piątek, 30 sierpnia 2013

Czarnulka.

W życiu każdego Prawdziwego Samca bywa tak, że czasami musi zrobić swojej Kobiecie dobrze. Pal diabli, jeśli mowa tu o pomocy przy sprzątaniu, pomalowaniu przedpokoju, czy położeniu kafelek w kolorze lila-róż. Gorzej, jeśli Niewiasta wyskoczy z czymś naprawdę niecodziennym...

- pojedziesz dziś ze mną do stajni? Moglibyśmy zrobić jakiś teren - wypaliła któregoś dnia Najwspanialsza-Z-Żon.

Pomysł niespecjalnie ciekawy - teren wiąże się z tym, że muszę jechać rowerem za koniem który pierdzi, sra i ogólnie średnio reprezentacyjnie wygląda z mojej strony układu pokarmowego. Do tego zazwyczaj taki teren odbywa się w damskim gronie, a nie za bardzo mam ochotę przez godzinę wysłuchiwać, kto ma jaki kolor czapraczka i która wredna suka z której stajni spadła z konia i dobrze jej tak i szkoda że sobie tych długich zgrabnych nóg nie połamała i żeby złapała opryszczkę i pleśniawkę waginy, o!

- Wiesz co, chyba nie... Rowerem po wertepach gonić za Wami... - zaczynam się wykręcać. W tym momencie wchodzi mi w słowo Najwspanialsza-Z-Żon:

- nie na rowerze, w stajni jest fajna czarnula, taka zdrowa dwudziestka, będziesz mógł sobie na nią wejść.

Momentalnie przed oczami imaginuje mi się... zdrowa fajna czarnulką na którą wejdę. Puszczając ślinę kącikiem ust zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Sądząc po Jej minie - chyba mamy co innego na myśli. Dla pewności dopytuję:

- dzie... eeeeelna klacz znaczy się?
- no, klacz - odpowiada Najwspanialsza-Z-Żon przyglądając mi się podejrzliwie - a ty myślałeś, że co?
- nie, no nic... - odpowiadam, jednocześnie czując jak obraz zdrowej czarnuli rozmywa się gdzieś w zakamarkach umysłu. Więc koń. Do tego baba, uparta, rozpieszczona półtonowa baba z którą pewnie trzeba będzie powalczyć na początku by ustalić kto ważniejszy. Z drugiej strony - każdy Prawdziwy Samiec lubi wyzwania, więc...
...a co mi tam, niech będzie, raz na ruski rok mogę się przejechać i ja!
- Dobra, jadę, ale Ty stawiasz piwo!

*****

Każdy Prawdziwy Samiec wie, że poza noszeniem ubioru, należy nosić ów obiór godnie, nie plugawić opinii o Samczej Braci zakładając coś, co jest obcisłe, podkreślające talię, czy - o zgoro - opinające. Więc jak do chuja wacława mam przejść z domu do samochodu mając na dupie bryczesy?!?! Toż to patologia, bluźnierstwo i dowód upadku!
Stoję więc przed lustrem oglądając swe wielkie, Samcze dupsko wbite w bryczesy. Psia mać, od kiedy ostatnio miałem je na dupie, to coś się strasznie zbiegły. Chyba skurczyły się od leżenia w szafie. Koszmar.
Za to Najwspanialsza-Z-Żon bawi się doskonale widząc gacie opinające się na tym, co zazwyczaj dane jest oglądać tylko mojej Drugiej Połówce.

Kilkanaście minut później siedzimy już w samochodzie. Udało mi się przemknąć przez osiedle nie rzucając się zbytnio w oczy, więc istnieje szansa, że tematem rozważań osiedlowych plotkar nie będzie w tym tygodniu "ten spod czwórki co jego żona tak czasami krzyczy i co ostatnio latał w kalesonach po ulicy".
Jeszcze tylko rozglądam się po samochodzie: Merdaty sztuk jeden jest, moje oficerki są, Najwspanialsza-Z-Żon też jest... Nadal ubawiona. Tym razem najzabawniejszą na świecie rzeczą jest jest mój brzuch, który jakimś sposobem trochę się wylał nad spodnie.
No cóż. Od początku mówiłem, że się jakoś dziwnie zbiegły.
Ruszamy do stajni.

*****

Ja rozumiem wszystko. Że niby teren to i koń musi być. Że nie każdy wygląda tak jak Rudy Ciul, że klacz też potrafi mieć linię grubą i wyraźną, ale toto co stoi obok mnie to już przesada!
Stoję na padoku. Uwiąz w ręku, koń przed nosem, szczęka na ziemi. Zdrowa czarnulka o której plecy mam się ocierać jajami przez najbliższą godzinę, wygląda jak efekt wydymania cysterny przez osła. Obchodzę klacz dookoła, a jest co obchodzić. Szacując na oko - wyższa od Rudego Ciula. I szersza. W zasadzie to wygląda tak, jakby była w stanie go zjeść. Albo już zjadła. Z przystawką w postaci trzech kucy. I taczką ziemniaków. Okraszonych owsem.
Chwytam toto za kantar - idziemy do stajni. Trzeba te gabaryty jakoś wyszorować, przecież nie pojadę w teren na czymś, co wygląda jakby się przed chwilą z gównem pobiło.

Mija trzydzieści minut. Cysterna już czysta i osiodłana. Wcale nie wygląda lepiej: wcześniej można było to zwalić na brud, teraz po prostu widać, że koń ma urok dętki od traktora.
Zbliżam się do końskiego łba, by przed wyruszeniem w teren wyjaśnić sobie ze zwierzem kilka rzeczy. Zerkam w końskie ślepia, końskie ślepia zerkają na mnie. Ściągam do siebie koński łeb i szepcę do kudłatego ucha:
- żeby było jasne: to ja tu rządzę, ja mówię gdzie jedziemy i kiedy się zatrzymujemy. Nie włazisz na inne konie i nie kłusujesz nieproszona o to, jasne?!
Koń jakby potwierdzając, włazi na mnie przydeptując mi stopę kopytem.
Nosz kurwa mać!
Oswobadzam stopę, wyłażę spod cielska i wzrokiem morderczym zerkam w końską twarz. Twarz o wyrazie niezmąconym inteligencją ani jakimikolwiek oznakami odbywających się procesów myślowych.
Najwspanialsza-Z-Żon już na Rudym Ciulu zerka z góry. Towarzyszka naszej wyprawy też już siedzi na swoim pojeździe, nie pozostaje nic innego, jak dosiąść cysterny i ruszyć w stronę zachodzącego słońca.
Ktoś mi przytrzymuje konia. Zerkam ostatni raz z poziomu ziemi na Panią Koniową. No nic, za czasów kawalerskich zdarzało się wchodzić na jeszcze mniej reprezentacyjne niewiasty.
Sadzam tyłek w siodło, łydeczka i srrrrrrrrrrrru!!! Witaj przygodooooooo!!!!

...nad okolicznymi łąkami zapadał wieczór. Kaczki pływające w pobliskim stawie leniwie ciamkały dziobami, gdzieś zaroślach drzemały sarenki, czujny zając wypatrywał czegoś na horyzoncie... Mrużąc swe zajęcze ślepia nie był pewien tego, co widzi: gdzieś w oddali dwie Niewiasty radośnie, z gracją amazonek kłusowały na swych koniach, a kilkanaście metrów za nimi jakiś jegomość latając w siodle jak pingpong w pralce darł się wniebogłosy:
- kurwaaaaaaaaaa!!!! Mówiłem nie kłusować, kurwa!!!! ONA CHCE MNIE ZABIĆ, zatrzymajcie się, kurwa stój ty cysterno jebana!!! Jak zatrzymać ten traktor?!?!!? Ja umieram!! Kurwaaaaaaa....

Organizacyjnie

Mam do Was kilka pytań/próśb, będę wdzięczny za odpowiedzi w komentarzach.

