niedziela, 29 maja 2011

Podeszczowa mumia.

Teoretycznie weekend za nami. Czas zabawy, beztroski, czas, gdy można odreagować wszelaki trudy tygodnia. Teoretycznie.

Jak każdy szanujący się trzydziestolatek, miałem nawet jakieś plany co do tego, w jaki sposób zmarnotrawię tych kilka radosnych dni. Oczywiście plany pokrzyżowała pogoda, a później już poleciało niczym lawina... Nawet pies przyłożył łapę do weekendowego obrazu nędzy i rozpaczy: gdy szukając towarzystwa w osobie szczekacza wybrałem się na spacer, ten po wystawieniu pyska za drzwi stwierdził, że chromoli takie układy atmosferyczne, mam sobie wsadzić pod swój niedorozwinięty ogon smycz i samemu łazić po deszczu; on tymczasem od dnia dzisiejszego nie wychodzi z domu przy niesprzyjających warunkach pogodowych, zaś wszelakie potrzeby typu sranie - załatwi przy pomocy doniczki. Kot wali w kuwetę, to czemu pies nie może postawić klocka w fikusa?

Cycki opadają... Najgorsze jest to, że my w domu nie mamy fikusa...

Dochodzę do wniosku, że zdecydowanie nie radzę sobie z fotografowaniem ludzi. Z pozowaniem, z tworzeniem sytuacji, w której mam zrealizować jakiś kadr. Nie jestem w stanie wydobyć z człowieka przed obiektywem nic, co byłoby warte zarejestrowania. To tak, jakbym wymagał od dziecka narysowania obrazka, nie dając mu papieru ani kredek. Powstają więc fotograficzne koszmary, których próba ściągnięcia na dysk kończy się zawieszeniem systemu. Potworności owe nie dokumentują, nie oddają modela, otoczenia, sytuacji, kurwa, nic nie oddają, są smakowite jak wilgotny papier toaletowy i naturalne jak usta Krzysztofa Ibisza.
Zdecydowanie nie lubię mówić ludziom co mają robić. Chyba jestem bardziej podglądaczem, niż reżyserem...
Mam na karcie 30(?) zdjęć. 2gi raz w życiu karta pójdzie do formatowania jeszcze przed ściągnięciem z niej materiału. Nie podejdę do tego... 'czegoś' 2gi raz. Mumia już była, kolejna próba zrobienia czegoś ze zdjęciami może się zakończyć całym grobowce faraona...
Całe szczęście, że w poniedziałek wieczorem / we wtorek będę miał gotowe odbitki. W końcu coś autentycznego, niecyfrowego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz