poniedziałek, 9 grudnia 2013

Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate

Tutaj miał być przydługi, epicki wstęp o drodze, celach, priorytetach itd itd. Generalnie dużo bicia piany od którego kawa może stanąć w przełyku. Oszczędzę tego i Wam i sobie.

Faktem jest, że przez ostatnie dwa tygodnie cholernie się zestarzałem. Nie, nic się nie stało, wszyscy są cali i zdrowi, Najwspanialsza-Z-Żon nie uciekła z żadnym Hiszpanem za granicę, Merdaty nadal robi głupie miny, Rudy Ciul też ma się dobrze.
A jednak zmieniło się sporo. Głównie w kwestii bloga, tego co i jak i gdzie publikuję, jakie mam w związku z tym plany i pomysły.

Obawiam się, że to jest ostatni wpis na tym blogu.
Nie, nie uciekam od 30latka. I nie twierdzę, że aktualna forma bloga już się wyczerpała.
Mógłbym prowadzić blog w ten sposób w nieskończoność, ale... czy miałbym z tego satysfakcję? Chyba nie.

Wróciłem ostatnio po raz kolejny do słów 'wywiadu' dla WG: Chyba bardziej zależy mi na autentyczności niż na potencjalnie utraconych Czytelnikach. 

Jak nie patrzeć i z której strony by nie analizować, wychodzi mi, że na chwilę obecną potrzebuję czegoś innego. Świeżego miejsca. Dystansu. Nawet kosztem utraconych czytelników. W końcu - dopuszczając do głosu mój autokratyzm i egozim - to sobie mam robić dobrze pisaniem. Bez tego Wy nie dostaniecie produktu, który byłby autentyczny i wart tego, bym się mógł pod nim podpisać.

Dziś jest 09-12-2013
Dziękuję za wspólnie spędzony czas, wszystkie pozytywne i negatywne komentarze.
Wkrótce dam Wam znać gdzie można mnie spotkać.

czwartek, 28 listopada 2013

Porządki

Porządki. W zasadzie chyba nawet świąteczne. Tak jest: ścieraj kurze dla Jezusa. Najwspanialsza-Z-Żon szarpie się z mieszkającym za szafą pająkiem - chyba poszło o jakąś skarpetkę którą wielonogi przywłaszczył. Merdaty już od dawna leży w przedpokoju zerkając niepewnie na stojący pośrodku mieszkania odkurzacz, ja staram się ewakuować z zasięgu Najwspanialszej-Z-Żon poupychane wszędzie klisze. Nagle moją uwagę przykuwają trzy obiekty stojące na parapecie.
Niepewnie rozpoczynam rozmowę wskazując palcem na znalezisko:
- Eeeeeeeeeee, to chyba już nie żyje?
Niewiasta moja nadal walcząc z pająkiem o skarpetkę, rzuca spojrzeniem przez ramię.
- No, tak jakby, nie miałeś czasu dbać, to zdechło.
Zaraz zaraz... O ile dobrze pamiętam, truchło które mam przed sobą, oddałem pod opiekuńcze skrzydła Najwspanialszej-Z-Żon, która zarzuciła mi, że tylko Ona jest w stanie roztoczyć odpowiedni poziom troski nad wtedy-jeszcze-żywym obiektem.
- A to nie Ty zabrałaś mi je i miałaś się nimi opiekować bo ja nie miałem czasu?
Niewiasta moja po siknąwszy pająkowi w oczy odświeżaczem powietrza wyrywa w końcu z pajęczych łap skarpetkę i dumna z siebie zerka na parapet.
- No tak, w zasadzie to chyba zapomniałam raz podlać...
- Raz?



Cóż. Z ziółek chyba już nic nie będzie.
- Wiesz - rzucam w stronę Niewiasty macając kruszące się pod palcami resztki roślinek - w zasadzie to one są jak suszone, więc może zebrać to co zostało i skruszyć i będzie takie jak kupne i będzie chyba nawet dobre, ja wiem, chyba na przykład do zupy...
- Do dupy - ucina temat Najwspanialsza-Z-Żon. Tak, zawsze była mistrzynią argumentów.
Porywam trzy doniczki i zabieram do kuchni gdzie spoczną na dnie śmietnika. Niewiasta moja w tym czasie wraca do ścierania kurzu, dokładnie obserwowana przez pająka zza szafy.
Dałbym sobie głowę uciąć że widziałem, jak wielonogi po utracie skarpetki wykonał w stronę Najwspanialszej-Z-Żon gest Kozakiewicza. Wszystkimi czterema parami kończyn...

czwartek, 21 listopada 2013

Sonda

W związku z notką Zdrada! zapraszam do udziału w nowej sondzie ;)

Proszę odpowiednio wybrać sondę uwzględniając swoją płeć! ;)

*****

Wyniki ostatniej sondy:  Pytanie do Prawdziwych Samców: czy sikasz pod prysznicem?!

Oczywiście!  87 (25%)
Jak najbardziej!   57 (17%)
A niby od czego żółta gumowa kaczuszka jest żółta?   38 (11%)
Nie mam prysznica.   16 (4%)
Wolę puszczanie bąków w wannie.   82 (24%)

Liczba głosów: 335

Zdrada!

Środowy wieczór.
Najwspanialsza-Z-Żon po zeżarciu wiadra środków przeciwbólowych leży obok z błogą miną. Z jednej strony cieszę się, że przestało Ją boleć, z 2giej wydaje mi się, że Jej szklany wzrok i płynąca z kącika ust ślina mogą sugerować przyjęcie zbyt dużej dawki leków. Tzn nie to, że zazdroszczę czy coś, ale mogła chociaż z grzeczności zapytać, czy też nie chcę działki. No nic, przynajmniej jedno z nas się dobrze bawi.

- Musimy jeszcze dziś skoczyć do apteki - zauważam - trzeba wykupić wszelkie maści.
- Yhy.... - pada odpowiedź.
-  Mamy coś jeszcze do kupienia?
- No może do tego Praktikera podejdziemy?

Praktikera? Najwspanialsza-Z-Żon chce iść do Praktikera? Czyżby... Nie... to nie jest możliwe! Łza ciśnie mi się w oko, wzruszenie zaczyna szarpać  piersią, albowiem wiem, że Niewiasta moja ma podkład na wykończeniu i może wreszcie zrozumiała, że zamiast wydawać 50zł w drogerii za 50ml ciapy, może za tę samą cenę kupić worek zaprawy która nie dość, że tańsza to i sama się poziomuje więc i roboty by mniej miała i tańsza w zdejmowaniu bo nie trzeba specjalnego toniku kupować tylko wystarczy w tył łba sieknąć łapskiem i samo wszystko z twarzy odpada i...

- ...i kupimy skrzyneczkę - rozmarzonym głosem przerywa me rozmyślania Najwspanialsza-Z-Żon.
- ...yyyyyyyy. Co?
- ...i kupimy skrzyneczkę - rozmarzonym głosem powtarza Najwspanialsza-Z-Żon.

Jaką znów skrzyneczkę? Przecież nie potrzebuje... ej... zaraz... Może Niewiasta moja zauważyła, że nie mieszczą mi się narzędzia w skrzynce i chce mi zrobić prezent!

- skrzyneczkę, powiadasz? - dopytuję.
- tak... kupimy skrzyneczkę - nadal rozmarzonym głosem potwierdza mi Niewiasta - skrzyneczkę kupimy na nożyki i tarniczki i ostrzałeczkę też i do kopytek robienia skrzyneczkę na sprzęcik będę miała...

O losie złośliwy, o losie okrutny, za co?!?!?!?

*****

Mija kilkanaście minut, wracamy do domu po wysikaniu Merdatego. Chłodne powietrze chyba trochę ocuciło Najwspanialszą-Z-Żon, bo nie dość, że ma przytomniejszy wzrok, to w dodatku przestała nieświadomie tracić twarzą wydzieliny.
W przedpokoju poprawiamy sobie odzienia, gdy mój wzrok przykuwa coś, co Niewiasta moja ma na sobie pod kurtką.
- Eeeeeeeeeeeeee, co to jest?! - zapytuję wskazując na dziwny bluzopodobny twór
- To? To jest bluza od Dziadka Hansa?

Zaraz zaraz, momencik, bo właśnie planuję dostanie zawału i wylewu i przygotowuję się do zalania krwią i atak wściekłej piany. Na wszelki wypadek najkulturalniej jak się da, dopytuję:
- ...że niby co to kurwa jest?!?!?!
- No bluza od Dziadka Hansa, nie mogłam się ruszać a akurat była na wierzchu, to chciałam żeby cieplej mi było i...

...nosz kurwa zgroza ja pierdolę!!! To człowiek sobie żyły wypruwa, do sklepów z babą własną chodzi cierpiąc katusze, pieniądze wydaje na srylion bluz i bluzeczek w koniki kwiatuszki i jakieś jebane kolorki których nazw nawet nie da się spamiętać i to wszystko po to, by własna baba, po obcym facecie jeszcze za MOJEGO ŻYCIA bluzy nosiła?!?!?!?

- Weź mi to natychmiast ściągaj!!! I nigdy więcej nie waż się bez wyższej konieczności innego chłopa ciuchów zakładać!!! No kurwa mać!!!!

*****

- ....bo widzisz - tłumaczę Najwspanialszej-Z-Żon gdy już opadły emocje bo awanturze roku - to nie jest tak, że zakładasz bluzę jaką chcesz. No, rozumiesz.
- Nie.

No patrz, niby Kobieta taka wyczulona i wszędzie wszystko na milion sposobów analizuje, ale jak trzeba pomyśleć nad grzechem śmiertelnym który popełniła, to nagle paraliż mózgowy.
Pomimo to, twardo tłumaczę dalej:
- ...no, no bo jak kobieta nosi koszulę, koszulkę, czy bluzę faceta, to wiesz co to znaczy?
- Że jej zimno?

No ja pierdolę, za jakie grzechy!!! Już szybciej bym wytłumaczył kołkowi drewna zasadę zachowania energii niż wbił do głowy Najwspanialszej-Z-Żon jaki grzech popełniła!
A srał to pies, pieprzyć konwenanse!
- ...bo jak facet ubiera babę w swoje ciuchy to jest tak jakby ją obsikał zaznaczając swoje terytorium, a baba rano w ciuchach faceta to jednoznaczny sygnał, że została przetarmoszona w nocy i sygnalizacja że żaden inny facet ma się nie zbliżać i masz kategoryczny zakaz zakładania jakichkolwiek bluz poza swoimi i moimi! I chuj!

No! Nie będzie mi tu Niewiasta moja takich niegodziwości czynić, zasady ustalone i wyjaśnione zostały, a teraz powinienem otrzymać przeprosiny! Zerkam więc na Najwspanialszą-Z-Żon, która z miną Merdatego widzącego pierwszy raz w życiu kozę gapi się na mnie. I już otwiera usta i składa je by wypowiedzieć słowa rzewnych przeprosić i błagać mnie o litość, przymykam więc oczy by podkreślić tę wzniosłą chwilę, gdy do moich uszu dobiega:
- Ej, ale wy faceci to jesteście zdrowo jebnięci!

Więc przeprosin chyba nie będzie. Jest za to ciąg dalszy Niewieściego drążenia tematu:
- Więc poza całowaniem i sexem, noszenie czyjejś bluzy to też niby zdrada?
- Wiesz, rozumując po babsku, powinienem twierdzić: "co z tego, że jakaś laska zrobiła mi loda jeśli nie przełknęła, a że nie przełknęła, to nie zdrada".
- A gdyby przełknęła to co, wtedy dałbyś jej ponosić bluzę?
- No nie, jak zwykle kupiłbym jej Happy Meala...

Tak, najważniejsze to zdążyć zrobić unik i pilnować, by Niewiasta nie miała pod ręką ostrych przedmiotów...

*****

Późny wieczór. Zakupy dokonane, nicnierobimy delektując się przyrządzoną przez moją Niewiastę, wyborną sałatką owocową. Wciągam owoce z nadzieją szukając pomiędzy nimi mięsa, jednocześnie co jakiś czas miotając wzrokiem gromy w Najwspanialszą-Z-Żon. Niech wie, że sprawy bluzy tak szybko nie zapomnę!
Wciągam to kawałek ananaska, to znów tego okrągłego co smakuje jednocześnie jak ziemniak i papierówka, teraz pora na kawałek banana...
...ożesz.

W mojej sałatce znajduje się końcówka banana. Taka z tą kropką. W wszyscy wiedzą, że końcówki banana jest śmiertelnie trująca!!! Nie wierzę!!! Moja własna Kobieta chce mnie... ZABIĆ!!!