  1. Wiele osób negatywnie odbiera układ "ciemne tło, jasny tekst". Sam też nie do końca lubię taki schemat, jednak jakimś sposobem funkcjonuje on na 30latku. Czy wg Was powinienem zmienić szablon na bliższy standardom?
  2. Obecnie większość z nas ma monitory panoramiczne, lwia część sprzętu przenośnego także bez problemu radzi sobie z szerszymi stronami. W przypadku, gdy nie będzie zmiany wyglądu (wynikającej z pkt 1) - będzie Wam wygodniej czytać jeśli poszerzę cześć bloga na której publikowany jest tekst?
  3. Osoby, które wcześniej korzystały z subskrypcji bloga (mailowe powiadamianie o nowych postach), proszę o próbę ponownego dopisania się do listy. Nacisnąłem jakiś guzik i mi 9 osób wcięło z listy subskrybentów...
  4. Obecnie 30latek poza blogspotem obecny jest też na facebooku (który poza informacjami o aktualnościach na blogu oferuje też czasem graficzne perełki). Korzystacie intensywnie z innych serwisów, w których chcielibyście otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach? Jeśli tak - to w jakich?
  5. Masz inne pytania / wątpliwości / pomysły? Podziel się nimi w komentarzu.
  6. Niezmiennie zapraszam do polecania bloga znajomym, like`owania, wykopywania itd itd ;) Im Was więcej, tym mi przyjemniej pisać ;) Odpowiednie buttony są umieszczone po prawicy, w górnej części bloga :)
...natomiast jeśli sądzisz, że wszystko jest ok i nie należy nic zmieniać - nie milcz. Zostaw swoją opinię nawet, jeśli ma ona brzmieć "weź nie wymyślaj tylko bierz się za pisanie" ;)

czwartek, 29 sierpnia 2013

Przytul samca.

Bo czasami bywa tak, że nawet Prawdziwego Samca należy przytulić.
Przy cycu ululać, za uchem pomiziać, kakao zrobić i do łóżka podać.
Bo niekiedy nawet Prawdziwy Samiec ma taki dzień w którym sił nie ma nawet na to, by napierdzieć na psa.
Czasami tak jest: dni są za krótkie, ciemno się robi zdecydowanie za szybko, projekty jakoś nie idą, nawet ptak skasztanił się na maskę wyjątkowo parszywie. Do kompletu komputer nie chce się przez BT połączyć z telefonem, by ściągnąć dowód fotograficzny na ptasią kakę równie wielką co i odrażającą.

...i nawet dobry film nie pomoże, choćby w nim sto setek głów odgryzionych zostało przez maszkarę o stu setkach cyców jędrnych jak poślady panczenistki, choćby krew lała się jak kłamstwa z Wiejskiej i nienawiść z kaczej paszczęki - nic to nie pomoże. Arkona też dziś nic nie wskóra.

Za to głaskanie wiele pomoże. I po plecach drapanie. Czochranie głowy też jest ok, ale iskanie już nie.
Do jaskini jakieś człowiek by poszedł, dupsko w błocie położył, potaplał się jak na cywilizowanego Samca przystało, jakiś tunelik ciasny by się zaliczyło, najlepiej idąc za zadkiem Rączej Gazeli... Byle nie za wylotem Najwspanialszej-Z-Żon: ta ma w zwyczaju walić z zadu... ee.. źle... kopać tyłami w obawie przed niezapowiedzianą smołą*.
I spociłby się człowiek, w siatkę pograł, na ścianę jakąś wlazł, kurwa, niech się skończą te wakacje, gimbaza wróci do szkół, otworzą nam sale gimnastyczne i znów będzie można radośnie brykać pod siatką wypacając stresy całego tygodnia.

Tak, czasami Prawidziwy Samiec też wymaga przytulenia. I kaszaneczki by ze smażoną cebulką też pojadł. I musztardy do tego też.

*****

O, kabelek z telefonu się znalazł. Jednak będzie, to. No. Gówno.



The end.

____________

* smoła - niespodziewane wsadzenie komuś palca w tyłek.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Necik

Popołudnie.
Siedzę na kanapie czekając na obiad. Ha! Prawdziwy Samiec Alfa! Z roboty wróciłem i paszy się domagam! U stóp mych Merdaty z uwielbieniem zerka na mnie, w TV Pingwiny z Madagaskaru ratują świat. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego Marlenka chodzi bez majtek?
Mniejsza z tym.

Siedzę. Ja. Samiec Alfa. Z kuchni dochodzą smakowite zapachy. Obejmuję wzrokiem mieszkanie nasze, od lewej ściany do prawej i aż do kuchni, całe-niecałe 40 metrów kwadratowych kawalerka jego mać. Ale ogarniam wzrokiem swoje terytorium. Moje, bo to ja - Samiec Alfa!

- ...no ja pierdolę, rusz dupę i przytrzymaj mi garnek i ziemniaki obierz, śmieci byś wyrzucił!!! - dobiega z kuchni.

Życie. Chowam Samczą Dumę do kieszeni i idę do kuchni obierać ziemniaki. Co jak co, ale dziś to ja nie mam zamiaru narażać się Najwspanialszej-Z-Żon. Tym bardziej, że dzisiaj wyjątkowo dobrze prezentuje się w tych obcisłych spodniach. Taaaaaaak, chętnie obiorę Ci ziemniaczki maleńka, nawet mogę Ci wypucować ogóra do mizerii!
- co mam przytrzymać? - pytam starając się być pomocnym?
- a gówno, teraz to już nic, dałam sobie już radę - odpowiada Najwspanialsza-Z-Żon jak na prawdziwą damę przystało.

Chwytam więc nożyk, zaczynam obierać ziemniaki. Merdaty zerka zza drzwi, lecz widząc jedynie obierki wycofuje się do pokoju. Pewnie zaraz uwali się na kanapie i napierdzi na moją połowę.
- wiesz... - zaczyna rozmowę moja Niewiasta - bo ja nie wiem gdzie mam internet.
- aha - przyjmuję do wiadomości rzeźbiąc w ziemniaku oczka - to znaczy że co?
- no, że internet nie wiem gdzie mam.

Wydłubuję ziemniakowi drugie oczko i zaczynam się zastanawiać o co chodzi. Jaki internet? Zasięg wifi się zgubił? Powiem, że musiała machać nożem w pokoju i przecięła sygnał. Albo nie. Niewiasta moja nadal ma nóż w ręku, więc lepiej się nie narażać. Starając się rozwiązać zagadkę zaginionego sygnału dopytuję:
- jak to zgubiłaś? Internetu nie można zgubić.
- no to białe zgubiłam z Playa, ten modem czy jak mu tam. Tzn nie zgubiłam, ale nie wiem gdzie jest.

No i chuj bombki strzelił. Ostatni cywilizowany modem jaki był w naszym posiadaniu, z jedynej sieci która w miarę sensownie trzymała zasięg w firmie.
- a szukałaś dokładnie?
- no szukałam w plecaku i w firmie, nawet robiłam tam porządki i też nie było.

Porządki w wykonaniu Najwspanialszej-Z-Żon. Czyli to co śmierdzi - do kosza, to co nie śmierdzi - też do kosza. Część tego co nie śmierdzi do szafy, bo może tam być coś, co NA PEWNO się przyda. I gdzieś w którejś z tych grup mały, biały, biedny zaginiony modemik tęskniący do swojego laptopika...
- a szukałaś w śmieciach?
- no w śmieciach to nie, ale jeszcze nie wyrzuciłam, to jutro poszukam.

HA! Kolejna zagadka ludzkości rozwiązana! Jutro będę ociekał zajebistością gdy usłyszę, że modem był jednak w koszu. Sprawa rozwiązana!
Wracam do obierania ziemniaka. Oba oczka już wydłubane, mordka też wyrzeźbiona, w zasadzie mógłbym zapunktować u Najwspanialszej-Z-Żon i powiedzieć, że w przypływie uniesienia wyrzeźbiłem z kartofla Jej podobiznę, którą to właśnie dedykuję naszej Miłości i Szczęściu i.. eeeee... może jednak nie. Jeśli popatrzeć trochę z dala, to ziemniaczana rzeźba przypomina bardziej dupę nosorożca, niż Niewieścią podobiznę. Poza tym Najwspanialsza-Z-Żon ma w ręku nóż. I jest głodna. Lepiej się nie narażać.

*****

Popołudnie. Jakoś 24 godziny później.
Wciągamy obiad zerkając na TV. Dziś u P. Ewy cnotki niewydymki opowiadają o tym, że nie mogą znaleźć męża. Nawet dziwne - ta jedna jest całkiem ruchable. Przysłuchuję się jej opowieści...
- ...i niech mój mąż przyszły aż do ślubu pozostanie wraz ze mną w czystości, a czas wolny będziemy spędzać zgłębiając wersy Pisma.

Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Ona na mnie.
- a gdybym ja Ci powiedziała, że nici z bzykania przed ślubem? I że zamiast miętosić się z wieczora, będziemy czytać Pismo?

