sobota, 29 września 2012

Solidarność plemników

Umieram. Wirus jakowyś toczy się przez mój organizm wyłączając naprzemiennie obszary mózgu odpowiedzialne to za trawienie, to za myślenie, to węch. Zalegam więc w małżeńskim łożu załadowany w dwie kołdry, stertę poduszek i ciepłe gacie. Obok Najwspanialsza-Z-Żon nieobecna duchem patrzy po raz srylionowy na film z treningu. Głośniki w Jej laptopie bezlitośnie wypluwają z siebie nieskończoną ilość razy "biodra luźniej, ruszaj nimi do rytmu, pierś do przodu, ściśnij go mocniej łydkami, połaskocz go batem po bokach!". Zupełnie, jakby ktoś omawiał scenariusz pornosa...

Staram się, by moje jestestwo przepełnione cierpieniem ostatecznym nie zmarło do końca w tych chorobliwych spazmach targających męskie ciało. Próbuję czymś zająć umysł, odciągnąć myśli od wizji nadchodzącej śmierci. Śledzę mętnym wzrokiem kalendarz, nagle przed oczami staje mi zapis: 30 września - Dzień Chłopaka. Zerkam lewym ślepiem na Najwspanialszą-Z-Żon, która w nieświadomości wlepia oczy w podrygujący koński zad. Hue hue hue, zrobimy mały dowcip.

Loguję się na FaceBooku. Dla niepoznaki włączam kilka obserwowanych profili półnagich, jurnych nastolatek wyginających się kaczo przed lustrami, przeglądam jeszcze nowości u znajomych, po czym z szelmowskim uśmiechem zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon.

Jest dobrze. Moja 2ga połowa nadal szklanym wzrokiem analizuje nagranie konia, który tak jak pół godziny temu człapał - tak człapie i teraz.
Wrzucam do siebie na tablicę posta:

UWAGA UWAGA!!! NzŻ WŁAŚNIE SIEDZI OBOK NAD LAPKIEM I ZA SEKUNDE SPOWODUJĘ U NIEJ WYBUCH PANIKI! Jak to zrobię? Wklejając ten link: http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_Ch%C5%82opaka

...po czym przyjmuję minę niewiniątka i drapiąc się po zadzie, zaczynam obserwować Najwspanialszą-Z-Żon. Atmosfera robi się napięta: skończył się film z konikiem. Komunikator na moim komputerze sygnalizuje: "NzŻ jest dostępna na FaceBooku". Przybieram jeszcze bardziej niewinną minę i z pełnym zaangażowaniem wczytuję się w otwartą na szybko dokumentację jakiegoś programu.

Cisza. Dłoń Najwspanialszej-Z-Żon obejmuje myszkę i wykonuje delikatny ruch w lewo. Następują dwa kliknięcia. Przełykam nerwowo ślinę. Pies czując, że coś się święci - przyszedł do sypialni sprawdzić o co chodzi. Mi bez mała pękają gałki oczne, gdy próbuję zezować to na dokumentację, to na niewiastę po mojej lewej. Zagryzam język, by nie parsknąć śmiechem. Pies patrzy na mnie, ja na psa, ofiara patrzy w monitor. Nagle...

...oblicze Najwspanialszej-Z-Żon traci kolor i zaczyna bić bladością niczym nagie półdupki wczesną wiosną. Wzrok Jej przebiega nerwowo kilka razy po ekranie. Pies na wszelki wypadek odsuwa się w lewo. Ja zasłaniam się poduszką gdyby coś miało polecieć w moją stronę. W pokoju nikt nie oddycha. Powoli, baaaaaaaaaardzo powoli Najwspanialsza-Z-Żon odwraca głowę w moją stronę i próbuje przyjąć minę niewiniątka.

Mina NzŻ - bezcenna! :D Wyobraźcie sobie połączenie oczu kota ze shrecka z miną człowieka, który właśnie się zorientował, że podtarł sobie tyłek pokrzywą XD

*****

Drodzy Panowie - najlepszego z okazji Dnia Chłopaka Wam życzę. Życzę ja - wszak nasze Panie jak zwykle zapomną... ;)

sobota, 8 września 2012

Robale atakują!

