poniedziałek, 30 września 2013

Szejsiont dziewinć.

Życie jest do dupy.
Bo chciałby człowiek Niewiastę swoją gdzieś zabrać, na koncert zaprosić, piwo postawić, może nawet jakąś romantyczną zapiekanką w środku nocy oczarować, to nie. Bo matematyka się kłania, tfu, jej mać!

Zerkam na Facebooka. Koncert zacny się szykuje. Kapele niczego sobie. Data ze szkołą nie koliduje, nic tylko namówić Najwspanialszą-Z-Żon! Z tym nie powinno być problemów - wszak Niewiasta lubi sobie czasami trząchnąć grzywą w imię Szatana, piwko z radością dla ochłody pociągnie, a i w młynie z łokcia pod poślednie ziobro sieknąć tak potrafi, że najtwardszym Samcom oddech w gardle staje.

Zerkam więc dokładniej w szczegóły: kapele - znam, znam, tej nie znam, o tej słyszałem, tamta jest świetna. Datę jeszcze raz sprawdzam - pasuje, to teraz cena biletu tu gdzieś być powinna napisa...

....ożesz kutfa inseminowana! ILE?!?!?!

Szejsiont i dziewinć.
Ot, taka mała złośliwość losu, bo o ile jeszcze sześćdziesiąt i dziewięć liczbą jest przyjemną, radosne skojarzenia nasuwającą, tak jeśli ma ona występować w roli ceny biletu to... eeeee... dramat?
Szybki rachunek: dwa bilety: sto czterdzieści zeta bez dwóch, czyli półtorej stówy. Piwo: pociągnę ze dwa przed koncertem, dwa w trakcie, jedno na deser - to pięć. Najwspanialsza-Z-Żon też ma spust niczego sobie - potrafi się przyssać do butli jak cielę do cycka, więc lekko licząc siorbnie sama ze trzy - cztery sama, dodatkowo trzeba będzie Jej odkupić te dwa co wypiję biorąc jedynie łyka. Więc w sumie w wersji optymistycznej kolejne 5 piw. Bronek w knajpie stoi po 7 zeta, co daje w sumie sto pięćdziesiąt plus dziesięć razy siedem to jest sto pięćdziesiąt plus siedemdziesiąt to jest...
A gdzie romantyczna zapiekanka w drodze powrotnej? A cola do zapiekanki? Zapiekanusia też najmniejszą być nie może, bo po dużym piwie na dużym koncercie to i głód jest duży, więc lekko liczyć trzeba złotych trzydzieści i pięć, co w sumie sum daje...

Tak. Mamy kryzys w kraju, jeśli człowieka nie stać na to, by własną niewiastę na imprezę zaprosić, piwem oczarować, zapiekanką zachwycić... Do bani takie coś.
A jedenastego zamiast na koncert, to do kina pójdziemy, o!

...z drugiej strony biorąc pod uwagę cenę popcornu i fakt, ile jest w stanie go pożreć Najwspanialsza-Z-Żon w ciągu godziny, to chyba najbardziej się opłaci pojechać w jakieś jaskinie. Tam przynajmniej człowieka na każdym kroku z pieniędzy nie obierają. A poza tym Najwspanialsza-Z-Żon całkiem nieźle wygląda w tym czerwonym kombinezonie... hue hue hue...

Najlepszego.

30.09.2013
Dzień Prawdziwego Samca.
O nas i tak nie będzie nikt pamiętać, więc pamiętajmy sami o sobie.
Najlepszego Drodzy Panowie!


Ps.
Dziś zauważyłem, że Google rozumie nas - Prawdziwych Samców - o wiele lepiej, niż by można przypuszczać. O, jak łatwo dopasować wyniki wyszukiwania...


czwartek, 26 września 2013

Nie!

Obiad. A w zasadzie chwila po obiedzie. Siedzimy z Najwspanialszą-Z-Żon przy stole. Pyszne, drobiowe truchło układa się gdzieś w czeluściach mojego żołądka nakrywając się ogóreczkiem, delikatny posmak śmietany błądzi gdzieś w ustach, poezja. Jestem szczęśliwy.
Naprzeciwko mnie siedzi Najwspanialsza-Z-Żon. Mruży oczy z zadowolenia - wcale się nie dziwię, jak zwykle martwe zwierze które podała było zacne, odpowiednio doprawione, w ilości odpowiadającej naszym potrzebom i możliwościom. Mniam!
Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Kosmyki włosów opadają Jej na twarz, jasna bluzeczka opina smukłe ciało, zgrabne dłonie leżą na stole. Opuszkami palców Niewiasta moja gładzi rękojeść noża. Nagle moja Druga Połowa bierze głębszy wdech - obserwuję z fascynacją jak powietrze wypełnia Jej pierś unosząc klatkę piersiową wbitą w obcisły sweterek uroczo podkreślający i talię i piersi...

- NIE! - wyrywa mnie z zamyślenia niewieści głos.
- e? - zapytuję zdziwiony.
- Nie, nie będę się z Tobą teraz bzykać, bolą mnie jajniki.

No patrz, bestia przebiegła jak potrafi człowieka wyczuć, trzeba jakoś inaczej do tematu...

- Migdałki też mnie bolą! - znów wyrywa mnie z zamysłu głos mej Niewiasty.

Pięknie. Plany dotyczące popołudnia zaczynają rozpadać się na strzępy.
Nie pozostaje nic innego, jak zapytać o... więc zapytuję głosem drżącym z niepewności:

- a kupę robiłaś?