Najparlamentarniej jak mogę, przypominam Najwspanialszej-Z-Żon kilka faktów:
- Kotek, weź nie gadaj bzdur, mam Ci przypomnieć co zrobiłaś trzeciego dnia jak byliśmy razem?
Niewiasta moja zachmurzyła się nieco i z wyrzutem stwierdza:
- nie protestowałeś!!!
- a jak miałem protestować z pełnymi ustami?!
Szach-mat! Ten argument zawsze wygrywa.

Najwspanialsza-Z-Żon wraca do dziabania widelcem w obiedzie, ja zerkam na Merdatego. On na mnie. Zawsze wierzy, że coś dostanie pod stołem. Naiwniak. Nie widząc szans na ochłap, Merdaty przenosi się w okolice Najwspanialszej-Z-Żon.
- wiesz, że nadal nie znalazłam tego internetu?
Fajnie. Robi się coraz fajniej.
- W śmieciach też nie było?
- O właśnie, tam miałam poszukać.

O ja pierdolę...

*****

Popołudnie. Następny dzień. Wciągamy pierogi, w tle TV, Merdaty zerka spod stołu, ja zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon, Niewiasta zerka na pierogi.
- i co z tym internetem, znalazłaś?
- nie...

Pięknie. Kurwa pięknie. Wg umowy z dostawcą, modem jest własnością dostawcy usługi. Trzeci dzień nie mamy modemu, w środku jest karta simm, z której chyba można nawet zadzwonić po jakichś kosmicznych kosztach. Trzeba było od razu zastrzec kartę i zgłosić zgubienie modemu. A tak - teraz będą jaja.
Już widzę, jak Pani Krysia z punktu obsługi klienta zerka na mnie w momencie, gdy przyznaję się do zagubienia sprzętu. Pewnie przypieprzą jakąś karą za zgubienie sprzętu. Albo wyślą mnie do pokoju za szybą gdzie idą tylko najcięższe przypadki.
Wyobraźnia pracuje. Już widzę siebie w tajemnym, mrocznym pokoju, pełnym precjozów rodem z 50 twarzy Grya, już widzę, jak sadystyczna kierowniczka BOKu staje nade mną w obcisłych skórzanych butach, gorsecie z ćwiekami  i przecinając ze świstem powietrze długim batem drze się na mnie:
- gdzie jest modem dziwko?!?!? Twoja pańcia jest zła!!! Zgubiłeś modem piesku i teraz ukażemy pieska!!! Ukarzemy pieska, piesek dostanie klapsa od pańci, słyszy piesek, słyszysz mnie ty szmato która nie potrafi zaopiekować się modemem?!?!?

Otrząsam się, wracam do rzeczywistości. Tak, będzie przesrane. Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon starając się zabić ją wzrokiem. Albo przynajmniej podpalić spojrzeniem.
Chyba częściowo odnoszę sukces - Niewiasta moja wpada jakby w zamyślenie. Ha! Pewnie teraz jest Jej przykro, że zgubiła modem! I prawidłowo! Nie szanuje sprzętu, niech cierpi! A jeszcze podrążę ten temat, niech się dobrze odciśnie na Jej psychice, następnym razem nie zgubi!
- co tak dumasz - zapytuję niewinnie będąc przygotowanym na wybuch płaczu, żalu i rozpaczy ze względu na zgubiony sprzęt...
- a nad kopytami Rudego się zastanawiam, chyba go dziś będę musiała wystrugać.

Kurwa mać. Aż mi pieróg w gardle stanął. Co za baba...

*****

Późne popołudnie. Najwspanialsza-Z-Żon zbiera się do stajni. Wyciągam swoją Świętą Torbę z aparatami, wybieram jeden dla Niewiasty, przykręcam do puszki szkiełko, dobieram coś dla siebie, sięgam po nowy film... Fuck.
Obok ładowarki do akumulatorów leży modem Najwspanialszej-Z-Żon. Nie wiem co on tam robi, ale leży i bezczelnie łypie na mnie diodą. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. Trzeba coś z tym zrobić. Wiem, podrzucę to gdzieś pod kanapę i zwalę na Najwspanialszą-Z-Żon! Tylko jak Jej się teraz pozbyć z pokoju? Szybko przerzucam pomysły pod czaszką, w końcu wypadalam:
- możesz na chwilę wyjść z pokoju i o nic nie pytać?
Oczywiście Najwspanialsza-Z-Żon nie wychodzi. I pyta:
- a po co?
PO GÓWNO!!!! - ciśnie się na usta. Ale spokojnie, jestem oazą spokoju...
- a po nic, możesz po prostu wyjść na chwilę?
A ta swoje coraz bardziej zaciekawiona:
- no ale po co?
No po co, po co, po sro! Bo chcę wyjąć ze swojej torby Twój net tak, żebyś nie widziała i podrzucić gdzieś żeby było na Ciebie!
- eeeeeeeeeee... a nie możesz wyjść? Już? Teraz?

Oczywiście babsko dalej twardo siedzi. Uparte toto jak osioł. Jej wzrok zaczyna błądzić po pokoju, w końcu trafia na mój otwarty plecak ze sprzętem. Oczywiście, pierwsze co zauważa, to nie pasujący nijak do czarnej reszty, wielki biały modem widoczny chyba nawet z kosmosu i odznaczający się na tle pozostałych zabawek jak sterczący chuj pośród ulotek kółka parafialnego.
- o, mój modem...
- tak.. Twój modem.. - potwierdzam załamując ręce - tylko co on tam robi, to ja nie wiem...
- a ja wiem! Kiedyś go wyciągnęłam i położyłam obok twoich akumulatorów, musiałeś go spakować razem z nimi! Czyli jednak nie zginął!
- no nie zginął...

*****

Poranek. Dzień następny.
Robię się przed lustrem na bóstwo. Graty do pracy spakowane, kajet spakowany, pieniądze na śniadanie są. Najwspanialsza-Z-Żon jeszcze okopana w pościeli pochrapuje cicho. O czym to ja miałem pamiętać... a tak! Dałem swój modem Najwspanialszej-Z-Żon gdy nie mogła znaleźć swojego. Budzę więc Niewiastę...

- Kotek, oddasz mi mój modem?
Najwspanialsza-Z-Żon równie zaspana co i zaskoczona próbuje zatrybić o co mi chodzi.
- eeeeeee... modem?
- no modem, ten czarny, dałem Ci wczoraj do pracy jak nie miałaś swojego...
- aaaaaa, tak.. - chwyta myśl moja Niewiasta blednąc nieco.
Coś mi tu nie gra. Z Jej zaspanych ust pada:
- tylko gdzie ja go mam? Chyba w plecaku powinien być, albo w torbie może, podasz mi plecak?
Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa...

6.50
Wchodzę do pracy. W kieszeni mam modem. Mój. Czarny. Jednak się znalazł.
A następnym razem gdy Najwspanialsza-Z-Żon będzie chciała pożyczyć mój sprzęt po zgubieniu swojego, to powiem Jej żeby sobie maile gołębiem pocztowym wysyłała. O!

niedziela, 25 sierpnia 2013

Srak by to optał

Ja rozumiem, że klątwa, ja rozumiem, że pech jakiś, ale nie rozumiem jednego: dlaczego większość zwierza która mi się ma zwyczaj przyplątywać do rąk, chce mieć skrzydła, dziób i całą resztę typowego dla ptaków osprzętu?

*****

Piątek rano. 6:55. Oglądając świat jednym prawie-otwartym okiem idę do pracy. Chodnik ciągnie się w nieskończoność jak wyrzygiwanie spaghetti przez słomkę. Dramat. Ale jest piątek, a to oznacza, że o godzinie 15 trzasnę drzwiami i nic nie będzie mnie niepokoić, nad niczym nie będę musiał się zastanawiać i żadna myśl plugawa mego spokoju nie zakłóci...

...kurwa. Staję. U moich stóp, na chodniku siedzi ptak. Wypierd jakiś taki. Ornitologiem to ja nie jestem, ale wygląda mi jakby przegrał z grawitacją i wbrew woli przypieprzył w zol. I skrzydło jakieś takie koślawe i krzywo odstaje. I patrzy toto ptaszysko na mnie.
I tak sobie stoimy. Ja gapię się na ptaka, ptak na mnie. Pamiętając przejścia z Kutafonem, staję okoniem - nie! Nie będę kolejnego zdechlaka z gleby zbierać, jest piątek, ja chcę mieć spokój i nie przejmować się tym, czy jakieś bydlę ćwierkate potrzebuje...

