czwartek, 15 września 2011

Złamanejra

To, że człowiek na starość głupieje - to wiadomo. Najsmutniejszy jest fakt, że człek starając się zrobić coś dobrego - nieświadomie urządza z siebie pośmiewisko...
30latek szukając alternatywy dla siatkówki która miała się za tydzień-dwa skończyć (wszak ciężko grać w zimie na Orliku, zaspy na boisku mogą nieco utrudniać grę), wygrzebał informację o naborze do początkującej grupy... Hem, jak to powiedzieć. Zwało się to Capoeira.

Poszedłem na pierwszy, zapoznawczy trening.Wchodzę na salę - nie za duża, zaciszna, przytulna, żeby nie powiedzieć w pizdu mała. Od sympatycznego jegomościa dostaję informacje gdzie się przebrać - co też czynię. Kilka minut później siedzę na dupsku czując pod zadem parkiet pamiętający czasy, gdy Michael Jackson był jeszcze czarny.
Chwilę później zaczynają się zajęcia. Zostajemy podzieleni na dwie grupy: żółtodzioby oraz zaawansowani. Oczywiście trafiam do grupy sprawnych inaczej, by nauczyć się podstaw tego wszystkiego, o czym pojęcia nie mam. Szybki przegląd przez ludzi obok mnie: kilku chłopaków lat naście, jakaś niewiasta, kilka dzieciaków w wieku okołokomunijnym. Na szczęście są też dwie Panie, które z pewnością dobrze pamiętają moment, gdy Wałęsa wygrywał z komunizmem.

Prowadzący wyciągnął jakieś dziwne precjozo przypominające połączenie procy, piły i łuku. Widzi mój zdziwiony wzrok, ujmuje w obie dłonie dziwny przyrząd uśmiechając się do mnie. Pierwsza myśl - "Kurwa, on chyba będzie chciał mnie tym przepiłować!" Na szczęście nic takiego się nie dzieje. Dziwna zagięta rzecz okazuję się instrumentem, z którego trener zaczyna dobywać dźwięki przypominające puszczane pod wodą bąki. Myślałem, że dopiero dostraja to coś, tymczasem on już gra.
Zdezorientowany rozglądam się po reszcie zespołu - z przymkniętymi oczami zaczynają klaskać kołysząc się na boki. Ktoś zaczyna intonować pieśń od której przechodzą mi ciarki na plecach. Całkiem obcy język nie pozwala mi zorientować się o czym pojękują ludzie, do tego dziwna wymowa prowadzącego pieśń sprawia, że zaczynam się rozglądać po parkiecie patrząc, czy nie ma gdzieś wymalowanego pentagramu. Jak komputer kocham, miały być ćwiczenia, a zaczynają robić jakąś satanistyczną mszę!
Robi się coraz mroczniej, ludzie rozkręcają się w śpiewie i gibaniu, powtarzając za prowadzącym frazy przywodzące na myśl obrazy rodem z dnia sądu ostatecznego. Zaczynam się zastanawiać, czy zaraz na salę nie wjedzie Nergal by zjeść kota albo wychędożyć jakąś dziewicę. Klaskania i gibania robią się coraz szybsze i wyraźniejsze, sympatyczna Pani od Wałęsy wygląda jakby miała zaraz zejść albo dojść.
Zaczynam się delikatnie przesuwać w stronę drzwi by prysnąć w przypadku, gdyby miały się zaraz rozstąpić klepki by mogło się spod nich wyłonić coś prastarego i mrocznego. Już prawie zrywam się do ucieczki, gdy prowadzący wydaje z siebie nagłe burknięcio-warknięcie, co oznacza koniec śpiewów.

No dobra. Piekielnej czeluści nie widać, parkiet leży jak leżał, zostaję.

Na początek czeka nas delikatna rozgrzewka. Kierowani głosem przez prowadzącego, zaczynamy przyjmować dziwne pozycje. Noga do góry - podnoszę, ręka prawa w lewo, pod nią prawa skrzyżowana z nogą lewą, delikatne wygięcie do tyłu, o, ciekawe, mam przed twarzą własne jaja! Teraz naciągamy się trochę w prawo obracając się wokół własnej osi, prawą nogę przekładając nad głową zaczepiając stopą o kolano prawej... Cholera, zaczepiłem nogą o faceta obok... Niech policzę.. jeden, dwa, trzy... mam o jedną nogę za dużo.
- Czy ktoś się nie wplątał we mnie? Mam za dużo o jedną stopę, rozmiar jakieś 43 z kurzajką na dużym palcu i obdrapanym lakierem na paznokciach.
Zgłasza się kobieta od Wałęsy ćwicząca na drugim końcu sali, ale nie może zbliżyć się by rozplątać swoją stopę spomiędzy moich kończyn, bo jej szyja utknęła gdzieś w pachwinie kolesia starającego się właśnie uwolnić rękę która zaklinowała mu się pomiędzy pośladkami a drabinką na ścianie.
Kutfa, gdybym miał protezy, to bym je w ramach rozgrzewki odkręcił i nimi pomachał zamiast splątywać swój organizm sam ze sobą i wszystkim dookoła.
Dodatkowa stopa nagle znika, przeliczam jeszcze raz kończyny - tym razem mam dwie dupy. A, nie, to 2gie to piłka lekarska która leży obok.