...najważniejsze, to uciec przed nożem i widelcem, cios łyżką już nie boli tak bardzo.

poniedziałek, 23 września 2013

Scenki rodzajowe (09.2013)

Oto ja! Samiec Alfa!
W ten parszywy, dżdżysty poniedziałkowy poranek poszedłem do pracy w nowej koszulce. Ja! Nową koszulkę mam, wypatrzoną przez Najwspanialszą-Z-Żon, przymierzoną na własnym samczym cielsku i zakupioną wspólnie. Ha! Ależ zajebiście wyglądam, nic tak bowiem nie dodaje powagi i męskości, jak czaszki i kościotrupy koszulkę grafitową zdobiące! Splendor, szał, samozadowolenie, kurde, żeby było cieplej to bym się przeszedł w tej koszulce z Merdatym na spacer pod gimnazjum, ależ bym miał rwanie! Normalnie dziewice na start!

Tymczasem idę ja - Prawdziwy Samiec - idę korytarzem naszym firmowym. Po lewicy i prawicy drzwi dziesiątkami się ciągną, w dłoni mej kubek po kawie wymyty, na piersi nowa koszulka. Wypinam pierś, by i ochroniarze na monitoringu mogli podziwiać kościotrupy fioletem, żółcią i mrocznym różem malowane, ach! Jakiś to piękny poranek!
Nagle otwierają się drzwi po lewej, wychodzi z nich Niewiasta z pracy mi znana, uśmiecham się na przywitanie oświecając ją swym blaskiem, dwa słowa zamienić planuję, gdy z niewieścich ust pada:

- ej, co ty masz takiego kolorowego na tej koszulce?

Ha! Plus dziesięć do samooceny, kolejny człek olśniony został pięknem mego ubioru! Szczerząc zęby wypinam pierś jeszcze bardziej eksponując wzór Prawdziwego Samca, równie śmiercią co barwą nasycony i pochwał oczekuję. Do uszu mych dobiega:

- ej, ale fajne, mojej siostrzenicy by się podobało, ona też lubi ubierać takie...

...ale że co? Że dziewczeńska jest? Że niewiasty moją koszulkę nosić powinny?!!?!?

Moje życie jest do dupy.

*****

Piątkowe popołudnie.
Gnam z pracy do domu, do Niewiasty mej, pierogi ruskie w reklamówce niosę, albowiem dziś Pierog Party! I do tego piątek! Życie jest piękne! Gnam przez miasto obdzielając nieznajomych uśmiechem, muzyczkę jakąś zasłyszaną pod nosem nucę, jeszcze tylko owoc jakiś kupię w warzywniaku i wracam do domu. A w domostwie owym Najwspanialsza-Z-Żon nie może doczekać się chwili, gdy wspólnie, ramię przy ramieniu pierogi ruskie w ilości barbarzyńskiej pochłoniemy i obżarci na kwadratowo do łoża padniemy by kolejny odcinek Gry o Srom obejrzeć.
Ach! Pędzę przez miasto! Chóry anielskie przygrywają, dusza się raduje, wtem po lewicy za szybą sklepiku jakiegoś ciepłe lody się pojawiły. A co mi tam, szarpnę się na te złotydwajeściaczi i kupię jednego, Najwspanialsza-Z-Żon ciepłe lody uwielbia, niech ma niespodziankę, niech wie, że romantyczny jestem i niespodziewanym lodzikiem zaskoczyć potrafię!
...jakkolwiek to nie zabrzmiało.
Podchodzę więc do okienka gdzie sympatyczna, pyzata sprzedawczyni czeka by sprzedać mi coś w to piękne, piątkowe popołudnie.
- Ciepłego loda poproszę! - rzucam przyjaźnie do okienka.
Sprzedawczyni pakując zakup zapytuje z uśmiechem na ustach:
- A co to pana tak na słodkie wzięło?
- A wie pani - wyjaśniam - to nie dla mnie, to dla Najwspanialszej-Z-Żon, przepada za nimi!
W tym momencie w oku sprzedawczyni łza się zakręciła, po policzku spłynęła, z ust kobiety padło ciche, przepełnione wzruszeniem:
- piękny... naprawdę piękny gest...
- e tam, gest... - rzucam od niechcenia - żona z lodem w ustach cicho siedzi, więc mogę spokojniej film oglądać. Dobrego dnia!
Porywam ciepłego loda i ruszam do domu zostawiając w okienku jeszcze przed chwilą wzruszoną sprzedawczynie, z ust której tym razem padają niewyraźne słowa o jakichś pierdolonych zwyrodnialcach i zezwierzęceniu gatunku męskiego... nie wiem o co jej chodziło...

wtorek, 17 września 2013

Kopytko.

Wieczór.
Najwspanialsza-Z-Żon po prawicy, Merdaty u stóp, po lewicy TV.
Ja oglądam jakiś program, Merdaty śpi, Niewiasta moja głęboko zaczytana nie zwraca uwagi na otaczający Ją świat. Blask monitora subtelnie oświetla Jej lico, delikatne wypieki na policzkach sugerują jakieś świństwo brykane, albo patologiczne kopytko. Przyglądam się nieco dokładniej: w źrenicach Najwspanialszej-Z-Żon odbija się zarys końskiej człapy. Sądząc po przyspieszonym oddechu Niewiasty - pewnie jakiegoś patologicznego kopyta, z zacieśnioną strzałką, ropą, grzybem i innymi atrakcjami.
No tak. Czego się spodziewałem na ekranie Jej komputera, Boskiej Komedii?
Poprawiam się na kanapie budząc niechcący psa. Zgodnie z przewidywaniami, Merdaty z miejsca pakuje mi mordę pod rękę domagając się drapania. Leniwie czochram psi kark, męcząc w myślach temat, który nie daje mi spokoju:
- ...wiesz Dżona - zaczynam chcąc podzielić się myślą - dumam o zawieszeniu w samochodzie. Coś tam mi znów stuka, obstawiam prawy tył... Może jednak tym razem poproszę Twojego ojca żeby mi pomógł wymienić łączniki, co?