...5 minut później wchodzę do pracy. W prawicy identyfikator, w lewicy czule tulę ptaka budzącego zainteresowanie firmowych niewiast. Jakkolwiek to nie brzmi.
Wchodzę do biura, biorę karton. No i dupa. Mam ptaka.



Siedzi karakan po lewicy, z kartonu twarzą wystaje i gapi się na mnie z jakąś taką nienawiścią. Pięknie. To ja kutfa z narażeniem życia schyliłem się po niego ryzykując... nie wiem, wypadnięcie dysku, pęknięcie gaci, cokolwiek innego, a to bydlę siedzi teraz i gapi się na mnie takim wzrokiem, jakbym mu matkę kluskiem zabił. No ale co robić - podniosłem, to teraz jest moje. Trzeba dziadowi zorganizować jakąś pomoc. Pierwsze co - Krotom. Nie mam pojęcia czym się ten facet zajmuje w życiu, ale na podstawie 3 zdjęć rozpoznaje gatunek ptaka. Zajebiście, ja ledwie odróżniam bociana od nietoperza. I to tylko wtedy, jak jestem w jaskini. No, chyba, że są też bociany jaskiniowe.
Tak czy inaczej - bydlę o wzroku nienawistnym nazywa się muchołapka trumienna, czy jakoś tak. A, nie, muchołówka pogrzebowa. Albo żałobna. Coś z muchami i pogrzebem w każdym razie. I jest to pod ochroną. Pięknie. Ani zeżreć, ani utuczyć, kotom dać na paszę też nie wypada, bo chronione. A nóż widelec jest to ostatnia sztuka nienawistnookiego ptaka w okolicy i bez niego cały gatunek wymrze?
Nie miał facet problemu, wziął do ręki ptaka...

*****

Sobota. Merdaty jest z jednej strony wniebowzięty - bo ma nowego kolegę. Z 2giej strony Trumienniak wpadł na pomysł, żeby potraktować Medatego jako gałąź, więc podczas jednej z wędrówek po mieszkaniu radośnie wprowadza się po łapach psa, jego klacie i karku gdzieś w okolice podgardla. Ptak zadowolony, pies spanikowany, Najwspanialsza-Z-Żon ubawiona, a ja tylko czekam aż pomiot skrzydlaty z nadmiary wrażeń nasra mi na nowe panele. Dwa dni je kładłem, a dziobaty pewnie zaraz skasztani się na podłogę. I do tego srając będzie się na mnie gapił tym swoim nienawistnym wzrokiem.

Nie ogarniam ptaków. Człowiek chce być kulturalny, kanapką poczęstuje - on nie chce. Sałatkę pod dziób podsunie - też a fe. Dobra, poświęcę się - po jakieś glizdy zbożowe skoczę do zoologicznego - no to glizda także jest ble. I ani prosić, ani gadać, ani, że samolocik leci - dziób zamknięty na kłódkę. Tylko gapi się toto z tą swoją nienawiścią. I jeszcze bezczelnie toto z kartonu wylezie i człowiekowi na matrycy siądzie, mało tego, zaśnie i tą zaspaną, dziobatą twarzą rozprasza. Nosz kwoka jego mać!



Odstawiam skrzydlatego do kartonu, nie będzie sobie sypialni z laptopa robił.

*****

Sobota wieczór.
Wracamy ze stajni. Za jakieś 10 min powinna dojechać Najwspanialsza-Z-Żon. Zerkam do Skrzydlatego będąc ciekawym, czy coś zeżarł. 3 robale jak żyły - tak żyją. Za to Skrzydlaty nie żyje. No zepsuł się wziął bezczelnie. To ja kutfa w sobotę z wyra się zerwałem rano żeby żreć co miał, a on mi wziął i umarł.
Nie, nie będę już więcej zgarniał ptaków z ulicy. O!


piątek, 23 sierpnia 2013

Taka sytuacja. Tatarska.

Krótko: nie jestem wielkim fanem P. Piotra, nie subskrybuję Jego kanałów, twórczość P. Piotra jest mi znana głównie dzięki Joe.

...jednak to, co odstawiła firma X (nie podam nazwy, bo jeszcze i mnie przed sąd zaciągną) to... brak słów. Tak, czasami nawet ja nie wiem co napisać.



Dla zainteresowany PR`owym strzałem w kolano podczas starcia producenta żywności z vlogerem - odrobina absurdów do porannej kawy:

Firma chce 150 tys. zł. Poszło o test tatara:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,14479229.html

Tatar warty 150 000:
http://www.blog.mediafun.pl/test-tatara-warty-150-tysiecy-zlotych-czyli-kocham-gotowac-kontra-sokolow/

I najlepsze, czyli profil FB producenta:
https://www.facebook.com/sokolowfanpage?fref=ts

...polecam komentarze pod oświadczeniem firmy dot. sprawy z P. Piotrem.

P. Piotrze, masz Pan moje poparcie. A produktom firmy X dziękuję. Znaczy się bojkot. I w przypadku zrzuty też pomogę.

środa, 21 sierpnia 2013

Pół żartem - pół serio: mistrz podrywu.

Woodstock.

Przyplątuję się do nas młodszy brat kolegi. Z młodszymi braćmi jest tak, że lepiej unikać. Nie wiem... kijem odgonić, paralizatorem postraszyć, gazem pieprzowym siknąć w oczy czy coś. Ale nie w tym przypadku. Młody rokuje na Prawdziwego Samca: włos długi, glan na stopie, tylko głos jeszcze cipowaty i w sprawach damsko-męskich nieśmiały...
Na szczęście jesteśmy MY! Znaczy się Najwspanialsza-Z-Żon i ja. I my zbawimy tę duszę umęczoną, to my udzielimy Młodemu lekcji życia, zrobimy z Niego takiego ogiera, że nawet samice żółwia błotnego będą się grzały na jego widok! A co!

Zgarniamy więc Narybek  i  w towarzystwie Wielkiego Wodza oraz kilku(nastu) puszek piwa udajemy się na spacer po woodstockowych terenach, starając się nie wdepnąć w żadne zwłoki, rzygi, czy kulturalnie śpiące przy rowach persony.
Żar leje się z nieba, kurz chrzęści w zębach. Szczęśliwie kolejne konserwy gaszącego pragnienie płynu ratują nas przed śmiercią w męczarniach. Są jednak i dobre strony gorąca: nastoletnie łanie ściągają z siebie wszystko co mają, by tylko było chłodniej. Tym oto sposobem uczestniczymy w festiwalu nagich brzuchów, obcisłych krótkich spodenek i miejscami cellulitu wielkości przerośniętego kalafiora.

Idziemy niczym pochód PiSuarów pod pałac prezydencki: szeroko, dostojnie, tylko w dłoniach puszki piwa zamiast zniczy; zaduma i skupienie zdobią nasze twarze.
Młody strzela ślepiami to na lewo, to na prawo, to lico mu czerwienią zapłonie, to znów ręka zadrży - bez mała można sobie wyobrazić burzę emocji i hormonów kotłującą się w jego organizmie.
Odnoszę wrażenie, że ogólna atmosfera pochodu dodaje Młodemu pewności siebie, bowiem uczeń nasz zaczyna coraz pewniej zerkać w dekolty kręcących się wokół niewiast. W końcu z jego ust dobywa się ciche:
- fajne cycki miała...
Najwspanialsza-Z-Żon zerka na obserwowaną przez Młodego niewiastę:
- push up.
- że co? - rzuca zaskoczony Narybek.
- że nie miała cycków - ze stoickim spokojem odpowiada moja Druga Połowa.
- no jak nie miała, jak miała? - dopytuje Młody z miną szczeniaczka, któremu ktoś najpierw pokazał gumową kość, a później ją schował za plecami.
Najwspanialsza-Z-Żon odchrząknęła dostojnie.
- taki stanik. Jak nie masz cycków to go zakładasz i już masz.

W tym momencie widać, jak Młodemu zaczyna walić się cały świat. Gdzieś pomiędzy zdziwieniem a przerażeniem rozgląda się dookoła. Najwspanialsza-Z-Żon bezlitośnie wdeptuje ucznia w ziemię obserwując otoczenie:
- ta nie ma cycków, ta też nie, ta będzie miała za trzy lata, ta będzie miała fajne bimbały ale dupa jej się rozrośnie, ta ma fajne teraz ale za dwa lata będą obwisłe...

