środa, 31 października 2012

Magiczne Kuleczki [cz.5]


Halloween. Znów trzeba będzie szczuć psem małych drani starających się wyprosić jakieś cukierki czy inne duperele. Halloween. Jak co roku nic z tego dnia nie wyniknie. Smutna codzienność nie pozwoli się nawet po staropolsku najebać w knajpie ustrojonej gumowymi kościotrupami ze sklep "wszystko za pinć pindziesiont".

...jedynie mój brzuch jest jakiś taki Halloweenowy. Tu blizna, tam blizna, tu jakieś zgrubienie. Brzuch pół na pół z Frankensteinem. Brzuchenstein?

Powrót do pracy z L4 nigdy nie był taki trudny. Zrozumiałem teraz, jakie cierpienie przeżywają kury, strusie, wróble i wszelakie inne ptactwo wysiadujące jaja. Zrozumiałem, co miał na myśli lekarz informując mnie: "pozycja siedząca nie jest dla pana optymalna". To było bardzo parlamentarne określenie tego, co się dzieje w mym uworowieniu po 5 godzinach nasiadówy w pracy: uczucie jest podobne do zasysania jajec odkurzaczem obsługiwanym ręką brudnej ukraińskiej prostytutki trzymanej na smyczy przez pikającego rozgrzanym prętem obolałe krocze, półnagiego faceta z włosami na plecach.

W normalnych okolicznościach zdrowotnych może i by człowiek jeszcze jakoś z symaptią przyjął ten obraz rodzący się w głowie, jednak tym razem skutkuje on jedynie większym dyskomfortem.

Wszystko się zrasta. Zaczynam chodzić krokiem człowieka cywilizowanego, powoli całość ma się ku lepszemu. Za miesiąc trzeba będzie odstawić jeszcze teatrzyk z Perwersyjnym Kubkojebcą w roli głównej i - mam nadzieję - historię z dr Jajciachowiczem będzie można uznać za zamkniętą...

*****

Sobota, wczesny poranek. Dzień po zabiegu.

Leżę obolały w szpitalnym łóżku, starając się poskładać do kupy wspomnienia z wczorajszego dnia. Pierwsze promienie słońca wpadają przez szpary w zasłonach odkrywając dowody wczorajszej, dokonanej na mnie zbrodni: z ręki wystaje mi jakiś kabel. Na brzuchu mam naklejone dziwne plastry. Jestem upierdzielony czerwoną mazią niewiadomego pochodzenia. Wszystko obrzmiałe jakbym zeżarł pół wiadra fasolki po bretońsku.
Jedno wielkie "ała".

Do pokoju wchodzi sympatyczna Pani Salowa. Z gracją stada spadających ze schodów blaszanych wiader, zaczyna cichutko przecierać podłogę pod moim łożem. O matko i córko, chyba się nie zejsrałem? Zabryzgać krwią podłogę to jeszcze powód do dumy, ale wypuścić pod siebie (nawet w nieświadomości) krecika na spacer to już wstyd!
Zerkam w stronę podłogi pojękując cicho, pociągam nosem - ok, chyba większej wpadki nie było. Salowa sprawnie omiata jeszcze okolice pustych łóżek obok, po czym z gracją radzieckiego korpusu pancernego opuszcza pokój.
Zostałem sam. Teraz można sobie zadać najważniejsze pytanie: czy oby komuś się skalpel nie obślizgnął? Z duszą na ramieniu wsadzam łapsko pod kołderkę. Palce suną pomiędzy opatrunkami niczym stado morderczych pytongów, szukając ewentualnych braków w osprzęcie.
- prawe - jest! lewe, ała! jest! końcówka.... jest!
Z uśmiechem na twarzy układam się wygodniej, łapsko wraca grzecznie na kołderkę.
Zaczynam być głodny.

Znaczy się, że zaczynam zdrowieć!