Po trzydziestu minutach rozgrzewka się kończy. Leżę półprzytomny ze zmęczenia widząc przed oczami duchy wszystkich przodków. Niczym zza światów - dociera do mnie głos prowadzącego:

- Po tej delikatnej rozgrzewce przechodzimy do nauki postaw.

DELIKATNEJ ROZGRZEWCE?!!? Ja tu kutfa umieram, bez mała dupsko rozdarło mi się na pół a do tego zginam kolana do przodu, a on mi mówi że to delikatna rozgrzewka?!?!? Nic to, nie będę płakać przy ludziach, w końcu mam te 30 lat - a to do czegoś zobowiązuje. Przyjmuję jakąś magiczną pozycję wykroczno-rozkroczno-pokraczną i gibąc się we wszystkie strony zaczynam machać kończynami dookoła. Pierwszy strzał idzie w kaloryfer który jakimś sposobem przybliżył się do mojej racicy. Drugi cios idzie w ścianę, która nie wiedzieć skąd pojawiła się nagle po mojej lewej. Dobrze, że stoję z tyłu, chyba nikt nic nie widział. Odsuwam się na bezpieczną odległość od ścian, okien, ludzi, przyjmuję pozycję srającego Araba patrzącego na słońce i zaczynam ćwiczenia...

Godzinę później będąc na skraju utraty przytomności staram się jakoś stać na nogach. Czuję jakbym miał się rozpaść, a w zasadzie jakbym już się rozpadł. Nawet wydaje mi się, że widzę krew na parkiecie. Krew na parkiecie... He he he... Krew. Kurwa, to moja krew. Stopa mi wzięła pękła...

Koniec zajęć. Kuśtykam do szatni starając się nie zalać posoką całej sali. Wychodzę po chwili z budynku, dzwonię do Najwspanialszej-Z-Żon informując Ją, że żyję, jednak będę potrzebować przez jakiś czas czułej opieki by wylizać się z odniesionych ran. Mam na to czas do wtorku, wtedy będzie drugi trening.

Nie ma chuja we wsi, idę!

17 komentarzy:

  1. popłakałam się za śmiechu.........

    OdpowiedzUsuń
  2. stopa mi pękła ... toć to prawie poetycko brzmi ... :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. genialne, po prostu świetny tekst

    OdpowiedzUsuń
  4. trzeba było iść najpierw pooglądać jak wygląda trening. mnie to uratowało od popełnienia czynu zapisania się. ale dobre, jestem popłakana ze śmiechu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiejszego popołudnia nawet Twoje arcy-humoro-poprawiający posty nie dały rady dołkowi czwartkowego wieczoru. Nie mniej jednak życzę powodzenia we wtorek ;-)

    P.S. Odnoszę wrażenie, że od "Mężczyzna na prawdę ciężko chory" Twój blog zyskał niesamowitą popularność ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba mnie namówiłeś na treningi tego cuda :D

    OdpowiedzUsuń
  7. noo czytamisie wyśmienicie:)) proszę nie przestawać! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. od mężczyzny bo ktoś umieścił na kwejku...

    Sam osobiście trafiłem tu przez kwejka , a jakoś nigdy blogi mnie nie interesowały z jedynym tylko wyjątkiem kominka...ale macie podobny styl nawet więc jestem monolubny ;)

    Tak trzymaj brachu ...też mam 30 na karku więc znam niektóre z Twoich rozterek.Peace

    OdpowiedzUsuń
  9. 30latek na kwejku? Może ktoś podzielić się linkiem? :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Stary, ciesz się ze to nie Judo albo KickBoxing, bo albo by Ci zebro poszlo albo nos zamieniłby sie w kartofel i NZZ szukałaby drugioego męza ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. "Mężczyzna na prawdę ciężko chory" - to było extra...i pewnie dlatego niektórzy tu zaglądają...niestety...wieje nudą ... i monotematycznością... a szkoda...

    Mimo wszystko pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Z całym szacunkiem do Anonimowego, jeśli posty 30lat uważasz za "wiejące nudą i monotematycznością" to ten...wyobrażam sobie Ciebie jako kogoś kto przez całe swoje życie podąża za co raz mocniejszymi wrażeniami i jako kogoś kto bardzo BARDZOO szybko się nudzi... :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  13. Ha ha ha !!! :) po wielkiej bitwie i ranach powrót z tarczą :D

    OdpowiedzUsuń
  14. mam dziwne wrażenie że Przemek maczał w tym swoje paluchy :P piękny opis treningu :)

    OdpowiedzUsuń
  15. taka mała uwaga co do końcówki tekstu - kolana normalnie zginają się do przodu :-D

    OdpowiedzUsuń