środa, 6 stycznia 2016

Styczeń.

Sobota rano. Albo środa. Na jedno wychodzi.
Z nieco ociężałą głową stoję pod prysznicem czekając, aż do końca rozkleją mi się powieki. W międzyczasie odruchowo sięgam ręką po szampon. Chłodny glut pada na dłoń, dłoń z glutem ląduje na czaszce... fuck. Przecież nie mam włosów. Tzn nie to, że wypadły czy coś, tylko wygolone. Żeby nie było widać efektu działania tych chorych cebulek, co to całkowicie bezpodstawnie barwią włosy na nieco jaśniejszy kolor. Nie, tu nie chodzi o siwiznę, to na pewno jakaś wada konstrukcyjna włosa.
Ręka z glutem przesuwa się na tył czaszki - tam jeszcze coś jest. Leniwie miętolę kilka dredów pamiętając, by z rozpędu nie spróbować przeczesać włosów dłonią. Bo wtedy i brzydkie słowa z ust padają i brodzik trzeba umyć jeśli z bólu coś człowiekowi z człowieka uleci.
Później mydło do twarzy. I kolejne do ciała. Brakuje jeszcze specjalistycznego mydełka do ręki lewej, prawej, brzucha, dupy i odbytu, co to go swego czasu tak radośnie rozświetlała jedna z dupnych celebrytek.
Wyłażę spod prysznica. Rzut okiem w lustro. Tradycyjne "ojapierdolę" skierowane w stronę odbicia. I golenie i krem po goleniu, krem do twarzy, krem po kremie po goleniu a później krem na wargi, które znów starają się pęknąć na pół.
Zerkam na łazienkową półkę. Kiedyś stały tam golarka, dezodorant i mydło w płynie. To wszystko. Dziś mam kremów pinć, maści trzi, co daje razem pudełeczek jedenaście. Co jest w pozostałych niewymienionych - boję się zerknąć. Ale są. Te pudełeczka, znaczy się. Piętrzą się w koszyku (tak kurwa, kupiłem koszyk do łazienki żeby schować przed ludźmi stertę kremów) bezczelnie. To chyba jest coś jak kosmetyczno-pojemnikowa ewolucja: najpierw człowiek nie ma wcale pudełeczek, później jedno, dwa, cztery, osiem, pączkują sobie, pączkują, jest ich kilkanaście (dorosłość), kilkadziesiąt (starość), a później wszystkie napączkowane pudełeczka zamieniają się w urnę. I tak przychodzi śmierć.

Fuck this shit. Gdzie moja kawa?

*****

Jakimś magicznym sposobem minął nam kolejny rok. Wielki Nowy Rok, wielkie POSTANOWIENIA, stado kolejnych wielkich Nowy-Lepszy-Ja, sweet życzenia do porzygu od ludzi, którym człek by najchętniej wbił w krtań kawałki tłuczonego lustra. "Ja ciebie też szczęśliwego nowego roku, parchu zaropiały". Jeszcze kilka dni i ludzie zapomną o tym, jacy to dobrzy powinni być dla siebie, a uśmiechnięta, przepuszczona na pasach pani przestanie być uśmiechniętą panią którą można przepuścić. Znów stanie się "gdzielezieszpodkołajebanakrowo".

Zerkam na tablicę po prawej: rozpiska egzaminów, zjazdów, dwa kółeczka zakreślone na kartce wyraźnie sygnalizują, że powinienem robić coś zupełnie innego, niż babrać się na blogu. No cóż, widocznie znów jestem pełną gębą studentem. Pewnie zaraz zamiast oglądać zera i jedynki - okna umyję. Albo przeglądnę półki w piwnicy. Trzeba sprawdzić, czy kurz się ładnie układa.

Tia, NowyLepszyStudent-Ja.

1 komentarz:

  1. o jaki entuzjazm! ;)
    btw- ja bym zrobiła porządek w koszyczku z kremami ;)

    OdpowiedzUsuń