środa, 10 kwietnia 2013

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła?

Sobota. Wielkanoc.
Spełzam z łóżka drapiąc się leniwie po zadzie. Najwspanialsza-Z-Żon korzystając z okazji, od razu rozwala się w pozycji rozkraczno-wykracznej zajmując całe łóżko. To, w jaki sposób tak drobna kobieta potrafi zająć cały materac 190x220cm pozostanie dla mnie zawsze niebadaną tajemnicą.
Gapię się za okno. Wiosna pełną gębą: w miejscu gdzie o tej porze powinien być trawnik - wielka zaspa śniegu. Obok zaspy stoi bałwan, dalej trzy zmarznięte gołębie wygrzebując coś ze śniegu. Pewnie mają nadzieję na chlebek, ale ja wiem dobrze: to nie chlebek, to Merdaty skasztanił się wczoraj w tamtej okolicy. Ciekaw jestem w jaki sposób skrzydlate pomioty wytrą sobie gówno z dzioba.

Zerkam na zegarek - wychodzi na to, że pora zapolować na ostatnie przedświąteczne zakupy, pierdolnąć jakiś koszyczek i udać się do rodziców by jak co roku z zestawem dwóch święconek poczłapać do kościoła.
I znów jak w każdą sobotę wielkanocną, wzrok okolicznych bereciar spocznie na nas:
- o, pani popatrzy, pani Aniu, takie - tfu! - ateisty, ale ze święconką to przyszły.


Ano przyszły. Tak jak przychodzą co roku - nie jest to kwestia wiary, lecz już tylko i wyłącznie tradycji.
Raz do roku jest okazja, by spotkać się w stałym gronie przed kościołem, zobaczyć jak bardzo posiwieli i przytyli rówieśnicy, sprawdzić kto sympatyczniejszego kutasa wydrapał na kraszance.
Następnie trzeba będzie odbębnić piętnaście minut słuchania słów, których sensu, podstaw i celu człowiek od jakiegoś czasu nie rozumie i frrrrrrrrru - można lecieć do domu. A tam tradycyjna biała kiełbasa z ćwikłą już czeka prężąc się na talerzu, wrzeszcząc wulgarnie "wsadź mnie sobie do ust i ssij, ssij...!!!!".

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła? Czasami odnoszę wrażenie, że szczersza jest ateistyczna/agnostyczna sympatia do corocznych spotkań wokół kleryckich włości, niż 'katolicka' potrzeba uczestnictwa we wspólnym zgłębianiu wiary. Obserwując każdego roku ludzi zgromadzonych w kościele widzę, jak bardzo dzisiejszy katolik odsunął się od rzeczy, które wpajały nam do głów babcie:

ksiądz to osoba święta, jak mówi klęczeć - to należy klęczeć, nawet gdy krew z kolan i dupy leci strumieniem szerokim
krzyż ucałować należy i na ofiarę dać też trzeba
wchodząc do i wychodząc z kościoła należy znak krzyża wodą święcona poczynić klękając przy tym

Patrzę, obserwuję. Ksiądz klęczeć kazał - gimbaza zmęczyła się po 2 minutach i wstała. Krzyża nikt nie całuje, bo córka Nowaka już krzyż całowała, a ona podobno chwaliła się młodej Krześniakowej, że penisarium tego młodzieńca co do niej przychodzi, to że niby w ustach miała!
Wejście ludzi do kościoła przypomina sceny z westernów z Waynem w roli głównej: coś pomiędzy stadem bydła wybiegającego z obory, a nonszalanckim, nawalonym kowbojem wchodzącym do saloonu.

Kościelna indoktrynacja stępiła zęby na pokoleniu `90+. Fascynujące historie katechetki opowiadającej o rozstępującym się morzu są niczym w porównaniu z efektami 3D w kinie, większość dzieciaków mających kontakt z Discovery jest w stanie wytłumaczyć rozstąpienie się morza czerwonego, a co gorsza szczeniactwo zadaje katechetycznej braci niewygodne pytanie: skąd się wzięły żony dla Kaina i Abla? Dlaczego akurat nasza religia jest prawdziwa a reszta ludzkości się myli? Czy jak przełknęłam spermę to zajdę w ciążę?