Chyba pora zmienić zapisy w testamencie i polisie...

*****

Bonus ;)

Making of... "Zdrada!"

30: ile kosztuje Twoj podklad?
NzŻ: do ryja?
30: yhy
NzŻ: ok 50 zł
NzŻ: a co piszesz notke?
NzŻ: jak notke to napisz ze 150
NzŻ: :P

...i to niby faceci są zdrowo jebnięci.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Korzonki i pieski.

I znów wszystko przyspieszyło. Brakuje czasu na odpoczynek, brakuje czasu na sen, brakuje wszystkiego na wszystko. I tylko Merdaty leniwie przeciąga się na legowisku mając na całokształt totalnie wyjebane.
Ot, sprawiedliwość.

Lecą kolejne dwa tygodnie bez dnia wolnego. Praca, szkoła, szkoła, praca. Weterynarii nam się chciało.
Najwspanialsza-Z-Żon chcąc uatrakcyjnić nam codzienną gonitwę wpadła na pomysł, że w ramach walki z szarością codzienności wniesie coś do naszego związku. Wniosła zapalenie korzonków, czy jak to się tam zwie. Teraz mam w domu nie dość, że głupiego psa, to jeszcze powyginaną Kobitę. Gdyby obok wygłej Niewiasty postawić Merdatego z tymi jego głupimi minami i dorzucić do całości mój wyraz twarzy, gdy staram się przeczytać nazwę kolejnego mikrociulstwa powodującego unoszenie się zapachu skarpet i myszy z psich uszu, to mamy od razu kompletny zespół kabaretowy. Wystarczyłoby nas postawić na scenie i popatrzeć - rotfl murowany.

*****

- Kto z Was wie, dlaczego pies chce lizać właściciela po twarzy?

Na sali cisza. Odgłos cichego trzeszczenie trybików i zapadek sygnalizuje, że powoli uruchamiają się procesy myślowe słuchaczy. Opierając się na zebranych w życiu doświadczeniach, ryzykuję i staram się rozwiązać zagadkę lizania:

- Dlaczego pies liże mnie po twarzy? hm... Wiem! To oznacza dwie rzeczy: raz - że przed chwilą lizał sobie dupę, a dwa - że jest złośliwym skurczybykiem! Tak?

Mina prowadzącego dość wyraźnie sugeruje, że nie o to chodziło.

- Nie do końca... to jest pozostałość z wilczych czasów, gdy szczenię prowokowało dorosłego wilka do zwymiotowania pokarmu, który następnie szczenię zje.

Zajebiście. Następnym razem gdy Merdaty w ramach radosnego przywitania rzuci mi się z jęzorem na twarz, postawię mu na lico siermiężnego womita.

*****

A czas bezustannie pędzi. Za pasem urodziny Najwspanialszej-Z-Żon. Oczywiście przed wszechwidzącym okiem Niewiasty nie da się nic ukryć, więc już wypłynął na światło dzienne pomysł dotyczący prezentu. Niespodziankę szlag trafił. Następnym razem odgrodzę swój komputer drutem kolczastym, pastuchem elektrycznym i fosą pełna krokodyli. Albo nie, krokodyli nie, bo pomyśli, że dostanie coś z krokodylej skóry. Np buty. Dla konia.

*****

Zajęć ciąg dalszy:

- ...a jeśli nasz pies coś zje, tabletki, trutkę, co wtedy?
Nieśmiały głos z sali:
- Wywołujemy u psa wymioty?
- Tak, wywołujemy u psa wymioty. Kto mi powie, jak wywołać u psa wymioty?

Ja! Ja, ja ja ja! Ja wiem! Ja wiem, serce me przepełnia radość, duma mnie rozpiera albowiem ja wiem jak wywołać wymioty u psa który zeżarł tabletki albo trutkę albo inne plugastwo! Wyrywam się więc i oznajmiam z dumą:
- Należy lizać go po pysku!

Jeśli w życiu Wykładowcy zdarzają się trudne momenty, to właśnie nastał jeden z nich. Ah, ta satysfakcja, gdy swoją logiką jestem w stanie położyć o wiele bardziej wyedukowany w danej dziedzinie umysł!
- No teoretycznie można... Ale jeszcze o ile swojego psa bym po pysku mógł wylizać, tak psa sąsiadki już nie za bardzo... Jak jeszcze można wywołać u psa wymioty?

Z mózgownicy mej aż się dymi. Coś mi świta, na coś już prawie wpadłem, już jestem blisko rozwiązania tylko jednej rzeczy nie jestem pewien:

- Czy wywołanie wymiotów u psa i człowieka może wyglądać podobnie? Tzn czy może mieć taką samą zasadę działania?

Wykładowca bojąc się kolejnego z moich pomysłów, potwierdza nieśmiało:
- No, w zasadzie tak...

Ha! Teraz dopiero zabłysnę! Kurna chata, normalnie dziś bryluję na wykładzie, normalnie siła mego intelektu zaskakuje nawet mnie! Oznajmiam więc wszem i wobec:
- To wymioty u psa można też wywołać stosując zasadę dwóch kciuków?

Szach-mat! Wykładowcy opadła szczęka, nie wie o czym mówię! No teraz osiągnąłem szczyty samozadowolenia - ma wiedza życiowa przerosła wiedzę książkową Prowadzącego zajęcia!
Wspomniany zerka zza stoła pytając nieśmiało:

- Zasada dwóch kciuków?

No, teraz udzielę wyjaśnień i moja wiedza spłynie na zebranych, olśnię swym blaskiem obecnych, w tym samego Wykładowcę!

- Tak. Wymioty można wywołać stosując zasadę dwóch kciuków. Jeden kciuk wsadzamy sobie w gardło, drugi w dupę. Jeśli nie działa i nie ma rzyga - zamieniamy kciuki miejscami.

Tak! Będę zajebistym technikiem weterynarii!

wtorek, 12 listopada 2013

Laseczkowo

Tyle wygrać... Dostałem dziś maila:

Lubisz flirtować z pięknymi laseczkami na seks kamerkach, ale nie lubisz przepłacać? Średnia prowizja u konkurencji to 70 zł...

WTF?!?!? O co biega? Ja naprawdę byłem święcie przekonany, że pod linkiem "długonoga czapla czeka na dzięciołka który ją wypuka" kryje się obraz z kamery na drzewie pokazującej życie ptactwa! Moja wina, że tam jakaś ubrana dwa sznurki niewiasta prezentowała swoje - za przeproszeniem - juwenalia? To wszystko przez Krotoma, ptactwo chciałem oglądać! I skąd oni niby mają mojego maila?!?!

...na każdym zakupie 1000 żetonów... trochę dużo prawda?

A ile to jest u licha sto żetonów? Dużo? Mało? Zawsze mi się wydawało, że jak jakaś tancer... eeeeee.. artystka się negliżuje, to należy posiadać banknoty do wsadzania za pasek stringów, czy tam podwiązkę. Ale żetony? Niby gdzie ja miałbym wsadzić lasce żeton, przecież ona nie posiada nawet odpowiedniego otworu nadającego się do... oj... No tak, w zasadzie to posiada.

Czyli chcąc podarować swojej ulubionej dziewczynie 100zł, Ty musisz zapłacić 170 - portal bierze 70, a tylko 100zł dostaje Twoja pani.

Czyli nadal wychodzi na to, że taniej wychodzi utrzymanie Najwspanialszej-Z-Żon: mając 170 zł daję Jej stówę, siedem dyszek kitram w kieszeni, a w ramach wdzięczności mam jeszcze od Niej gratis obiad ze świńska dupą w roli głównej.

Jeśli nie chcesz przepłacać skorzystaj z serwisu kamerkowego (...).pl - jako jedyni posiadają stałą prowizje:

100 żetonów: 12zł
1000 żetonów: 120zł
10000 żetonów: 1200zł

Tysiąc dwieście zeta za oglądanie cycków na monitorze?!!?!? No ja bardzo przepraszam, ale nawet jeśli w tej cenie jest prezentacja rozklapiochy, to przy tej kwocie powinna ona grać na flecie, zawiązywać sznurówki i układać kostkę rubika!
Armageddon...

Daj znać swojej ulubionej panience, że napiwki wolisz dawać na (...).pl- bo się bardziej opłaca dla Was obojga.

Już to widzę:
- O Niewiasto moja, o Najwspanialsza-Z-Żon, słuchaj mnie, albowiem wieścią szokującą chcę się z Tobą podzielić! Jesteś moją ulubioną panienką, ale napiwki wolę dawać na (...).pl bo to się bardziej opłaca!

I wtedy mógłbym się przekonać, z jakimi trudnościami musi się zmagać lekarz podczas wyciągania noża do kopyt z męskiej gałki ocznej.

Jeśli nie masz jeszcze konta na (...).pl - skożytaj z tego linku > kliknij tutaj <

Nie, chyba jednak nie skożystam...

środa, 6 listopada 2013

Politycznie.

Środa.
Wbrew wszelkim zasadom i obietnicom składanym samemu sobie - znad kanapki zerkam na Wiadomości WP. Szybki rzut okiem na 'technologie', dwa zerknięcia w stronę rynku, nuda. Prześlizguję jeszcze wzrokiem po tych bardziej kolorowych częściach portalu szukając czegoś, na czym można oko zawiesić chcąc rozwijać swe zainteresowania, pogłębiać wiedzę na temat otaczającego świata i jego proble... o, cycki na zdjęciu! Zdecydowanym ruchem najeżdżam myszą na sympatyczne kształty, klikam, jebut. Chyba nie trafiłem, bo nie ma cycków. Włączyło się jakieś inne coś. Przewijam sprawdzając, czy gdzieś niżej nie schowały się upragnione bimbały... nie. Brak. Nicość. Stan cycków równy zero.
...no to przynajmniej zerknę na tytuł, skoro już to coś otworzyłem.

...www Krakowie powstanie Pieta Smole... Pieta? Coś jak pizza? Jaka? Smoleńska?

O matko i córko... Toż to jeszcze nie skończyła się ta necroszopka? Kanapka momentalnie staje mi w gardle, ręce opadają, zamykam zakładkę. A tak skutecznie udawało się unikać smoleńskich tematów w ostatnim czasie.

Mija 5 minut.
Powoli przeżuwam resztę kanapki dumając nad kwestią tworzenia kolejnych igrzysk dla ludzi rządnych chorych emocji rozbudzanych przez pseudopatriotyczne bicie piany. Kurcze... A może zamiast ignorować to zjawisko - zacząć je wykorzystywać?
Pod przymkniętymi powiekami momentalnie pojawia się obraz pogrążonych w zadumie tłumów zmierzających do prawie-świętego malowidła przedstawiającego usychające, złamane w połowie drzewo (alegoria znaczy się, że niby taka Polska schnąca po katastrofie), zaś w tle necro-szopka:

  • smutni klauni zakręcający baloniki w kształt samolotu z oderwanym skrzydełkiem
  • sprzedaż sadzonek brzozy
  • sprzedaż puzzli w trzech przedziałach trudności:
    • z elementów przedstawiających porozrywane korpusiki i kończynki złóż swoją ofiarę
    • wersja pro 3D - z elementów pochowanych w błocie wypełniającym pudełko składamy model tupolewika 
    • wersja ultra-hard 3D - jak wyżej, tyle że do tupolewika dorzucamy korpusiki i kończynki. Żeby było trudniej - nóżki osoby A pasują także w miejsce rączek osoby B.
Całości dopełnia oprawa audiowizualna uruchamiana przez wrzucenie 5 zł do skrzyneczki: wokół prawie-świętego obrazu zaczyna snuć się mgła, zaś z głośników w 15 sekundzie zaczną się dobywać strzały.

...tylko skąd ja dziś wytrzasnę akordeonistę, który jeszcze pamięta, jak się gra Kaczuszki?

niedziela, 3 listopada 2013

Sik!

Niedzielny poranek. Szkoła. Przerwa.
Zaspany jak borsuk ledwie wybudzony ze sny zimowego, powoli pełznę w stronę szkolnych kibli.
Tak, Prawdziwy Samiec idzie siku.