Najwspanialsza-Z-Żon nie odrywając wzroku z monitora rzuca krótkie:
- tak.

- ...bo widzisz - ciągnę temat - w zasadzie tam jest sama mechanika do zrobienia, szkoda znów płacić na warsztacie jeśli do przykręcenia są tylko dwie śruby... Hmmm... Wiesz co, to w stajni podniosę samochód i tam to zrobimy, tylko kiedy będzie więcej czasu, w czwartek czy piątek?

Z ust Najmilszej identycznie jak przed momentem pada:
- tak.

Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon. Chyba nie dosłyszała pytania. Jej wzrok pochłania kolejne zdjęcia rozłażących się na wszystkie strony ścian wsporowych. Krótkie i rytmiczne oddechy Niewiasty, nerwowo oblizywane co chwilę usta zaczynają mnie niepokoić. Może źle się czuje? Obserwując Najwspanialszą-Z-Żon ciągnę temat:

- ...więc tak myślę, że najlepiej będzie jednak w piątek po pracy, zjemy obiad, weźmiemy psa i pojedziemy. O której będziesz w piątek w domu?

Identycznie jak poprzednio, spomiędzy wilgotnych warg dobywa się cichutkie...
- tak.

Kutfa! Ona wcale mnie nie słucha! Jej dłoń kurczowo zaciśnięta na myszce (komputerowej), nerwowo podrygujące palce, rwący się oddech, wszystko to mówi jednoznacznie: strugałaby.
To Ty taka jesteś??? Dobra....

- ...i jak już podniesiemy ten samochód, to przyda się pomoc, najwyżej poproszę dziewczyny z warsztatu żeby wpadły tak jak ostatnio... - wypluwam z siebie będąc przygotowanym na wykonanie uniku przed potencjalnym liściem. Lecz reakcji nadal brak - ...bo wiesz, jak siedziałem nad hamulcami, to przyszła ostatnio ta blondyna z fakturą i akurat dawała fakturę, gdy samochód odbierały dwie skandynawskie studentki którym się rozładował akumulator i poprosiły, czy mógłbym je popchnąć..

...w tym momencie powinny w moim kierunku już lecieć poduszki, talerze i słowa których przytaczać się nie godzi, lecz zamiast tego ze strony Najwspanialszej-Z-Żon nie pada żadne słowo. Jedynie w strużce śliny sączącej się z niewieścich ust odbija się zdjęcie RTG ze skostnieniem chrząstki kopytowej. Zerkamy na siebie z Merdatym nie ogarniając tego, co się dzieje.
Chyba obudził się we mnie badacz-odkrywca, bo w ramach eksperymentu ciągnę temat dalej...

- więc popchnąłem obie jednocześnie aż zaczęły z radości piszczeć, a na koniec zapytały mnie czy nie mam kolegi karła z którym mógłbym je odwiedzić, bo ta z większymi cyckami powiedziała, że na samą myśl zrobiła się wilgotna i narysowała mi mapkę jak do nich dojechać i strzałką zaznaczyła dokładnie miejsce i jak mi wyszeptała do ucha co mi obie jednocześnie zrobią to aż zadrżałem...

W sekundzie wyrwana z zaczytania Najwspanialsza-Z-Żon zaczęła dopytywać:

- zadrżał? Kto zarżał, koń jakiś? Mówiłeś że wilgotna? Strzałka? Może gnije strzałka i trzeba maść cynkową?

W domu zapadła cisza. Leżący na podłodze pies w przypływie bezsilności spuścił łeb nakrywając go łapami. Wypadł mi z dłoni pilot. Najwspanialsza-Z-Żon zdziwiona przygląda się to mnie, to oddalającemu się psu który zniesmaczony poziomem rozmowy najwyraźniej postanowił pójść do siebie.

- No mówiłeś coś? Bo chyba nie słyszałam?

Ja pierdolę. Czasami brakuje słów...

- Tak Kotek, mówiłem, że Cię kocham...

środa, 11 września 2013

Rezygnacja.

Słowem wstępu: podpisać umowę można osobiście, telefonicznie, u przedstawiciela, lub w BOK, większość rzeczy na gębę. Żeby z czegokolwiek zrezygnować, trzeba zacząć pisać podania...



30latek ;)
Ul. jakaśtam 12/4
00-123 Jakośtamowo
Kod abonenta: 00069000

Szanowna Firmo i Ty Pechowy Pracowniku (pracownico?) którym przyszło czytać moje nędzne wypociny.

Po wielu nieprzespanych nocach spędzonych na zgłębianiu tajemnic własnych potrzeb i marzeń, po dziesiątkach godzin w trakcie których głowę mą zaprzątały myśli Wam poświęcone, chciałbym zwrócić się do Was z prośbą, którą w tym oto piśmie zamieszczę by wszelkim formalnościom stało się zadość, by procedury wszystkie uszanowane zostały, oraz by podkreślić, że szacunek i sympatia moja dla Was są tak wielkie, że serce nie pozwala mi na proste, dwuzdaniowe zlecenie Wam zmian na moim koncie abonenckim.