Sobota. Godzina ósma rano.
Organizm stwierdza, że więcej spać nie będzie. Kręcę się więc w małżeńskim łożu zastanawiając się, jak spożytkować poranek. Nagle czuję na sobie czyjś wzrok. Tak, to lewa gałka oczna Najwspanialszej-Z-Żon łypie na mnie spod sterty poduszek. Sekundę później słyszę słowa:

- no nie żartuj, że masz zamiar już wstać?

Zanim zdążę się zastanowić nad odpowiedzią, oplatają mój organizm ramiona i nogi mojej 2giej Połowy. Dałbym sobie rękę uciąć, że nawet coś się do mnie przyssało.

Mijają sekundy ciągnące się niczym godziny. Nie ma szans - nie zasnę. Trzeba się jakoś oswobodzić i wstać. Tylko jak tego dokonać, jeśli Najwspanialsza-Z-Żon zarzuciła na mnie więcej swoich kończyn, niż pijana stonoga tańcząca breakdance? Nic to, jestem samcem, nie będzie mnie tu jakaś stopa ograniczać!
Niczym Kapitan Nemo walczący o oswobodzenie Nautilusa z macek gigantycznej kałamarnicy, zaczynam kolejno wyzwalać swój skromny organizm ze śmiertelnego splotu kończyn Najwspanialszej-Z-Żon. Problem w tym, że niczym saper rozbrajający bombę, muszę zrobić wszystko najdelikatniej jak się da. By nie było zbyt łatwo - tu nie ma miejsca na zdrowy rozsądek: kończyny zginają się w najmniej spodziewanych miejscach, zaś stawy wbrew pozorom nie zawsze wygibują się w standardową stronę.

Trzy lata wspólnego małżeńskiego życia robią swoje: zdobyta praktyka sprawia, że po 10 minutach jestem wolny. Nawet rozkoszny bąbelek w kąciku ust mej 2giej Połowy nie zadrżał gdy wypełzałem z łoża! Ha! Ma się ten styl!

*****

Mija półtorej godziny. Wracam szczęśliwy z targu załadowany po uszy zakupami. Pies radośnie merda czując znajdujące się w pakunkach martwe zwierzęta. Najwspanialsza-Z-Żon nadal rozkosznie pobulguje spod pościeli - czyli mam dla siebie jeszcze trochę czasu. Zadowolony niczym pedofil w przedszkolu, zaczynam przeglądać zakupione owoce. Radość poranka momentalnie rozpływa się w powietrzu, niczym nocne bączusie po otwarciu okna nad ranem.

Z torby zerka na mnie nektaryna. To źle. Nektaryna nie powinna na mnie zerkać. Nic nie piłem, nic nie paliłem, a nektaryna jak gapiła się, tak się gapi. Kurwa.
Biorę nektarynę na rękę i gapimy się tak na siebie. W cztery oczy. Sprzedawca u którego zawsze zaopatrywałem się w owoce nigdy mnie nie zawiódł, zawsze dostarczał najlepsze frukty, a tym razem dziad jeden wepchnął mi owoc, który najwyraźniej zaraz będzie chciał podjąć ze mną konwersację! Tak to jest, gdy człek zaufa sprzedawcy i przestaje go kontrolować.
Odkładam zezującą na mnie nektarynę do koszyka. Sięgam po następną - ta do mnie macha. Przyglądam się  merdającej do mnie kończynie. Nie, to nie nektarynowa rączka - to robak wystawił do mnie przez dziurkę swoją robaczą dupkę. No nie, takiej zniewagi nie zniosę, nie będzie mi tu jakaś robacza lafirynda gołym dupskiem świecić!
Chwytam dziada za odwłok i wyciągam z przytulnego domku. Pierwsza myśl - przepuścić bydlę przez wyciskarkę do czosnku. Już biorę w dłonie narzędzie zbrodni, gdy od strony śliwek słyszę głos bardzo negatywnie wyrażający się o mojej mamie...

- o ty larwo śliwczana, po matce będziesz mi jeździć?