Obserwuję młodego - widać, jak lega w gruzach jego idylliczna wizja świata, gdzie cycki zawsze sterczą dumnie, gdzie biodra nigdy nie rozrastają się wszerz, gdzie pomarańczowa skórka może być jedynie pozostałością po cytrusie.

Młody szukając ratunku patrzy na mnie. I co mu mam powiedzieć?
- no tak jest. Po pięciu latach małżeństwa poznasz dużo o wiele okrutniejszych prawd.

Kurde, żebym tylko nie przesadził. Jeszcze Młody stwierdzi, że baby są zbyt niepewnym elementem i w chłopcach zagustuje?
Nie ma się co zastanawiać: pora przejść z teorii do praktyki. Nieco na prawo od ścieżki którą podążamy, stoją dwie sympatyczne i całkiem nieźle wyposażone Niewiasty. Tak, zdecydowanie, to jest TA pora, kiedy Młody przełamie swoją nieśmiałość. Wołam Młodego:

- Jezus, widzisz tą laskę w pasiastym cyc-halterze?
Młody jak zwykle w takich chwilach zabłysnął inteligencją:
- w czym kurwa?!?!?
No ja pierdolę, jak toto da się kiedyś radę rozmnożyć to będzie cud...
- cyc-halterze, staniku! Ta po prawej!
- no widzę...
- to załatw mi jej numer telefonu.

Młody przybrał minę świnki morskiej podczas pierwszego kontaktu z rurą włączonego odkurzacza. Zbladł nieco, w kolanach ugiął, głosem drżącym rzekł:
- e, ale jak...
- no co, ładna?
- no ładna...
- cycki ma?
- no ma...
Najwspanialsza-Z-Żon rzuciwszy okiem znawcy potwierdziła:
- tak, ta ma.
Więc nie pozostaje mi nic innego, jak z ojcowską czułością zmotywować Młodego do startu w stronę właścicielki kuszących bimbałów:
- no to wypierdalaj.

Nie podziałało. Narybek zamiast ruszyć prezentując swe wdzięki, przeszedł obojętnie obok niewiast, z łbem spuszczony, wzrokiem nieobecnym, no ja pierdolę! Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon - wszak jak nie patrzeć, mizdrzenie się do obcego cyca może zostać przez niewiastę moją źle odebrane:
- Dżona, pokażę mu jak się to robi, ok?
Najwspanialsza-Z-Żon przeczuwając moją klęskę zgadza się ochoczo, pewnie licząc na to, że zamiast numeru telefonu dostanę z liścia w twarz.
Poprawiam spodnie, wciągam brzuch, sprawdzam, czy glany nie są za czyste i rzucam od niechcenia w stronę Młodego:
- patrz i ucz się, zaraz będę miał jej numer telefonu!
...i ruszam w stronę Niewiast krokiem pewnym, męskim, i... o nie. Nie, tak nie będzie. Ja się nie będę produkował dla gówniarza, niech też coś z tego wydarzenia wyniesie. Wracam po Młodego, łapię za rękę, za nogę, przerzucam sobie przez plecy i ruszam z protestującym balastem do Niewiast.
Kilkanaście kroków później stoimy przed właścicielkom jednych z zacniejszych cycków jakie dane jest mi widzieć tego dnia. Aj, żebym miał 10 lat mniej i nie był żonaty...
Niewiasty spoglądają na nas z niepewnością, pora przemówić. Starając się patrzeć w oczy interesującej mnie Łani, rzekłem:
- Cześć. Ta cipa przewieszona przez mój kark musi się nauczyć jak zdobywać numery telefonów od Sympatycznych Niewiast. Obiecałem mu, że go tego nauczę, a że nie chciał sam podejść, to musiałem go przynieść. Jak się bardzo ładnie uśmiechnę - dostanę Twój nr?

W tym momencie dla podkreślenia pełni sympatii którą pałam do cy... do Rozmówczyni - wykonałem uśmiech rodem z Eastwoodowego Gran Torino:



Widocznie  urok osobisty i sympatyczna twarz sprawdziły się, bowiem 20 sekund później wklepywałem do komórki nr Niewiasty, sycząc w stronę Młodego:
- tak to się robi, Cipo!

*****

Stoimy znów przy Najwspanialszej-Z-Żon. Ja z potwierdzonym numerem telefonu, Młody oświecony moją wiedzą i praktyką, Najwspanialsza-Z-Żon z rozczarowaniem - wszak nie dostałem z liścia w ryj.
Żar nadal leje się z nieba. Otwieramy kolejne konserwy z piwem rozglądając się wokół. Szukam Narybkowi kolejnego zadania. Wokół gwar, od sceny dobiega muzyka, od zachodu dolatuje smród pobliskich ToiToiek. Wiem.
- Jezus, masz questa. Podchodzisz do pierwszej laski która wyjdzie z ToiToia, bez względu na to jak będzie brzydka. I masz powiedzieć: "cześć, srałaś?".
Nie da się ukryć: nadmiar wrażeń albo piwa przełamał w Młodym wszelkie hamulce. Widząc otwierające się drzwi ruszył dzielnie w stronę wyłaniającej się ze sracza niewiasty i z gracją warchlaka walącego się w błoto wypalił na pół kilometra:
- cześć, srałaś?!?!

Łza wzruszenia stoczyła się po naszych licach. Nasz chłopiec dojrzał!

*****

Późne popołudnie. Młody przepytał już chyba połowę woodstockowiczek o czynności fizjologiczne. Chyba powinienem go jeszcze uświadomić, że z Niewiastami można porozmawiać o czymś innym niż o sraniu, ale mamy zbyt dobry ubaw widząc reakcje na Jezusowe pytania.
Powoli kierujemy się w stronę obozu. Nagle na naszej drodze staje ONA! Młodemu oczy się świecą, serce wali, pot zimny wychodzi na czoło. Tak, właśnie ONA będzie testem ostatecznym dla naszego ucznia: ładna, doposażona, powabna, z beztrosko przerzuconym przez ramię plecakiem, nawet w miarę czysta! Milkniemy czując nastrój chwili. Podchodzę do Młodego:
- masz questa.
Więcej nie muszę nic mówić, wiemy o co chodzi. Młody rusza na polowanie, na odchodne rzucam za nim:
- powiedz jej, że ma ładny plecak!

Słońce ma się ku zachodowi. Wieczorne powietrze delikatnie chłodzi nasze wygrzane ciała. Gdzieś z przodu Młody przełamując swe lęki rozmawia z Tą Jedyną. Wzruszenie nas ogarnia, wznosimy nieme toasty unosząc konserwy z piwem do ust.
Po kilku chwilach wraca do nas Jezus. Dziwnie blady. Albo nawet i zielony. Coś mi nie gra. Pytam:
- i co, masz jej numer?
- nie.
- jak to nie?!
- no nie.
- to co jej powiedziałeś?
- no, że ma ładny plecak.
- i co odpowiedziała?
Zapadła cisza. Młody drżącym głosem odpowiedział:
- że pożyczyła go od córki...

To była jego ostatnia lekcja tego dnia. Ostatnia i chyba najtrudniejsza. Lekcja życia.

*****

BONUS!

Kilka dni po powrocie z Woodstocku, Najwspanialsza-Z-Żon wygrzebała gdzieś na woodstockowych  galeriach zdjęcie na którym jestem utrwalony z Młodym podczas zdobywania numeru ;)

Dzięki uprzejmości En A Zet foto - przed wami rwący Łanię 30latek:



En A Zet - dzięki! :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Wszystko do dupy, tylko płyn do szyb.

Samochód. Droga do domu.
Późny poniedziałkowy wieczór. Pędzimy w stronę legowisk pośmierdując końmi, kurzem i tym czymś, w co wsadziłem rękę przykręcając szafkę do ściany.
Światła samochodu wbijają się w ciemność jak Tupolew w ziemię smoleńską, radyjko cichutko popierduje w tle, prawie sielanka. Ale coś nie gra. Coś nie jest tak, jak być powinno.
To liście.
Na jezdni pojawiają się liście. I to nie takie co spadają po letniej burzy, nie takie, co dzieci zrywają i rozsypują. Takie liście, które mówią: "winter is coming".
Tak. Nadchodzi jesień. Pierwsze listowie spada z drzew, dni są coraz krótsze, za to kiecki coraz dłuższe. Nawet Najwspanialsza-Z-Żon wieczorową porą jakby chętniej wkręca się nosem pod pachę szukając ciepła. 
Jesień.
Pomidory znów będą kosztować 8zł za kilogram. I będą bez smaku. I nastąpi koniec rozdekoltowanych bimbał na ulicach. Aż do następnej wiosny.