W zamierzchłych czasach, gdy pod strzechą mego domostwa nie gościł jeszcze Internet, gdy zamiast starać się o rękę Niewiast wystarczyło ogłuszyć je maczugą i zaciągnąć do jaskini, gdy umierało się na morowe powietrze a mleko zsiadało się z powodu działalności złego demona MlekoGluta, natrafiłem na pismo Wasze skierowane do mnie.
Na początku poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. Ale to tylko na początku, albowiem zorientowałem się później, że papier ów nie ma adresata, a i każdy z sąsiadów też taki dostał. O ile jeszcze sąsiedzi moi nie podeszli do Waszego pisma z należytym szacunkiem wyrzucając je do kosza, na ziemię, a tamta cycata studentka z ósmego piętra to nawet widziałem, że wyczyściła sobie nim jakieś świństwo z buta, tak ja postanowiłem uszanować ulotkę!
Zabrałem biedny papier do domu, ułożyłem na stole uprzednio satynową poduszeczkę pod Reklamę kładąc by wygodnie miała, a następnie dokładnie i szczegółowo zapoznałem się z Jej zawartością.
Efekt wspomnianej lektury zaskoczył nawet mnie! Nie poznając sam siebie, postanowiłem skorzystać z Waszych usług i dzięki Wam odmienić swoje życie! Tak! Pod nasz dach zawita INTERNET!!!

By zrealizować swe plany, musiałem jescze rozwiązać jeden problem, jakim była moja Druga Połowa. Nakarmiłem więc Najwspanialszą-Z-Żon naleśnikami z czekoladą - jak wiadomo kobieta najedzona mniej się awanturuje - i gdy już była tak obżarta, że nie miała sił protestować, oznajmiłem co następuje:

- Ciesz się niewiasto moja, albowiem ja - Prawdziwy Samiec - postanowiłem, że w domu naszym zawita internet i będziemy mogli połączyć się ze światem i nie będziemy już ciemnogrodem i będziemy mogli oglądać filmy ze słodkimi kociaczkami i będę mógł znów wejść na wuwuwu-gorąceemerytki...

- dobra, dobra, - przerwała Najwspanialsza-Z-Żon - zrobisz kawy?

W ten oto sposób formalnie zapadła decyzja, że zostanę Waszym klientem!
Pochwyciłem w tym celu słuchawkę do magicznego pudełeczka z którego wychodzą głosy i do którego się mówi (ś.p. Babcia Eleonora mówiła, że to szatański pomiot i nie godzi się by z niego korzystać, ale ona ogólnie była dziwna i np. nie używała też papieru toaletowego, bo wierzyła że dotykanie stref intymnych jakimkolwiek materiałem może spowodować, że kobiecie odejmie pokarm!).
Po przepisaniu do magicznego pudełeczka obrazków z Waszej Ulotki, z ustrojstwa dobyła się melodyjka jakby ktoś matkę organami po głowie okładał, a następnie usłyszałem głos jakiegoś człowieka. Na wszelki wypadek splunąłem przez lewe ramię, rozsypałem trochę soli, kopnąłem czarnego kota i klepnąłem Najwspanialszą-Z-Żon w tyłek, i chwilę później zamówiłem u tego głosa z magicznego pudełka Wymarzony Internet.

No i kilka dni później zawitał u nas Ktoś-Do-Zamontu.

Ja byłem święcie przekonany Droga Firmo, że w trosce o wizerunek firmy przyślesz mi jakąś sympatyczną, solidnie obdarzoną niewiastę, która zawodowo pociągnie kabel i załaduje sobie wtyczkę tam gdzie trzeba, ale gdzie tam… Jedyny dekolt który wiązał się z zamontowaniem kabli etc. to dekolcik wokół włochatego rowa Pana Montera. Dekolcik ów pojawiał się, gdy Monter się schylał, a że robił to dość często, to przez kolejne dwa dni miałem przed oczami kłaki dobywające się z czeluści monterskiego dupska. Ale niech będzie, prąd nikogo nie zabił, Pan Monter był nawet miły, nic nie wyleciało powietrze. Tylko mój pies miał dziwną minę gdy wąchał sandały Pana Montera.

Przeraziła mnie tylko jedna rzecz o której nikt wcześniej nic nie mówił: dostałem od Was prezent. A ja wiem, że prezentów nikt nie daje, nic nie ma za darmo, jeśli coś dajecie, tzn że będziecie polować na moje PINIONDZE! I zgadza się! Dostałem od Was dwie usługi których nie zamawiałem! No ja rozumiem, że w trosce o moje bezpieczeństwo od razu dajecie mi Bezpieczeny Interenet i dobrą muzykę, by sączyły się z głośników romantyczne melodie w czasie, gdy przeglądam wuwuwu-gorąceeme..e…. filmy z kotkami, ale ja tego nie chciałem!
Sympatyczny Pan Monter niestety nie był w stanie przyjąć jakiegokolwiek zlecenia dotyczącego rezygnacji z tych usług i powiedział, że mam sobie zadzwonić i zrezygnować w BOKu.

No i znów jest problem, bo jeśli Babcia Eleonora jednak miała rację z tym papierem i pokarmem, to może od pudełeczka z głosami facetom usycha i nie będę mógł? Przełamałem się jednak sam w sobie i połączyłem się znów z głosem z Waszego BOKu.
Tym razem z magicznego pudełeczka dobiegał głos jakiejś niewiasty. Głos ów powiedział mi, że niestety nie mogę zrezygnować z usług za pomocą magicznego pudełeczka, tylko muszę iść do BOK w moim mieście. 
No to był kiepski żart Droga Firmo. 
Wcześniejsze doświadczenia z Waszym BOK w Jakośtamowie nauczyły mnie jednego: można tam iść tylko w przypadku, gdy człowiek ma chęć poczuć klimat PRL`u gdy człek stał w kolejce po srajtaśmę którą akurat rzucili (i znów nie wiem czemu wchodzi tu temat srajtaśmy i Babci Eleonory, klątwa jakaś?). Ścisk, duchota, srylion osób w ogonku sięgającym aż po sklep rybny, tylko pięć miejsc siedzących i tylko dwa czynne stanowiska. Raz nawet udało mi się doczekać obsługi, ale jak wtedy stałem w kolejce to miałem przy sobie termos z kawą, suchy prowiant na trzy dni i gaz pieprzowy do odganiania tych, co chcieli się wepchnąć bez kolejki. Chyba wtedy nawet psiknąłem dwa razy Waszego pracownika, za co przepraszam, było niechcący. 
W każdym razie wizyta w BOK odpada. 
Sympatyczna Pani Głos z pudełeczka powiedziała, że mogę też wysłać rezygnację mailem, o ile ją spiszę na papierze, zeskanuję i podpiszę. 
No i właśnie tak robię.