...cedzę przez zęby biorąc do ręki ulubiony tygodnik. Cztery szybkie strzały pomiędzy gały i robal jest zresocjalizowany. Nawet ukłonił się grzecznie gdy pokornie odpełzał w stronę śmietnika.
Moje starcie najwyraźniej wykorzystały pozostałe nektarynowe robactwa - armia pełzająco ciamkających robaków rozłazi się po blacie chcąc najwyraźniej zdobyć władzę nad kuchnią!
O nieeeeeeee, nie ze mną te numery! To moje mieszkanie i nie będzie robal pluć mi w twarz!
Chwytam pierwszą z brzegu śliwkę, z której zaczyna wypełzać coś prastarego. Siwy na pysku larw gnąc się w lewo i prawo daje znać pozostałej larwiej braci, że nadszedł czas ataku. Rozpoczyna się istny Larwageddon! Oddział pełzający rusza z torby w kierunku umywalki, starając się mnie oskrzydlić w momencie, gdy grupa takich zielonkawych z łapkami odwraca moją uwagę po prawej. By dopełnić dzieła zniszczenia, ze śliwek podnosi się szwadron muszek owocówek kierując się w stronę mojej twarzy. Pies w panice ucieka przed marchewką, która stara się ugryźć go w stopę.
Chwytam ścierkę do naczyń i niczym dziedzic Brucea Lee wykonuję kilka morderczych gestów powalających na ziemię większość muszek. Pełzające robactwo dostaje po staropolsku z lacia, zaś te po prawej z łapkami dostają po oczach płynem do mycia naczyń. Pies pochwycony za stopę przez wiekową marchewkę walczy o życie rwąc warzywo paszczą której by się nie powstydziła Mega Pirania.

Nagle wszystko zamiera. Skąpani we krwi i marchewce, patrzymy na siebie wszyscy - ja, pies i robaki. I ta zezująca nektaryna. Tak, to Najwspanialsza-Z-Żon wydaje z siebie jakieś dźwięki przewracając się na 2gi bok. Byle nie był to bąk - nie będę mógł wtedy używać w walce otwartego ognia. Szmer z sypialni zamiera, patrzymy po sobie - my wojownicy o kuchnię - czekając kto wykona pierwszy ruch. Sąsiad za ścianą odkasłuje siarczyście, dźwięk flegmy rwącej się od wątroby jest niczym sygnał do dalszych walk. Wybucha kolejne starcie. Muszka owocówka-kamikadze wpada mi do oka, marchewka wymierza psu cios w nos i ucieka do sypialni, zezująca nektaryna zaczyna się kulać w stronę ściany. A to bydlę! Chce przejąć władzę na wyłącznikiem by pozbyć mnie światła!
Rzucam się na owoc porywając po drodze z suszarki nóż. Trzy szybkie ciachnięcia i nektaryna leży rozczłonkowana w koszu. Pies rzuca się za pramarchewą zbliżającą się w stronę łóżka od strony tyłka Najwspanialszej-Z-Żon. Strach pomyśleć co by się działo, gdyby nie psi refleks! Trzy kłapnięcią szczęką i psiur wraca do kuchni zadowolony niosąc truchło warzywa, a ja zaatakowany przez cebulę walczę o życie dzierżąc deskę do krojenia niczym tarczę godną Bogów Olimpu.

Może wyjdę z tego na tarczy, ale nigdy bez niej!

Trzy strzały zmywakiem w pietruszkę studzą jej zapał, banan na widok martwej pramarchewki wywiesza białą flagę i już prawie może się wydawać, że starcie z warzywno-robacznym wrogiem dobiega końca, gdy do akcji wkracza PAPRYKA! Rozwierając się jak uda jurnej pięćdziesiątki na TV Polonia po godzinie 23, wypluwa z siebie pleśniejąco-gnijący odór mogący przebić nawet aromat gotowanego kota, który stracił życie pięć dni temu.