środa, 24 października 2012

Magiczne Kuleczki [cz.4]

Popołudnie. Zgodnie z zaleceniem lekarza, wybieramy się na długi spacer. Chodzenie ma dobrze mi robić - podobno pomaga w leczeniu. Wg mnie dyndające / obijające się o nogi obolałe jądra są gorsze od nieruchomo leżących jąder których nikt nie szturcha, no ale ja nie skończyłem medycyny więc się nie znam. Zaciskam więc zęby i krokiem kowboja który załadował gacie, maszeruję z Najwspanialszą-Z-Żon.
Sielską porę poobiednią wypełniają nam rozmowy o życiu, planach na przyszłość, okazywaniu emocji, czyli średnio co 10 minut dostaję po uszach za to, że nie przytulam, że ściana nie jest pomalowana, że planujemy dziecko, a ja nadal paneli nie zmieniłem.
Nieprzytomnym wzrokiem gapię się na Najwspanialszą-Z-Żon słuchając Jej wykładu, za bardzo nie łapiąc o co w tym wszystkim chodzi. Wszak w żyłach moich pędzą radosne antybiotusie, sterydziusie, a i ostatki czopusia w dupce się rozpływają. Uwielbiam tzw. "delikatne efekty uboczne" - mógłbym dzięki nim przetrwać bez nerwów nawet konwent PiSu...

W całym tym narkotycznym klimacie docierają do mnie jakby nieco ciekawsze słowa Najwspanialszej-Z-Żon:
- Cycki mnie coś bolą...
Jakaś iskierka zdrowego rozsądku przebijająca się przez chemię, podpowiada odzew padający po sekundzie z moich ust:
- Może za mało wymiętoszone?
Budzi się we mnie uśpiony Prawdziwy Samiec. Hormon nastawia na moment mózg na właściwe tory, co skutkuje niskim, poruszającym głosem dobywającym się z mej krtani:
- A może chcesz, żeby dziś Twoje cycki nieco się pobujały?
Najwspanialsza-Z-Żon momentalnie wtula się w moje ramię i słodko mruczy:
- Mhmmmmm...
Niestety w mym mózgu dochodzą znów do głosu otępiające "delikatne efekty uboczne". Momentalnie tracę zapał do czegokolwiek śmiercią. Starając się jakkolwiek pociągnąć temat rozkosznie rozbujanych atrybutów, silę się na jakąś sensowną odpowiedź:
- To może podłogę byś umyła w mieszkaniu, zawsze jak myjesz to Ci tak bimbają na boki i...

Tego dnia dowiedziałem się, że są rzeczy na Ziemi, których nie usprawiedliwiają nawet efekty uboczne pożeranych kilogramami tabletek.

*****

Piątek. Dzień, kiedy mam trafić na stół.
Otrzepawszy się z resztek nocnego koszmaru, czekam w kolejce na zabieg. Półtorej godziny przed planowanym rżnięciem, pielęgniarka zabiera mnie do gabinetu, by przygotować do cięcia moją cielesną powłokę.
Otrzymuję kolejną życiową naukę: istnieje rzecz równie okrutna co czopek-fasolkobójca. Jest nią pielęgniarka z golarką i BARDZO zimnymi dłońmi. Teraz już wiem, że gdy tylko człowiek usłyszy dźwięk pracującej golarki, powinien uciekać najdalej jak to możliwe, broniąc wszystkim co ma pod ręką swego owłosienia. Głównie tego, które niezbyt często widzi światło słoneczne...
Sympatyczna Pani Pielęgniarka z wprawą bacy golącego od 30 lat owce, pochwyciła w swe dłonie atrybuty mej męskości, naciągnęła na jakieś pół metra i nucąc pod nosem jakąś skoczną melodię, poczęła zamaszystymi ruchami pozbawiać mnie włosia mierzwionego jeno przez Najwspanialszą-Z-Żon. Muszę przyznać jedno: ze strachu przed warczącą golarką wszystko jest się w stanie tak skurczyć, że do pół godziny po goleniu w celu wysikania się, należy używać pęsety.
Normalnie gorzej jak po kąpieli w lodowatej wodzie.

Nagi i bez włosia łonowego niczym ministrant na zakrystii, zostałem obmyty, poczęstowany magiczną tabletką i... Wszystkie problemy tego świata zniknęły.

O, dlaczego teraz jedziemy innym wózkiem? Ale fajne druciki! Uoooooo, ale fajna sala z lampami, a ta rurka w mojej ręce to po co? Dzień dobry, czy Wy też będziecie mnie kroić? Proszę zabrać kabelek z sutka, to gila! Ma Pani bardzo śmieszną czapeczkę! O, ktoś mi założył na twarz maskę. Dlaczego to powietrze tak dziwnie smakuje? Kim jest ten człowiek patrzący na mnie z góry? Muszę wszystkim opowiedzieć, jak fajnie słodkawo smakuje wszystko w tej masce! Hej, wiecie, że...

