wtorek, 9 sierpnia 2011

Bez polotu.

Tomasz Kłaptocz.
Nigdy bym nie pomyślał, że bez mała porozrywają mi się emocje na strzępy gdy usłyszę głos faceta, którego słyszałem na żywo może z dwadzieścia razy, z którym może z dziesięć razy rozmawiałem...
Pierwszym wersem "oranżady" dostałem strzał w twarz niczym zdechłą rybą. Nie zrozumiałem, co się stało. Drugi wers złamał mi kręgosłup, spakował mnie do pudełka po płycie cd i wysłał do czarnej dziury, w której trzeci wers kopnął mnie w twarz wyrzucając myśli kilka lat wstecz, gdzie słońce starało się przepalić sfatygowane glany, sprane czarne koszulki, gdzie sialiśmy miliony tęcz rozrzucanymi butelkami po piwie, gdzie śmierdzieliśmy koncertami, bramami, pociągami, morzem, górami, kurwa mać, poczułem się jak dzieciak, który wyrwany na chwilę z młyna pod sceną nie wiedział, czy ma oddychać, pić, czy paść na twarz.
Wszystkie późne wieczory, gdy oddychaliśmy i pulsowaliśmy wraz z tłumem prowadzeni aksamitem płynącym z gardzieli trąbkowatego kolesia na scenie, noce po, z dzwoniącymi uszami, wieczory przed, gdy człowiek wlewał w siebie jak najwięcej wiedząc, że w czasie Mszy nie będzie czasu chlać. Tysiąc trzysta czterdzieści dwa obrazy przewinęły mi się przed oczami. Powinienem się porzygać od ich nadmiaru. Zamiast tego - delikatnie zsypałem je do koperty po rachunku za gaz, wsadziłem do tajnej skrytki.
Będzie na starość.

*****

Leżę w łóżku zastanawiając się, dlaczego w restauracji w której kiedyś pracowałem, puszczaliśmy zawsze tandetne pseudofolkowe utwory malowanych Indian dmuchających w plastikowe instrumenty made in China.
Jeśli jednak się nad tym zastanowić... Wagnerowska Valkiria mogłaby spowodować, że zamiast sympatycznych kolacji w rodzinnym gronie, mielibyśmy gości wbijających sobie widelce do oczu. Tia, zdecydowanie plastikowe Flutesy nadawały się bardziej...

*****

"Wszyscy jesteśmy Chrystusami" zaliczone. Już się nie czuję Miałczyńskim.

*****

I znów napierdalają mnie dłonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz