewno powinna więcej zasłaniać. A w zasadzie mogłaby zasłaniać mniej.
- Czwarta dziewoja, z wyrazem głębokiego skupienia na anielskiej twarzy, ze wzrokiem "sięgałabym, gdzie wzrok nie sięga"wpatruje się w tą rudą.

Tia, wyobraźnia działa. Ta blond w przymierzalni, anielica z rudą, a do tego podskakująca ta od długich nóg... Echhhhhhh, żeby to ja był w ich wieku... Albo lepiej nie. Ważyłem wtedy 70kg, miałem fryzurę na Mostowiaka i cerę, jakby mnie ktoś karmił z procy.

Ale mniejsza z tym.

Mija kilkanaście minut które spędzam na rozpaczliwych próbach powstrzymania ślinotoku. Z opresji ratuje mnie pani doktor wzywająca do gabinetu. Wchodzę do lekarskiej pieczary ze smutkiem w oczach, odwracając się jeszcze co jakiś czas w stronę niewiast niczym pies wygoniony z kuchni, strzelający wzrokiem w kierunku leżącego na stole schabu.
Lekarka.
Tu już nie ma miejsca na jakiekolwiek rozpraszanie uwagi: jest wzrostu siedzącego kundla, zasuszona, spalona słońcem. Taka trochę mumia, tylko do czoła ma przyczepioną jakąś małą antenę satelitarną.

- W czym mogę panu pomóc?
- No bo widzi pani - zaczynam tłumaczyć pokazując pokaźnych rozmiarów historię leczenia - poza morderczą męską grypą, mam też w bonusie takie dodatkowe efekty specjalne, jak lejące się z otworów takie ciecze i płyny co to niby lecą tą samą drogą co gluty, ale to nie są gluty. Tylko taka, no, woda, ale nie woda. Trochę żółta. No i z tyłu mnie wtedy boli a z przodu nie, no i nie mam wtedy gotrączki, pomimo, że wcześniej mam. A później to mi się wlewa do gardła i przez trzy miesiące płucko wypluwam. No i lekarz ogólny kazał mi przyjść do pani, żeby mi półwysep zbadać.
- Chyba zatokę? - dopytuje lekarka przyglądając mi się badawczym wzrokiem.
- No może zatokę, cieśninę, czy tam inny Bosfor. No bo rozumie pani, te mroczne gluty, no i później się tego nie da doleczyć. A ja nie lubię być chory, ja lubię penetrować ciasne i wilgotne szpa...

Zostaw!!! Mózgu, zostaw już w spokoju te nieszczęsne licealistki!!!

- ...i wilgotne jaskinie, a jakoś nie pasuje mi do tego nawracające, zatokowe glutolejstwo.
- Aha - rzuca ze zrozumieniem lekarka - a proszę mi powiedzieć, jak to się leje, to jak ma pan ułożoną głowę, z której dziury to płynie, jak często?
- No wie pani... - odpowiadam po chwili namysłu - jak jest spokój to jest spokój, a później jest taki wyrzut jak w egzorcyście.
- Jak w czym?! - pada pytanie z ust lekarki.

No jak to jak w czym?! Jak można nie znać Egzorcysty?!
Szybko szukam innego filmu ze scenami obrazującymi stan moich otworów, ale mając na uwadze głosy licealistek dobywające się zza drzwi, jedyne co mi przychodzi do łba, to 2girls1cup z tą blondyną i rudą w rolach głównych.

No mózgu, no kurwa mać!

- ...znaczy się pani doktor, że idzie jak solidny krwotok z nosa. Taki bryzgający falami, drżący i tryskający na twarz gorącą, gęstą, lepką...

Mózgu do kurwy nędzy!!!

- ...glutem. Tak właśnie, glutem.
- No dobra - stwierdza lekarka poprawiając swoją antenę satelitarną na czole - zbadamy co tam u pana słuchać.

Siadam na fotelu zastanawiając się, po cholerę lekarce ta antena. Może to jakaś łączność bezprzewodowa z komputerem, żeby mogła od razu wprowadzać telepatycznie dane do kartoteki?
Sekundę później antena eksploduje jasnym blaskiem. Albo lekarka zaczęła transmisję danych, albo to jakaś latarka. Ale zajebiste, ciekawe, jak spisałoby się w jaskini!