Świadomy praw i obowiązków i konsekwencji wynikających z rezygnacji, ja, zwracam się do Ciebie Firmo z prośbą o wyłączenie usług Bezpieczny Internet i MOOD i ślubuję Ci, że nie odpuszczę Ci aż do śmierci i nie będę chciał z powyższych korzystać.

Prośbę swą motywuję całkowitą bezcelowością narzuconych mi pod przymusem usług: Antywirus, Firewall, oraz Antyspam zapewniam sobie sam, zaś kontrola rodzicielska jest bardzo złym pomysłem, którego efekty mogą skutkować blokadą gorącychemery… nieważne.
MOOD też jest mi zbędny, nie znajdę za jego pomocą ulubionych kawałków Wyrzyganych z Macicy (polecam kawałek Wojna dostępny na You Tube), czy Lej Mi Pół (polecam kawałek Siostra), a słuchanie tego czego nie lubię mnie nie kręci. Mam to za darmo gdy Najwspanialsza-Z-Żon ma PMS i jest głodna. 

Z góry dziękuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby i pozdrawiam serdecznie.

poniedziałek, 9 września 2013

Pół żartem, pół serio: sianko

Wiocha. Niedzielne popołudnie. Jak na Prawdziwego Samca przystało - leżę palnikiem do góry, z książeczką w dłoni. Wartka akcja wciąga bezgranicznie, skupienie na kolejnych słowach płynących z kart księgi jest tak wyczerpujące, że co chwila opada mi powieka. Więc leżę i staram się nie chrapnąć.
Cisza, spokój, sielanka. Gdzieś pod łóżkiem leży Merdaty pośmierdując okrutnie. Oczywiście, że widząc podczas spaceru jakiś ściek płynący pod drogą musiał się do niego wpierdzielić. Więc leżymy obaj. Woń schnącego psa nieco drażni nozdrza, ale przynajmniej mogę sobie pryknąć.
Zwali się na Merdatego.

Do pokoju wpada Najwspanialsza-Z-Żon. Staje nad kanapą i pociąga z dezaprobatą nosem. Wymownie wskazuję wzrokiem na psa. Z ust Niewiasty pada:
- wykąpał się w rzeczce?
- ta...

Uffff, udało się. Siarczyste dowody poprawności przebiegu procesu trawienia zostały zwalone na psiura. Tymczasem Najwspanialsza-Z-Żon pakuje mi się się na kanapę wkręcając lico pod ramię z charakterystyczną dla siebie subtelnością: zwalona książka ląduje na podłodze, uderzony kubek rozchlapuje kawę, niewieście lico ocierając się o moje okulary zostawia mi na szkłach wielką mazę przez którą przestaję cokolwiek widzieć. Po 10 sekundach kręcenia się pod moim lewym bokiem przyjmuje pozycję która wg prawideł ludzkiej fizjologii powinna uniemożliwić Jej oddychanie. Oczywiście nie w przypadku Najwspanialszej-Z-Żon.
Wciśnięty w róg kanapy i przywalony kobiecym cielskiem zastanawiam się co ja mam teraz niby robić. Czytać niby się jeszcze da, ale nie dosięgnę książki. Z 2giej strony ciężko będzie cokolwiek rozszyfrować przez uświnione okulary, a do tego łokieć Najwspanialszej-Z-Żon dziabie mnie w żebra, więc się nie skupię. Próbuję wyprostować nogi - nie da się. Kończyny dolne mej Drugiej Połowy splątały mi stopy. Kurwa, normalnie jakbym się pobił z pijany pytonem.
- HEKHEM! - zaczynam rozmowę.
Spod mojej pachy dobywa się ciche, zaspane...
- taaaaaaaak?
No nie wierzę. Ledwie dwie minuty minęły, a ta już przycięła komara! Co gorsze, im bardziej próbuję się wyplątać z pułapki, tym bardziej kończyny Najwspanialszej-Z-Żon zaciskają się na moim organizmie. Trzeba toto jakoś zagadać, bo jeszcze mnie uśmierci tym swoim subtelnym uściskiem!
- chciałaś coś, że przyszłaś?
Nadal spod pachy dobywa się głos Najwspanialszej-Z-Żon:
- no bo my zaraz chyba się zbieramy i jedziemy do domu, co?
- no tak, za jakąś godzinę?
- no, bo trzeba jeszcze zrobić sianko.