Celebrując każdy krok, wspinam się dostojnie po kilku schodkach prowadzących do toalet. Na prawo - męska, na wprost - damska. Damska nie wiedzieć czemu, zazwyczaj jest zamknięta. Nie wiem, może jakaś awaria, albo akcja dywersyjna woźnego, który teraz pewnie gdzieś z ukrycia obserwuje z satysfakcją miny zdesperowanych niewiast, zmuszonych do wejścia na teren Prawdziwych Samców.
Ale ale... oto i stoi jedna z nich. Zagubiona, niewieścia dusza o oczach żółtych od nadmiaru moczu zgromadzonego w organizmie. Niewinnie rozgląda się wokół wlepiając wzrok w dyplomy szkolne, ale ja wiem: przed chwilą odbiła się od zamkniętych wrót damskiego klopa. I liczy na to, że da radę skorzystać z męskiego...
...niby od niechcenia też rzucam okiem w stronę dyplomów. Chyba jakaś wygrana w siatkówkę, coś o innych sportach, promowanie zdrowego trybu życia... Mając na uwadze fakt, że jesteśmy na terenie gimnazjum, odpowiedniejsze byłyby plakaty dotyczące zapobiegania ciąży i walki z uzależnieniami. Ale to nieważne, bo gdy tylko odwróciłem wzrok w stronę tablicy z dyplomami, Niewiasta Żółtooka wykonała szybki zwrot i czmychnęła do męskiego WC. 
HA! Mam Cię!
Bezczelnie, krokiem pewnym i donośnym wkraczam na Samcze Terytorium. Wchodząc na teren świątyń dumania, widzę, jak Żółtooka bez mała zabija się o kolejne drzwi, starając się uciec do jednej z kabin. 
A to świnka... Myśli, że nie wiem, że nie widziałem. A tu taka zdrada... Krocząc w kierunku kabin z radością armii radzieckiej która zobaczyła burdel pierwszy raz od miesiąca, odchrząkam donośnie, by podkreślić fakt tego, że jestem. I że zaraz będę czynić rzeczy brzydkie, wulgarne, mlaszczące i głośne. 
Po rozpaczliwym łomocie dobiegającym z jednej kabiny, szybko określam gdzie jest moja przyszła ofiara. Mhm... Druga od prawej. Nucąc pod nosem wątek z Gwiezdnych Wojen, ładuję się do trzeciej kabiny od prawej. Najgłośniej jak się da otwieram zamek i wyciągam atrybuta, by drżącej ze wstydu i strachu Żółtookiej w kabinie obok zadać cios ostateczny!

Traaaaa la la siaaaaaaaaaaaaala siaaaaa la laaaaaaaaaa, strumień ruszył szeroko i wartko, wali z pęcherza jak z wiadra, by wzmocnić efekty dźwiękowe kieruję strumień bezpośrednio w oczko wodne wewnątrz muszli. Dźwięki wody spuszczanej z męskiej zapory wypełniają całe Samcze Terytorium, chlupot niesie się donośny i jeno bezsilne westchnięcie w kabinie obok zaburza tę mocznikową orgię...
STOP!
Wstrzymałem strumień, nasłuchuję. Korzystając z hałasu w mojej kabinie, Żółtooka stara się cichutko siuśnąć... wstydliwe ciurkanie tajniackiego siknięcia zostaje rozpaczliwie powstrzymane gdy strumień autorstwa mojego przestał hałas czynić...
...i tylko wstydliwe siurk... siurk.. z kabiny obok cichutko się dobywa...
...oczyma wyobraźni widzę Żółtooką, jak z gaciami wokół kostek i czerwoną z wysiłku gębą stara się odlać na Małysza, lewitując gołym dupskiem 40cm nad oszczanym sraczem, bez trudu jestem sobie w stanie wyobrazić jej zaciśniętą szczękę i żyły na gardzieli i łzę toczącą się po policzku, zaraz pod wytrzeszczonymi ślepiami których wyraz jednoznacznie określa, co by była w stanie mi zrobić, gdyby mnie dorwała w ciemnej uliczce...

Odcharkuję bezlitośnie, rwącą się spod wątroby flegmą spluwam do kibla i spuszczam resztki moczu przy akompaniamencie cichutkiego szlochu w kabinie obok. A jak! Zrzucając ostatki zbędnych mi płynów kończę sikanie, podkreślając całość siermiężnym pierdnięciem. Jeśli moczowa orgia nie wykończyła sąsiadki, pierdnięcie godne nakarmionego fasolą nosorożca, powinno ją dostatecznie dobić. 
A jak! Nie będzie mi już więcej żadna niewiasta do męskiego klopa bezczelnie wchodzić!

Mija kilka chwil. Myję ręce. Powoli. Bardzo powoli. Rzucam okiem przez ramię, Żółtooka nadal nie wychodzi z kabiny. Cichutkie szelest zakładanych ubrań sygnalizuje, że zaraz wyjdzie z sali cierpień. Uśmiecham się złowieszczo zastanawiając się, czy zabezpieczyła swe damskie ciuszki przed zetknięciem z wnętrzem kabiny. Wszak samiec nie zawsze bawi się w konwenanse i czasami z pierdziawy do klopa nie trafi i przyozdobi i sedes i podłogę sympatycznym krecikiem, który w zwyczaju ma ślady po sobie brązowe zostawiać.
Tak... Na kolejnej przerwie będę musiał zerknąć, czy Żółtooka ma brązowe mazy na ciuchach...

poniedziałek, 28 października 2013

Mateusz

Wieczorowa pora. Merdaty śpi rozwalony na podłodze, Najwspanialsza-Z-Żon bierze prysznic, ja próbuję najciszej jak się da podpełznąć do Medratego. Uwielbiam gilać go po stopach gdy drzemie.
Już prawie jestem przy jego zadniej łapie, już mam wykonać śmiercionośne gilnięcie, gdy nagle z łazienki dobiega mnie zrozpaczony głos Niewiasty:
- Przyjdziesz tu szybko? Ale tak naprawdę szybko!

Zrywam się z ziemi budząc Merdatego i pędzę do łazienki ile sił w nogach. Otwieram drzwi bez mała wyrywając je z zawiasów, wpadam do środka gdzie...
...w kłębach pary stoi Najwspanialsza-Z-Żon. Kompletnie naga. Wilgotne włosy opadają na kark i ramiona, ostatnie krople spływają po smukłym ciele.
Ehekhe... hemkeeeee... Ehehehehehe... no takie coś to ja rozumiem! Uśmiecham się jak zakonnica na widok marchewski, opieram się niedbale o framugę, obrzucając jednoznacznym spojrzeniem swoją Niewiastę. Aż chce się powiedzieć:
- a cóż to za potrzeba sprawiła, że wezwałaś mnie do siebie, o skąpana w parze i zapachu mydeł Pani, jakież to wydarzenia spowodowały, że przywołałaś do siebie mnie - swego wybrańca? Czyżbyś chciała, bym Cię teraz na ręce porwał, albo nawet i nigdzie nie porywał, tylko tutaj tak jak stoisz za ramiona złapał i...
...i już myśli me galopowały tam, gdzie zwykły się udawać procesy myślowe każdego Prawdziwego Samca mającego przed sobą nagą niewiastę, gdy galop ów przerwała Najwspanialsza-Z-Żon. Jednym gestem.
Powoli uniosła rękę prawą, dłoń za włosy skierowała, obróciła twarzyczkę w stronę uniesionej ręki, jednocześnie powoli wznosząc dłoń lewą w stronę prawego ramienia... A to świnka, tańczyć do tego będzie?!?!?!
- Bo ja to mam tu kleszcza - rzekła wskazując palcem lewej dłoni na prawe ramię.

Eeeee... kleszcza? Jak to jest na kleszcza? Że... Co??? Fuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuj!!!!
Faktycznie - z zaczerwienionego w jednym miejscu ramienia wystaje mała dupka. Bez wątpienia kleszczowa.
- No ładnie... Grzybów Ci się chciało - rzucam żegnając się z wizją łazienkowych zajęć brykanych - dasz radę go wyjąć?

Najwspanialsza-Z-Żon zerka okiem znawcy na merdający w naszą stronę kleszczowy zadek. Chwila ciszy.
- No trochę mały jest. A ty nie widziałeś go dzisiaj rano jak się bzykaliśmy, że miałem kleszcza?!?! - następuje niespodziewany atak w moją stronę.
No co jak co, ale gdzie tu ja jestem czemukolwiek winny?!?!

- Wiesz, nie mam zwyczaju i nie mam zamiaru zaznajamiać się z Twoimi pasożytami w trakcie naszego bzykania!

O! Niech wie, że Samiec swoją wolę ma i podczas czochrania będzie tam zerkał, gdzie ma chęć zerkać! I żadne poszukiwania wypełzających skądkolwiek jakichkolwiek robali nie będą ważniejsze od oglądania podskakujących... No! Wiadomo!

*****

...a kleszczowi daliśmy imię Mateusz.

czwartek, 24 października 2013

TE sprawy

Wieczorowa pora.
Leżymy z Najwspanialszą-Z-Żon w małżeńskim łożu, oglądając w TV nawet dość ciekawy dokument o zboczeniach sexualnych. Na ekranie jakiś starszy jegomość opowiada o tym, jak bardzo go podnieca przebieranie się za niemowlaka i latanie w pieluchach.
Zerkam jednym okiem na Najwspanialszą-Z-Żon - w zasadzie chyba jednak nie jest najgorzej, może i czasami ma jakieś dziwne pomysły, ale przynajmniej nie próbuje mnie wsadzić w pampersa. Tia, zawsze mogło być gorzej...
Z zamyślania wyrywa mnie nagle głos mej Niewiasty:
- a ty za kogo chciałbyś się przebrać w łóżku?

Że niby co?!?! JA miałbym się przebierać za KOGOŚ?!? No nie... Zgodnie z prawdą odpowiadam szeptem wprost do uszka Najwspanialszej-Z-Żon:
- wiesz maleńka, ja jestem tak zajebisty, że to inni powinni się przebierać za mnie!

Zaskoczona Niewiasta zamiast energicznie przytaknąć, coś jakby nie za bardzo łapie o co mi chodzi:
- eeee, Ty, eeeeee, że jak zajebisty, ze niby ale kto? Eeeeee, aaaaaaa, no tak!
...w końcu przytakuje. Coś mi tu zaczyna śmierdzieć. Zerkam na Nią podejrzliwie - wlepiła wzrok w ekran czerwieniąc się na czubkach uszu. No patrz, dziadyga jedna pewnie musiała oglądać urywki Gry o Srom, czy innego bezeceństwa i teraz jej jakieś świństwa po głowie chodzą! Chyba musimy porozmawiać na temat tego, jakie seriale wypada oglądać razem, a jakie w pojedynkę! Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon starając się wykrzesać z oczu jak największą dawkę złości, nienawiści i ogólnego potępienia.
Tymczasem Niewiasta jakby nie zauważając moich prób spopielenia Jej cielesnej powłoki morderczym wzrokiem, ciągnie temat przebieranek:
- heh, wiesz, śmiesznie byś wyglądał przebrany za niemowlaka! Chętnie bym cię zobaczyła w takiej opcji, ale byłby ubaw! Nawet mamkę mogłabym ci załatwić żeby się cię karmiła buahahahAHAHAAH!!!

...i już miałem rzucić się na Nią z poduszką, kłami i pazurami i zamiarem ukatrupienia, gdy nagle zmaterializowała mi się przed oczami scena, na której....

..leżę wyciągnięty na kanapie, głowę wspartą mam na wysportowanych udach mamki. Ta delikatnie gładzi me włosy, karmiąc jednocześnie obranymi ze skórki winogronami. Sok owoców skapuje z Jej palców na na moje usta, jej piersi, chłodne kropelki soku łaskoczą powodując u niej delikatny uśmieszek pełnych ust, osadzonych w twarzy o rysach delikatnych, okolonych burzą kręconych, rudych włosów...
...nieświadomie mamroczę pod nosem...
- tak... mamka, taka fajna mamka która by do cyca przytuliła i...
- no no no - podłapuje temat Najwspanialsza-Z-Żon - taka stara murzynka z cycami do pasa i serem z laktacji w staniku i strupami na cycach!!!


O ja pierdolę...
Obraz idealnej, rudowłosej mamki zostaje zmiażdżony obwisłym cycem starej murzynki.
Już mi się nie chce.
I jutro też nie będzie mi się chciało.
I pojutrze też nie.

czwartek, 17 października 2013

Kop-ciuszek

Godzina 7:50. Czwartkowy poranek.