*****

- Halo, budzimy się! Jest Pan już po zabiegu!
Pierwsza myśl w powoli startujących procesach myślowych:
- Dzień dobry, czy jestem już po zabiegu?

*****

Jedziemy korytarzami. Trafiam do siebie na salę. W kącie stoi Najwspanialsza-Z-Żon. Staram się uśmiechnąć lecz obawiam się, że wychodzi mi grymas srającego kota z zatwardzeniem. Chyba wysyłam sms`a i gdzieś dzwonię. Chyba patrzę na Najwspanialszą-Z-Żon i chyba zasypiam.

Przeżyłem, teraz już będzie tylko lepiej. Gdy otwieram na moment oczy, Najwspanialsza-Z-Żon cały czas jest obok. Chyba trzyma mnie za rękę, chyba coś mówię i chyba zasypiam. Chyba robię to wszystko jednocześnie.
Na pewno jestem szczęśliwym człowiekiem. Zerkam jeszcze raz na Nią i chyba mocniej ściskam Jej dłoń. Chyba znów zasnąłem. Nie pamiętam.

poniedziałek, 15 października 2012

Magiczne Kuleczki [cz.3]


Niedzielny poranek. Stoję pod strumieniem gorącej wody, obserwując jak piana ścieka mi po szwach. Jeszcze dwa, tylko DWA dni i będzie można wyjąć ze mnie to całe dziadostwo, przez które nie mogę najnormalniej w świecie podrapać się po brzuchu.
Swędzi. Ponoć to dobrze. Nie wiem kto twierdzi, że swędzenie jest dobre, ale chyba nigdy nie był postawiony w sytuacji, gdy Prawdziwy Samiec nie ma możliwości podrapania się po własnym organizmie. Ze szczególnym uwzględnieniem atrybutów...
Wszędzie jakieś opuchlizny, wszędzie jakieś niteczki wystają spod skóry, do tego wszystko jakieś takie sine i obrzmiałe. Momentami zastanawiam się, czy aby nie zmarłem i tylko z przyzwyczajenia zdecydowałem się jeszcze trochę zostać na tym padole, by ZUS mógł ciągnąć ze mnie składki...

Gorąca woda przyjemnie obmywa moje cielsko. Wiem, że w kuchni na gazie cicho grzeje się woda, dane mi więc będzie za kilka minut napić się kawy. Wiem także, że Najwspanialsza-Z-Żon nadal leży okopana w pościeli, co gwarantuje kilkadziesiąt minut spokoju. Jedynie pies czeka, bym wyszedł z łazienki. Będzie mógł wtedy rozłożyć się obok swoim kwadratowym ryjem i niby przypadkiem uwali po chwili ten swój kalaf na moim podzierganym brzuchu.
Może to jakaś forma zemsty za to, że ostatnio jedliśmy żeberka i merdaty nie dostał ani kawałka kości?

Ten sielski obraz niedzielnego poranka burzy jedna świadomość. Dziś jest NIEDZIELA. A NIEDZIELA to dzień, w którym należy przyjąć czopek. W zasadzie to nawet nie wiem, czy można to coś nazwać czopkiem. Gdy zerkam na złowrogie pudełeczko leżące obok mnie i przypominam sobie jego zawartość, stają mi przed oczami sceny z filmy "W`Alibaba i czterdziestu rozchu...".. nieważne jaki tytuł. W każdym razie w finałowej scenie wielki Murzyn podszedł od tyłu do swojej ofiary w momencie, gdy ta schylała się po stokrotkę, a później... Pociąg wjeżdżający do tunelu, ubijanie masła, gigantyczny, czarny i śliski tłok posuwający się rytmicznie w maszynie parowej.. FUJ!