Czas staje w miejscu. Farba łuszczy się na ścianach, w pokoju tapeta opada na podłogę. Tylko pies czując swąd rozkładającej się tkanki przeszczęśliwy patrzy z nadzieją w moje oczy. A niech mu będzie. Wstrzymując oddech zrzucam skrajem noża istotę paprykopodobną do psiej michy. Psiur nie czekając sekundy rzuca się na nią rwąc i szarpiąc skrzeczącą istotę starającą się wydalić z siebie jak najobrzydliwszy zapach.
Cztery kłapnięcia później pies leży wniebowzięty na podłodze oblizując się z zadowoleniem. Ja dogniatam ostatnie robale wrzucając do kosza wszelkie frukty rokujące, że będą chciały ruszyć do kolejnego powstania. Ochlapany mieszaniną robaczej krwi i owocowo-warzywnych płynów ustrojowych spycham w stronę śmietnika truchła poległych wrogów. Nóż trzymany w moich zębach błyska złowieszczo. Bliski obłędu dobijam ostatnich przedstawicieli robaczej cywilizacji, gdy nagle dobiega mnie zza ściany zaspany głos Najwspanialszej-Z-Żon:

- Robisz jakieś śniadanie?

Stoję na środku kuchni. Światło żarówki odbija się w ostrzu noża. Uśmiechając się złowieszczo, głaszczę czule rękojeść zastanawiając się nad odpowiedzią..

wtorek, 4 września 2012

W cycki (nie) poszło

Godzina dziewiętnasta, minut dziesięć.

Leżę na kanapie kontemplując nicnierobienie. Pacynka śliny leniwie ścieka mi z kącika ust, odbijając blask monitora.
Obok pies leniwie liże sobie to, czego ja sam nie potrafię sobie polizać.
Na ekranie banda kretynów stara się wzajemnie skrzywdzić wszystkim, co mają w najbliższym otoczeniu.

Sielanka.

Słyszę zbliżające się z przedpokoju leniwe człap, człap, człap. Nadchodzi Najwspanialsza-Z-Żon. Słodycz leje się z oczu, na twarzy mina kota ze Shreka, zalotnie łopoczące rzęsy sugerują, że moja 2ga połowa zaraz wyjedzie z czymś, co zniszczy mi tę piękną wieczorną sielankę.

Kręcąc biodrami siada obok, zarzuca mi nogę na kolano, Jej lico zaczyna się ocierać o moje lewe ramię. Zdecydowanie jestem w dupie. Śmierdzi na odległość wyjazdem do stajni albo co gorsza jakimś remontem.

- Wiesz coooooooooooooo? - zagaduje.

Pies widząc, co się święci, złazi z kanapy i udaje się na dywanik. Tym razem kieruje swój jęzor w stronę pierdziawy.

Spinam się w sobie. Chciał nie chciał - trzeba coś odpowiedzieć Najwspanialszej-Z-Żon. Obszar mózgu odpowiedzialny za elokwencję zaczyna pracować z siłą lokomotywy:

- eeeeeeee, no?
- bo mi się spodnie troszkę rozeszły i chyba muszę kupić jakieś inne nowe.

Rozeszły. Tak. ROZESZŁY. Rozejść to się może mąż z żoną, gdy ją przyłapie w łóżku z czterema facetami. No chyba, że przyłapie ją z czterema babkami, wtedy jest oczywiście ok i rozwodzić się nie trzeba.
Spodnie się nie ROZESZŁY. One trzasnęły na dupie, rozwarły się niczym piekielna czeluść podczas wzywania samego Belzebuba. Huk pękających spodni spłoszył wszystkie gołębie w promieniu półtora kilometra i wybił okna w trzech okolicznych blokach. Nie, one się nie ROZESZŁY.

- no i co z tymi spodniami? - pytam
- nooooo, może byśmy się przeszli do sklepu, coś bym kupiła...

Szybka analiza stanu mojego zdrowia: nóg mi nie urwało, gorączki nie mam, udawanego ataku padaczki nie przećwiczyłem, więc może wyjść niezbyt przekonująco. Święta dziś też żadnego nie mamy, więc sklepy jak na złość czynne do późna. Jest źle, nie mam jak się wywinąć...

- no ale, że dzisiaj chcesz iść?