Stoimy z Najwspanialszą-Z-Żon w kolejce, czekając na otwarcie sklepu. Tak, dałem się namówić na poranne zakupy. Do tego przed pracą. Klękajcie narody.
Stoimy, czekamy. Ogonek wije się na dobre 20 metrów. Część osób grzecznie stoi w kolejce, ale kilku wywrotowców stara się jakby oskrzydlić kolejkę i zaatakować wejście od drugiej strony. Co jurniejsze babcie zaciskają dłonie na laskach i parasolkach jakby sygnalizując, że przed nie wpychać się nie warto. Bo w ryj.
Tak, stoimy w kolejce do lumpa. Dziś czwartek, a to oznacza, że wszystko za złotówkę!
Najwspanialsza-Z-Żon rozgląda się nerwowo po zebranych, jakby oceniając komu jest w stanie wypłacić z liścia w przypadku potencjalnego starcia, babcia obok świdruje mnie wzrokiem, z pogardą zerkając na kucyk, gdzieś dalej dwie niewiasty z wózkami wypełnionymi dziećmi starają się sprawiać wrażenie umęczonych i zapracowanych matek. Nie rusza to jednak pozostałych zebranych - nie z nimi te numery! Dobrze wiedzą, że wózek z dzieckiem jest tylko po to, żeby zapchać pojazd ciuchami - wszak ma większą ładowność niż koszyk! A że dziecko pod stertą oddychać nie może... cóż. Taka już cena bluzeczki za zecisze.

Czując się jakbym był z całkiem innego świata, nieśmiało zapytuję Najwspanialszą-Z-Żon:
- tu tak zawsze taki tłok w te czwartki? Taki bajzel i przepychanie?
- bajzel to będzie dopiero jak otworzą drzwi - uważaj, żeby cię nie stratowali!

E tam, zesrali a nie stratowali. 85% zebranych to niewiasty, o wiele bardziej wątłe niż ja,  w razie czego usiądę na którejś, albo docisnę dupskiem do ściany.
Wewnątrz sklepu dało się zauważyć ruch. Tłum momentalnie zamilknął, w powietrzu czuć takie napięcie, że gdyby ktoś teraz kichnął, to pozostałym puściłyby zwieracze. Jedna z posiadaczek wózka i dziecka, zmienia nieco ustawienie pojazdu, kierując go na wprost drzwi. Kruca bomba, że na to nie wpadłem - wózek ma trzy kółka, więc to trzecie - centralne przednie zadziała jak lemiesz odrzucając na boki pozostałych kupujących! Normalnie jestem pełen podziwy dla niewiasty! Do kompletu brakuje jej tylko ostrzy montowanych przy kołach i zaostrzonej, trójkątnej stalowej płyty z przodu wózka, by czynić nim większe spustoszenie pośród pozostałych kupujących.
Tymczasem atmosfera napięta jak żyły na kaczej gardzieli podczas rozmów o dupolewie i radzieckich brzozach. Najwspanialsza-Z-Żon przygarbiła się nieco, stabilniej stanęła na nogach niczym Usaj Bolt w stanowisku startowym, wbiła wzrok w drzwi i - mógłbym przysiąc - na Jej twarzy pojawiło się skupienie bez mała takie samo, jak podczas oglądania nowego, patologicznego kopytka z galaretowatą, gnijącą strzałką i zapchanymi jakimś badziewiem rowkami przystrza...

- Łotsuńta się pani bo łotwierrrrrajom!!! - wydarła się nagle jakaś starowinka i...
...się kutfa zaczęło:

Główny klin uderzenia poszedł wprost na drzwi zakręcając o 90 stopni do wejścia - część ludzi nieprzygotowana na nagły skręt zaczęła odpadać z kolejki odrzucana przez siłę odśrodkową. Nie wiadomo skąd, nagle pojawiło się kilkunastoosobowe oskrzydlenie, które wbiło się w główną kolejkę rwąc ją na dwie części. Nagle powstaje zadyma jak w młynie pod sceną w drugi dzień woodostoku - łokieć jakiś, kolano, tu ktoś górą leci, tam ktoś leży, tłum faluje i pulsuje, błyskają laski ortopedyczne, balkoniki i protezy, ktoś się drze gryziony w łydkę przez przydepniętą babulinkę, jakaś niewiasta obok wbija pazury we framugę drzwi wejściowych, nieświadomie z wysiłku nadmuchując smarkowego bąbla pod nosem, oskrzydlenie zostaje wypchnięte spod drzwi i kolejka ma już wejść do środka... I wydawać by się mogło, że losy bitwy o wejście zostały już rozstrzygnięte, gdy do akcji włączyła się posiadaczka wózka trójkołowego, który napędzony siłą rządnej ciuszka matki wbił się w pulsującą kolejkę jak samczy kieł w plaster prawie surowej, podwędzanej polędwicy i bez mała identycznie krew lać się zaczyna i jeno jęki rannych i dociśniętych do ścian i rozjeżdżanych kołami wózka słychać było...

- Dżona, gdzie jesteś?!!?!
...w przerażeniu krzyknąć chcę niesiony wbrew swej woli ludzką masą w stronę koszy z berecikami... Najwspanialsza-Z-Żon już w tym czasie jakimś magicznym sposobem na przedzie pochodu się znalazła by wyrywać, wyszarpywać wydzierać z wieszaków rzeczy, których nawet nie ogląda, a każdy jeno zagarnia, zagrabia i przed każdym innym człekiem chowa i nie jest ważne, że dziadek zgarnął babskie getry w panterkę, a kobietka dwa wieszaki dalej stara upchać w koszyku coś, co przez pomyłkę wzięła za palto, a co najprawdopodobniej jest pokrowcem na cinquecento...

8:03.
Główny szał mija, przekleństwa wydają się pojawiać jakby rzadziej, zasadnicza bójka dobiegła końca, jedynie jeszcze gdzieś przy wieszakach występują pojedyncze ogniska zapalne. Sinozielone dziecko w wózku stara się oddychać uchem - jedynym organem wystającym spod sterty przywalających je ciuchów, jedna z babć stara się wytłumaczyć innej wieszakiem, że ta druga sama jest zakłamaną kurwą babilońską co to najpierw po złotówce kupuje żeby później na targu sprzedawać, ogólnie atmosferę przepełnia miłość, wzajemny szacunek i gryzący zapach środków do dezynfekcji ciuchów.
Nagle podchodzi do mnie sterta bluzeczek i staje przede mną. Sterta posiada jedno oko i dziurkę do oddychania. Zerkam na obuwie sterty - albo to Najwspanialsza-Z-Żon, albo ktoś podpierdzielił jej buty. Zerkam jeszcze raz - na stertę - tym razem od tyłu. Zadek wydaje się znajomy, chyba jednak to jest moja Niewiasta moja.
Sterta przemówiła:
- i co, znalazłeś coś sobie?

Pffffffffffff!!!! Czy znalazłem coś dla siebie? No ja bardzo przepraszam. Ja jestem ustatkowany, szanujący się Prawdziwy Samiec! Obce mi są prymitywne przepychanki w walce o jakieś ciuchy, brzydzę się deptaniem słabszych w celu uzyskania szmatek za bezcen, jestem ponad to całe zezwierzęcenie, którego świadkiem tu byłem!
...no i mam przerzucone przez ramię cztery pary spodni, sześć koszulek, trzy bluzy, marynarkę, dwa swetry i polarową bluzę. Ale jej chyba nie weźmiemy, bo ma jakąś dziwną plamę. Coś jakby krew. No bo dziadek jej puścić nie chciał...

8:24
Wychodzimy ze sklepu. Połowa rzeczy które upolowałem dla siebie, okazała się babskimi ciuchami.
W dupie mam takie polowanie.

A następnym razem założę jaskiniowe ochraniacze na kolana, będzie można bezboleśnie taranować tych najniższych. O!

wtorek, 15 października 2013

Okologicznie

W  życiu każdego Prawdziwego Samca bywa tak, że czasami zdarza się jakiś wypadek. Ni mniej, ni więcej - złośliwy los sprawa, że człek zamiast zdobywać świat, musi się pogodzić z tymczasowym odłączeniem od nurtu wydarzeń. Niestety. Nie można zrobić nic innego, jak pogodzić się z przegraną, przyjąć do wiadomości swoją tymczasową nieudolność, zależność, oraz inne zjawiska przez które Samiec czuje się jak ostatnia ofiara losu której nikt nie chce w swojej drużynie.

No bo jestem ślepy. Nie tyle z założenia, co winy losu który kazał mi narodzić się w epoce, kiedy po godzinie 23 w tv można było oglądać co najwyżej powtórki przemówień Jaruzelskiego. O ile oczywiście o 23 jeszcze cokolwiek leciało na jednym z trzech(!) programów. No dobra, przy odrobinie szczęścia można było ewentualnie złapać jakiś pepicki kanał.
Jako, że nie było czego robić po nocach, to przeczuwając swe powołania - znaczy się rolę Prawdziwego samca który zdobędzie kiedyś władzę nad wszechświatem - czytałem. Wiedza jest potęgą, przeczuwałem to już wtedy. Czytałem pod kołdrą w świetle cholernie słabej latareczki dusząc się z braku powietrza, lecz twardo wchłaniałem kolejne stronnice wybranych ksiąg. I nawet jeśli bączuś parszywy po fasolce wymsknął się pod kołderką - nie marudziłem.
Zdobywałem wiedzę, informacje, poznawałem świat i spierdzieliłem sobie oczy od czytania przy słabym świetle. Zrobiło się do dupy.

Tym oto sposobem Prawdziwy Samiec okularnikiem się stał, który z czasem do swych patrzałek się przyzwyczaił, a nawet polubił, gdy to kto któregoś dnia Przyszła-Najwspanialsza-Z-Żon stwierdziła:

- bo mi to się podobają faceci w okularach.

...aż nadeszła TA data. Dzień, w którym los złośliwy wykonał zagranie, od którego osłabła wola samczego istnienia. Zła, podstępna piłka pięknie co i niespodziewanie przez kogoś zbita, przeleciała przez całą długość boiska, obrała sobie za cel samcze lico i przypieprzyła w nią jak rozpędzona świnia w szambo. I patrzałki z lica samczego zerwała i o ziemię nimi rzuciła i w pył się wszystko rozbiło i stanął Prawdziwy Samiec na boisku z gębą płonącą od bólu i zdziwieniem na czerwonej gębie, bo jak to? Co się stało? Ktoś zgasił światło? Nic nie widzę!

Porażka. Należy się niej przyznać przed sobą samym.
Zostałem przez los znokautowany, oślepiony na jakiś czas, pozbawiony możliwości podziwiania Niewieścich Atrybutów w te ostatnie jesienne dni, gdy Rącze Gazele nie są jeszcze całkowicie zaplątane po uszy w sweterki.
I najgorsze jest to, że na pytanie 'coś zrobił z okularami' nie mogę powiedzieć:

- wynosiłem z pożaru trzy jurne gimnazjalistki i ratując je przed śmiercią posiałem gdzieś szkła
- wspinałem się na jurze i gdy zerwało się stanowisko - wbiłem się okularami w ścianę ratując sobie życie

...albo...

- biedną staruszkę napadło sześciu bandytów, a ja nie mając żadnej broni powaliłem ich na ziemię używając jako oręż swych patrzałek, które niestety nie przetrwały walki.

Nie. Ja jedyne co mogę powiedzieć, to:

...a w ryj piłką dostałem.

Widocznie na boisku trzeba było patrzeć na piłkę zamiast na podskakujące cycki.

czwartek, 10 października 2013

Winda

W życiu każdego Prawie-Idealnego małżeństwa bywają chwile, gdy najmniejsza pierdoła może być powodem awantury porównywalnej jedynie z detonacją granatu w szambie, lub rzuceniem nagiego siedmiolatka pomiędzy sześciu pijanych księży.

O ile jeszcze jest szansa, że każde z oponentów ma kawałek miejsca dla siebie, ma możliwość strzelenia klasycznego focha i mamrania pod nosem wszelkich powiązań intelektualnych przeciwnika ze stadem upośledzonych szympansów, tak już sytuacja w której należy przebywać wspólnie w małej, zamkniętej przestrzeni, trąci dramatem. Nic tak bowiem nie deprymuje, jak dłuuuuuuuugie sekundy spędzone na wspólnej podróży windą...

...gdy atmosfera w powietrzu jest tak gorąca i sztywna, że można na niej powiesić i suszyć onuce, gdy człek nie mając gdzie wlepić oczu zaczytuje się z pełnią zaangażowania w tabliczkę informacyjną mówiącą o maksymalnym obciążeniu windy, gdy nawet znany już na pamięć nr telefonu alarmowego wydaje się tak pasjonujący, że akurat teraz w tym momencie należy nauczyć się go jeszcze raz na pamięć, a najlepiej już i teraz wpisać do komórki bo inaczej człowiek umrze i nie będzie żył gdy winda się zablokuje.
Zupełnie, jakby w windzie był zasięg.