Zerkamy tak na siebie: ja na pudełko, pudełko na mnie. Dlaczego u licha czopka nie można np połknąć i popić mlekiem? Byłoby łatwiej...
Nie mam pojęcia, co kierowało lekarzem w momencie, gdy przepisywał mi to narzędzie analnego zniszczenia i upodlenia. Może jednak nie pamiętam wszystkiego, co działo się w okolicy narkozy? Może jednak fakt, że na stole przywiązywano mi ręce do łóżka (Co wyraźnie pamiętam!) nie wynikał z obawy o moje zdrowie, a była to forma zapobiegawcza w przypadku, gdybym znów zaczął robić coś, co niegodne jest cywilizowanego człowieka?
Cholera wie.
Pewne jest tylko jedno. Będę musiał udać się z czopkiem do WC, by po chwili zmierzyć się z drwiącym wzrokiem Najwspanialszej-Z-Żon, mówiącym: "i co, przyjemnie? lubisz to, świntuchu".

Sam nie wiem co gorsze: wpychanie sobie lekarstwa w oblicze, czy mierzenie się ze spojrzeniem "wiem co przed chwilą robiłeś"...

*****

Idąc do szpitala miałem nadzieję, że pobyt tam da mi wiele okazji do dokonania ciekawych obserwacji szpitalnego rozkładu dnia. Chciałem tam notować, obserwować, zbierać materiały na kolejne notatki przesycone wonią lizolu i tego czegoś, czym bezustannie odbekiwało się sympatycznemu staruszkowi z pokoju obok.

Jednak nie było sielsko. Ani śmiesznie. Było chujowo. Było strasznie i nieprzyjemnie. O ile jeszcze pierwszego dnia wydawać się mogło, że zaliczę kilka fajnych dni pod czułą opieką sympatycznych pielęgniarek, tak po zabiegu nastąpiło brutalne zderzenie się ze ścianą. Wtedy zrozumiałem, że choroba była prawdziwa, a jedyna skuteczna pomoc nie ma nic wspólnego z radosnymi notkami o cycatych pielęgniarach.

*****

Długo szukałem słów mogących opisać kompleks szpitalny. Zakładam na łeb słuchawki i do łba wlewa mi się ascetyczna Tocatta Bacha. Już wiem.

Wyobraź sobie park przerzedzony starością, jak łysinka pięćdziesięciolatka próbującego ratować się zaczeską. Wyobraź sobie ławki, na których ludzie siedzieli jeszcze w czasach, gdy w radiu można było słuchać informacji o Bierucie, w TV królowały Krecik, Bolek i Lolek, a wieczorem dziewoje wpatrywały się maślanym wzorkiem w telewizor, gdzie swą owłosioną klatę prezentował Borewicz.
Wyobraź sobie szpitalne korytarze z nieśmiertelną lamperią, reprodukacjami reprodukcji kopii reprodukcji jakiegoś kiczu w plastikowych ramach wiszącego na ścianach, pomyśl o skrzypiących gumowych kółkach na których toczyły się wózki z pożywnym i smacznym szpitalnym jedzeniem, wyobraź sobie klaustrofobiczne toalety, w których papier był luksusem, a wyślizgana setkami dup deska klozetowa mogła być narzędziem biologicznej zagłady, przy którym Jeźdźcy Apokalipsy to niegroźne jamniki.

Dostałem swoje łóżko, dostałem swoją szafkę, ściągnęli ze mnie hektolitry krwi, moczu, bez mała jeszcze potu i łez, by badać, analizować i sprawdzać, czy organizm mój godny będzie krojenia, ciachania i zszywania. Zaległem na swoim kawałeczku materaca wbijając wzrok w szpitalny sufit. Potworna cisza gniotła człeka niczym Tupolew rosyjską ziemię. Ktoś na korytarzu zakasłał. Ktoś kichnął.

Za oknem szpitalny park utrzymany w klimacie późnej Violetty Villas z domieszką wczesnego Bayer Full. Na łóżku obok sympatyczny jegomość, któremu wycięli coś, co było mu niepotrzebne. Po prawicy staruszek cieszący się, że już wkrótce zobaczy żonę. Pani Staruszkowa nie żyje od pół roku. Wyniki badań są jednoznaczne - niedługo się zobaczą. Wszystko to skąpane we wpadającym przez okno świetle zachodzącego słońca. Telewizor niby coś mówi, gdzieś radio niby coś pobąkuje, a ja skupiony nad kajetem notuję i skreślam kolejne pomysły i zadania.
Mam dużo zapisanych w notesie rzeczy do zrobienia. Nietaktem byłoby teraz umrzeć.