Mija kilka minut. Wszelkie wloty powietrzne i kanały glutowe zostały już przebadane. Pojawia się wstępna diagnoza.
- No więc z tego co widzę, to był pan chory, ale już pan zdrowieje.
- Nooooo, tak... - potwierdzam zerkając na lekarkę.
- No bo to co pan ma, to najlepiej się tomografem bada. Można wtedy sprawdzić, co dokładnie siedzi w zatokach.
- Super - rozmerdany chwytam pomysł z tomografem - tu akurat nie będzie problemu, mam dostępne dość szybkie terminy w pakiecie.
- No ale teraz to nie ma sensu badać TK, bo jest, a raczej był pan chory, więc to co wyjdzie na obrazie to nie będzie wiadomo, czy to przeziębienie, czy to drugie.
- Aha... Czyli nie można robić badania gdy jestem chory?
- Tak. Bo wtedy nie będzie wiadomo, co jest na obrazie.
- Czyli badanie mam zrobić gdy jestem zdrowy?
- No nie, bo wtedy nic nie wyjdzie na obrazie.

Wysilam trzeci i szósty zwój mózgowy.

- No to kiedy mam robić to badanie?
- No wtedy!

Patrzę na lekarkę jak szpak w pizdę. Chyba opaska od tej anteny satelitarnej za bardzo uciska jej głowę.

- Czyli, że co teraz mam robić - zapytuję nieśmiało?
- Wyzdrowieć!

Szach mat. Wychodzę z gabinetu. Zmarnowałem godzinę swojego cennego czasu. Ale przynajmniej przejdę sobie jeszcze raz przez poczekalnię, może tej od dekoltu coś upadnie, albo ta od anielskiej twarzy w końcu rzuciła się na rudą.
Pusto. Poszły sobie. Jedyne co pozostało, to odbite na kanapie, wysiedziane ślady ich wysportowanych  pośladków. Zerkam tęsknie na stygnące siedziska. Aż chciałoby się do nich podejść, powąchać, sprawdzić, czy została tam chociaż odrobina ciepła i zapachu i...
JEb!
Na TĘ kanapę wpakowała się jakaś gruba baba odchrząkując siarczyście.

To będzie chujowy dzień.

wtorek, 8 września 2015

Banan siłowy.

Wieczór. Knajpa. Pośród oparów herbatciano-piwnych, wywiązuje się spór:

- Wcale bo nie, bo ja bardziej.
- A dlaczego ty bardziej?
- Bo jestem większy, cięższy i silniejszy.
- Większy - ok. Cięższy - ok. Ale silniejszy? Nie. Ja jestem silniejsza.

Od dawien dawna, od czasów pierwotnych w których okładaliśmy się maczugami i obrzucaliśmy małpy gównem, tego typu niewinne spory mogły być źródłem konfliktów, z których wywodziły się wojny domowe a może i nawet światowe. No bo wiadomo: dwa uparte osły dogadać się nie dogadają, każda ze stron zaczyna zbierać zaplecze polityczne, więc automatycznie konflikt zaczyna zwiększać zasięg. Koniec końców tworzą się ruchy zbrojne mające za zadanie bronić jedynej słusznej wersji historii/wydarzeń/prawdy, ktoś naciśnie czerwony przycisk, rakieta wystartuje i nagle zamiast wstawać rano do pracy, znów siedzimy w jaskiniach okładając się po łbach maczugami.

Tak tak, właśnie tak. Jako odpowiedzialny Samiec Alfa nie mogę pozwolić, by ten spór przerodził się w konflikt światowy. Najprościej będzie rozwiązać sporną kwestię twarzą w twarz, oko w oko, udowodnić, kto tak naprawdę dysponuje większą siłą. No bo wiadomo - facet to facet.
Uderzam w te słowa:

- A chcesz się sprawdzić, kto jest silniejszy?
- Tak, chcę!

Pewny swego, rzucam od niechcenia:
- To wybierz dyscyplinę.

Ha! A niech wybiera sobie! Czegokolwiek nie rzuci mi pod nogi - będę w stanie to przejść, przebiec, pokonać, ewentualnie przepełznąć pod tym. Żadna przeszkoda mi nie straszna, żaden wysiłek nie budzi mego lęku. Dajcie mi dowolną dyscyplinę, a udowodnię, że Prawdziwy Samiec zawsze, ale to ZAWSZE jest silniejszy i...

- To ja wybieram zgniatanie bananów siłą mięśni pochwy.
- Fuck.
- Czyżbym wygrała walkowerem?