Jedziemy więc z Najwspanialszą-Z-Żon windą. Podróż trzy piętra w dół ciągnie się jak próby puszczenia cichego, śmierdzącego bąka w zatłoczonym autobusie, emocje jeszcze kipią, nawet Merdaty czując ostatki latających w powietrzu siekier siedzi jakby bardziej markotny.
I jedziemy... piętro trzecie... półpiętro pomiędzy trzecim a drugim, już prawie drugie, o wyłania się drugie, jest drugie, znika drugie... alarmowy numer telefonu potrafię już powiedzieć od przodu, od tyłu, wyrapować, a nawet wystepować morsem, tabliczka znamionowa już prawie wyblakła od ślizgającego się po niej wzroku, tylko pudełko z resztą polędwiczek trzymane przez Najwspanialszą-Z-Żon jakoś nie pasuje do tego zestawu. Bo teraz, dziś tu w tym momencie, niepozorny kartonik z resztą drobiowego truchła może być W rękach Najwspanialszej-Z-Żon precjozem stanowiącym zagrożenie dla życia i zdrowia. Szczególnie mojego. Bo nie razyzerodwajeściaczi, tylko dzieloneprzezjedendwajeściaczi.

*****

Prawie północ.
Po wypolerowaniu - w ramach walki z nerwami - kubków, poukładaniu cebuli wg rozmiaru i ustawieniu przypraw w kolejności alfabetycznej, wlokę się w kierunku łoża. Najwspanialsza-Z-Żon z marsową miną i jednoczesnym skupieniem na twarzy, ogląda jakiś babski program w TV. Wkręcam się pod kołdrę i układam do snu słysząc, jak P. Wellman stwierdza, że mając gdzieś opinię kościoła w sprawie in vitro, sama byłaby w stanie... "przeleciałabym kurwa samego szatana" żeby mieć dzieci.
Zerkam kątem oka na Najwspanialszą-Z-Żon. Tak, zdecydowanie rozumiem Panią Wellman. Na szczęście ja tu przynajmniej nie ma rogów i ogona. Chociaż dla kitki znalazłbym kilka ciekawych zastosowań...
Trzy minuty później Najwspanialsza-Z-Żon wkręca mi się pod pachę i zasypia.
Tia...
W myślach skreślam plan wystawienia ogłoszenia "zamienię Najwspanialszą-Z-Żon na cokolwiek, może być zepsute". A co mi tam, nie pierwszy raz i nie ostatni, w końcu każdy niesie ten swój krzyż. Najwyżej po śmierci pójdę od razu do nieba.

niedziela, 6 października 2013

Nie mam pomysłu na tytuł.

Popołudnie. Leżymy skupiając się na trawieniu. W TV pani D. przeprowadza wywiad m.in. z małoletniemi, ‘popularnymi’ niewiastami. Ubolewając nad dzisiejszą młodzieżą, zastanawiam się jednocześnie jakiej rzeczywiście wielkości są cycki jednej z zaproszonych.
- Bo Ty to mnie chyba nie kochasz - wypala Najwspanialsza-Z-Żon

W mózgu Samca włącza się lampka ostrzegawcza.
 - Kocham.

 Ufffffffff, sprawa wydaje się Samcowi rozwiązana.
 - Nie kochasz bo nie okazujesz mi tego.

 Zaczyna się… Wiem! Wykonam zagranie szachowe - jednocześnie zakończę drażliwy temat równocześnie błyskając inteligencją. A i znajomością gimnazjalnego humoru się wykażę.
 - Kocham Cię, przecież kupiłem Ci ziemniaki.
- Ale to było dwa dni temu!
- No wiem, dlatego też właśnie kupiłem 6kg żeby wystarczyło na dwa dni.

 NzŻ załamuje ręce mamrocze pod nosem: 
- 6 kg ziemniaków... No nie no, normalnie nie wiem co zrobić z taką ilością miłości.
- Frytki.

Mija 30 minut. Frytek brak, ale za to jest spokój. Przed nami reklama kolejnego odcinka - tym razem ludzie mają zamiar publicznie prać brudy, poddając się przed kamerami badaniom DNA. Genialne, poziom TV schodzi na psy, jeśli trzeba zajmować się już takimi tematami, jak "nie pamiętam komu dałam dupy, trzeba przebadać pół wsi i dwa gimnazja". Jestem tak zbulwersowany, że aż normalnie muszę się podzielić przemyśleniami z Najwspanialszą-Z-Żon:

- Zobacz Dżona, jaka papka dla mózgu będzie lecieć. Kiedyś jeszcze jakieś w miarę tematy były, a teraz? Normalnie... Prawie jak w USA, niedługo będą same programy typu Jerry Springer, a my zamiast dowiedzieć się czego ciekawego, będziemy obserwować patologię wyszarpującą sobie kłaki. Tia... A do tego wszystkiego widownia rycząca jak małpy w klatce czekające na to, by zacząć obrzucać się gównem...

- Mhm.. - przytakuje Najwspanialsza-Z-Żon - będziemy siadać przed TV, brać popcorn i gapić się bezmyślnie obserwując idiotów w towarzystwie innych idiotów... I będziemy tak żreć bezmyślnie ten popcorn z bezmyślnym wyrazem twarzy i pewnie taka pacynka śliny będzie nam nieświadomie spływać z ust... Albo taka gila z nosa będzie tak sobie dyndać nad tym popcornem, ej, a najlepiej by było, jakby tak tą gilą łapać popcorn i śśśśśśślurp! sobie do ust ta wciągać jak kameleon łapie językiem muchy!

O ja pierdolę...


wtorek, 1 października 2013

Chwalipost, czyli krowa.

Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że będziemy z Najwspanialszą-Z-Żon tyle wiedzieć o krowach. Teraz w knajpie, sącząc leniwie piwo, mamy okazję dysputować o wpływie paszy na ilość mleka, a na imprezach rodzinnych dzielimy się wrażeniami na temat związku podłoża na którym stoi krowa, z prawdopodobieństwem przypadkowej amputacji strzyku. Strzyka. No, tego dzyndzla przy cycach. Znaczy się wymionach.
Tak. Poszliśmy na weterynarię, tam nas jeszcze nie było.


Nadchodzą dni radosne i odkrywcze. Dane nam będzie poznawać tajemnice zwierza wszelakiego, zwyczaje, choroby, gusta i guściki. I bez względu na to, jak światłe idee przyświecają naszemu pędowi do wiedzy, jak szczera jest chęć pomocy zwierzakom, tak komentarz zawsze usłyszę tylko jeden:

- Weź nie pitol o leczeniu zwierząt, zawsze chciałeś na legalu wsadzić krowie rękę w dupę.

Tak. Na przyjaciół zawsze można liczyć.

poniedziałek, 30 września 2013

Szejsiont dziewinć.

Życie jest do dupy.
Bo chciałby człowiek Niewiastę swoją gdzieś zabrać, na koncert zaprosić, piwo postawić, może nawet jakąś romantyczną zapiekanką w środku nocy oczarować, to nie. Bo matematyka się kłania, tfu, jej mać!

Zerkam na Facebooka. Koncert zacny się szykuje. Kapele niczego sobie. Data ze szkołą nie koliduje, nic tylko namówić Najwspanialszą-Z-Żon! Z tym nie powinno być problemów - wszak Niewiasta lubi sobie czasami trząchnąć grzywą w imię Szatana, piwko z radością dla ochłody pociągnie, a i w młynie z łokcia pod poślednie ziobro sieknąć tak potrafi, że najtwardszym Samcom oddech w gardle staje.

Zerkam więc dokładniej w szczegóły: kapele - znam, znam, tej nie znam, o tej słyszałem, tamta jest świetna. Datę jeszcze raz sprawdzam - pasuje, to teraz cena biletu tu gdzieś być powinna napisa...

....ożesz kutfa inseminowana! ILE?!?!?!

Szejsiont i dziewinć.
Ot, taka mała złośliwość losu, bo o ile jeszcze sześćdziesiąt i dziewięć liczbą jest przyjemną, radosne skojarzenia nasuwającą, tak jeśli ma ona występować w roli ceny biletu to... eeeee... dramat?
Szybki rachunek: dwa bilety: sto czterdzieści zeta bez dwóch, czyli półtorej stówy. Piwo: pociągnę ze dwa przed koncertem, dwa w trakcie, jedno na deser - to pięć. Najwspanialsza-Z-Żon też ma spust niczego sobie - potrafi się przyssać do butli jak cielę do cycka, więc lekko licząc siorbnie sama ze trzy - cztery sama, dodatkowo trzeba będzie Jej odkupić te dwa co wypiję biorąc jedynie łyka. Więc w sumie w wersji optymistycznej kolejne 5 piw. Bronek w knajpie stoi po 7 zeta, co daje w sumie sto pięćdziesiąt plus dziesięć razy siedem to jest sto pięćdziesiąt plus siedemdziesiąt to jest...
A gdzie romantyczna zapiekanka w drodze powrotnej? A cola do zapiekanki? Zapiekanusia też najmniejszą być nie może, bo po dużym piwie na dużym koncercie to i głód jest duży, więc lekko liczyć trzeba złotych trzydzieści i pięć, co w sumie sum daje...

Tak. Mamy kryzys w kraju, jeśli człowieka nie stać na to, by własną niewiastę na imprezę zaprosić, piwem oczarować, zapiekanką zachwycić... Do bani takie coś.
A jedenastego zamiast na koncert, to do kina pójdziemy, o!

...z drugiej strony biorąc pod uwagę cenę popcornu i fakt, ile jest w stanie go pożreć Najwspanialsza-Z-Żon w ciągu godziny, to chyba najbardziej się opłaci pojechać w jakieś jaskinie. Tam przynajmniej człowieka na każdym kroku z pieniędzy nie obierają. A poza tym Najwspanialsza-Z-Żon całkiem nieźle wygląda w tym czerwonym kombinezonie... hue hue hue...

Najlepszego.

30.09.2013
Dzień Prawdziwego Samca.
O nas i tak nie będzie nikt pamiętać, więc pamiętajmy sami o sobie.
Najlepszego Drodzy Panowie!


Ps.
Dziś zauważyłem, że Google rozumie nas - Prawdziwych Samców - o wiele lepiej, niż by można przypuszczać. O, jak łatwo dopasować wyniki wyszukiwania...


czwartek, 26 września 2013

Nie!

Obiad. A w zasadzie chwila po obiedzie. Siedzimy z Najwspanialszą-Z-Żon przy stole. Pyszne, drobiowe truchło układa się gdzieś w czeluściach mojego żołądka nakrywając się ogóreczkiem, delikatny posmak śmietany błądzi gdzieś w ustach, poezja. Jestem szczęśliwy.
Naprzeciwko mnie siedzi Najwspanialsza-Z-Żon. Mruży oczy z zadowolenia - wcale się nie dziwię, jak zwykle martwe zwierze które podała było zacne, odpowiednio doprawione, w ilości odpowiadającej naszym potrzebom i możliwościom. Mniam!
Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Kosmyki włosów opadają Jej na twarz, jasna bluzeczka opina smukłe ciało, zgrabne dłonie leżą na stole. Opuszkami palców Niewiasta moja gładzi rękojeść noża. Nagle moja Druga Połowa bierze głębszy wdech - obserwuję z fascynacją jak powietrze wypełnia Jej pierś unosząc klatkę piersiową wbitą w obcisły sweterek uroczo podkreślający i talię i piersi...

- NIE! - wyrywa mnie z zamyślenia niewieści głos.
- e? - zapytuję zdziwiony.
- Nie, nie będę się z Tobą teraz bzykać, bolą mnie jajniki.

No patrz, bestia przebiegła jak potrafi człowieka wyczuć, trzeba jakoś inaczej do tematu...

- Migdałki też mnie bolą! - znów wyrywa mnie z zamysłu głos mej Niewiasty.

Pięknie. Plany dotyczące popołudnia zaczynają rozpadać się na strzępy.
Nie pozostaje nic innego, jak zapytać o... więc zapytuję głosem drżącym z niepewności:

- a kupę robiłaś?

...najważniejsze, to uciec przed nożem i widelcem, cios łyżką już nie boli tak bardzo.

poniedziałek, 23 września 2013

Scenki rodzajowe (09.2013)

Oto ja! Samiec Alfa!
W ten parszywy, dżdżysty poniedziałkowy poranek poszedłem do pracy w nowej koszulce. Ja! Nową koszulkę mam, wypatrzoną przez Najwspanialszą-Z-Żon, przymierzoną na własnym samczym cielsku i zakupioną wspólnie. Ha! Ależ zajebiście wyglądam, nic tak bowiem nie dodaje powagi i męskości, jak czaszki i kościotrupy koszulkę grafitową zdobiące! Splendor, szał, samozadowolenie, kurde, żeby było cieplej to bym się przeszedł w tej koszulce z Merdatym na spacer pod gimnazjum, ależ bym miał rwanie! Normalnie dziewice na start!