W tym momencie Najwspanialsza-Z-Żon wkręca się mocniej w moje ramię i ociekając lukrem w głosie, szepce:

- tak.

No i co ma biedny facet zrobić? Nie pozostaje nic innego jak szczerze odpowiedzieć:

- no to idź.

Zadowolony z siebie wygodniej układam się na kanapie. Problem został rozwiązany, mogę kontynuować nicnierobienie. Przynajmniej tak mi się wydaje. I mam rację. Wydaje mi się.

- ale ja sama nie chcę!
- dlaczego?
- bo Ty mi zawsze fajnie podpowiesz w czym dobrze wyglądam.

Tak, dobrze podpowiem i dostanę za to opierdol. Przeanalizujmy nasze wspólne zakupy ciuchów dla Najwspanialszej-Z-Żon:

Zazwyczaj jak jeden z wielu najnieszczęśliwszych na świecie samców stoję gdzieś pod ścianą, starając się nie zostać zadeptanym przez niewiasty, które porzuciwszy swą subtelność i dobre wychowanie, galopują pomiędzy wieszakami tratując wszystko co stanie im na drodze. Coś jak przemarsz rozwścieczonego stada słoni przez zarośla.
Co gorsza, wszędzie są lustra i z każdego miejsca wszystko widać - jak takich okolicznościach człek ma się gapić skrycie w dekolt sympatycznej sprzedawczyni? Nie pozostaje nic innego, jak włączyć telefon - przynajmniej dzięki niemu można trącić ptakiem kilka świnek.

Etap 2 to przymierzalnia. Coś jak czyściec - męskie dusze w wiecznym cierpieniu stoją trzymając drzwi przymierzalni, zerkając na swe samcze lica i wzdychając ze zrozumieniem. Drzwi oczywiście trzymać TRZEBA. Pal diabli, że są zamykane od wewnątrz na zamek, rygiel, zapadkę i czytnik linii papilarnych jednocześnie. NA PEWNO się otworzą jakimś sposobem i cały sklep zobaczy naszą Niewiastę z gaciami na wierzchu drapiącą się tam, gdzie przyzwoite damy drapać się nie mają w zwyczaju.
Stoi ta męska brać pod drzwiami niczym pod ścianą straceń wiedząc, że zaraz z przymierzalni dobiegną słowa "już jestem przebrana", że otworzą się drzwi i padnie z Jej ust:

- i jak wyglądam?

I dopiero wtedy jest naprawdę przejebane.

Etap 3, czyli PIEKŁO.
Najgorszy jest pierwszy rzut oka na przymierzaną kreację. O ile jeszcze można wybrnąć jakoś z wyrywającego się "o kurwa" dorabiając "...jak ładnie wyglądasz", tak już wybuch śmiechu gwarantuje tydzień warzyw na obiad i trzy dni bez sexu. Teoretycznie niezbyt skomplikowane w swej prostocie pytanie "jak wyglądam" jest jednym z tych pytań, na które NIGDY, ale to NIGDY nie da się udzielić poprawnej odpowiedzi. Można próbować, ale co samiec ma odpowiedzieć, gdy jego partnerka zaplącze się w coś, co przypomina połączenie namiotu, worka po ziemniakach i kalesonów po dziadku Albercie?

- i jak wyglądam?

Odpowiedzi poprawne, czyli może uda się wybrnąć:

- niezbyt korzystnie
- nie podkreśla to Twoich atutów
- dobrze, ale inny krój mógłby bardziej podkreślić Twoje fantastyczne nogi/piersi/biodra (niepotrzebne skreślić)

O dziwo złe odpowiedzi:

- trochę Cię to pogrubia
- JESTEM GRUBA?!?!!? TY BYDLAKU!!!!

- nie widać w tym Twojej talii
- JESTEM GRUBA?!?!!? TY BYDLAKU!!!!

- jak tak patrzę, to mam ochotę na baleron
- JESTEM GRUBA?!?!!? TY BYDLAKU!!!!

- super, masz pełniejszy tyłek
- JESTEM GRUBA?!?!!? TY BYDLAKU!!!!