*****

Wieczór. Jestem głodny. Pierdolę, jutro mogę umrzeć, idę do bufetu coś zjeść. Niczym skazaniec wybierający ostatnią wieczerzę, sunę wzrokiem po bufetowym menu. Pierdolić system, jest fasolka po bretońsku. Nie zabraniali mi jeść czegokolwiek, a co nie jest zabronione - jest dozwolone. Wpieprzam fasolkę jak dzik kalafiory mając nadzieję, że zdążę się wypierdzieć przed operacją. W przeciwnym razie przy pierwszym nakłuciu, jutrzejszy zabieg może się zacząć naprawdę grubym pierdolnięciem. Oby tylko lekarz na sali nie miał podczas zabiegu peta w gębie - mogłoby dojść do epickiego JEB!

Mija kilkadziesiąt minut. Leżę z książką kontemplując radośnie przelewającą się w mych trzewiach fasolkę. Za oknem robi się ciemno. Przychodzi pielęgniarka i  z uśmiechem wręcza mi czopek. Wyjaśnia: to bym mógł się wypróżnić przed jutrzejszym zabiegiem.
Jak to?!?! Wydałem 8zł na porcję smakowitej fasolki i mam to teraz z siebie wyrzucić? Żebym wiedział, wlałbym ją od razu do sedesu, byłoby mniej cierpienia po drodze.

Aplikuję sobie to, czego aplikować sobie nie lubię. Na zegarze trzy minuty po pełnej godzinie. Mija dziesięć minut.
W tym momencie jestem całkowicie pewien, że do tej pory o kupce nie wiedziałem NIC! Poród ufoluda przez brzuch w "Obcym", a nawet nadziewanie na pal Azji w "Panu Wołodyjowskim" jest NICZYM w porównaniu z mocą wykonawczą małej, śliskiej pigułki, która spoczęła w moich trzewiach. Zionąc pod siebie bulgocącą lawą i iskrami niczym startujący prom kosmiczny rozumiem już sens znaczenia "ogień z dupy". Oby nigdy więcej.

*****

Po kilkunastu minutach chwiejąc się na nogach wychodzę z WC. Pot perli mi się na czole, galaretowate nogi ledwie utrzymują mnie w pionie. Teraz już wiem po co w WC są rurki przykręcane do ścian.

*****

Nadchodzi pierwsza noc spędzona w szpitalu. Dostaję kolejne lekarstwa. Wszystko po nich wydaje się jakieś bezsensowne i niewyraźne. Mroczniejsze. Niebieski blask kineskopu oświetla zapadnięte, blade twarze spoczywające na poduszkach. Za oknem wzmaga się wiatr, na korytarzu niczym odgłos potępieńczych łańcuchów, roznosi się brzęk kaczek i basenów niesionych przez pielęgniarki. Sapiący gardłowo staruszek sunąc kapciami po brudnozielonym gumolicie, kieruje się w sobie tylko znanym kierunku.
To będzie trudna noc.
Za oknem niebo rozświetlają pierwsze tej nocy błyskawice.
Przysypiam.

Przez sen słyszę, jak z ponurym chrobotem rdzewiejących kółek łóżka, pierwszy pacjent Jajciachowicza jest wieziony w kierunku sali operacyjnej. Gdzieś nieopodal uderza błyskawica. Po opuszczonych szpitalnych korytarzach przetacza się błysk odbijając się od lamperii niczym pingpong w pralce. Za chwilę dołącza do niego grzmot. Fiolki w szklanej gablotce drżą niespokojnie w rytmie grzmotu.
Wielka Pielęgniarka pcha powoli łóżko z półprzytomnym pacjentem. W pokojach pacjentów szemrzą szepty przerażonych kuracjuszy, obstawiających kto tym razem idzie pod nóż. Szpitalne korytarze po raz kolejny wypełnia oślepiający błysk, podkreślony ułamek sekundy później przez przepotężny grzmot. Na końcu korytarza są drzwi. Wielkie, stalowe, ze zmatowioną szybą do połowy. Za nimi w wielkiej sali wisi pod sufitem stara lampa rzucająca trupioblade światło na stół, obok którego leżą już przygotowane narzędzia o dziesiątkach ostrych ząbków.
Powietrze pachnie ozonem. Tym charakterystycznym zapachem towarzyszącym każdej letniej burzy. Dysząca gardłowo Wielka Pielęgniarka sunie z pacjentem w stronę drzwi. Za towarzysza mają swoje cienie, bezszelestnie płynące po odrapanych lamperiach.
Nagły podmuch wiatru otwiera okno naprzeciw drzwi czekających, by wchłonąć łóżko wraz z pacjentem. Rolety szarpią się przez moment na wietrze, po czym zamierają pod mroźnym spojrzeniem Wielkiej Pielęgniary. One też się boją. Przygasa na chwilę wątpliwe światło lejące się z lamp. Widocznie burza uderzyła gdzieś w transformator.
Mijają minuty. Drzwi zamknęły się za pacjentem i jego łóżkiem i pielęgniarką i wszystko wokół zamarło. To jest TA chwila.