Tymczasem idę ja - Prawdziwy Samiec - idę korytarzem naszym firmowym. Po lewicy i prawicy drzwi dziesiątkami się ciągną, w dłoni mej kubek po kawie wymyty, na piersi nowa koszulka. Wypinam pierś, by i ochroniarze na monitoringu mogli podziwiać kościotrupy fioletem, żółcią i mrocznym różem malowane, ach! Jakiś to piękny poranek!
Nagle otwierają się drzwi po lewej, wychodzi z nich Niewiasta z pracy mi znana, uśmiecham się na przywitanie oświecając ją swym blaskiem, dwa słowa zamienić planuję, gdy z niewieścich ust pada:

- ej, co ty masz takiego kolorowego na tej koszulce?

Ha! Plus dziesięć do samooceny, kolejny człek olśniony został pięknem mego ubioru! Szczerząc zęby wypinam pierś jeszcze bardziej eksponując wzór Prawdziwego Samca, równie śmiercią co barwą nasycony i pochwał oczekuję. Do uszu mych dobiega:

- ej, ale fajne, mojej siostrzenicy by się podobało, ona też lubi ubierać takie...

...ale że co? Że dziewczeńska jest? Że niewiasty moją koszulkę nosić powinny?!!?!?

Moje życie jest do dupy.

*****

Piątkowe popołudnie.
Gnam z pracy do domu, do Niewiasty mej, pierogi ruskie w reklamówce niosę, albowiem dziś Pierog Party! I do tego piątek! Życie jest piękne! Gnam przez miasto obdzielając nieznajomych uśmiechem, muzyczkę jakąś zasłyszaną pod nosem nucę, jeszcze tylko owoc jakiś kupię w warzywniaku i wracam do domu. A w domostwie owym Najwspanialsza-Z-Żon nie może doczekać się chwili, gdy wspólnie, ramię przy ramieniu pierogi ruskie w ilości barbarzyńskiej pochłoniemy i obżarci na kwadratowo do łoża padniemy by kolejny odcinek Gry o Srom obejrzeć.
Ach! Pędzę przez miasto! Chóry anielskie przygrywają, dusza się raduje, wtem po lewicy za szybą sklepiku jakiegoś ciepłe lody się pojawiły. A co mi tam, szarpnę się na te złotydwajeściaczi i kupię jednego, Najwspanialsza-Z-Żon ciepłe lody uwielbia, niech ma niespodziankę, niech wie, że romantyczny jestem i niespodziewanym lodzikiem zaskoczyć potrafię!
...jakkolwiek to nie zabrzmiało.
Podchodzę więc do okienka gdzie sympatyczna, pyzata sprzedawczyni czeka by sprzedać mi coś w to piękne, piątkowe popołudnie.
- Ciepłego loda poproszę! - rzucam przyjaźnie do okienka.
Sprzedawczyni pakując zakup zapytuje z uśmiechem na ustach:
- A co to pana tak na słodkie wzięło?
- A wie pani - wyjaśniam - to nie dla mnie, to dla Najwspanialszej-Z-Żon, przepada za nimi!
W tym momencie w oku sprzedawczyni łza się zakręciła, po policzku spłynęła, z ust kobiety padło ciche, przepełnione wzruszeniem:
- piękny... naprawdę piękny gest...
- e tam, gest... - rzucam od niechcenia - żona z lodem w ustach cicho siedzi, więc mogę spokojniej film oglądać. Dobrego dnia!
Porywam ciepłego loda i ruszam do domu zostawiając w okienku jeszcze przed chwilą wzruszoną sprzedawczynie, z ust której tym razem padają niewyraźne słowa o jakichś pierdolonych zwyrodnialcach i zezwierzęceniu gatunku męskiego... nie wiem o co jej chodziło...

wtorek, 17 września 2013

Kopytko.

Wieczór.
Najwspanialsza-Z-Żon po prawicy, Merdaty u stóp, po lewicy TV.
Ja oglądam jakiś program, Merdaty śpi, Niewiasta moja głęboko zaczytana nie zwraca uwagi na otaczający Ją świat. Blask monitora subtelnie oświetla Jej lico, delikatne wypieki na policzkach sugerują jakieś świństwo brykane, albo patologiczne kopytko. Przyglądam się nieco dokładniej: w źrenicach Najwspanialszej-Z-Żon odbija się zarys końskiej człapy. Sądząc po przyspieszonym oddechu Niewiasty - pewnie jakiegoś patologicznego kopyta, z zacieśnioną strzałką, ropą, grzybem i innymi atrakcjami.
No tak. Czego się spodziewałem na ekranie Jej komputera, Boskiej Komedii?
Poprawiam się na kanapie budząc niechcący psa. Zgodnie z przewidywaniami, Merdaty z miejsca pakuje mi mordę pod rękę domagając się drapania. Leniwie czochram psi kark, męcząc w myślach temat, który nie daje mi spokoju:
- ...wiesz Dżona - zaczynam chcąc podzielić się myślą - dumam o zawieszeniu w samochodzie. Coś tam mi znów stuka, obstawiam prawy tył... Może jednak tym razem poproszę Twojego ojca żeby mi pomógł wymienić łączniki, co?

Najwspanialsza-Z-Żon nie odrywając wzroku z monitora rzuca krótkie:
- tak.

- ...bo widzisz - ciągnę temat - w zasadzie tam jest sama mechanika do zrobienia, szkoda znów płacić na warsztacie jeśli do przykręcenia są tylko dwie śruby... Hmmm... Wiesz co, to w stajni podniosę samochód i tam to zrobimy, tylko kiedy będzie więcej czasu, w czwartek czy piątek?

Z ust Najmilszej identycznie jak przed momentem pada:
- tak.

Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Chyba nie dosłyszała pytania. Jej wzrok pochłania kolejne zdjęcia rozłażących się na wszystkie strony ścian wsporowych. Krótkie i rytmiczne oddechy Niewiasty, nerwowo oblizywane co chwilę usta zaczynają mnie niepokoić. Może źle się czuje? Obserwując Najwspanialszą-Z-Żon ciągnę temat:

- ...więc tak myślę, że najlepiej będzie jednak w piątek po pracy, zjemy obiad, weźmiemy psa i pojedziemy. O której będziesz w piątek w domu?

Identycznie jak poprzednio, spomiędzy wilgotnych warg dobywa się cichutkie...
- tak.

Kutfa! Ona wcale mnie nie słucha! Jej dłoń kurczowo zaciśnięta na myszce (komputerowej), nerwowo podrygujące palce, rwący się oddech, wszystko to mówi jednoznacznie: strugałaby.
To Ty taka jesteś??? Dobra....

- ...i jak już podniesiemy ten samochód, to przyda się pomoc, najwyżej poproszę dziewczyny z warsztatu żeby wpadły tak jak ostatnio... - wypluwam z siebie będąc przygotowanym na wykonanie uniku przed potencjalnym liściem. Lecz reakcji nadal brak - ...bo wiesz, jak siedziałem nad hamulcami, to przyszła ostatnio ta blondyna z fakturą i akurat dawała fakturę, gdy samochód odbierały dwie skandynawskie studentki którym się rozładował akumulator i poprosiły, czy mógłbym je popchnąć..

...w tym momencie powinny w moim kierunku już lecieć poduszki, talerze i słowa których przytaczać się nie godzi, lecz zamiast tego ze strony Najwspanialszej-Z-Żon nie pada żadne słowo. Jedynie w strużce śliny sączącej się z niewieścich ust odbija się zdjęcie RTG ze skostnieniem chrząstki kopytowej. Zerkamy na siebie z Merdatym nie ogarniając tego, co się dzieje.
Chyba obudził się we mnie badacz-odkrywca, bo w ramach eksperymentu ciągnę temat dalej...

- więc popchnąłem obie jednocześnie aż zaczęły z radości piszczeć, a na koniec zapytały mnie czy nie mam kolegi karła z którym mógłbym je odwiedzić, bo ta z większymi cyckami powiedziała, że na samą myśl zrobiła się wilgotna i narysowała mi mapkę jak do nich dojechać i strzałką zaznaczyła dokładnie miejsce i jak mi wyszeptała do ucha co mi obie jednocześnie zrobią to aż zadrżałem...

W sekundzie wyrwana z zaczytania Najwspanialsza-Z-Żon zaczęła dopytywać:

- zadrżał? Kto zarżał, koń jakiś? Mówiłeś że wilgotna? Strzałka? Może gnije strzałka i trzeba maść cynkową?

W domu zapadła cisza. Leżący na podłodze pies w przypływie bezsilności spuścił łeb nakrywając go łapami. Wypadł mi z dłoni pilot. Najwspanialsza-Z-Żon zdziwiona przygląda się to mnie, to oddalającemu się psu który zniesmaczony poziomem rozmowy najwyraźniej postanowił pójść do siebie.

- No mówiłeś coś? Bo chyba nie słyszałam?

Ja pierdolę. Czasami brakuje słów...

- Tak Kotek, mówiłem, że Cię kocham...

środa, 11 września 2013

Rezygnacja.

Słowem wstępu: podpisać umowę można osobiście, telefonicznie, u przedstawiciela, lub w BOK, większość rzeczy na gębę. Żeby z czegokolwiek zrezygnować, trzeba zacząć pisać podania...



30latek ;)
Ul. jakaśtam 12/4
00-123 Jakośtamowo
Kod abonenta: 00069000

Szanowna Firmo i Ty Pechowy Pracowniku (pracownico?) którym przyszło czytać moje nędzne wypociny.

Po wielu nieprzespanych nocach spędzonych na zgłębianiu tajemnic własnych potrzeb i marzeń, po dziesiątkach godzin w trakcie których głowę mą zaprzątały myśli Wam poświęcone, chciałbym zwrócić się do Was z prośbą, którą w tym oto piśmie zamieszczę by wszelkim formalnościom stało się zadość, by procedury wszystkie uszanowane zostały, oraz by podkreślić, że szacunek i sympatia moja dla Was są tak wielkie, że serce nie pozwala mi na proste, dwuzdaniowe zlecenie Wam zmian na moim koncie abonenckim.

W zamierzchłych czasach, gdy pod strzechą mego domostwa nie gościł jeszcze Internet, gdy zamiast starać się o rękę Niewiast wystarczyło ogłuszyć je maczugą i zaciągnąć do jaskini, gdy umierało się na morowe powietrze a mleko zsiadało się z powodu działalności złego demona MlekoGluta, natrafiłem na pismo Wasze skierowane do mnie.
Na początku poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Ale to tylko na początku, albowiem zorientowałem się później, że papier ów nie ma adresata, a i każdy z sąsiadów też taki dostał. O ile jeszcze sąsiedzi moi nie podeszli do Waszego pisma z należytym szacunkiem wyrzucając je do kosza, na ziemię, a tamta cycata studentka z ósmego piętra to nawet widziałem, że wyczyściła sobie nim jakieś świństwo z buta, tak ja postanowiłem uszanować ulotkę!
Zabrałem biedny papier do domu, ułożyłem na stole uprzednio satynową poduszeczkę pod Reklamę kładąc by wygodnie miała, a następnie dokładnie i szczegółowo zapoznałem się z Jej zawartością.
Efekt wspomnianej lektury zaskoczył nawet mnie! Nie poznając sam siebie, postanowiłem skorzystać z Waszych usług i dzięki Wam odmienić swoje życie! Tak! Pod nasz dach zawita INTERNET!!!

By zrealizować swe plany, musiałem jescze rozwiązać jeden problem, jakim była moja Druga Połowa. Nakarmiłem więc Najwspanialszą-Z-Żon naleśnikami z czekoladą - jak wiadomo kobieta najedzona mniej się awanturuje - i gdy już była tak obżarta, że nie miała sił protestować, oznajmiłem co następuje:

- Ciesz się niewiasto moja, albowiem ja - Prawdziwy Samiec - postanowiłem, że w domu naszym zawita internet i będziemy mogli połączyć się ze światem i nie będziemy już ciemnogrodem i będziemy mogli oglądać filmy ze słodkimi kociaczkami i będę mógł znów wejść na wuwuwu-gorąceemerytki...

- dobra, dobra, - przerwała Najwspanialsza-Z-Żon - zrobisz kawy?