Kończą się rządy żelaznej, babcinej ręki będącej autorytetem, rodzice nie przywiązują wagi do wiary, nie przekazują szacunku do wierzeń swoim dzieciom. Wszystko zamienia się w odpustowy stragan pełen tanich, tandetnych świecidełek i pozerstwa.
Zaginął lub już zginął w tym wszystkim pierwotny sens wiary.

Czasami odnoszę wrażenie, że ostatniego obrazu chrześcijaństwa którego jeszcze można by szanować, nie znajdzie się dziś w otaczającej nas rzeczywistości. Leży on zakurzony pomiędzy kartkami Quo Vadis.

*****
Wielkanoc, sobotnie przedpołudnie. Wyruszamy z Najwspanialszą-Z-Żon z domu. Prawie świeci słońce, krzywimy się do siebie - oczywiście musieliśmy się poprztykać przed wyjściem o jakąś pierdołę.
Wokół stado kolejnych zombie z koszyczkami człapie w stronę kościoła. Część z nich jeszcze wczorajsza - widać radość ze zmartwychwstania była tak wielka, że należało się napierdolić już w piątek.

*****

Południe. Przed nami kościół, w rękach koszyczki. Obok kolega Stolec chwali się, że w tym roku zamiast malować jajka - ułożył je w koszyku razem z kiełbasą w taki sposób, że całość przypomina monstrualnego kutasa.

Dlaczego ateiści chodzą do kościoła? Bo chyba jako jedni z nielicznych potrafimy patrzeć na tę szopkę ze zdrowym dystansem. I dostrzegać, jak szybko to wszystko zmierza do rozpadu.

14 komentarzy:

  1. Czytałam z zapartym tchem. Nigdy w życiu nie dałabym rady ubrać w słowa wszystkiego tego tak, jak Ty to robisz. Brawo! Jak zwykle - trafne ujęcie rzeczywistości, godne pokłonu. Zgadzam się co do słowa, co do przecinka, co do kropki. I przemyślenia nawet mam dodatkowe, które pojawiły się po dotarciu do końca. Miłego dnia :) Pozdrawiam, Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja - też ateistka - mimo wszystko do kościoła nie chodzę, chyba że w celach turystycznych [to akurat bardzo lubię]. W kwestii obchodzenia świąt, to jestem przywiązana do tradycji związanych z Wigilią, ale właśnie w ramach celebrowania całej zwyczajowej otoczki. Wielkanoc już nie ma dla mnie takiego wydźwięku.

    Biblię natomiast traktuję mniej więcej tak, jak mitologię grecką - czyli jako ważny element kultury śródziemnomorskiej, którego znajomość jest obowiązkiem każdego wykształconego, kulturalnego człowieka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziendobrydyg!
    Z gory przepraszam, ze przy pierwszej wizycie strzele z rury duzego kalibru, ale temat taki, ze nie moge inaczej.
    Otoz:
    Zdecydujmy sie laskawie, czy jestesmy ateistami i, jako tacy, idziemy dzielnie do kosciola w celu dokonania aktu apostazji, a nie po to, zeby swiecic koszyczki, bo taka jest tradycja. Czyja tradycja? Koscielna! Bo na pewno nie swiecka. Swiecko mozemy sobie przywitac wiosne, utopic Marzanne i poskakac przez ogien w noc Kupaly.
    Lub:
    Jestesmy zachowawczymi asekurantami, bierzemy slub koscielny (bo bialy welon i ave Maria), chrzcimy dzieci (bo same pozniej zdecyduja), lazimy z koszyczkami (taka fajna tradycja), a w testamencie nie zostawiamy zapisku, ze nie zyczymy sobie pokropku (bo kto wie, co jest po tamtej stronie), po koledzie tez przyjmujemy (bo moze sie przyda).
    Ludzie! Trzeba sie jasno okreslic, gdzie chcemy przynalezec, a nie stac w rozkroku i ze wszystkiego starac sie czerpac korzysci.
    Ze babcia sie oburzy? Ze mamusia zechce wydziedziczyc! Ze sasiedzi na jezory wezma? Ryzyko zawodowe ateisty.
    Tylko rano, patrzac w lustro, nie bedzie sie czulo odrazy do samego siebie.
    Niemniej, pozdrawiam cieplutko. Dyg, dyg. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bardzo przepraszam, ale czym się różni topienie marzanny od łażenia ze święconką? Dla mnie (dla nas z NzŻ) tradycja koszyczka jest już tradycją świecką.
      To, że ma korzenie w religii katolickiej - co to zmienia? Równie dobrze może się wywodzić z kultu Buzongi, Latającego Potwora Spaghetti, czy gminy wyznaniowej Wielkiego Podziemnego Świstaka.