Zrobić... co?! Uruchamiam zwoje mózgowe odpowiedzialne za wyobraźnię i staram się ogarnąć, co Niewiasta moja miała na myśli. Więc tak: jesteśmy na wsi. Siano. Siana nie ma na podwórku, bo nie kosiliśmy ostatnio trawy. Siano jest na strychu. Jeśli siano jest na strychu, tzn że trzeba zabrać drabinę i wejść na strych. Tylko po co Najwspanialsza-Z-Żon chce, żebym wlazł z nią na strych na siano?! Eeeeeeeeeeeeej... Osz Ty Mała Niegrzeczna Świntuszko! To takie rzeczy Ci po głowie chodzą, taaaaaaaak?! Ok! Obniżam nieco głos i przemawiam:
- sianko powiadasz, pójdziemy na sianko jak mam rozumieć? Chcesz tam robić coś konkretnego?
- no w sumie tak, trzeba zapakować siano do worków i zabrać do stajni dla konia, bo tata tam suszył dla Rudego siano.

Stop. Zaraz. Nie. Moment. Kurwa!
- eeeeeeeeeeeeeee, co? - dopytuję inteligentnie.
- no dla konia weźmiemy ze dwa worki do stajni, to sobie zje takiego wiejskiego siana, nie?

Ja sobie nie przypominam, żeby dysponował sprzętem do transportu siana, więc jakie kurwa worki z sianem, to nie będziemy się bzykać?!?!?!
Spełzam z kanapy nie ogarniając świata. Próbuję jakoś to przeanalizować: mamy konia. Koń stoi w stajni. Płacimy za to pieniądze. W ramach opłat koń dostaje żarcie. Żarcie konia to owies, wysłodki, lucerna, słonecznik i siano. Które też dostaje w ramach opłat. Więc na chuj mam mu dodatkowo zwozić swoim świeżo wyszorowanym w środku samochodem dwa worki siana?! Wątpliwości rozgania głos zwlekającej się z kanapy Najwspanialszej-Z-Żon:
- bo wiejskie sianko jest smaczniejsze.

Tak kurwa. I przyprawiane miłością Merdatego który niedawno srał w tą trawę.

*****

Późne popołudnie. Domyślam się, że jak zwykle pod pojęciem 'będzieMY coś robić' kryje się układ, w którym ja narażam życie latając po drabinie, a Najwspanialsza-Z-Żon dopinguje mnie z dołu. Ale nie tym razem. O dziwo Niewiasta wspina się do góry i łapie za wory. Niestety te na siano.
Zaczynamy pakować pachnący susz do worków. Stada pająków zerkają na nas spod dachu, źdźbła pikają mnie w stopy, łydki, dłonie, kurde, pika mnie wszędzie, jak u licha można było się kiedyś na tym bzykać, toż to jest tak ostre i pikające, że chyba może bez problemu przebić człowiekowi juwenalia!
Zerkam na Najwspanialszą-Z-Żon ubijającą z zaangażowaniem siano w workach. Ta w pełni skupienia miętosi suchą trawę. Mógłbym dać pół lewej nerki, że układa źdźbła w ten-jedyny-odpowiedni sposób, który zagwarantuje Rudemu Ciulowi możliwie największą wygodę w dobywaniu źdźbeł z kupki. Koszmar. 7 miliardów ludzi na Ziemi, z tego ponad 2 miliardy to kobiety w wieku produkcyjno-kopulacyjnym, a ja sobie wybrałem Tą-Jedną, dla której baraszki w sianie oznaczają układanie źdźbeł w układzie optymalnym dla końskiego ryja. Dlaczego w totku nie mam takiego szczęścia?!

*****

Późny wieczór. Stajnia.
Rudy ciul wciąga smaczne-wiejskie-sianko-kurwa-jego mać, a gapię się na upierdolony bagażnik. Godzina odkurzania, zamiatania i szorowania poszła psu w dupę.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Najwspanialsza-Z-Żon nie wpadnie na pomysł zwożenia na wieś naszym samochodem końskiego gówna do nawożenia łączki. Żeby konikowi później sianko bardziej smakowało. Bo wiejskie.

środa, 4 września 2013

Gra o srom. Tron.

Wieczorowa pora. Oglądamy kolejny odcinek Gry o Srom.
Rozwalony w łóżku niecierpliwie czekam, aż pojawi się na ekranie Matka Smoków.
Póki co - na ekranie krew leje się bogato, tu brat pokrywa siostrę, tam syn nastaje na życie ojca, w burdelu niewiasty latają z cycem nagim i zacnym, prawie jak w sejmie po godzinach.
Wreszcie jest! Ona! Blond włosy opadają na smukłe ramiona, sarnie oczy wypatrują czegoś na horyzoncie, z niewieściej pierwsi dobywa się oddech ulatując przez ponętne usteczka. Oj, ziałbym przy Tobie ogniem, Maleńka!

- MAM CI JEBNĄĆ?!?!?! - wyrywa mnie z zamyślenia głos Najwspanialszej-Z-Żon. Odwracam się w Jej stronę napotykając wzrok który w założeniu powinien mnie uśmiercić.


Z miną  niewiniątka uśmiecham się słodko udając, że nie wiem o co chodzi.
- kompletnie nie wiem o co Ci chodzi...
- jak to nie wiesz, widzę jak się na nią gapisz!!!

No nie da się ukryć. Jakimś sposobem nawet podczas tej krótkiej rozmowy spojrzenie zsunęło mi się z Najwspanialszej-Z-Żon i po pogalopowało w stronę telewizora. Ehehehe, Matka Smoków położyła na ziemi jakiś przedmiot, może zaraz się po niego SCHYLI!!
- TY MNIE WCALE NIE SŁUCHASZ!!! - znów przywołuje mnie do porządku niewieści głos.
- słucham kotek, tylko nie chcę stracić akcji...

Niewiasta moja chyba nie połknęła tej ściemy - zamiast się uspokoić - stroszy się jeszcze bardziej:
- Dupa tam, a nie akcji, ty wcale nie patrzysz na fabułę, tylko czekasz aż ta blond lafirynda będzie znów latać z gołą dupą i pipą i gołymi cyckami, bo ona ci się podoba a ja już nie i jest mi przykro i jesteś świnia i już mnie nie kochasz!!!