W ten oto sposób formalnie zapadła decyzja, że zostanę Waszym klientem!
Pochwyciłem w tym celu słuchawkę do magicznego pudełeczka z którego wychodzą głosy i do którego się mówi (ś.p. Babcia Eleonora mówiła, że to szatański pomiot i nie godzi się by z niego korzystać, ale ona ogólnie była dziwna i np. nie używała też papieru toaletowego, bo wierzyła że dotykanie stref intymnych jakimkolwiek materiałem może spowodować, że kobiecie odejmie pokarm!).
Po przepisaniu do magicznego pudełeczka obrazków z Waszej Ulotki, z ustrojstwa dobyła się melodyjka jakby ktoś matkę organami po głowie okładał, a następnie usłyszałem głos jakiegoś człowieka. Na wszelki wypadek splunąłem przez lewe ramię, rozsypałem trochę soli, kopnąłem czarnego kota i klepnąłem Najwspanialszą-Z-Żon w tyłek, i chwilę później zamówiłem u tego głosa z magicznego pudełka Wymarzony Internet.

No i kilka dni później zawitał u nas Ktoś-Do-Zamontu.

Ja byłem święcie przekonany Droga Firmo, że w trosce o wizerunek firmy przyślesz mi jakąś sympatyczną, solidnie obdarzoną niewiastę, która zawodowo pociągnie kabel i załaduje sobie wtyczkę tam gdzie trzeba, ale gdzie tam… Jedyny dekolt który wiązał się z zamontowaniem kabli etc. to dekolcik wokół włochatego rowa Pana Montera. Dekolcik ów pojawiał się, gdy Monter się schylał, a że robił to dość często, to przez kolejne dwa dni miałem przed oczami kłaki dobywające się z czeluści monterskiego dupska. Ale niech będzie, prąd nikogo nie zabił, Pan Monter był nawet miły, nic nie wyleciało powietrze. Tylko mój pies miał dziwną minę gdy wąchał sandały Pana Montera.

Przeraziła mnie tylko jedna rzecz o której nikt wcześniej nic nie mówił: dostałem od Was prezent. A ja wiem, że prezentów nikt nie daje, nic nie ma za darmo, jeśli coś dajecie, tzn że będziecie polować na moje PINIONDZE! I zgadza się! Dostałem od Was dwie usługi których nie zamawiałem! No ja rozumiem, że w trosce o moje bezpieczeństwo od razu dajecie mi Bezpieczeny Interenet i dobrą muzykę, by sączyły się z głośników romantyczne melodie w czasie, gdy przeglądam wuwuwu-gorąceeme..e…. filmy z kotkami, ale ja tego nie chciałem!
Sympatyczny Pan Monter niestety nie był w stanie przyjąć jakiegokolwiek zlecenia dotyczącego rezygnacji z tych usług i powiedział, że mam sobie zadzwonić i zrezygnować w BOKu.

No i znów jest problem, bo jeśli Babcia Eleonora jednak miała rację z tym papierem i pokarmem, to może od pudełeczka z głosami facetom usycha i nie będę mógł? Przełamałem się jednak sam w sobie i połączyłem się znów z głosem z Waszego BOKu.
Tym razem z magicznego pudełeczka dobiegał głos jakiejś niewiasty. Głos ów powiedział mi, że niestety nie mogę zrezygnować z usług za pomocą magicznego pudełeczka, tylko muszę iść do BOK w moim mieście. 
No to był kiepski żart Droga Firmo. 
Wcześniejsze doświadczenia z Waszym BOK w Jakośtamowie nauczyły mnie jednego: można tam iść tylko w przypadku, gdy człowiek ma chęć poczuć klimat PRL`u gdy człek stał w kolejce po srajtaśmę którą akurat rzucili (i znów nie wiem czemu wchodzi tu temat srajtaśmy i Babci Eleonory, klątwa jakaś?). Ścisk, duchota, srylion osób w ogonku sięgającym aż po sklep rybny, tylko pięć miejsc siedzących i tylko dwa czynne stanowiska. Raz nawet udało mi się doczekać obsługi, ale jak wtedy stałem w kolejce to miałem przy sobie termos z kawą, suchy prowiant na trzy dni i gaz pieprzowy do odganiania tych, co chcieli się wepchnąć bez kolejki. Chyba wtedy nawet psiknąłem dwa razy Waszego pracownika, za co przepraszam, było niechcący. 
W każdym razie wizyta w BOK odpada. 
Sympatyczna Pani Głos z pudełeczka powiedziała, że mogę też wysłać rezygnację mailem, o ile ją spiszę na papierze, zeskanuję i podpiszę. 
No i właśnie tak robię.

Świadomy praw i obowiązków i konsekwencji wynikających z rezygnacji, ja, zwracam się do Ciebie Firmo z prośbą o wyłączenie usług Bezpieczny Internet i MOOD i ślubuję Ci, że nie odpuszczę Ci aż do śmierci i nie będę chciał z powyższych korzystać.

Prośbę swą motywuję całkowitą bezcelowością narzuconych mi pod przymusem usług: Antywirus, Firewall, oraz Antyspam zapewniam sobie sam, zaś kontrola rodzicielska jest bardzo złym pomysłem, którego efekty mogą skutkować blokadą gorącychemery… nieważne.
MOOD też jest mi zbędny, nie znajdę za jego pomocą ulubionych kawałków Wyrzyganych z Macicy (polecam kawałek Wojna dostępny na You Tube), czy Lej Mi Pół (polecam kawałek Siostra), a słuchanie tego czego nie lubię mnie nie kręci. Mam to za darmo gdy Najwspanialsza-Z-Żon ma PMS i jest głodna. 

Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby i pozdrawiam serdecznie.

poniedziałek, 9 września 2013

Pół żartem, pół serio: sianko

Wiocha. Niedzielne popołudnie. Jak na Prawdziwego Samca przystało - leżę palnikiem do góry, z książeczką w dłoni. Wartka akcja wciąga bezgranicznie, skupienie na kolejnych słowach płynących z kart księgi jest tak wyczerpujące, że co chwila opada mi powieka. Więc leżę i staram się nie chrapnąć.
Cisza, spokój, sielanka. Gdzieś pod łóżkiem leży Merdaty pośmierdując okrutnie. Oczywiście, że widząc podczas spaceru jakiś ściek płynący pod drogą musiał się do niego wpierdzielić. Więc leżymy obaj. Woń schnącego psa nieco drażni nozdrza, ale przynajmniej mogę sobie pryknąć.
Zwali się na Merdatego.

Do pokoju wpada Najwspanialsza-Z-Żon. Staje nad kanapą i pociąga z dezaprobatą nosem. Wymownie wskazuję wzrokiem na psa. Z ust Niewiasty pada:
- wykąpał się w rzeczce?
- ta...

Uffff, udało się. Siarczyste dowody poprawności przebiegu procesu trawienia zostały zwalone na psiura. Tymczasem Najwspanialsza-Z-Żon pakuje mi się się na kanapę wkręcając lico pod ramię z charakterystyczną dla siebie subtelnością: zwalona książka ląduje na podłodze, uderzony kubek rozchlapuje kawę, niewieście lico ocierając się o moje okulary zostawia mi na szkłach wielką mazę przez którą przestaję cokolwiek widzieć. Po 10 sekundach kręcenia się pod moim lewym bokiem przyjmuje pozycję która wg prawideł ludzkiej fizjologii powinna uniemożliwić Jej oddychanie. Oczywiście nie w przypadku Najwspanialszej-Z-Żon.
Wciśnięty w róg kanapy i przywalony kobiecym cielskiem zastanawiam się co ja mam teraz niby robić. Czytać niby się jeszcze da, ale nie dosięgnę książki. Z 2giej strony ciężko będzie cokolwiek rozszyfrować przez uświnione okulary, a do tego łokieć Najwspanialszej-Z-Żon dziabie mnie w żebra, więc się nie skupię. Próbuję wyprostować nogi - nie da się. Kończyny dolne mej Drugiej Połowy splątały mi stopy. Kurwa, normalnie jakbym się pobił z pijany pytonem.
- HEKHEM! - zaczynam rozmowę.
Spod mojej pachy dobywa się ciche, zaspane...
- taaaaaaaak?
No nie wierzę. Ledwie dwie minuty minęły, a ta już przycięła komara! Co gorsze, im bardziej próbuję się wyplątać z pułapki, tym bardziej kończyny Najwspanialszej-Z-Żon zaciskają się na moim organizmie. Trzeba toto jakoś zagadać, bo jeszcze mnie uśmierci tym swoim subtelnym uściskiem!
- chciałaś coś, że przyszłaś?
Nadal spod pachy dobywa się głos Najwspanialszej-Z-Żon:
- no bo my zaraz chyba się zbieramy i jedziemy do domu, co?
- no tak, za jakąś godzinę?
- no, bo trzeba jeszcze zrobić sianko.

Zrobić... co?! Uruchamiam zwoje mózgowe odpowiedzialne za wyobraźnię i staram się ogarnąć, co Niewiasta moja miała na myśli. Więc tak: jesteśmy na wsi. Siano. Siana nie ma na podwórku, bo nie kosiliśmy ostatnio trawy. Siano jest na strychu. Jeśli siano jest na strychu, tzn że trzeba zabrać drabinę i wejść na strych. Tylko po co Najwspanialsza-Z-Żon chce, żebym wlazł z nią na strych na siano?! Eeeeeeeeeeeeej... Osz Ty Mała Niegrzeczna Świntuszko! To takie rzeczy Ci po głowie chodzą, taaaaaaaak?! Ok! Obniżam nieco głos i przemawiam:
- sianko powiadasz, pójdziemy na sianko jak mam rozumieć? Chcesz tam robić coś konkretnego?
- no w sumie tak, trzeba zapakować siano do worków i zabrać do stajni dla konia, bo tata tam suszył dla Rudego siano.

Stop. Zaraz. Nie. Moment. Kurwa!
- eeeeeeeeeeeeeee, co? - dopytuję inteligentnie.
- no dla konia weźmiemy ze dwa worki do stajni, to sobie zje takiego wiejskiego siana, nie?

Ja sobie nie przypominam, żeby dysponował sprzętem do transportu siana, więc jakie kurwa worki z sianem, to nie będziemy się bzykać?!?!?!
Spełzam z kanapy nie ogarniając świata. Próbuję jakoś to przeanalizować: mamy konia. Koń stoi w stajni. Płacimy za to pieniądze. W ramach opłat koń dostaje żarcie. Żarcie konia to owies, wysłodki, lucerna, słonecznik i siano. Które też dostaje w ramach opłat. Więc na chuj mam mu dodatkowo zwozić swoim świeżo wyszorowanym w środku samochodem dwa worki siana?! Wątpliwości rozgania głos zwlekającej się z kanapy Najwspanialszej-Z-Żon:
- bo wiejskie sianko jest smaczniejsze.

Tak kurwa. I przyprawiane miłością Merdatego który niedawno srał w tą trawę.

*****

Późne popołudnie. Domyślam się, że jak zwykle pod pojęciem 'będzieMY coś robić' kryje się układ, w którym ja narażam życie latając po drabinie, a Najwspanialsza-Z-Żon dopinguje mnie z dołu. Ale nie tym razem. O dziwo Niewiasta wspina się do góry i łapie za wory. Niestety te na siano.
Zaczynamy pakować pachnący susz do worków. Stada pająków zerkają na nas spod dachu, źdźbła pikają mnie w stopy, łydki, dłonie, kurde, pika mnie wszędzie, jak u licha można było się kiedyś na tym bzykać, toż to jest tak ostre i pikające, że chyba może bez problemu przebić człowiekowi juwenalia!
Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon ubijającą z zaangażowaniem siano w workach. Ta w pełni skupienia miętosi suchą trawę. Mógłbym dać pół lewej nerki, że układa źdźbła w ten-jedyny-odpowiedni sposób, który zagwarantuje Rudemu Ciulowi możliwie największą wygodę w dobywaniu źdźbeł z kupki. Koszmar. 7 miliardów ludzi na Ziemi, z tego ponad 2 miliardy to kobiety w wieku produkcyjno-kopulacyjnym, a ja sobie wybrałem Tą-Jedną, dla której baraszki w sianie oznaczają układanie źdźbeł w układzie optymalnym dla końskiego ryja. Dlaczego w totku nie mam takiego szczęścia?!

*****

Późny wieczór. Stajnia.
Rudy ciul wciąga smaczne-wiejskie-sianko-kurwa-jego mać, a gapię się na upierdolony bagażnik. Godzina odkurzania, zamiatania i szorowania poszła psu w dupę.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Najwspanialsza-Z-Żon nie wpadnie na pomysł zwożenia na wieś naszym samochodem końskiego gówna do nawożenia łączki. Żeby konikowi później sianko bardziej smakowało. Bo wiejskie.

środa, 4 września 2013

Gra o srom. Tron.