Na sali operacyjnej Jajciachowicz stoi nad leżącym przed nim pacjentem. Wielka Pielęgniara przyczepia do chorego dziesiątki kabli, przewodów i drucików. Jajciachowicz powolnym ruchem przesuwa po wygolonym podbrzuszu pacjenta wacik nasączony cieczą o ceglastej barwie.
Na zewnątrz nieboskłon wykonuje przepotężny wdech, po czym wydaje z siebie monstrualny błysk rażący wszelkie istoty żywe. Błyskawica uderza w ziemię, miliony volt pędzą instalacjami, by spotkać się w sali operacyjnej i odtańczyć na spętanym kablami pacjencie pachnący ozonem Taniec Radosnych Elektronów. Prąd przechodzi przez Pacjenta naprężając każdy mięsień jego ciała. Jajciachowicz oświetlony od spodu rozpalonym ciałem chorego, wpatruje się szklanym wzrokiem w jego genitalia wznosząc krzyk w ciemną noc:
- powstań... powstań... POWSTAŃ!!!!

Prącie Pacjenta powoli drży, po czym zaczyna się nieśpiesznie unosić ku górze. Wielka Pielęgniara wpatruje się zauroczona w Jajciachowicza, kolejna błyskawica wysadza żarówki, zapada ciemność. Jajciachowicz oświetlany blaskiem bijących wokół piorunów stoi nad sterczącym prąciem pacjenta. Rozkładając ręce, wysuwa dumnie dolną szczękę ku przodowi, oznajmiając światu coraz to głośniej...

- it`s alive! IT`S ALIVE! IT`S ALIVE!!!!!

.................

Budzę się przerażony w szpitalnym łóżku. Za oknem blask poranka nieśmiało wypycha nocne mroki.
Dziś będą mnie kroić.

O kurwa.

środa, 10 października 2012

Informacyjnie

Przeżyłem. Mam się dobrze.
Siedzę teraz nad notatkami ze szpitala i staram się rozgryźć, co miałem na myśli zapisując swoje przemyślenia podczas radosnego tripu w okolicach operacji ;) Gdy poskładam wszystko do kupy - pojawi się notka szpitalna ;)

wtorek, 2 października 2012

Magiczne Kuleczki [cz.2]

Cztery dni do godziny zero.

Przez uchylone okno wlewa się powietrze wilgotne niczym oddech bereciary pod krzyżem. Senne twarze snują się po korytarzach, szukając natchnienia na rozpoczęcie kolejnego dnia pracy w służbie ludzkości.
Pośród tego zbiorowiska żywych trupów stoję ja. Niczym druid pochylony nad kubkiem tajemnej mieszanki suszonego zielska, wącham, doglądam, dolewam, miącham... Sześć łyżeczek płatków owsianych kupionych o północy w nocnym na granicy miasta, cztery szczypty cukru z woreczka krwiścieczerwonego, zamiąchać pięć razy w lewo stojąc na prawej nodze, trzy razy prawo nucąc pod nosem "Hare Rama Hare Rama, Rama Rama Hare Hare", powąchać - nos się wykręca i oczy łzawią. Jest ok.

Przenoszę delikatnie kubek w stronę biurka. Blask monitora oświetla zawartość naczynia. Trzeba być bardzo delikatnym - gdyby mi się wylało, wyżarłoby dziurę w stole, wykładzinie i zrobiłaby się dziura do biura piętro niżej. I że niby ja mam zamiar zjeść to coś!