No kurza dupa! Matka Smoków za moment może się schylić, a jest w krótkiej, BARDZO krótkiej spódniczce, a Najwspanialsza-Z-Żon wyjeżdża mi teraz z czymś takim. Niestety wygląda na to, że jeszcze nie nastał koniec wyrzutów:
- im jesteś starszy tym bardziej się rozglądasz za obcymi dupami i jakieś ździry oglądasz w tv i widziałam jak przyglądałeś się w Grze tej rudej dziwce i ona też ci się podobała i nie wmówisz mi, że nie i...

Wystarczy! Prawdziwy Samiec chce teraz oglądać TV, więc nie pozwoli sobie zakłócić wieczornej beztroski! Przechodzę do kontrataku:

- a kto zostawiał za sobą mokre ślady, jak ten barbarzyńca, jak mu było Khal jak latał z gołą dupą i kto mi dyszał do ucha jak pokazywali go pokrywającego moją blondy.. eeee.. Matkę Smoków, co?!?!? Kto się ślinił gdy półnagi Khal galopował na swoim rumaku przez pustynię, co?!?!?

Najwspanialsza-Z-Żon ucichła momentalnie, umknęła pod kołdrę okopując się po sam czubek nosa i spuszczając niewinnie oczęta, wyszeptała trzepocząc rzęsami:
- ...no bo to, to jest coś zupełnie innego...

Ot, babska logika.
No i nie widziałem jak się Matka Smoków schyliła. Teraz muszę wstać i przewinąć.
Oczywiście po to, by nie stracić nic z tej całej skomplikowanej fabuły...

poniedziałek, 2 września 2013

Fasolzilla

W życiu każdego Prawdziwego Samca zdarzają się takie chwile, gdy jego Druga Połowa wybywa gdzieś na pół dnia, zostawiając swego wybrańca samego w domu. Bywa też tak, że Prawdziwy Samiec jednocześnie dostanie wolną rękę w temacie tego, co wchłonie w ramach obiadu. Tak, to są te chwile, gdy w Samczym żołądku budzą się demony, a mózg rozpoczyna tworzyć pierwsze szkice gastronomiczno-samczej orgii, która tego dnia nastąpi.
Baba poza domem, lodówa do dyspozycji, stwórzmy coś bluźnierczego, od czego wątrobę i kardiologa szlag trafi!

*****

Zerkam do lodówki. Trzeba wyszperać jakąś podstawę dania, znaczy się jakaś świnia, krowa, coś w ten deseń. O ile pamiętam, to gdzieś za pomidorami (leżącymi tam dla odstraszenia Najwspanialszej-Z-Żon) miałem schowaną resztkę smażonej kiełbachy z cebulą... o, jest, przetrwała. Najwspanialsza-Z-Żon pierwotnie planowała oddać to Merdatemu, ale nie ze mną te numery! Nie będzie mnie tu pies kiełbasy mojej żreć! Mamy więc kiełbasę, chyba nawet jeszcze jadalną sądząc po kolorze i zapachu... no, może po zapachu to nie, ale po kolorze to jeszcze tak.


Nada się.
Pytanie brzmi: co możemy z nią zrobić? Przydałoby się ją poddać delikatnemu tuningowi, wzmocnić, dorzucić coś plugawego... wiem! Po Woodstocku zostały jeszcze dwie puszki fasoli w sosie pomidorowym!
Wygrzebuję z tajemnej skrytki dwie ostatnie puszeczki upewniając się, że Najwspanialsza-Z-Żon nie zna miejsca kryjącego moją kolekcję plugawych składników prawdziwie męskich dań, cicików i klasycznej, kolorowej literatury brykanej z lat 80. Tak, tajemny schowek... mekka Prawdziwego Samca: fasola, ciciki i zdjęcia pełne zapuszczonych bobrów i włochatych pach. Ale oto i fasola:


Ha! Dziś będzie Fasolzilla party! Biorę się do roboty, momentami obserwowany przez szykującą się do wyjścia Najwspanialszą-Z-Żon. O ile mój tajemniczy uśmiech jeszcze nie budzi Jej podejrzeń, tak siekiera wnoszona do kuchni jest już źródłem niepokoju. Siekiera? Tak. Albowiem Prawdziwy Samiec nie pierdoli się z kiełbachą, nie mizia jej nożykiem, nie łamie paluszkami. Prawdziwy Samiec bierze kiełbachę i nakurwia siekierą!


Posiekana kiełbacha jest godniejsza Męskiej Paszczęki niż kiełba w kawałku. A fakt, że zginęła po męsku, pod ostrzem topora, jeno dodaje jej godności podnosząc jednocześnie wartość emocjonalną dania.
Przydałby się do tego jakiś, bo ja wiem, zielony akcent? Nie to, że warzywo, czy inny bluźnierczy pomiot Matki Natury, tylko jakoś kolorystycznie mi czegoś brakuje. Wiem! Element dekoracyjny!


Od razu lepiej! Tymczasem Najwspanialsza-Z-Żon zerka do kuchni zwabiona systematycznym jeb! jeb! jeb! Zza Jej pleców wystaje Merdaty licząc, że coś ciekawego spadnie na podłogę.


Oboje widząc moje uniesienie i siekierę w dłoni - wychodzą.
Ha! Kiełbacha pociachana! Rozgrzana w dłoni siekiera domaga się kolejnych ofiar. Rozglądam się po mieszkaniu - moja Druga Połowa już ewakuowała się na przystanek, Merdaty zwiał na swoje miejsce. Na szczęście są jeszcze puszki z fasolą!
Oczywiście Prawdziwy Samiec brzydzi się pedalskiego otwieracza do konserw, Prawdziwy Mężczyzna nakurwia siekierą!!!