Najgorsze jest jednak to, że drzewa pozbawione listków nie chronią przed ptasim gównem. Skrzydlate pomioty waląc pod siebie z gałęzi znów będą bombardować maskę i szyby efektem pracy swoich trzewi. Nigdy tego nie rozumiem: żre toto jak wróbelek, ale jak się zesra, to jak stukilogramowa baba po trzydniowym weselu. 
Tak, muszę kupić zimowy płyn do szyb. 

*****

Z archiwum: 

- Emil, zabrałeś stąd tego kociego rzyga?
- Nie.
- No to coś go najwyraźniej zjadło.
 Nie dajemy się dziś lizać psu po twarzy.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Bo koń jest rozbójnik

Infolinia PZU. Zadanie na dziś - OC dla Rudego Ciula. Dzwonię. Po trzech sygnałach odzywa się automatyczna szczekaczka:
- Witamy w PZU, aby połączyć się z konsultantem, wybierz numer...
No to kurwa zaczyna się. Pięć minut później, po wklepaniu 1, 2, 1, 1, 3, 1, 2, 2, 1, 3, 3, 1, w końcu łączy mnie z konsultantem.

- PZU, Joanna Jakaśtam, w czym mogę pomóc?
- Witam. Mam konia rozbójnika i chciałbym się zabezpieczyć w przypadku gdyby miał narozrabiać.
- Słucham?!?!?
Oczami wyobraźni widzę, jak Niewiasta po 2giej stronie słuchawki imaginuje sobie wielkiego, spoconego zboczeńca brandzlującego się podczas rozmów z niewinnymi konsultantkami telefonicznymi PZU.
- Koń. Mam konia, wielkiego konia, żona na nim jeździ, chciałbym wykupić polisę OC gdyby koń coś zbroił.
Zdecydowanie, to musi być wielki, spocony zboczeniec w poplamionym podkoszulku. Z równie wielką żoną, które go ujeżdża na starej poplamionej kanapie, podczas rozmów z niewinnymi konsultantkami PZU.
Szkoda, że wcześniej nie wpadłem na pomysł, by podczas rozmowy trochę mocniej sapać do słuchawki.
Niewiasta po 2giej stronie milczy. Przerażenie czuć w powietrzu.
- ...
- Nie proszę Pani, nie taki koń jak Pani myśli, żadnych dwuznaczności, takiego konia mam, wie Pani, cztery kopyta, łeb, ogon, patataj, ihaha. I chciałbym mieć OC na wypadek, gdyby koń kogoś kopnął, rozjechał, zjadł czy coś zdemolował.
- Aha... - odpowiada z wyraźną ulgą Konsultantka - to znaczy że interesuje OC osób fizycznych w życiu prywatnym, z poszerzoną klauzulą obejmującą zwierzęta...

Ciśnie mi się na usta, że mogę jej opowiedzieć, jak Rudy będąc jeszcze ogierem poszerzył raz klaczy takie jedno coś i na pewno nie była to klauzula, ale... odpuszczam. Jeszcze mi OC na samochód podniosą jako trudnemu klientowi, czy coś...

środa, 14 sierpnia 2013

Hospicjum Muzyczne

W życiu każdego Prawdziwego Samca nadchodzi taki moment, że słysząc gdzieś dziwną, zalatującą prehistorią muzykę, wzrusza się nagle. A i łza wzruszenia stoczy się czasami po Męskim Licu.
Nadchodzi taki moment, gdy muzyka naszych rodziców, którą za czasów szczeniackich określaliśmy jako 'muzę ludzi ciemnych i ramoli' nagle zaczyna do nas trafiać. I okazuje się, że jest ważna.

Większą część gówniarskich dni kompletnie nie pojmowałem, o co chodzi z Budką Suflera. I po kiego kija ktoś wziął nazwę kapeli od małego psa, który wabi się Sufler.
Do czasu. Dziś słysząc "Jest taki samotny dom" muszę pilnować, by z wrażenia nie popuścił zwieracz, a "Noc Komety" gwarantuje tak orgiastyczne spazmy, że gdyby do tej piosenki doszedł obraz Najwspanialszej-Z-Żon zmysłowo myjącej zęby, to gacie zdecydowanie byłyby do prania.
Nadeszła starość.

Momentami wydaje mi się, że jestem częścią pokolenia, któremu było dane przeżyć muzyczny przełom: byliśmy świadkami, gdy królowały piosenki w których wokal był fundamentem. Borys śpiewając o jaskółce był na pierwszym planie, muzyka była jedynie jego tłem. Później było Coco Jambo, gdzie niedobory wokalne uzupełniono cyckami. Następnie nastała era Mandaryn i wynalazków typu Sewioło.
I don't want to live on this planet anymore.

Żeby nie było - pomijam DiscoPolo. To zjawisko jest jak jedynka przy mnożeniu - było, jest, będzie, nie trzeba wspominać o tym bo i tak zawsze istnieje. Coś jak burdel w damskiej torebce albo plakat z gołą babą w piwnicy Prawdziwego Samca.

Nadeszła era YouTube.
Każdy prawdziwy samiec może teraz wygrzebać najbardziej zakurzone kawałki z czasów swojej młodości, zanurzyć się we wspomnieniach, łezkę uronić, Niewiastę swoją na kolanie sobie posadzić i powiedzieć:
- o, a przy tym kawałku to na koloni miałem podejść do takiej dziewczyny z 4b i zaprosić ją do wolnego tańca.
- i co?
- no i nie podszedłem.

I nie jest ważne, że część tej muzyki brzmi, jakby ktoś okładał matkę po głowie organami, nie jest też ważne, że leje się z tego wszystkiego plastik, kicz, że EuroDisco brzmi dziś jak wymiotująca pralka, a połowa wokalistów/wokalistek jest już stara jak ropa naftowa, albo w ogóle wzięła i umarła.
To jest dziedzictwo, to zostanie po nas - Prawdziwych Samcach - nasze zbiory muzyki. I chuj z tym, że trochę siara, gdy pośród ulubionych wokalistów znajduje się facet w getrach, z makijażem i  migającymi diodami wkręconymi w dupę.

Zainteresowanych powstającym zbiorem muzycznym 30latka odsyłam na profil FB: https://www.facebook.com/hospicjummuzyczne
lub bezpośrednio do playlisty: http://tiny.pl/hzx37

*****

Właśnie sobie uświadomiłem, że nie mam w piwnicy plakatu z gołą babą. Poleci ktoś jakieś dobre pismo z kategorii brykanej?

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Prawdziwy Samiec

Ulica. Godzina szósta pięćdziesiąt.
Ledwie widzę na oczy. Maszeruję w stronę pracy czując z każdym krokiem, jak bardzo dostałem w dupę weekendowymi jaskiniami. I jeszcze ścianek się kutfa do kompletu zachciało.
Umieram. Słońce wyłania się zza chmur. Stawy trzeszczą, mięśnie drętwieją z bólu, nie ma nic na tym świecie, co by pomogło przetrwać ten ból istnie... o...  dziesięc kroków przede mną idzie jakaś niewiasta wbita w obcisłe spodnie. No dobra, może ten poranek nie będzie taki zły, wszak dostojny, niewieści sposób stawiania kroków przez nią sprawia, że tyłek prezentuje się w tych spodniach nawet lepiej, niż przyzwoicie.
Wbijam wzrok w miętolącą się pod jeansem poślady i brnę do pracy. Nagle persona z przodu skręca ostro w prawo wchodząc do sklepu. Niby szkoda, niby dobrze, zerknę przez szybę i zobaczę jak toto się prezentowało od strony facjaty. Podchodzę do witryny zerkając zaciekawiony do wnętrza sklepu. W środku czterech kolesi kupuje pieczywo.
O kurwa.
Zerkam raz jeszcze w okno - zgadza się, inaczej być nie może, właściciel babskiego chodu jest facetem.
Chce mi się płakać.