Wbijam łyżeczkę w galaretowato-porowaty twór, przy którym ektoplazma z GhostBusters wymięka. Coś wewnątrz kubka zasysa sztuciec i nie chce puścić. Z wielkim oporem miącham zawiesiną, niczym Belzebub szykujący smołę w kotle na przyjęcie Ojca Dyrektora. Mam coraz większe wątpliwości co do spożywania tego czegoś. Coż jednak mam innego zrobić, gdy organizm cierpi, a żołądek z nerwów nie chce przyjąć żadnej paszy, poza prostymi glutami szykowanymi dla dzieci? Poza tym stara polska prawda (odkryta na papirusie w Malborku) mówi:

Gdy z okazji cięcia ptaka
na tle nerwowym dopadnie Cię sraka,
gdy Ci się cofa na widok jedzenia,
zeżryj glut owsiany
by skończyć swe cierpienia!

Sięgam po łyżeczkę załadowaną odrażającą papką i wsadzam sobie całość do ust. Ciamknam chwilę w skupieniu, na wszelki wypadek mając pod ręką śmietnik. Organizm stwierdza, że chyba mnie posrało - wszak w jamie ustnej nie stwierdzono ani kawałka mięsa! Przełykam z trudem. Kolejna łyżeczka wchodzi jeszcze ciężej. Przy czwartej moja cielesna powłoka stawia czynny opór. Ładuję w siebie na siłę kleiste-coś targany odruchami obrzydzenia. Teraz wiem, jak czuje się kot któremu ktoś stara się wytłumaczyć, że czopek to sama przyjemność i fajnie jest umieszczać go sobie w organiźmie. Pewnie minę mam podobną do czopkowanego kota.
Wiem jedno: prędzej mi włosy na kolanach urosną, niż kiedykolwiek zjem płatki dla przyjemności.

Mija piętnaście minut. Zawartość kubka została wciągnięta. Oblizuję się jak pies któremu ktoś zaaplikował pastę na odrobaczenie.

Zrezygnowanym wzrokiem gapię się w pudełko płatków. O, jest instrukcja... Szkoda, że dopiero teraz ją widzę...

...to woda do zalania miała być zagotowana, a nie zimna?!??

poniedziałek, 1 października 2012

Magiczne Kuleczki [cz.1]

Pięć dni do godziny zero.

Wszędzie widzę wyprane ze współczucia, grube pielęgniary o wielkich, zimnych paluchach. Wszędzie widzę sterty skalpeli, sond, czujników i stada morderczych laparoskopów zerkających na mnie tymi swoimi żarówkowymi ślepkami, kłapiących laparoskopowymi paszczkami... A wszystko to będzie mi się wgryzać w brzuch, by po przejściu przez trzewia dotrzeć do źródła całego zła. I to tylko w jednym celu: by poza okolicznościowym wrzaskiem paszczowym Najwspanialszej-Z-Żon, dołączył do nas wrzask małej paszczęki nastawionej na ciamkanie Żonowego cyca i walenie pod siebie odrażających kup.

Tak jest, będziem się kroić!

Jako Prawdziwy Samiec, który nie był nigdy w szpitalu z niczym poważniejszym, niż uszkodzony kościec - prawdziwie samczo panikuję. O ile jeszcze grzebanie jakimiś precjozami w klejnotach nie przeraża za bardzo, tak sen z powiek spędza głupi jaś którego zapewne będę musiał spożyć. Dlaczego?
Bo za cholerę nie wiem, jak zareaguję!
Pół biedy, jeśli niczym uczestnik staropolskiej imprezy rzucę pawiem, po czym zwalę się nieprzytomny pod stół. Ale co będzie jeśli zacznę dobierać się do pielęgniarek? A do tego będą one stare i brzydkie?!
Zastanawia mnie jedna rzecz: czy można poprosić w szpitalu o zakneblowanie i przykucie do kaloryfera?

*****

Cztery dni do godziny zero.

Praca idzie jak krew z nosa. Wczoraj na jakiejś stronie internetowej widziałem zdjęcie, jak facet grzebie palcem w słoiku Nutelli. Nasunęło mi się pytanie: czy podczas zabiegu będę dupskiem do góry czy do dołu? Cholera, nigdy człowiek nie wie, czy znów się nie nadzieje na jakiegoś zboczeńca.