Po kilku solidnych dziabnięciach, z nieco zdemolowanych puszek zerkają na mnie fasolki w sosie pomidorowym. Oj będzie się dziś w nocy działo! I nie mam tu na myśli tarmoszenia Najwspanialszej-Z-Żon!


Zerkam do wnętrza puszki: skąpane w morzu sosu pomidorowego fasolki błyskają przy powierzchni swoimi kremowymi dupkami. Trzonkiem trzymanej w ręku siekiery zaczynam podtapiać fasolki, które wypłynęły zbyt blisko powierzchni. Ha! Jestem Pomidorowym Neptunem z siekierą zamiast trójzębu, panem fasolowego życia i fasolowej śmierci! To ja decyduję, która z fasolek pójdzie na dno, a która będzie mogła dryfować po powierzchni sosu skąpana w blasku mojej gastronomicznej zajebistości!
Wróćmy do rzeczywistości.
Rozglądam się po kuchni, z dwóch planowanych składników przygotowałem dwa, więc wszystko zrobione. Mięsiwo pociachane, puszki otwarte. Wrzucam wszystko do gara, całość wygląda zacnie. Moja wątroba przeczuwając z czym będzie dane jej się zmierzyć, stara się schować za dwunastnicą.


Zaglądam do garnka jak pedofil do przedszkola, na gębie zaczerwienionej z wrażenia rysuje się lubieżny uśmiech. Tak. To będzie TO. Porąbana kiełbasa bez mała prosi, by wymiąchać ją z fasolą, resztki cebuli wiją się niczym glizdy w majtkach dziwki przy DK88, wszystko idzie w dobrą stronę.
I pomyśleć, że niedawno kiełbacha rosła sobie w chlewie, mając jeszcze nóżki, kręcony ogonek i ryjek, którym radośnie chrumkała na widok uzbrojonego w gumowce rolnika niosącego jej wiadro z pomyjami. I nikt, ale to praktycznie nikt nie pomyśli o tym, że być może świnkę i rolnika łączyło nie tylko wiadro z pomyjami, że pomiędzy nimi zakwitła przyjaźń równie szczera co bliska, że rolnik nie pozwolił nigdy śwince zmarznąć i w najchłodniejsze, najmroczniejsze noce udawał się do chlewika, gdzie otulał swym ciepłem młodą świnkę, dając jej poczucie bezpieczeństwa i miłość...
...tak. Być może w moim garze leży porąbana świnka przyprawiana miłością.

Tylko czegoś tu brakuje... A, tak, element dekoracyjny do zdjęcia!


W wersji woodstockowej, danie byłoby już gotowe. Lecz tym razem, mając do dyspozycji kuchenne zapasy przypraw, podkręcam kaliber dania. Po pierwsze - czosnek. Czosnek jest dobry do wszystkiego. Masz katar - jedz czosnek. Kaszlesz - jedz czosnek. Chcesz puścić NAPRAWDĘ piekącego bączusia - dopraw fasolę czosnkiem! Sięgam po główkę, z której wyrywam dwa dorodne ząbki. Kładę je na kuchenny blat, by miały chwilę na zapoznanie się z siekierą:


Zgodnie z tradycją siekiera idzie w ruch:


I mamy odpowiednio pognieciony czosnek. Nie, nie przeciśnięty na miazgę, lecz rozbity na drobne kawałki. Wszak Prawdziwy samiec lubi gdy pod zębami trzaskają mu kawałki czosnku przynosząc... ej, zaraz.


No tak, element dekoracyjny do zdjęcia.


Wracając do tematu:
...bo Prawidzwy Samiec lubi, gdy mu pod zębami trzaskają kawałki czosnku przynosząc piekący posmak pierdziawy Belzebuba!

Teraz przyprawy:


Wrzucamy przyprawy do gara, gotujemy 10 minut. Gdy danie zaczyna bulgotać, po kuchni roznosi się powalający zapach zwiastujący epicką gastroorgię. Lecz nie, jeszcze nie rzucam się twarzą do gara by wciągać, ciamkać mlaskać i przełykać. Prawdziwy Samiec wie, że trzeba na jakiś czas powstrzymać swe gastronomiczne żądze i poczekać 2-3 godziny, by całość potrawy nabrała mocy urzędowej dzięki czosnkowi. Niechaj czosnkowa nuta wije się pomiędzy fasolkami rozpuszczona w pomidorowym sosie, niech porąbana świnia da całości smak tłustego, świńskiego dupska uwielbianego przez Prawdziwych Samców i tak kochanego przez rolnika od wiadra pomyj.
Walcząc z sobą samym odstawiam garnek nie podjadając ani łyżeczki, wychodzę z kuchni.

Mijają dwie godziny.
Teraz nie pozostaje nic innego, jak puścić sobie krwawy film z dużą ilością potworów z kosmosu i jędrnych cycków niezbyt rozgarniętych bohaterek, zagrzać Fasolzillę i delektować się się prawdziwie męskim daniem!


*****

Późne godziny wieczorne. Zawartość garnca Fasolzilli zniknęła w moich czeluściach. Wzdęte brzuszysko pomrukuje złowieszczo. Uśmiecham się tajemniczo wiedząc, że jak syknę przez sen to się pod kołderką cellulit Najwspanialszej-Z-Żon wyprostuje.
Byle hukowy nie poszedł, bo mi się kobita obudzi, a wtedy będzie naprawdę... przesrane.