Wszak wymieramy.
Prawdziwi Mężczyźni wymierają, są wypierani przez mnożące się (jak ser pod napletkiem trzeciego dnia Woodstocku) dziwne zniewieściałe twory, istoty coraz bardziej oddalające się od obrazu ociekającego testosteronem Samca.
Sklep, dział drogeryjny. Kiedyś kosmetyki męskie zajmowały ledwie dwa regały. Dziś boję się kupować maszynki do golenia obawiając się, że zamiast drapaczki do ryja - trafię na golarkę do jajec.
Koszmar.
Wypacykowane lalusie wypadają na ulicę jak larwy z majtek ukraińskiej dziwki. Obcisłe spodnie opinając dupę nie opinają jednocześnie jajec - te są już chyba w zaniku. Gęby nierówno wysmarowane samoopalaczem wyglądają jak efekt nasrania kota w wentylator, idealnie czyste i wypielęgnowane dłonie z błyszczącymi paznokciami nigdy nie zaznały i nie zaznają normalnej, męskiej roboty.
I kto nas kurwa obroni gdy w przyszłości do kraju będzie chciał wjechać okupant? Stado wypindrzonych chłopaczków brzydzących się smaru i brudu?
- o jejku, panie najeźdźco, proszę sobie stąd pójść, bo rzucę w pana moim samoopalaczem....

Pierdolone pokolenie YOLO. Może byłoby jeszcze w miarę, gdyby to całe YOLO-pieprzenie przekładało się na wyruchanie samicy nosorożca, ujeżdżenie konia, wybudowanie domu i solidny wpierdol w pogo. Tymczasem You Only Live Once przekłada się na:
- o jejciuś, a co mi tam, żyje się raz, więc nałożę więcej kremu na noc niż moi koledzy...

Ja pierdolę. Otaczają mnie jakieś popłuczyny po męskim gatunku.
Gdy byłem gówniarzem, obraz Prawdziwego Samca dostrzegaliśmy w Rambo, Rockym, dla starszych ideałem był John Wayne albo Clint Eastwood. Zapieprzaliśmy w wieku lat 14 po garażach ścierając sobie kolana, łamiąc nogi, skakaliśmy po drzewach drapiąc sobie ryje gałęziami. I taki właśnie 14-letni szczeniak miał prawo powiedzieć - kiedy będę dużym chłopcem - będę Mężczyzną i będę wyrywał dupy na blizny których się dorobiłem spadając z dachu!
Dzisiejsi wypielęgnowani gówniarze będą mogli co najwyżej wyrwać dupę podczas wymieniania się z nią kosmetykami. Nie wiem kto jest dla nich wzorem. Chyba Tinky Winky.

*****

Niedziela. Odpadam kolejny raz od ściany - znów nie udało mi się wspiąć. Odczekuję kilka minut by odpoczęły ręce, próbuję inną drogę.
Śmierdzę jak żubr po wiosennych roztopach. Po plecach leje mi się pot, w zębach chrzęści Jura Krakowsko-Częstochowska. Przykleiłem się jajami do skały szukając oparcia na nogach. Chwila odpoczynku. Rozglądam się dookoła - u stóp cały świat, dupsko mi trzęsie się ze zmęczenia, jest mi bosko. Zmęczonie, krew i pot. Do szczęścia brakuje jedynie wędzonego podgardla które mógłbym rwać zębami.
Zerkam w dół. Gdzieś tam Najwspanialsza-Z-Żon wyplątuje się z uprzęży. Kawałek dalej jakiś szczeniak z trzema dupami przyszedł na skałki. Młody rzuca plecak na ziemię i ogarnia swoje stadko wzrokiem. Dobry szczyl, jest jeszcze nadzieja. Wrzucić siksy na ścianę, zmęczyć, zaimponować, olśnić swoją testosteronową zajebistością i gotowe! Każda twoja! Może nawet wszystkie trzy jednocześnie!
Młody otwiera plecak. Wyciąga z nich puszki piwa wręczając po jednej towarzyszkom. Dobrze kombinuje szczyl, bardzo dobrze. Czwartą puszką którą dobywa z czeluści bagażu jest... żurawinowy Redds którego otwiera i zaczyna ze smakiem pić. Szczęka mi opada.
Namiastka piwa wchodzi młodemu gładko jak woda. Prawie tak gładko, jak gładkie są jego prawdopodobnie wydepilowane nogi.

-  ożesz ty kurwi synu...
...mruczę pod nosem. Spluwam plugawie i wracam do wspinaczki.

Nie ma nadziei dla tego świata.
Nie ma.

piątek, 9 sierpnia 2013

Pół żartem, pół serio: Woodstock: cycki!

Woodstock.
Chyba czwarty dzień obozowania, 2gi dzień festiwalu.
Wracamy z miasta. Żar leje się z nieba, pot cieknie po plecach. Po prawicy właściciel pobliskiej knajpy wystawił na zewnątrz wąż ogrodowy z sitkiem. Z ustrojstwa leje się rozkosznie zimna woda - można zaznać chwili ochłody. A przy okazji wpaść do knajpy na zimniutkie piwko. Zdecydowanie - właściciel knajpy to geniusz zła...
Pakujemy się z Najwspanialszą-Z-Żon pod darmowy prysznic. Darmowy prysznic jest dobry. I zimny. I w dodatku do grupy chłodzących się ludzi podchodzą dwie niewiasty o kształtach, które mogłyby przyprawić o niekontrolowany pytostój nawet największego waginosceptyka: kształt klepsydry, lico zębem czasu nie nadgryzione, włos gęsty a bujny, i te bimba...

- dobra, zbieramy się w drogę?

...wyrywa mnie z zamyślenia głos Najwspanialszej-Z-Żon. Nagle nie wiedzieć czemu ogarnia mnie nieodparta potrzeba pozostania pod prysznicem jeszcze z dwie minuty. Rzucam niby od niechcenia:

- daj mi jeszcze chwilę, tak mi gorąco...

...tak, właśnie, gorąca się robi, a zaraz będzie naprawdę żar, bo niewiasty dwie podchodzą coraz bliżej strumienia wody. Trzymajcie mnie błagam, będziemy mieli za sekundę dwie miss mokrego podkoszulka! O Armageddonie! Ta jedna chyba stanika nie założy...

- ...to jak coś, to my siądziemy tam na ławce.

...znów wyrywa mnie z zamysłu Najwspanialsza-Z-Żon. No ja pierdolę, Kobieto!!!

- dobrze Kotek, posiedźcie tam na ławce, ja tu postoją pod sutkie.. eeeee.. pod sitkiem.

Najwspanialsza-Z-Żon odchodzi w stronę znajomych rozlokowanych na ławce, a ja wracam do zgłębiania tajemnic dwóch nimf, które właśnie wkraczają pod strumień zimnej wody. Zerkam w stronę Najwspanialszej-Z-Żon - ta jest zajęta rozmową. Bardzo dobrze. Zerkam w lewo - obok mnie stoi jeszcze trzech Prawdziwych Samców którzy też przewidują to, co zaraz nastąpi. Rozstawiamy się wygodnie pod zimnym natryskiem tak, by każdy z nas był chłodzony wodą z prysznica i jednocześnie nie zasłaniał  widoku żadnemu z pozostałych. No i co najważniejsze - by wzajemnie odciąć plecami swoim Niewiastom obraz tego, co zaraz będzie się działo przed naszymi Samczymi Ślepiami.
Niech zacznie się przedstawienie!
Dwie cycate nimfy wskakują pod strumień prysznica piszcząc radośnie. Woda spływa po ich twarzach, szyjach, dekoltach, cienkie koszulki chłonąc wodę zaczynają coraz bardziej okrywać to, co pierwotnie miało być zakryte. Prawdziwy Samiec po mej lewicy zaczyna niecierpliwie tuptać z nogi na nogę, wydając z siebie chrapliwe

- eeeee.... hłue hłue hłue....

Na wszelki wypadek odsuwam się od niego odrobinę, nie przerywając podziwiania kształtów wyłaniających się spod koszulek: zimna woda sprawia, że na niewieścich dekoltach pojawia się gęsia skórka... Nimfy zaczynają ścierać sobie dłońmi wodę z twarzy, z szyi, z dekoltu, i gdy już się wydaję, że nic lepszego nie może się stać, jednej z nich od zimna stają wielkie, dumne i sterczące sutki starające się wyrwać spod koszulki, spod stanika, wrzeszczące WSADŹ NAS SOBIE DO UST!!!
Prawdziwy Samiec najdalej po lewej prawie mdleje, ja niczym zahipnotyzowany nadal gapię się na cycki zastanawiając się, czy te sterczące sutki są tyle twarde, żeby ciąć nimi szybę. Pewnie są, tak na pewno są, kurwa, że nie mam przy sobie kawałka szkła!!!
Przełykam ślinę w momencie, gdy obiekty naszych obserwacji zaczynają rytmicznie podskakiwać w strumieniach wody, ja pierdolę, zaraz dostanę wylewu i zawału jednocześnie, tej po lewej zaraz wyskoczy ze stanika cy....