Wieczorowa pora. Oglądamy kolejny odcinek Gry o Srom.
Rozwalony w łóżku niecierpliwie czekam, aż pojawi się na ekranie Matka Smoków.
Póki co - na ekranie krew leje się bogato, tu brat pokrywa siostrę, tam syn nastaje na życie ojca, w burdelu niewiasty latają z cycem nagim i zacnym, prawie jak w sejmie po godzinach.
Wreszcie jest! Ona! Blond włosy opadają na smukłe ramiona, sarnie oczy wypatrują czegoś na horyzoncie, z niewieściej pierwsi dobywa się oddech ulatując przez ponętne usteczka. Oj, ziałbym przy Tobie ogniem, Maleńka!

- MAM CI JEBNĄĆ?!?!?! - wyrywa mnie z zamyślenia głos Najwspanialszej-Z-Żon. Odwracam się w Jej stronę napotykając wzrok który w założeniu powinien mnie uśmiercić.


Z miną  niewiniątka uśmiecham się słodko udając, że nie wiem o co chodzi.
- kompletnie nie wiem o co Ci chodzi...
- jak to nie wiesz, widzę jak się na nią gapisz!!!

No nie da się ukryć. Jakimś sposobem nawet podczas tej krótkiej rozmowy spojrzenie zsunęło mi się z Najwspanialszej-Z-Żon i po pogalopowało w stronę telewizora. Ehehehe, Matka Smoków położyła na ziemi jakiś przedmiot, może zaraz się po niego SCHYLI!!
- TY MNIE WCALE NIE SŁUCHASZ!!! - znów przywołuje mnie do porządku niewieści głos.
- słucham kotek, tylko nie chcę stracić akcji...

Niewiasta moja chyba nie połknęła tej ściemy - zamiast się uspokoić - stroszy się jeszcze bardziej:
- Dupa tam, a nie akcji, ty wcale nie patrzysz na fabułę, tylko czekasz aż ta blond lafirynda będzie znów latać z gołą dupą i pipą i gołymi cyckami, bo ona ci się podoba a ja już nie i jest mi przykro i jesteś świnia i już mnie nie kochasz!!!

No kurza dupa! Matka Smoków za moment może się schylić, a jest w krótkiej, BARDZO krótkiej spódniczce, a Najwspanialsza-Z-Żon wyjeżdża mi teraz z czymś takim. Niestety wygląda na to, że jeszcze nie nastał koniec wyrzutów:
- im jesteś starszy tym bardziej się rozglądasz za obcymi dupami i jakieś ździry oglądasz w tv i widziałam jak przyglądałeś się w Grze tej rudej dziwce i ona też ci się podobała i nie wmówisz mi, że nie i...

Wystarczy! Prawdziwy Samiec chce teraz oglądać TV, więc nie pozwoli sobie zakłócić wieczornej beztroski! Przechodzę do kontrataku:

- a kto zostawiał za sobą mokre ślady, jak ten barbarzyńca, jak mu było Khal jak latał z gołą dupą i kto mi dyszał do ucha jak pokazywali go pokrywającego moją blondy.. eeee.. Matkę Smoków, co?!?!? Kto się ślinił gdy półnagi Khal galopował na swoim rumaku przez pustynię, co?!?!?

Najwspanialsza-Z-Żon ucichła momentalnie, umknęła pod kołdrę okopując się po sam czubek nosa i spuszczając niewinnie oczęta, wyszeptała trzepocząc rzęsami:
- ...no bo to, to jest coś zupełnie innego...

Ot, babska logika.
No i nie widziałem jak się Matka Smoków schyliła. Teraz muszę wstać i przewinąć.
Oczywiście po to, by nie stracić nic z tej całej skomplikowanej fabuły...

poniedziałek, 2 września 2013

Fasolzilla

W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarzają się takie chwile, gdy jego Druga Połowa wybywa gdzieś na pół dnia, zostawiając swego wybrańca samego w domu. Bywa też tak, że Prawdziwy Samiec jednocześnie dostanie wolną rękę w temacie tego, co wchłonie w ramach obiadu. Tak, to są te chwile, gdy w Samczym żołądku budzą się demony, a mózg rozpoczyna tworzyć pierwsze szkice gastronomiczno-samczej orgii, która tego dnia nastąpi.
Baba poza domem, lodówa do dyspozycji, stwórzmy coś bluźnierczego, od czego wątrobę i kardiologa szlag trafi!

*****

Zerkam do lodówki. Trzeba wyszperać jakąś podstawę dania, znaczy się jakaś świnia, krowa, coś w ten deseń. O ile pamiętam, to gdzieś za pomidorami (leżącymi tam dla odstraszenia Najwspanialszej-Z-Żon) miałem schowaną resztkę smażonej kiełbachy z cebulą... o, jest, przetrwała. Najwspanialsza-Z-Żon pierwotnie planowała oddać to Merdatemu, ale nie ze mną te numery! Nie będzie mnie tu pies kiełbasy mojej żreć! Mamy więc kiełbasę, chyba nawet jeszcze jadalną sądząc po kolorze i zapachu... no, może po zapachu to nie, ale po kolorze to jeszcze tak.


Nada się.
Pytanie brzmi: co możemy z nią zrobić? Przydałoby się ją poddać delikatnemu tuningowi, wzmocnić, dorzucić coś plugawego... wiem! Po Woodstocku zostały jeszcze dwie puszki fasoli w sosie pomidorowym!
Wygrzebuję z tajemnej skrytki dwie ostatnie puszeczki upewniając się, że Najwspanialsza-Z-Żon nie zna miejsca kryjącego moją kolekcję plugawych składników prawdziwie męskich dań, cicików i klasycznej, kolorowej literatury brykanej z lat 80. Tak, tajemny schowek... mekka Prawdziwego Samca: fasola, ciciki i zdjęcia pełne zapuszczonych bobrów i włochatych pach. Ale oto i fasola:


Ha! Dziś będzie Fasolzilla party! Biorę się do roboty, momentami obserwowany przez szykującą się do wyjścia Najwspanialszą-Z-Żon. O ile mój tajemniczy uśmiech jeszcze nie budzi Jej podejrzeń, tak siekiera wnoszona do kuchni jest już źródłem niepokoju. Siekiera? Tak. Albowiem Prawdziwy Samiec nie pierdoli się z kiełbachą, nie mizia jej nożykiem, nie łamie paluszkami. Prawdziwy Samiec bierze kiełbachę i nakurwia siekierą!


Posiekana kiełbacha jest godniejsza Męskiej Paszczęki niż kiełba w kawałku. A fakt, że zginęła po męsku, pod ostrzem topora, jeno dodaje jej godności podnosząc jednocześnie wartość emocjonalną dania.
Przydałby się do tego jakiś, bo ja wiem, zielony akcent? Nie to, że warzywo, czy inny bluźnierczy pomiot Matki Natury, tylko jakoś kolorystycznie mi czegoś brakuje. Wiem! Element dekoracyjny!


Od razu lepiej! Tymczasem Najwspanialsza-Z-Żon zerka do kuchni zwabiona systematycznym jeb! jeb! jeb! Zza Jej pleców wystaje Merdaty licząc, że coś ciekawego spadnie na podłogę.


Oboje widząc moje uniesienie i siekierę w dłoni - wychodzą.
Ha! Kiełbacha pociachana! Rozgrzana w dłoni siekiera domaga się kolejnych ofiar. Rozglądam się po mieszkaniu - moja Druga Połowa już ewakuowała się na przystanek, Merdaty zwiał na swoje miejsce. Na szczęście są jeszcze puszki z fasolą!
Oczywiście Prawdziwy Samiec brzydzi się pedalskiego otwieracza do konserw, Prawdziwy Mężczyzna nakurwia siekierą!!!


Po kilku solidnych dziabnięciach, z nieco zdemolowanych puszek zerkają na mnie fasolki w sosie pomidorowym. Oj będzie się dziś w nocy działo! I nie mam tu na myśli tarmoszenia Najwspanialszej-Z-Żon!


Zerkam do wnętrza puszki: skąpane w morzu sosu pomidorowego fasolki błyskają przy powierzchni swoimi kremowymi dupkami. Trzonkiem trzymanej w ręku siekiery zaczynam podtapiać fasolki, które wypłynęły zbyt blisko powierzchni. Ha! Jestem Pomidorowym Neptunem z siekierą zamiast trójzębu, panem fasolowego życia i fasolowej śmierci! To ja decyduję, która z fasolek pójdzie na dno, a która będzie mogła dryfować po powierzchni sosu skąpana w blasku mojej gastronomicznej zajebistości!
Wróćmy do rzeczywistości.
Rozglądam się po kuchni, z dwóch planowanych składników przygotowałem dwa, więc wszystko zrobione. Mięsiwo pociachane, puszki otwarte. Wrzucam wszystko do gara, całość wygląda zacnie. Moja wątroba przeczuwając z czym będzie dane jej się zmierzyć, stara się schować za dwunastnicą.


Zaglądam do garnka jak pedofil do przedszkola, na gębie zaczerwienionej z wrażenia rysuje się lubieżny uśmiech. Tak. To będzie TO. Porąbana kiełbasa bez mała prosi, by wymiąchać ją z fasolą, resztki cebuli wiją się niczym glizdy w majtkach dziwki przy DK88, wszystko idzie w dobrą stronę.
I pomyśleć, że niedawno kiełbacha rosła sobie w chlewie, mając jeszcze nóżki, kręcony ogonek i ryjek, którym radośnie chrumkała na widok uzbrojonego w gumowce rolnika niosącego jej wiadro z pomyjami. I nikt, ale to praktycznie nikt nie pomyśli o tym, że być może świnkę i rolnika łączyło nie tylko wiadro z pomyjami, że pomiędzy nimi zakwitła przyjaźń równie szczera co bliska, że rolnik nie pozwolił nigdy śwince zmarznąć i w najchłodniejsze, najmroczniejsze noce udawał się do chlewika, gdzie otulał swym ciepłem młodą świnkę, dając jej poczucie bezpieczeństwa i miłość...
...tak. Być może w moim garze leży porąbana świnka przyprawiana miłością.

Tylko czegoś tu brakuje... A, tak, element dekoracyjny do zdjęcia!


W wersji woodstockowej, danie byłoby już gotowe. Lecz tym razem, mając do dyspozycji kuchenne zapasy przypraw, podkręcam kaliber dania. Po pierwsze - czosnek. Czosnek jest dobry do wszystkiego. Masz katar - jedz czosnek. Kaszlesz - jedz czosnek. Chcesz puścić NAPRAWDĘ piekącego bączusia - dopraw fasolę czosnkiem! Sięgam po główkę, z której wyrywam dwa dorodne ząbki. Kładę je na kuchenny blat, by miały chwilę na zapoznanie się z siekierą:


Zgodnie z tradycją siekiera idzie w ruch:


I mamy odpowiednio pognieciony czosnek. Nie, nie przeciśnięty na miazgę, lecz rozbity na drobne kawałki. Wszak Prawdziwy samiec lubi gdy pod zębami trzaskają mu kawałki czosnku przynosząc... ej, zaraz.


No tak, element dekoracyjny do zdjęcia.


Wracając do tematu:
...bo Prawidzwy Samiec lubi, gdy mu pod zębami trzaskają kawałki czosnku przynosząc piekący posmak pierdziawy Belzebuba!

Teraz przyprawy:


Wrzucamy przyprawy do gara, gotujemy 10 minut. Gdy danie zaczyna bulgotać, po kuchni roznosi się powalający zapach zwiastujący epicką gastroorgię. Lecz nie, jeszcze nie rzucam się twarzą do gara by wciągać, ciamkać mlaskać i przełykać. Prawdziwy Samiec wie, że trzeba na jakiś czas powstrzymać swe gastronomiczne żądze i poczekać 2-3 godziny, by całość potrawy nabrała mocy urzędowej dzięki czosnkowi. Niechaj czosnkowa nuta wije się pomiędzy fasolkami rozpuszczona w pomidorowym sosie, niech porąbana świnia da całości smak tłustego, świńskiego dupska uwielbianego przez Prawdziwych Samców i tak kochanego przez rolnika od wiadra pomyj.
Walcząc z sobą samym odstawiam garnek nie podjadając ani łyżeczki, wychodzę z kuchni.

Mijają dwie godziny.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak puścić sobie krwawy film z dużą ilością potworów z kosmosu i jędrnych cycków niezbyt rozgarniętych bohaterek, zagrzać Fasolzillę i delektować się się prawdziwie męskim daniem!


*****

Późne godziny wieczorne. Zawartość garnca Fasolzilli zniknęła w moich czeluściach. Wzdęte brzuszysko pomrukuje złowieszczo. Uśmiecham się tajemniczo wiedząc, że jak syknę przez sen to się pod kołderką cellulit Najwspanialszej-Z-Żon wyprostuje.
Byle hukowy nie poszedł, bo mi się kobita obudzi, a wtedy będzie naprawdę... przesrane.