      Usuń
    2. Jeśli można - Panterze zapewne chodziło o to, że topienie Marzany jest zwyczajem pogańskim, natomiast święcenie pokarmów już ściśle wiąże się z religią.

      Jestem konsekwentna w swoim ateizmie - paradoksalnie właśnie dlatego, że kwestie religii traktuję bardzo serio. Nie chodzę zatem do kościoła celem uczestniczenia w mszy [chyba, że muszę ze względów służbowych, ale wtedy rzecz jasna się nie modlę, a kiedy wierni klękają, ja siadam w ławce] - bo msza jest formą ofiary złożonej Bogu. Nie święcę koszyczka, nie chodzę na pasterkę. Nie mam zamiaru brać ślubu kościelnego ani chrzcić dzieci. Nie przyjmuję księdza po kolędzie. Nie chcę mieć katolickiego pogrzebu.

      Na Wigilię - ubieram choinkę, robię tradycyjne potrawy i słucham kolęd w charakterze piosenek okolicznościowych oraz zabytków języka polskiego. W przedpokoju wisi u mnie ikona prawosławna - bo jest to święta mojego imienia, która w dodatku miała fajne życie i lubię ją jako postać historyczną. Poza tym sama ikona jest ładna :)
      To by jednak było na tyle.

      Podkreślam - moje podejście wynika z bardzo poważnego traktowania tematu religii. Rozumiem jednak postawę na zasadzie "a wisi mi to" - czyli nie wierzę, ale mogę sobie do kościoła pójść, bo tak się czasami robi i już. Gdyby mi wiara zwisała, to może i sama bym tak robiła. Ale nie zwisa - więc skoro nie wierzę, to nie oddaję czci w świadomy sposób.
      Amen :) :) :)

      Usuń
    3. Myślę, że nie dojdziemy do porozumienia w temacie interpretacji słowa "pogański". Jeśli pogańskie wierzenia były wierzeniami, to dlaczego katolicka wiara (katolickie wierzenia) nie powinna zostać określona jako pogańska? Też wiara, też z pewnością równie plugawa dla śniadego kolesia z bombą w plecaku, co bicie pokłonów Światowidowi dla Rydzykówny w berecie z antenką.

      Usuń
    4. Słuszna uwaga, nie pomyślałam o tym. Punkt dla Ciebie :)
      Nawiasem mówiąc - Marzanny też nie topiłam od czasów przedszkolnych. Czyli nawet tutaj jestem konsekwentna :P

      Usuń
    5. Punkt - srunkt. Grunt, żeby wierzący szanowali niewierzących. I odwrotnie oczywiście też ;)
      Trochę nieprzyjemnie jest, gdy 'ateistyczna' cześć społeczeństwa wyszydza katolików. Jeśli człowiek w coś nie wierzy, czegoś nie rozumie, to czemu od razu ma to wyszydzać?
      ....hm. Odnoszę wrażenie, że w części przypadków pod szyderstwem zamaskowane jest swojego rodzaju ograniczenie umysłowe niepozwalające na uzmysłowienie sobie samemu: 'po której stronie stawiają mnie moje przekonania'. I ta świadomość, że 'być może jestem zbyt głupi by sam sobie odpowiedzieć na postawione samemu sobie pytanie' ;)

      (o matko co za zdanie, czasoprzestrzeń się zagięła :> )

      Usuń
    6. Kurde, Emil, chciałem zabłysnąć tekstem o pogańskiej RELIGII słowiańskiej, ale oczywiście musiałeś mnie uprzedzić.