- WODAAAAAAA!!!!

...ryk jakby jakiegoś rannego zwierza burzy moje zamyślenie, druzgocze zadumę, nie wiem co się dzieje, rozglądam się przerażony. Nagle pod strumień zimnej wody wpada autor wrzasku, wielki, spocony chłop z włosami na plecach. Wbija się pomiędzy nas - Prawdziwych Samców a nasze nimfy które uciekają w panice spod prysznica. Zapocony jegomość staje przed nami zmywając z siebie pot, pucując łapami zdobione rozstępami brzuszysko, drapiąc się po sutach obrośniętych włosiem...

No i kurwa po przedstawieniu. A żeby ci toitoikę wywrócili jak będziesz w niej srał, bydlaku jeden!!! Taki widok nam odebrać...
Odwracam się na pięcie, idę w stronę Najwspanialszej-Z-Żon. Ta widząc moją minę zaczyna mi się przyglądać. W końcu pyta:

- już?
- tak, już - odpowiadam beznamiętnie.
- co jesteś taki blady? I czemu się trzęsiesz?
- to chyba z zimna Kotek. To chyba z zimna...

Minutę później ruszamy w stronę obozu. Zapasiony jegomość pod prysznicem zerka niepewnie na męską część otaczających go ludzi. Nie wiedzieć czemu większość z nich zerka na niego z mordem w oczach... zupełnie, jakby mieli zamiar spuścić mu wpierdol...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Montagna de mierda

Któraś tam kolejna doba Woodstocku. Sądząc po syfie w obozie - trzeci dzień biwakowania, a pierwszy dzień koncertów. Zapakowani w namiot wyciągamy się z Najwspanialszą-Z-Żon na materacach. Przez otwarte drzwi wpada do środka delikatna woń gandy, zwietrzałego piwa i szczyn z pobliskich krzaków. Noc rozpostarła swoje ramiona nad kostrzyńskimi polami. Księżyc przebija się przez drzewa, ktoś w namiocie obok chrapie, ktoś w pobliskim obozie puszcza siermiężnego bąka.
Do namiotu wlatuje komar zwabiony światłem czołówki: obserwowany przez nas przelatuje przez pół długości naszych legowisk, rozgląda się, po czym wylatuje z wyrazem obrzydzenia na twarzy.
Wącham się pod pachą - no nie, no chyba jeszcze nie jest tak źle. Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon pociągając nosem. Ta przenosi wzrok z odlatującego komara na mnie. Chyba załapała o czym myślałem - z Jej niewieścich ust pada:

- a jebnąć ci?

Ja tam i tak wiem swoje.

*****

Woodstock. Równie wyczekany co i znienawidzony festiwal.


Muzyczno-piwny maraton, prawie idealne czas i miejsce, prawie idealne warunki, tylko... chyba przyszła już starość. Każdego ranka wypełzając z namiotu, człowiek tęskni do kabiny prysznicowej, do ulubionej gąbeczki, do ciepłej wody, do kibelka czystego z krystaliczną wodą w spłuczce, do lustra w łazience i tej pewności, że siadając dupą na desce nie złapie syfa gorszego niż wymaz z pochwy radzieckiej sanitariuszki.

Ale można sobie poradzić. O ile człek nieco obniży standardy. Albo wykaże się sprytem.
Bo co, jeśli nie spryt, pozwala nam wyszperać w okolicy pizzerię, które nie dość, że daje w miarę tanie i jadalne żarcie, to w dodatku ma czyste i przestronne kible? Być może i jest nieco kontrowersyjne mycie sobie łba w oczekiwaniu na żarcie, być może budzi niesmak szorowanie dupy w restauracyjnej umywalce, ale czy prawnie brudnych gaci w tym samym miejscu jest już bezczelnością?
To nie bezczelność. To trzeci dzień festiwalu.

*****

Wieczór. Leniwie sączymy piwo w obozie. Przepocony organizm domaga się solidnej kąpieli. Ta przewidziana jest na późne godziny wieczorne. Najwspanialsza-Z-Żon drapie się tam, gdzie damy nie zwykły się drapać w towarzystwie.

- jestem tak spocona i brudna, że normalnie czuję jak w mojej piczce rozwija się obca cywilizacja.

Ktoś obok dorzuca:

- no, i ta cywilizacja pewnie jest na takim etapie rozwoju, że bakterie wynalazły już koło.

Krztuszę się piwem przypominając sobie, co robiłem dziś z Najwspanialszą-Z-Żon. Na wszelki wypadek wącham palce - jest srogo. Ale dobry koń to i na błocie pociągnie.

*****

Woodstock. Maraton higieniczno-gastrycznego koszmaru. Mając dość Krisznowych Kulek Mocy i zupek chińskich, postanawiam coś upichcić. Ja! Prawdziwy samiec! Coś ugotuję!
Kroję więc mięsiowo - mięsiwo musi być! Tzn mięsiwa nie ma, ale jest kupiona rano kiełbacha - przy odrobinie szczęścia w jej składzie jest przynajmniej kawałeczek martwej świni. Wrzucam toto do garnczka, obsmażam, pachnie prawie jak jedzenie.
Z bagażnika wyciągam trzy puszki fasoli w sosie pomidorowym. Ciacham nożem niczym Wołodyjowski szablą i w ułamku sekundy puszki są już otwarte. Wrzucam fasolę do kiełbachy, gotuję, sprawdzam czy nie trzeba doprawić - trzeba. I tak nie mamy żadnych przypraw, więc trzeba będzie wciągnąć całość tak jak jest. Damy radę. Daliśmy, do ostatniej łyżki.

Wieczorowa pora. Najwspanialsza-Z-Żon kręci po mojej lewicy. Zanurzony w lekturze nie zauważam, że coś jest nie tak. Nagle z zaczytania wyrywa mnie chichy głos mej Drugiej Połówki:

- możesz otworzyć szerzej namiot?

Nie przeczuwając jeszcze niebezpieczeństwa odpowiadam:

- mogę, co, ciepło ci?

Najwspanialsza-Z-Żon robiąc minę niewiniątka macha do mnie rzęsami znad poduszki i słodko szepce:

- nie, ale puściłam bączka i trochę śmierdzi...

...w tym momencie nadchodzi fala uderzeniowa. Podmuch prawie zdmuchuje mi z głowy czołówkę i wbija okulary do wnętrza oczodołów. Rzucamy się w stronę wyjścia, po ścianach namiotu w panice ucieka na zewnątrz wszelkie leśne robactwo. Dopadam wyjścia i przewieszając się przez nie łapię powietrze. Po mojej lewicy sinozielona Najwspanialsza-Z-Żon krztusząc się próbuje ratować sytuację:

- to po tej fasoli bo myślałam, że tak sobie cichutko pryknę a to wyszedł taki bączek...

TAKI BĄCZEK!?!?! Kurwa, Sarin i Cyklon B są niczym przy tym pierdnięciu! W oddalonej o 15km remizie OSP włącza się alarm chemiczny, z drzew zaczynają spadać szyszki, gdzieś po drugiej stronie obozu słychać rozpaczliwy wrzask. Zerkam na prawo. Obok mnie przez wyjście namiotu przewiesza się pająk wymiotując na zewnątrz. Trzema parami trzyma się ścian namiotu, siódmą kończyną co chwilę ociera sobie pysk. Nasz wzrok się spotyka. Pająk patrzy na mnie ze współczuciem unosząc w moją stronę ostatnią, ósmą kończynę. Przybijamy sobie żółwika. Wzrok pająka mówi jednoznacznie:

- szacun stary, nie wiem jak to znosisz i nie rzygasz, ty to musisz mieć żołądek.

Nie pozostaje mi nic innego, jak szepnąć pod nosem w kierunku pająka:

- no cóż, lata praktyki stary, lata praktyki...

Następnego poranka schowałem puszki z fasolą głębiej. Żeby nikt ich nie znalazł. I nie zjadł.

Mycie się jednak nie jest przereklamowane.

...bo człowiek uczy się całe życie, a mądrość potrafi płynąć nawet ze ścian.


Woodstock zaliczony. Jesteśmy w domu. Merdaty widząc nasz powrót, z radości dostał sraczki i trzeba teraz z nim latać co 10 minut.
No ja pierdolę...

...i gdzie ja podziałem notki z woodstockową notką?