Muszę chwycić za słuchawkę i zadzwonić w miejsce, gdzie ma powłoka cielesna zostanie pocięta, wykręcona na lewą stronę, a następnie pozszywana. Już widzę oczyma wyobraźni wielkie, zimne przestrzenie odrażającego szpitala, ze szczurami biegającymi po podłogach, bitymi rekonwalescentami przywiązywanymi do łóżek, wielkimi pielęgniarami patrzącymi na mnie z wyższością... Pielęgniary z szerokimi barami, trzymające w ręku zwitek bandaża którym potrafią sprawnie unieruchomić lub zakneblować krnąbrnego pacjenta... Ciekawe, czy można też od nich dostać klapsa... Może nie będzie tak źle...

*****

Godzina 10:00. Mam cichą nadzieję, że lekarze już wytrzeźwieli, a pielęgniarki skończyły debaty nad poranną kawusią. Nieśmiało wybieram numer do szpitala by dopytać się o szczegóły organizacyjne związane z mą jakże nędzną osobą. Wybieram numer telefonu, czekam kilka sygnałów, w słuchawce rozlega się:

- Szpital słucham?

Drżącym głosem, jąkając się ze zdenerwowania wyduszam z siebie:

- O Łaskawa Służbo Zdrowia, zechciej pochylić swe oblicze nad swym nędznym pacjentem i uczynić mi zaszczyt otrzymania informacji o zabiegu, który w swej nieskończonej łaskawości zdecydowałaś się na mnie wykonać! Niechaj błogosławiony będzie dr. Jajciachowicz, o wspaniałomyślności niezmierzonej, która sprawiła, że....

...nie jest dane mi skończyć:

- dr Jajciachowicz, to proszę dzwonić na oddział, wew 5151.

Tu następuje potężne JEB! wykonane słuchawką po 2giej stronie. Uffffffffffff... A mogła zabić...
Przełykam nerwowo ślinę. Za oknem krople deszczu tłuką w parapet. Wybieram nr telefonu, wklepuję wewnętrzny, czekam. Kilka sekund później zostaje nawiązane połączenie:

- Jajciachowicz, słucham.
- Dzieńdobry, z tej strony...

...zamieram. Mógłbym dać pół lewej nerki, że w tle poza głosem Jajciachowicza słyszę jakieś niepokojące buczenie. Dochodzi do tego dźwięk jakby powoli rozdzieranego prześcieradła...

- ... z tej strony... znaczy się jestem umówiony na zabieg na czwartek i chciałem dopytać...

...wsłuchuję się w dźwięki dobywające się ze słuchawki. Wyraźnie słychać odgłos ciągnięcia czegoś ciężkiego po podłodze. Matko jedyna, zamordowali kogoś!

- ...i chciałem dopytać o której dokładnie mam przyjechać i czy mam być na czczo i czy zabieg jest w czwartek czy w piątek?

Czekam niecierpliwie na odpowiedź. Po 2giej stronie słyszę powolne sapanie Jajciachowicza. Oczyma wyobraźni widzę rozwalonego w zacienionym fotelu lekarza trzymającego słuchawkę w lewicy, prawicą smyrającego się po szyi. Po prawej od fotela wielka pielęgniara oświetlona bladym blaskiem szpitalnej lampy wpatrzona w Jajciachowicza sunie powoli palcem wskazującym po ostrzu skalpela. Na opuszki jej palca pojawia się kropla krwi, którą Jajciachowicz lubieżnie zlizuje ściskając mocniej słuchawkę...
Nagle wyrywa mnie z zamyślenia głos Jajciachowicza:

- W czwartek proszę na czczo przyjechać na dziewiątą, zabieg będzie w piątek.

Dziękuję za informacje i rozłączam się. Wpisuję informacje do terminarza i nagle, niczym uderzenie młotem w twarz, dociera do mnie druzgocąca świadomość: na dziewiątą na czczo, tzn że mam nic nie jeść?!?? JAK TO?!!?!?

*****

Google maps. Wpisuję adres szpitala. Wyznaczam trasę, oglądam przejazd, przybliżam zdjęcie satelitarne szpitala. Przed oczami mam kompleks budynków, pośród których zwraca na siebie uwagę jeden szczególny: Lecznica Weterynaryjna.

Ej, a jeśli się przesłyszałem i nie miała to być laparoskopowa operacja, tylko całkowita kastracja?
O kurwa.