Ewidentnie złe odpowiedzi:

- eeeeeeeeee, żartujesz?
- TY ŚWINIO, PROSTAKU, NIECZUŁE BYDLĘ!!!

- średnio, trochę jak 2litrowa butelka pepsi
- TY ŚWINIO, PROSTAKU, NIECZUŁE BYDLĘ!!! (bonus: 3 dni na warzywach)

- coś mi nie pasuje z tymi spodniami...
- ale co?
- no bo Twój tyłek wygląda jak garaż dla tirów. Parkujących w poprzek.
- TY BYDLAKU, PROSTAKU, NIECZUŁE BYDLĘ!!! (bonus: 5 do 7 dni na warzywach)

- gdzieś Ci wessało cycki
- TY BYDLAKU, PROSTAKU, NIECZUŁE BYDLĘ!!! (bonus: do 14 dni na warzywach, brak sexu przez tydzień)

I na koniec najgorsze co można odpowiedzieć, szczególnie, gdy przymierzane jest nowe bikini:

- tamta zdzirowata panienka w przymierzalni obok wygląda w tym bikini o wiele lepiej niż Ty, nawet jak była w opcji topless.

Konsekwencji tego ostatniego chyba nie muszę opisywać...

*****

Wróćmy jednak do spodni, co to "się rozeszły". Oczywiście ich rozejście się nie miało nic wspólnego z rozmiarem tyłka. Tyłek jest niezmienny gabarytowo od 5 lat, tylko rozmiary coraz mniejsze robią i płyny do płukania sprawiają, że pranie mocniej się kurczy.

Poszukiwania odpowiednich, pasujących pantalonów na niewieści tyłek sprawiają, że Najwspanialsza-Z-Żon na jakimś etapie swojego życia musi się przed sobą przyznać:

- już nie XS, moooooooooooooże, S. Tak, S. ALE ŻADNE M!!!

Tia, żadne M. Trzeba będzie następnym razem zabrać na zakupy mazak i poprawiać metki z rozmiarem na podawanych do przymierzalni ciuchach. Tak dla świętego spokoju.

Będąc na etapie przedpiekielnym stoję u wrót przymierzalni czekając niczym na skazanie, aż padnie TO pytanie. Odchylają się drzwi, w środku Najwspanialsza-Ż-Żon prężąc tyłek wygina się przed lustrem sprawdzając, jak spodnie leżą.

"Tak, zdecydowanie, Najwspanialsza-Z-Żon w wersji wagowej M wygląda... lepiej niż przyzwoicie" myślę sobie zagryzając zęby na framudze, jednocześnie z całych sił starając się nie rzucić na Nią w ciasnej przebieralni.

- i jak wyglądam?
- ykhyhyhyhy, hyhyhy - odpowiadam śliniąc się obficie - schyl się jeszcze raz w tych spodniach i pooglądaj sobie otoczenie, bo jak dojedziemy do domu, to do rana będziesz tylko sufit oglądać!!! BUAHAHAHAHAHAHA!!! CHRZĄK-CHRZĄK, MUAHAHAH!!!!

*****

Zakupy dokonane... Wsiadamy do samochodu.

- Ale jak wyglądam w tych spodniach?
- Mówiłem Ci już, że dobrze, są fajnie dobra, porządnie leżą, długość ok. Co jeszcze mam Ci powiedzieć?
- No ale ja jestem kobietą, ja lubię poroztrząsać takie sprawy!
- Kotek, roztrząsać to można nawóz na polu, to był tylko zakup spodni!
- Ale one są w rozmiarze M!!!
- I bardzo dobrze! Poza tym w cycki też poszło.

...oj poszło, poszło... życie jest piękne.
Bojng... Bojng.. Bojng..


[AKTUALIZACJA]

Odezwała się do mnie po przeczytaniu tej notki Najwspanialsza-Z-Żon. Na początku nie wiedziałem, o co Jej chodzi z tym urywaniem łba, wsadzaniem wieszaka w dupsko i warzywami, ale okazało się, że w notce wkradł się błąd. Rozmiar zwiększył Jej się z XS do S a nie M.
Boję się wracać do domu, kto mnie przenocuje...?