      Ode mnie też masz punkt-srunkt (kolejny z resztą), za wzmiankę o szacunku między ateistami i wierzącymi. Od siebie dodam tylko, że najbardziej bawią mnie ludzie, którzy walczą o tolerancję dla wszystkich i wszystkiego - wyznań, narodowości, orientacji itd. jednocześnie gnojąc chrześcijaństwo na każdym kroku, bo ksiądz złodziej, papież pedofil, a i krucjaty się zdarzyły!

      Usuń
  4. Alez ja nie wyszydzam katolikow, wprost przeciwnie, jestem nadzwyczajnie tolerancyjna, nie tylko dla chrzescijan, dla kazdej jednaj religii, jak i dla niewierzacych.
    Jedyne, czego sie czepiam, to nazywanie sie ateista i chodzenie do kosciola z koszyczkiem oraz robienie w/w przeze mnie czynnosci koscielnych.
    Tradycja to cos pozytywnego. U nas w domu jest wprawdzie tradycyjna wigilia, bo tak robila moja matka (niewierzaca) i tak robila moja babcia (wierzaca). Natomiast nikt nie widzial mnie na pasterce, ani z koszyczkiem na wielkanoc.
    Bo albo jestem ateistka, albo nia nie jestem biorac udzial w koscielnych ceremoniach, mszach i pozwalajac sie pokrapiac.
    Jesli zas chodzi o wyszydzanie i nietolerancje, to przoduja w tym najzagorzalsi katolicy z klerem na czele. To wlasnie oni maja sklonnosci do wyszydzania mnie, ateistki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Choć przeogromnym uwielbieniem darzę Twoje teksty, poglądy i poczucie humoru, to jednak jeszcze większym - katolicyzm.
    Dziwi mnie trochę ta wasza "świecka tradycja", bo patrzę na to z zupełnie innej strony niż wy. Wydaje mi się ona bez sensu, ale przecież nie zabronię wam zaraz chodzenia do kościoła. Takie zachowanie nieco mnie irytuje, ale jednak patrzę na nie przez palce, bo jak kogoś ciągnie do kościoła choćby po to, żeby tradycji stało się zadość, to już jest dobrze.
    Myślę jednak, że bardzo wielu osobom nie podobałoby się to, co robicie, bo - idąc za Dragonellą - religia jest na poważnie, lepiej z nią nie igrać. Na pewno znalazłaby się rzesza osób, która uważałaby wasze zachowanie za obraźliwe, za profanację, za kpinę, a jak to mądrze ujął Sapkowski: Nie drwij z cudzej re­ligii, ani to ład­ne, ani grzeczne, ani... bezpieczne.
    Pozdrawiam i tak serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maluteńkie sprostowanie - moja postawa nie wynika z z tego, że uważam katolicyzm za poważny, tzn. dla mnie jest tak samo poważmy, jak wiara w UFO, krasnoludki czy Potwora Spagetti. Chodzi o szacunek do religii jako takiej w ogóle oraz do poglądów, które sama prezentuję. Skoro zatem nie wierzę, to nie uczestniczę. Gdybym to robiła, czułabym się jak hipokrytka. Może jeszcze inaczej - w kwestiach wiary nie uznaję kompromisów.

      Usuń
  6. Pewnie ile osób - tyle opinii ;) Najważniejsze, że nie zaczęliśmy się obrzucać g*wnem w komentarzach ;)

    Przy okazji - przypomniała mi się autentyczna sytuacja ze szkoły średniej, gdy mieliśmy akurat etap analizowania biblii :) Jednym z wypracowań w ramach zaliczenia tematu, było... a zresztą nie powiem. To dobry temat na kolejną notkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jako ateista i zarazem wielki leń w sprawach kuchennych nie miałem wyboru . Moja szanowna małżonka postawiła ultimatum : albo idę z dzieckiem święcić jajka , albo pomagam jej w kuchni przy gotowaniu . Niechęć do gotowania wygrała . Do kaplicy z domu mam około 7 minut spacerem . Radość spaceru z córką wynagrodziła przebywanie w kościele . Taka już dzisiejsza rola ojca i męża . Ja staram się omijać kościół ale małe dziecko i moja zona skutecznie mi w tym przeszkadzają . Za bardzo mi na nich zależy .

    OdpowiedzUsuń